Portal w trakcie przebudowywania.
Niektóre funkcje są tymczasowo wyłączone, inne mogą nie działać poprawnie.

Antoni Andrzejowski (1785-1868)

27.08.2010 14:55
[cen]El. Berezowska.
ANTONI ANDRZEJOWSKI.
Wakacye zeszłoroczne spędziłam naUkrainie w okolicach Stawiszcz w pow. taraszczańskim. Wiedząc, że w tej miejscowości zakoń­ czył życie Andrzejowski, postanowiłam dotrzeć do jego grobowca. Odnaleźliśmy go, błądząc dość długo po starem cmentarzysku.

Jest to jedna z tych zapomnianych mo­gił, o których latami nie wspomniał nikt. Do­wodziły tego bujnie rozrośnięte krzewy i drze­wa dokoła, które całkowicie osłoniły pomnik.

Wzięliśmy się do pracy — padały liczne, z wielką energią łamane gałęzie, aż nare­szcie padły promienie słońca na tablicę i z dziwnem jakiemś wzruszeniem odczyta­liśmy słowa napisu:
[cen]Antonius Andrzeievski
professor emerit
natus 1785 anno
obiit 1868 anno
Die 12 Decembris
Requiescat in pace.
*
Z biegiem czasu i z postępem nauki wzrasta coraz bardziej ruch, skierowany ku poznaniu kraju. Coraz więcej ludzi oddaje tej sprawie swoje siły i pracę.

Ale często, idąc naprzód, zapominamy o tych, którzy tę drogę rozpoczynali. Ich praca trudniejsza była, bo nie mieli poza so­bą doświadczenia przeszłych pokoleń. Torowali drogę sami.

Andrzejowski Antoni (1785-1868)Takim Nestorem w badaniu ziem pol­skich — obok Staszica — był Antoni An­drzejowski.

Urodzony 1785 r. w Wałkowicach na Wołyniu, tam spędził pierwsze lata dzieciń­stwa. Ojciec jego był kasyerem filii banku Prota Potockiego.

Młodość Andrzejowskiego przypada na lata odrodzenia myśli polskiej w epoce sta­nisławowskiej, na lata ogólnego dążenia ku podniesieniu oświaty i rozwoju sił narodu.

W Korcu pobiera Andrzejowski pierwsze nauki od Skoczkowskiego. Później korzy­sta z nauk Fr. Szopowicza, prof. krakow­skiego, który przenosi się na Wołyń po zawieszeniu Akademii. Szopowicz celował w dziale nauk przyrodniczych i matematy­cznych. Jemu zawdzięcza Andrzejowski pier­wsze zasady botaniki, a łatwy sposób wykła­du zachęcał ogromnie chłopca do nauki.

Parę lat spędza Andrzejowski w szkole międzyrzeckiej; po śmierci ojca daje mu opiekę Aleksander hr. Chodkiewicz, prawdzi­ wy mecenas polski początku XIX w. — i zabiera go ze sobą do Wilna.

Wielką miał ochotę Andrzejowski oddać się w dalszym ciągu nauce, ale Chodkiewicz inaczej pokierował jego losem: zostało po­stanowione, że się poświęci malarstwu. Umie­szczono więc Andrzejowskiego u słynnego malarza Oleszkiewicza.

Chłopiec nie chce jednak rezygnować ze swych marzeń: „wyprosiłem sobie u p. Śniade­ckiego (Jędrzeja) pozwolenie bywania na je­go lekcyach chemii. Przedstawił mnie ks. Jundziłłowi, od którego otrzymałem pozwole­nie uczęszczania na lekcye zoologii i bota­niki". Bywał prócz tego na wykładach ana­tomii pr. Lobenweina.

Lekcye rysunku, choć miał Andrzejow­ski pewne zdolności, szły mu „dość opiesza­le" — była to praca z musu. Całą duszą, jeszcze bardzo młodzieńczą, szedł ku nauce, która go pociągała, i w niej szukał dróg do nowych, nieznanych światów.

Na nauczycieli narzekać nie mógł. Przy­wiązał się całem sercem do ludzi, którzy z takiem oddaniem szli do młodzieży, a był wtedy uniwersytet wileński w świetnej epoce swego rozwoju.

