Portal w trakcie przebudowywania.
Niektóre funkcje są tymczasowo wyłączone, inne mogą nie działać poprawnie.

Druskieniki w r. 1853-Jan Pilecki

8.08.2011 19:07
Korespondencya Gazety WarszawskIej.
Druskieniki w r. 1853.

Zakłady wód mineralnych w Busku, Ciechocinku, Solcu, Druskienikach, niedawno odkryte wody w guberni Wileńskiéj, w powiecie Trockim, w Stokliszkach i Birsztinach, przy całej, tak licznemi wypadkami stwierdzonej swojej skuteczności, tego oto roku, jedynie dla tego, że je Opatrzność w naszym położyła kraju, skazane miały być na zupełne pustki, a ztąd konieczny upadek i zapomnienie wieczne. Byli tacy, którzy nam to zapowiadali tylko jako fakt koniecznie spełnić się mający; byli jednak i tacy, którzy niemal cieszyć się zdawali, ze ich rodaków dla dobra cierpiącej ludzkości i własnego kraju, wszystkie trudy i prace, prócz gorzkiego zawodu, żadnej innéj nie mogą się spodziewtć przyszłości. Inaczej się wszakże stało. Niezaprzeczona skuteczność krajowych wód naszych, coraz to liczniejszemi sprawdzona dowodami, przemogła tak powszechną do obczyzny słabość, a zakłady wód naszych nietylko zapowiedzianym nie są zagrożone upadkiem, lecz przeciwnie, coraz to większej nabierają wziętości. Najlepszym tego dowodem są zakłady dobroczynne w Druskienikach, do których tak zawsze wielka liczba z rozmaitych warstw społeczeństwa naciska się osób, że na każde prawie niezajęte miejsce, kilku a czasem i więcéj znajdzie się chorych, wołających o pomoc i ratunek. Możnaby powiedzieć, że każda warstwa społeczeństwa ma właściwe sobie tylko choroby i lekarstwa, jak też i jest w istocie: są jednak cierpienia i dolegliwości, którym z usposobienia całego rodzaju ludzkiego, wszyscy jedno stajnie są podlegli, a więc i tychże samych powinniby używać zaradczych środków. Za cóżby w takich oto cierpieniach ubożsi tylko w kraju, a bogatsi już za granicą ulgi szukać powinni? chybaby i cały organizm i sama krew nawet ludzi potwierdzonych przez Heroldyę, a cóż dopiero obdarzonych jakimś tytułem czy mitrą, miały juz być zupełnie inne i różnorodne, czego ani żadna nauka, ani tembardzej żadne chrześcijańskie i postęwe wyobrażenie przypuścić nie może. Czas śliczny i pogodny przez całe prawie lato, wieli się tego roku przyczynił do większej niż kiedykolwiek skuteczności wód Druskienickich, mianowicie w cierpieniach artrytycznych i reumatycznych. Leczących się było: 584 osób, najwięcej na skrofuły, artrytyzmy, reumatyzmy i paraliże. Wanien płatnych wyszło 16,960; bezpłatnych, po zakładach dobroczynnych 3,536. Najwięcej osób składających towarzystwo było: z Litwy i Królestwa Polskiego, trochę z Białéj Rusi, Wołynia, Podola, kilka z Petersburga, z Warszawy, z Królewca; był nawet jedsn Amerykanin z Ńew-Yorku, ciężką reumatyczną złożony słebością, który i pożądane zualazł tu zdrowie i przyjęcie tak gościnne, jakiego nigdy i nigdzie nie doznał, pomimo bardzo wielu po szerokim świecie odbytych podroży. Lekarzy było dziewięciu, to między nimi, zesłużony Professor b. Wiileńskiego Uniwcrsytu Adamowicz, zawsze dbały o dobro wód Druskienickich, kilkakrotnie tego roku powtarzał chemiczny iich rozkład, i w jedném nowo odkrytém źródle znaczną obecność soli żelaznych odszukał. Professor emeryt niegdyś Wileńskiego a później Moskiewskiego Uniwersytetu JP. Kurowicki, człowiek niepośledniej zasługi i pracy, zaszczycił wody nasze bytnością swoją. W samym zakładzie, mianowicie w łazienkach i przy źródłach, poczyniono niektóre ulepszenia.