„Pod szczęśliwym darem zajmującego tłumaczenia się w suchej nawet nauce terminologii botanicznej i w wymownym wykła­dzie systematyki Linneusza, jaki mieliśmy w ks. Jundzille — pisze Andrzejowski — można było wiele się nauczyć".

Wkrótce tyle skorzy­stał i takie zrobił postępy, że pomagał wielu starszym od niego uczniom w de­terminowaniu roślin.

W 1805 roku dzięki pełnej energii działalności Czackiego powstaje gimnazyum w Krzemieńcu. Dostaje się doń i An­drzejowski, a nie mając zapewnionych środków do życia, utrzymuje się z lekcyirysunku.

Atoli zapał do nauki nie ostygal. Botanika po­zostawała ulubionym jego przedmiotem. Wykładał ją w Krzemieńcu Scheidt, którego czasem zastępo­wał Jaworski. Z tym ostatnim odbywa An­drzejowski pierwsze wycieczki naukowe.

Marzenie o poznawaniu nowych okolic nie opuszcza go odtąd, i gdy w 1808 r. do­ staje kondycyę na Podolu, nie traci czasu — i tam bada florę.

W 1809 r., gdy na profesora nauk przy­ rodniczych Czacki powołuje do Krzemieńca Bessera, Andrzejowski zostaje jego asysten­tem i z całą gorliwością oddaje się nauce. Kosztem obywateli W 1816 r. odbywa An­drzejowski dalszą wycieczkę krajoznawczą: zwiedza Podole, Pobereże, Tarnopolszczyznę i część Ukrainy.

Będąc w Warszawie, miał już poza so­bą liczne rezultaty swoich prac; przedstawio­ny Staszicowi uzyskuje pozwolenie bywania na posiedzeniach Towarzystwa Przyjaciół nauk, które obiera go swym członkiem.

Po powrocie do Krzemieńca dostaje An­drzejowski od liceum zapomogę na dalsze wycieczki po kraju. Bada stepy czarno­morskie i Ukrainę. Następnie udaje się wzdłuż Dniepru, poznaje porohy, zwiedza brzegi Dniestru, Bohu i dociera do morza Czarnego.

Wycieczki te odbywał Andrzejowski zawsze ogromnie systematycznie, gruntownie, z wielkiem oddaniem się, kładąc w nie bar­dzo wiele pracy. Sprawozdania odsyłał zwykle do uniwersytetu wileńskiego. Jak na owe czasy były to prawdziwe, bogate skarby, dla nauki cenne i dzisiaj.

W 1829 r. uniwersytet wileński powierza badania krajoznawcze kresów pro­fesorowi Eichwaldowi, któ­ry, przejeżdżając przez Krzemieniec, powołał do wspólnej wycieczki i Andrzejowskiego. Niestety, stosunki, jakie się wytwo­rzyły pomiędzy Andrzejowskim i Eichwaldem, były przykre: Eichwald nietylko skorzystał z poprzednich prac Andrzejowskiego, ja­ko pierwszorzędnego znaw­cy fizyografii kresów, ale i cały plan wycieczki ułożył według jego wskazówek.

Nie dość na tem — i później w swoich „Naturhistorische Skizze" zarzuca Eichwald Andrzejowskiemu, że ten przejął jego bada­nia i ogłosił jako własne prace.

Miał wtedy Andrzejowski i inne przy­krości, bo Eichwald zatrzymał dla siebie wię­kszą część sumy, danej przez uniwersytet dla towarzyszy jego na koszta podróży.

Dla uregulowania tych spraw jeździł An­drzejowski potem sam do Wilna, ale nic mu się nie udało wywalczyć w sporze z powagą Eichwalda, który jako obca siła naukowa znajdował poparcie w partyi profesorów-cudzoziemców.

Po 1831 r. następuje smutna dla oświa­ty i kultury polskiej data zamknięcia uniwer­sytetu w Wilnie i szkoły krzemienieckiej. Z funduszów i zakładów liceum utworzono uniwersytet w Kijowie, do którego wraz z in­nymi krzemieńczanami powołano i Andrze­jowskiego na profesora zoologii i botaniki, które musiał wykładać po rosyjsku.