W miasteczku kilka nowych przybyło domów: z tych dom Prezesa Kiersnowskieg), zbudowany w ogrodzie, odpowiadając wszelkim potrzebnym warunkom prawdziwéj wygody i zdrowia, wielce się za razem przyczynił do upiększenia naszego miasteczka. Z powodu, że ilość stałych mieszkańców w Druskienikach ciągle się znacznie powiększa, starano się też i o stałego kapłana, dotychczas bowiem. latem tylko w kościele Druskienickim odbywało się nabożeńswo. Staraniem pełnego cnót chrześcijańskich i naiszczerzéj dbałego o prawdziwe dobro Druskiernik, Prezesa Izby Cywilnej Grodzisńskiéj, Pana Kiersnowskiego, kupiono dom dla Proboszcza Druskienickiego, a na ten nowy obowiązek władza duchowna naznaczyła Ks. Pawła Tronczyńskiego, który dopełniał go z całą godnością, szlachetnością i poświęceniem się należném swemu powołaniu. Kwesta na kościół przyniosła złp. 2,000; z loteryi fantowej, na tenże sam cel urządzonej staraniem Prezesa Kiersnowskiego i Rotmistrza Siwickiego, zabrano złp. 2,130. Z kwesty na dobroczynność, odbytej przez JW. Marszałkowa Wiktoryę z Ejsmontów Krzywickę, z córkami Józefą i Karoliną, oraz PP. Salamonowiczem i Łopacińskim złp. 1,413 gr. 10; z innych źródeł i ofiar, wpłynęło do funduszu dobroczynności złp. 635. Szpital Żydowski pierwszy rok dopiero otwarty został; przez Jato znalazła tam przytułek osób 64.
Zabawy publiczne we czwartki i niedzielę, w sali Resursy Druskienickiéj, pod dyrekcyą PP. Salamonowicza, Kołakowskiego i Jasieńskiego, były zawsze dosyć liczne,ożywione i zastosowane do koniecznego saosobu życia przy kuracyi wodami minerałnemi. Zaczynały się więc o godzinie siódmej, kończyły się najczęś:iéj między dziesiątą a jedenastą. By się całe towarzystwo bardziej łączyło i prędzej zaznajomić mogło, pierwszych dni czerwca urządzono klub męzki w sali Resursowéj, gdzie wszyscy członkowie, za opłttą 2 rs. na całe lato, codziennie się zbierali i od godziny trzeciéj do siódmej, zajmowali się czytaniem gazet, grą w billard lub też w wista, preferansa czy w szachy, a podobny rodzaj zabawy bardzo dla wszystkich przystępnym i potrzebnym się okazał. Prócz tych publicznych zabaw, było jeszcze kilka składkowych pikników a najbardziej świetnym był bal młodzieży, dany dnia 31 lipca. Hrabia Adam Sołtan, główny gospodarz balu, nie szczędził i trudów i swoich własnych jeszcze koszlów, by najzupełniej odpowiedzieć swojemu przeznaczeniu. Ozdobieniem sali Resursowéj zajął się P. Hoffman|, inżynier z Królestwa Polskiego, powiatu Sejneńskiego, który mając wiele dobrego gustu, zwyczajne i skromne ozdoby z krzewów i kwiatów, w bardzo szykowną estetyczną całość skojarzyć umiał. Na tę zabawę zaproszone było całe towarzystwo; chorzy, niedołężni, których wnoszono lub wprowadzano przy pomocy kilku ludzi, wszystko to choćby chwilowy w ogólnie wesołém usposobieniu musiało wziąść udział. Około godziny dziesiątej mocniej chorzy i bardziéj znużeni, udali się na spoczynek, reszta zaś towarzystwa, ujęta szczególną uprzejmością gospodarzy i ożywiona tańcem maznrów i krakowiaków ochoczej z Królestwa Polskiego młodzieży, bawiła aż do godziny szóstej, a wszelkie hygieniczne i lekarskie przepisy ustąpić na chwilę musiały tak prawdziwie wesołemu usposobieniu całego naszego towarzystwa. Było to jedno tylko przez całe lato nadużycie, wywołane uprzejmą młodzieży naszej gościnnością, zeszta zaś choćby i najbardziej ożywionych zabaw zwykle o swojej kończyła się porze. Przy tylu publicznych zabawach, zabawy prywatne nie mogły nieć miejsca; pomimo to jednak, Pan Jagmin Paweł, Marszałek powiatu Brzeskiego, z każdej swobodniejszej starał się skorzystać chwili, by zaraz całe towarzystwo zebrać w gościnnym domu swoim. Dla rozmaitości i koniecznego po tańcach wypoczynku, Pan Rappo, sławny ze swojéj siły i zręczności dawał nam kilka przedstawień w sali teatralnej.. Nie można nie podziwiać wielu sztuk jego i tej naddzwyczajnéj siły; wszystko to jednak czasem straszne tylko i przykre czyniło wrażenie. Koncertów mieliśmy kilka. P . Wąsówski, rodem z Grodna, uczeń sławnego naszego Moniuszki, dawał w sali Rssursowéj koncert na fortepijanie. Znając oddawna muzykę Pana Wąsowskiego, ze szczerą radością wieleśmy znacznego znależli postępu, wiele gustu i dokładności w wykonaniu, co wszystko, prócz własnej swojej pracy, jest najbardziej obowiązany trudom i poświęceniu się swojego mistrza. Pan Trester, fortepijanista, rodem Węgier, uczeń Konserwatoryum w Pradze, gdzie też i zasłużony stopień artysty otrzymał, w końcu lipca odwiedził Diuskieniki. Dobrze już od niejskiegoś czasu znany w okolicach Wołynia, Podola i niektórych miast Litwy, a zawsze i wszędzie z największém wspominany uwielbieniem, i jako artysta i jako człowiek poczciwego serca i dziwnych losu kolei. Dwa nam dawał koncerta, zawsze z największym przyjęty zapałem i największą seidecznością. Nadzwyczajna czystość gry Pana Trestera, połączona z głębekiém i jakiémś rzewném uczuciem, mianowicie we własnych jego kornpozycyach, wszystkim się podobała; nieszczędzono więc oklasków, po kilkajkroć wołano ulubionego artystę i pomimo słabości zdrowia jego, koniecznie o więcéj jeszcze dopominano się koncertów. Z kompozycyi Pana Trestera "Słowik i Polonez" największe miały powodzenie; jako wykonawca najbardziej się podobał we wszystkich kornpozycyach Beethowena i Mendelsona Bartholdy.
Pan Tropiański, rodem z Wilna, solista Konserwatoryum Paryzkiego, sławny klarynecista i skrzypek, pierwszych dni sierpnia przybył do Druskienik. Poprzedziła przybycie jfgo, ciężkim ośmioletnim trudem i pracą zdobyta za granicą sława, którą mu naseszcie jtk to zwykle bywa i rodacy przyznać musieli. Pomimo znacznie już umniejszonego naszego towarzystwa, głośny talent Pana Tropitńskirgo zdołał poruszyć wszystkich, co tylko z domu dźyfignąć się mogli, do czego się jeszcze nie
mało przyczyniła następująca odezwa, przesłana do publiczności Druakienickiéj, od powszechnie ulubionego i drogiego naszemu sercu Syrokomli. Tem więkrza była ogólna radość nasza z możności słyszenia i podziwienia gry Pana Tropiańskiego, iż to był jego pierwszy koncert po nieszczęśliwym wypadku złamania ręki, a jednak ci co go uprzednio słyszeli, żadnej nie znaleźli różnicy i zawsze jednostajnie zachwycali się cudowną melodyą tak niewdzięcznego jak klarynet instru mentu. Pan Szulc, skrzypek, rodem z Gdańska, prawie jako debiutant wystąpił po raz pierwszy w Druskienikach, po otrzymaniu stopnia artysty w konserwatoryum Lipskiem. Niedokładność gry jego przypisaćby najbardziej można nieśmiałości młodego artysty, któren z przeszłém powołaniem swojémj raczej w rodzinnym kraju niż i a obcyźnie oswajaćby się powinien.
Z artystów malarzy, mieliśmy Pana Juniewicza z Petersburga, rodem z guberni Mińskiej. Pan Juniewicz, uczeń Akademii Petersburskiej, gdzie też i stopień artysty otrzymał, najbardziej pracował w tamecznym zakładzie robót mozajkowych, i za śliczne wykonanie portretu Piotra Wielkiego, 20,000 złp. jednorazowej nadgrody i dożywotnią pensyę 1,000 złp. uzyskał. W Druskienikach zajmował się fotograłiją i oto po raz pierwszy spotkaliśmy naszego rodaka oddanego podobnej pracy. Fotografije Pana Juniewicza, mianowicie wykonane na cérscie, najbardziej były dokładne, najwięcej też i poszukiwane. Pan Badyko, malarz, uczeń sławnego Wańkowicza, znany jako nadzwyczajnie trafny portrecista, jakiś czas bawił w Druskienikach, jedynie dla poprawienia zwątlonego zdrowia. Szkoda, że z powodu cierpień swoich, nie mógł nam dać choćby małą próbkę wielkiego swego talentu.
Dr. Jan Pilecki.