W swoich „Ramotach Starego Detiuka" (taki był rodzinny jego przydomek) — wiele miejsca poświęca Andrzejowski wspomnieniom o liceum. Trzeba to przeczytać, żeby odczuć całą serdeczność stosunku, głębokie­go uznania i wdzięczności Andrzejowskiego, ucznia, dla ludzi, którzy tak rozumnie umieli odczuć potrzebę życia i wprowadzili w czyn konieczne zasady wykształcenia, kierowania duszą młodych.

W 1839 r. przenoszą Andrzejowskiego do liceum w Nieżynie, gdzie zostaje profe­sorem nauk przyrodniczych. W 1841 roku kończy działalność pedagogiczną, o której powiedzieć można, że Andrzejowski umiał wykładać i był dobrym profesorem.

Ostatnie lata spędza w majątkach oby­wateli na Podolu i Ukrainie; pomaga w za­kładaniu i urządzaniu ogrodów.

„Był to podówczas starzec lat sześćdzie­sięciu kilku — pisze Kremer — silnie zbu­dowany, miernego wzrostu, łysy, rudo zara­stający, oczu siwych, bardzo ruchliwy i roztargniony, z zapałem niemal młodzieńczym, oddany zawsze badaniom przyrodniczym".

Najdłużej przebył na Ukrainie W Stawiszczach u Aleksandra hr. Branickiego. W za­łożonym przez siebie ogrodzie hoduje i ba­da rośliny dziko rosnące. Wykańcza tu swo­ją pracę „Flora Ukrainy". Do ostatniej chwili pożyteczny krajowi — umiera 12 grudnia 1868 roku.

Obok dokładnego zbadania pod Wzglę­dem fizyograficznym Rusi i pobrzeży Czarnego morza wielką zasługą An­drzejowskie­go jest dokła­dne zbadanie rodziny krzy­żowych z obszernem uwzględnieniem mor­fologii, zanie­dbanej przez następców Linneusza. Wcielił to ba­danie do swo­ich dzieł uczony Decandolle i nie szczędził po­chwał Andrzejowskiemu, nazywając go: „cruciferarum indagator solertissimus".

Zostawił Andrzejowski kilkanaście dzieł, streszczających w sobie rezultaty jego badań:
  1. Rys botaniczny krain, zwiedzonych w podróżach pomiędzy Bohem i Dniestrem od Zbrucza do morza Czarnego, odbytych w latach: 1814, 16, 18, 22.
  2. Coquilles fossiles do Volhynie et de Podolie.
  3. Czackia, genre determine et decrit. Jest to praca o roślinie odnalezionej i okre­ślonej poraź pierwszy przez Andrzejowskie­go, nazwanej imieniem uwielbianego człowieka.
Wśród wielu innych poważną bardzo pracą Andrzejowskiego jest „Flora Ukrainy". Skłoniło go do niej ogólnie uznana w nauce potrzeba klucza do oznaczania roślin krajo­wych, bo nie wystarczały istniejące dotąd Kluka „Dykcyonaryusz roślin" (XVIII w.) i Jundziłła „Opisanie roślin" (1798 r.).

Doszła nas tylko pierwsza część „Flory Ukrainy" z podaniem rodzajów. Następna część, o której wspomina sam Andrzejowski w przedmowie do pierwszego tomu z wyszczególnieniem bardzo dokładnem gatunków „systematem naturalnym Decandolle'a", — zaginęła. Może się znajduje jeszcze egzem­plarz w bibliotece Branickich. Współcześni musieli jednak znać i tę pracę; wielu przy­rodników, którzy prowadzili badania po Andrzejowskim, musiało czerpać z niej wiado­mości, które wcielali do swoich prac. Ale pamięć o tym wybitnie zasłużonym czło­wieku — powoli się zaciera.

Żródło:
[]

Komentarze (1)

4.09.2010 12:37
(Fr. Rawita-Gawroński, fragment przedmowy do "Ramot starego Detiuka o Wołyniu")

[cen]KILKA SŁÓW 0 AUTORZE I 0 JEGO PAMIĘTNIKACH.
Pamiętnikarz głucho tylko wspomina, że rodzina jego pochodziła z Litwy, może ze Słonimia. Ubogie to musiało byc szlacheckie gniazdo, skoro za chlebem, starym zwyczajem, wędrowali na Wołyń i Ukrainę. Historyczne wiadomości o tej rodzinie są także bardzo chude. Jeśli autor naszych pamiętników należał do herbu Prus, to może Hieronim Andrzejowski, cześnik słonimski (1658) byI jego niezbyt dalekim protopłastą. Na wyższych urzędach publicznych ani póżniej ani wcześniej nie znajdujemy Andrzejowskich, a na kartach pracy publicznej swoje nazwisko zapisał tylko Antoni. Na nim męska linja wygasła, zdaje się. Wspomina wprawdzie o młodszym bracie, z którym odbył podróż botaniczną w dawnych dzikich polach. ale innych wiadomości o nim zdobyć nie zdołalem.

[cen]I.
Dlaczego autor pamiętników nazwał się Detiukiem? Nie umiem rozwiązać tej zagadki. Nie wiem czy to było imionisko, czy przydomek, ałe o ile z opowiadań autora wnosić wolno, i w potocznych stosunkach używano tego nazwiska. Do matki Antoniego Andrzejowskiego mówiono niekiedy': "moja kochana Dctiukowo". Ta. czy inna nazwa autora na wartość pamiętników niema wpływu.

Autor urodzit się na Wołyuiu w r. 1785 *). "Wołyń - powiada był moją kolebką, tam wyrosłem i na tej miłej ziemi pół wieku przeżyłem w trudach i pracy, do jakich Opatrzność zdolnością i usposobieniem obdarzyć mię raczyła".

Ojciec autora, Łukasz, służył w kawalerji. narodowej pod chorągwią Szczepana Turny. Ożenił się z córką porucznika Ostrogskiego regimentu, Kazimierza Sobińskiego, mieszkającego w Dubnie we własnym dworku. Byli to ludzie miernego staniku, ale prawi, uczciwi i szanowani powszechnie. Z kilku córek pana porucznika, jedną wziął za żonę ojciec Antoniego Andrzejowskiego. Ożeniwszy się, wystąpił z wojska. Był to okres, w którym Prot Potocki rozwinął ogromną działalnośc przemysłową i handlową. P. Łukasz, skwitowawszy z wojska, przyjął urząd kasjera w banku Prota Potockiego w Warkowiczach. Trzy lata pozostał na tym urzędzie. Gdy interesy wojewody zachwiały się i musiał sprzedać Warkowicze podkomorzemu Mołodeckiemu, zrezygnował z kasjerstwa i zamieszkał w Warkowiczach, wstąpiwszy znowu do wojska pod chorągiew Turny. Już jako namiestnik, ze względu na poprzednią służbę. Ponieważ zwyczajem owoczesnym było absentowanie się z pułku, korzystał z tego i p. Łukasz i za półtora tysiąca złotych rocznej tenuty dzierżawił od kasztelana Popiela wioskę Kryłów, położoną między Dubnem a Warkowiczami. Po trzyletniej dzierżawie opuścił ją w marcu 1792 r., wyniosłszy z niej 30.000 złotych gotówki.

Posiadanie tego, na owe czasy znacznego, kapitaliku pozwoliło p. namiestnikowi mieszkać w Warkowiczach, jak to mówią, "na bruku". Rodzina namiestnika składała się z trojga dzieci p. Łukasza, dwuch sióstr, matki i Sobinskiej, matki żony. Młody Antoni Andrzejowski w siódmym roku życia nosił szłify i szablę przy boku, jako towarzysz kawalerji narodowej, gdyż ojciec dał za niego poczet sowity.