Bibliografia

http://ebuw.uw.edu.pl/dlibra/docmetadata?id=66707&from=&dirids=1&ver_id=11805



Helena Sołtan, ur. 1826 Wilno, zm. 21.9.1900 Lubania +(1) Oktawiusz Eyssmont ok. 1810 +(2) Jan Pilecki, 1821-1878

Odpowiedzi (2)

27.02.2013 11:48
W 1829 roku Zofia Niesiołowska rozeszła się z mężem, a na dodatek straciła jedyną, pozostałą przy życiu córkę Izabelę. Osiadła na dożywociu w Rosi. Chcąc sobie samotność osłodzić przyjęła na wychowanie dwie dziewczynki: Marię Jundziłównę i Helenę Sołtanównę i zajęła się także wychowaniem i wydaniem za mąż za Ksawerego księcia Sapiehę z Różany, córkę brata swego, Ludwikę Pacównę. Ślub odbył się w Rosi w dniu 11 listopada 1840 roku. Pałac rosieński huczał po staremu od zabaw.Wspomniana wyżej Helenka Sołtanówna, mająca w 1843 roku lat osiemnaście należała do piękności, a poeta "Zygmunt Krasiński w liście do przyjaciela pisał: „Twoja siostra, o której wieść głosi, że jest najurodziwszą panną na Litwie i w Koronie, że idzie za mąż za niejakiego Eysmonta". Rzeczywiście, Niesiołowska wydała ją za Oktawiana Eysmonta z Jabłonowa nad Niemnem.Bratanica Helenki, Emilia z Sołtanów Korsakowa, matka pisarza Włodzimierza Korsaka, który po drugiej wojnie zamieszkał w Gorzowie Wielkopolskim i jest pochowany w tym mieście, bywała często w Rosi u Niesiołowskiej i w swoim pamiętniku (rękopis znajdował się u Włodzimierza Korsaka) tak wspomina owe czasy.

W innym liście do Romera, na osiem lat przed swoją śmiercią, mimo licznej służby i rezydentów, Niesiołowska skarży się na swoją samotność. „Ja jedna nie mam nikogo, kto by się o mnie pomyślał. A jednak, bracie, śmiem mówić, żem całe życie dla innych żyła. Dzieci miałam a oprócz tego wielu wychowałam, dopomagałam, a kto mi zapłacił? Z Heleny (Sołtanówny) nic się nie spodziewam.Ostra i bez serca". ,.4 Wreszcie dożywszy lat 74, w roku 1856 hrabini umiera. Nie pozostawiła w testamencie dóbr roskich nikomu. Sama przecież te dobra tylko w dożywociu trzymała, ze szkodą Stefana Potockiego, którego dziad Jan, był rodzonym bratem Feliksa, pierwszego męża Zofii. Próbowała jeszcze córka generała Ludwika Paca, ostatnia z Paców Sapieżyna dobra roskie w swym ręku zatrzymać, ale prawu stało się.