Wybuchła wojna 1792 roku. Pan Łukasz udział w niej przyjął, jakkolwiek syn, z ostrożności zapewne, nie pisze o tem wcale. Skutkiem przechodów wojsk obcych i swoich, skutkiem niepokojów, kraj cały ogarniających, wiele rodzin wyjeżdżało do Galicji. Opuściła też domek swój w Warkowiczach i pani Andrzejowska, chroniąc się z dziecmi, do Galicji, gdzie zamieszkała w miasteczku Stojanowie u parocha unickiego - nałogowego pijaka, który, upiwszy się, piekło z domu robił, a wytrzeźwiony, płakał, przepraszał i na intencję swoich komorników akafist spiewał.

Po ukończeniu wojny, rodzina wyczerpana z funduszów doszczętnie, wróciła do Warkowicz. Antoni Andrzejowski miał wówczas lat osiem. W miesiąc po powrocie z Galicji, p. Łukasz objął zarząd majątku kasztelanowej Bierzyńskiej i zamieszkał w Ludwipolu, zas Antoniego zabrał do Korca, na początkową naukę, brat pani Andrzejowskiej, który, jako rysownik, znalazł miejsce w fabryce porcelany w Korcu.

Gdy już ukończył czwartą klasę w szkole Międzyrzeckiej, a z promocją do piątej przyjechał na wakacje do Tuczyna, był to rok przełomowy w jego życiu. Niewiadomo z jakich powodów do Międzyrzecza już nie wrócił, a w kilka miesięcy potem utracił ojca, który na polowaniu, wywróciwszy się z sanek, potłukł się i ten wypadek życiem przepłacił. Matka pozostała nadal, jako ochmistrzyni w Tuczynie, a młodym chłopcem zaopiekowali się hr. Choókiewiczowie, którzy, wyjeżdżając do Wilna, zabrali ze sobą Antoniego.

Tu przyszła jego droga życia, wybór jei i przygotowanie długo nie mogły się ustalić. Hr. Chodkiewiczowa chciała, ażeby młodzieniec "przykładał się do jakiego talentu", zaś hrabia życzył sobie, ażeby dalsze nauki kończył. Przeważyła opinja hrabiny. Oddano go pod opiekę niejako i naukę malarstwa do Oleszkiewicza. Nie sporo mu jednak szło z malarstwem. Zetknięcie się z rodziną Śniadeckich, gdzie znalazł zachętę do dalszego kształcenia się naukowego, zdecydowało i umocniło w nim zamiłowanie do innej nauki, niż malarstwo. Musiał jednak ulegać kierownictwu swoich opiekunów. Malarstwo nie zadowoliło go wcale. Oleszkiewicz, uprawiający rodzaj kompozycyjny, lekceważył pejzaż, który odpowiadał temperamentowi i poetycznemu nastrojowi młodego ucznia. Śród takiego wahania się, gdzie iśc, jaką drogę wybrac - zostać w Wilnie dla dalszego kształcenia się, czy też trzymać się klamki protektorów, przeważył wzgląd drugi. Nie bez przykrości dla młodzieńca, który zabierał zamiłowania do studjów bardzo odmiennych od malarstwa, poszedł za radą Hr. Chodkiewiczów i wraz z nimi na Wołyń wrócił.

Między Pekałowem a Tuczynem czas mu schodził. Opisuje te chwile szczegółowo sam autor w swoich ramotach.

Około r. 1806 - "w tym to właśnie czasie" - pisze - z biegiem rozmaitych okoliczności (których nie wymienia), dostałem się do Krzemieńca, bez żadnej myśli, bez żadnego istotnego celu". Ten wszakże przyjazd zdecydował o przyszłości młodzieńca. Jedyną nauką, którą jako-tako posiadał, było malarstwo. Z pędzlami przeto i farbami wybrał się do Krzemieńca. Malowanie pięknych okolic miasteczka zetknęło go przypadkowo z młodzieżą szkolną. Młodość łatwo nawiązuje przyjazne stosunki. Zapoznanie się z uczniami pociągnęło za sobą znajomość z nauczycielami. Tu i owdzie otrzymał lekcje rysunków i zanosiło się na to, że rysunkowi będzie musiał poświęcić całe życie. I tu wszakże, jak często w życiu się zdarza, przypadek pokierował inaczej.

Zbliżenie się przyjazne do uczniów i profesorów skończyło się na tem, że do gimnazjum w Krzemieńcu wstąpił. Twarde wiódł dalej życie, zarabiając lekcjami, przerywając naukę szkolną dla chleba i wracając do niej. Botanika, z którą już się był w Wilnie zetknął, stała się jego ulubioną nauką. W Krzemieńcu pod tym względem miał światłą pomoc prof. botaniki Wilibalda Bessera. Już w r. 1816 delegowany został na ekskursję botaniczną na Podole, Pobereże i Ukrainę kosztem hr. Platera i Wacława Rzewuskiego, a końmi księcia Maksymiljana Jabłonowskiego, komisarza komisji funduszowej edukacyjnej.

Podróż do Warszawy w r. 1819 zetknęła go osobiście z księciem kuratorem Adamem Czartoryskim, który go mianował aktualnym nauczycielem botaniki w niższych szkołach gimnazjum krzemienieckiego. Zdaje się, że od tej chwili został także asystentem Bessera.

Od chwili zamknięcia liceum w Krzemieńcu, Antoni Andrzejowski, w roli, asystenta prof. botaniki i zoologji przeniesiony został do Kijowa, gdzie do roku 1839 pozostał, a stamtąd do Nieżyna, do słynnego liceum ks. Bezborodków **).

Od czasu opuszczenia murów krzemienieckich, wiadomosci o losach autora "Ramot starego Detiuka" są bardzo skąpe, a często brak ich zupełny. Pamięć starych ludzi, do których się odwoływałem, niewiele dostarczyć mogła, a imiennicy autora, których o pokrewieństwo z autorem pamiętników podejrzewać mogłem, nie raczyli nawet odpisać: nie jestem krewny. Tak obojętnie zaciera się pamięć o ludziach i czynach. Staire zamki i dwory rozsypują się w gruzy, pajęczyna zapomnienia osnuwa te kąty, które były świadkami chwałą praojców, a nad tem wszystkiem rozrasta się rak narodowy - obojętność.

W Nieżynie dosłużył się emerytury i prawdopodobnie w tym samym czasie przeniósł się do Niemirowa. Starzy ludzie pamiętają, że już około r. 1852 tu mieszkał.

Przybywszy do Niemirowa, Andrzejowski nabył stary i lichy domek na ul. Lipowej i tu zamieszkał. Rodzina jego składała się wówczas z żony, syna Antoniego i córki Hanny ***).

Według opowiadań ludzi współczesnych, jakieś fatum nieszczęścia prześladowało rodzinę Andrzejowskiego. Domowe pożycie nie należało do szczęśliwych. "Żona - pisze świaóek naoczny tego pożycia, - dotknięta ciężkim nałogiem pijaństwa, nie umiała utrzymać w domu ładu i porządku, tak, że mimo wcale przyzwoitych dochodów, jakie miał Andrzejowski, rodzina jego pogrążona była prawie w nędzy" ****). Żona, Julja z Radziszewskich, zmarła w Niemirowie 21 listopada 1860 r. *****).

Po zamieszkaniu w Niemirowie i osadzeniu roóziny już we własnyrn dworku, Andrzejowski przyjął posaóę botanika-ogrodnika w Ilińcach, w majętności Konstantego Platera, i oprócz emerytury pobierał wysoką na owe czasy sumę 800 rs. rocznie. Z Iliniec dojeżdżał tylko do Niemirowa. Nawiasem godzi się wspomnieć, że w Ilińcach, wcześniej wprawdzie, przemieszkiwali dwaj poeci, nierównej miary, ale wielkiego rozgłosu: Tymko Padurra, poeta mierny bardzo, ale dużego mniemania o sobie, i Seweryn Goszczyński, głęboki znawca ducha ludu ukraińskiego.