Niesiołowską pochowano, według metryki kościelnej na cmentarzu w Rosi, ale po wystawieniu ukochanej ciotce przez jej bratanicę Ludwikę z Paców Sapieżynę okazałego sarkofagu dłuta Guilla Maschettiego a wykonanego w Rzymie, zwłoki przełożono do sarkofagu. Sarkofag stał początkowo w pobliżu ławki kolatorskiej, skąd następny dziedzic Rosi, hr. Stefan Potocki, nieprzejednany wróg płci pięknej, kazał go przesunąć pod chór, twierdząc, że śmierdzi. Po przesunięciu sarkofagu okazało się, że przyczyną było zatęchłe jajko zagubione tam podczas święceń wielkanocnych. W nowym miejscu sarkofag narażony był na uszkodzenie, więc proboszcz kazał go obić deskami, później deski usunięto i otoczono go piękną, ręcznie kutą kratą, za którą znajduje się i obecnie. Na sarkofagu, pod wezgłowiem zmarłej znajduje się napis: „Na pamiątkę przywiązania i wdzięczności ostatnia z Paców księżna Ludwika Sapieżyna".

O tej Brzostowicy Orłowicz w swoim przewodniku pisze: „13 kilometry na północ od Brzostowicy Wielkiej leży miasteczko Brzostowica Mała, gdzie targi odbywają się we środy. Są to dawne dobra Massalskich, później Stryjeńskich, obecnie Wołkowickich. Piękny stary dwór w stylu saskiego baroku, obok niego wielki, murowany budynek piętrowy o wielkich salach i resztkach krat w oknach, który według legendy mieścił w XVII wieku zbór kalwiński. We dworze sporo starych stylowych mebli. Miasteczko posiada kościół Św. Antoniego Padewskiego fundowany przez Wołkowickich, w 1868 r. przerobiony na cerkiew, a w 1919 zwrócony katolikom. W roku 1604 Massalscy byli właścicielami połowy Brzostowicy Małej. Dowiadujemy się o tym z dokumentu dzielczego z dnia 23.1.1604 roku między wojewodą brzesko-kujawskim Andrzejem Leszczyńskim, a kniaziem Januszem Zasławskim i Fiedorem Massalskim. Połowę Brzostowicy wzięli dwaj pierwsi, jako spadek po swoich żonach, córkach słynnego Romana Sanguszki: Leszczyński miał za żonę Teodorę, Zasławski zaś Aleksandrę. Sanguszko zaś ową połowę Brzostowicy Małej mógł otrzymać po jednej z Chodkiewiczównej z sąsiedniej Brzostowicy Wielkiej. Z czasem Brzostowica Mała, być może drogą kupna przeszła całkowicie w dom Massalskich. Podział Brzostowicy Jak wynika z dokumentu był bardzo dokładny, bo nawet istniejącą tam wówczas cerkiew podzielono na pół, a trzy dzwony rozdzielono w ten sposób, że dwa małe oddano jednemu, a duży drugiemu. Ciekawostką jest też, że istniał wtedy tam „winogradnik" i „sad winny". Wiktor Sołtan, który pisał o tym, zaznacza, że chodzi tutaj o Brzostowicę Wielką, co jest błędem, gdyż Wielka przedtem i potem należała do Chodkiewiczów. W roku 1780 urodził się w Brzostowicy Małej historyk Ignacy Onacewicz (Żegota).

Bibliografia

Kapryza W., Ziemia wołkowyska, IV, fragm.

7.07.2013 13:09
wspomnienia o Jabłonowie Emilii Kossak z domu Sołtan, która pisze: „Ta pyszna wspaniała, a zarazem sympatyczna rezydencja ciotki Heleny Sołtan, najprzód jako Eysmontowej, później Pileckiej.
viewtopic.php?f=89&t=20008