"Z dzieci- pisze osoba znająca rodzime stosunki Andrzejowskiego - nie miał autor Ramot pociechy. Syn, po ukończeniu gimnazjum w Niemirowie, wkrótce na suchoty życie zakończył. W niedługim czasie potem nastąpiła śmierć żony. Została tylko córka Hanna z głęboką czułością ukochana przez ojca, Haneczka". Po śmierci żony i syna, Andrzejowski wrócił do Niemirowa i z córką zamieszkał. W owym to czasie niewątpliwie, przygnębiony nieszczęściem domowem, osamotniony na starość, począł pisać swoje "Ramoty starego Detiuka", uciekając pamięcią w czasy swojej młodości. Niepokój ducha, zgryzoty i nieszczęścia rodzinne wycisnęły piętno swoje na pamiętnikach. Starzec pisał je dorywczo, śród bezładu i trosk, nie trzymając się najczęściej wcale porządku chronologicznego - zapisywał to, co mu pamięć przynosiła i w miarę jak je przynosiła, nie troszcząc się o uporządkowanie tego materjału.

Wkrótce po smierci żony i syna, nowy cios uderzył w skołataną duszę starca. Z obowiązkiem u Platera, już zapewne w czasie choroby syna i żony, rozstał się i z powodu osamotnienia córki w Niemirowie zamieszkał. Haneczka - według opo wiadań współczesnych ludzi - zakochała się nieszczęśliwie w Tytusie Mieleniewskim, geometrze z fachu, który nie cieszył się najlepszą opinją w towarzystwie niemirowskiem. Wbrew radom i woli Ojca oddała mu swą rękę 7 stycznia 1862 r. "Po wyjściu zamąż córki, nie chcąc patrzeć na cierpienia swojej jedynaczki, oddał nowożeńcom domek ze wszystkiem, co się tam znajdowało, a sam wyjechał do Stawiszcz, majętności hr. Branickich, gdzie spełniał takie same obowiązki, jak u hr. Platera.

Po niedługim czasie doszła go smutna wiadomośc o śmierci córki, z którą mąż nietylko w najwyższym stopniu brutalnie się obchodził, ale czynnie znieważał, czem się przyczynił do jej śmierci ******). Ksiądz Stawiński, którego łaskawości zawdzięczam najlepsze, bo faktyczne wiadomości, opowiada, że, szukając w nocy krowy zaginionej, wpadła do rowu błotnistego i, nie mając siły wydostac się, przenocowała w rowie. Skutkiem tego zaziębiła się, dostała galopujących suchot i 26 lipca 1862 r. umarła. "Wtedy stary Andrzejowski powrócił na czas krótki do Niemirowa, sprzedał domek i znowu do Stawiszcz wyjechał.

Stali mieszkańcy Niemirowa pamiętają dotychczas sympatyczną postać staruszka o siwej, niezbyt długiej, brodzie, gdy w towarzystwie swojej ukochanej Haneczki, z nieodstępną zieloną skrzynką odbywał w okolicy długie botaniczne wycieczki. Polskie towarzystwo w Niemirowie, liczne jeszcze dotychczas, złożone z ludzi światłych i rzeczy ojczyste miłujących, wysoko ceniło zasługi i charakter Andrzejowskiego, otaczając czcią i szacunkiem jednego z nielicznych już krzemieńczanów.

W Stawiszczach dokończył swego długiego życia. Dzięki szczodrobliwości hr. Aleksandra Branickiego, zajmował tam takie samo stanowisko, jak u hr. Konstantego Platera. Tu przygotował do druku pracę swoją z zakresu botaniki p. t. "Flora Ukrainy". Na cmentarzu Stawiskim położył zwłoki swoje na wieczny spoczynek. Pamięć jego uczcili hr. Braniccy pomnikiem, na którym położono napis:

Antonius Andrzejowski, profesor emerit. natus anno domini 1785, obiit anno 1868 die 12 Decembris *******).

(...)

*) Z listu prywatnego ze Stawiszcz do autora wstępu.
**) Słów; kilka poświęcił mu Marjan Dubiecki (Młodzież polska w uniw. Kijow. przed rokiem 1863. Kijów. 1909. Data urodzenia, jako rok 1786 mylna).
***) Z relacji pisemnej pani M. Z., zamieszkałej w Niemirowie.
****) Z listu ks. proboszcza Stawińskiego do autora wstępu.
*****) Relacja pisemna M. Z., w posiadaniu autora.
******) Z relacji księdza proboszęza Stawińskiego.
*******) Szczegóły, udzielone mi listownie, zawdzięczam p. Pęczkowskiemu ze Stawiszcz.


Źródło:
[]