Portal w trakcie przebudowywania.
Niektóre funkcje są tymczasowo wyłączone, inne mogą nie działać poprawnie.

Franciszka Olechnowicz. Życie i praca

29.11.2008 03:04
[blok]Sylwetkę Franciszka Olechnowicza (Alachnovič) znamy obecnie z różnych opracowań. Biogram jego zamieszczony jest w litewskiej encyklopedii emigracyjnej oraz współczesnych białoruskich wydawnictwach encyklopedycznych1.

Urodził się 9 marca 1883 r. w Wilnie. Uczył się w gimnazjum i w Szkole Chemiczno-Technicznej w Wilnie, był wolnym słuchaczem Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, ukończył Szkołę Towarzystwa Muzycznego w Warszawie. W 1907 r. występował w Warszawie w zespole Feliksa Kwaśniewskiego, grając w teatrze przy ul. Mokotowskiej. W lutym 1908 r. został zaangażowany do zespołu objazdowego Kazimierza Kamińskiego, w którym pozostawał do końca maja. Później wrócił do Wilna i podjął pracę reportera prasowego. W tym czasie w Wilnie wychodziły polskie dzienniki „Kurier Litewski” i „Dziennik Wileński” oraz rosyjskie „Siewiero-Zapadnyj Gołos”, „Wilenskaja Żyzń”, „Wilenskij Kurier — Nasza Kopiejka” i „Wilenskij Wiestnik”.

F. Olechnowicz zbierał i opracowywał wiadomości lokalne do wileńskich gazet, co pozwoliło mu zapoznać się z pracą redakcyjną i środowiskiem dziennikarskim. Współpracował z „Kurierem Krajowym”, ukazującym się w latach 1912-1914, i białoruską „Wieczerniaj Hazietaj”, wydawaną w latach 1912-1915, z którą związany był Antoni Łuckiewicz.

W latach 1909-1910 F. Olechnowicz rozpoczął wydawanie satyrycznych jednodniówek, a potem tygodnika o tym samym charakterze. Na rynku prasowym wychodziły wówczas następujące pisma satyryczne: „Bęben”, „Bomba”, „Kinematograf”, „Michałek”, „Plotka Wileńska”, „Trąba”, „Wilnianka”, „Żarłok Świąteczny” i litewski „Eżys” (Jeż), Rosyjski „Wilenski Wiestnik” i białoruska „Krapiwa” ukazały się później.

Redagowana przez F. Olechnowicza jednodniówka satyryczna „Bicze na piasku” ukazała się w październiku 1909 r. W tekstach często pojawiały się elementy mowy „tutejszej”. „Ksiądz: — Pamiętaj, że wódka jest głównym nieprzyjacielem człowieka! — A kali ż ksiądz probaszcz kazau, szto treba lubić swaich worahau — odparł, skrobiąc się w czuprynę, z której nieraz kurzyło, niezdolny do kompromisów chłop”. W tym czasie F. Olechnowicz, ukrywając się pod pseudonimem „fr”, napisał pierwszy utwór literacki — nowelkę „Z legend wileńskich”. Jest to legenda o Lizdejce, który Giedyminowi wytłumaczył znaczenie snu o żelaznym wilku, co dało powód do założenia Wilna: „A 5 wieków potem potomni ustanowili na górze, zwaną przez nich «Zamkową» armatę, która co dnia punktualnie o g. 12-tej w południe, płosząc konie dorożkarskie i przyprawiając o ataki nerwowe pobliskich przechodniów, oświadczała wszem wobec, że uderzyło południe”. Musiały to być nie lada wystrzały, skoro M. Harecki wspominał, że przyjezdni po ich usłyszeniu, przestraszeni siadali w kucki2.

W listopadzie 1909 r. ukazała się jednodniówka pt. „Bicze” o treści podobnej do poprzedniczki. Można domniemywać, że dział „Sprawy chochlika” był pisany przez F. Olechnowicza, który w artykule pt. „Samobójstwo” napisał: „Dowiadujemy się, że niezadługo ma powstać w Wilnie nowe pismo humorystyczne pod redakcją p. Smutnowicza”.

Tygodnik „Perkunas” był czasopismem nie stroniącym od radykalnej satyry politycznej z licznymi rysunkami, wyszydzającymi śmiesznostki i ułomności ludzkie, poświęcający wiele miejsca sprawom teatralnym. Pierwszy numer ukazał się 4 (17) lipca 1910 r. i został skonfiskowany za treść sztuki „Archanioł się nie zgadzał”, której bohaterem był Puryszkiewicz, prawicowy polityk, prezes Związku Michała Archanioła, poseł Dumy Państwowej, cieszący się poparciem cara.

Rzecz dzieje się w niebie, w kancelarii głównej sztabu sił niebiańskich, w obecności świętych Michała i Jerzego. W scenie pierwszej św. Jerzy powiada do św. Michała: „Każ sprowadzić sobie Puryszkiewicza i spróbuj mu wytłumaczyć, że to ostatecznie nie ma sensu, aby garść opryszków spod ciemnej gwiazdy wycierała sobie gęby imieniem wodza hufców niebiańskich”. Rozmowa toczy się dalej i św. Jerzy powiada: „Dosyć, ja jako patron Białorusi dłużej tego znosić nie myślę! W Moskwie, Kazaniu, Tule, niech robi co chce, ale od Wilna i Mińska wara! (ironicznie) «Związek Michała Archanioła» Tfu, Michale”.

Ponieważ św. Michał ostro skarcił posła, że: „Tu nie Duma Państwowa”, Puryszkiewicz szuka poparcia u św. Jerzego, mówiąc mu: „Światoj Gieorgij Pobiedonosiec (...). Oto archanioł Michał, który niegdyś uśmierzył bunt dziewięciu hufców kramolnych aniołów (...) został przekupiony przez żydów i nie chce być patronem związku porządnych ludzi, istinno-ruskich. Mam w ręku fakty i dokumenty”. Rozmowa kończy się tym, że św. Jerzy skinął na aniołów i Puryszkiewicza wzięto za kołnierz i wyrzucono z nieba.

W następnym numerze pisma ukazał się komunikat redakcji, że pierwszy numer „Perkunasa” za umieszczenie wiadomości o przygodach w niebie jednego z polityków ze stowarzyszenia ludzi prawdziwie rosyjskich rozporządzeniem Tymczasowego Komitetu Cenzury został skonfiskowany, a redaktor pociągnięty do odpowiedzialności na mocy art. 73 kodeksu karnego.

Obowiązujący w Rosji kodeks karny przewidywał od roku do czterech lat więzienia za bluźnierstwa przeciw Bogu, Matce Boskiej, aniołom, dokonane za pośrednictwem druku (art. 73 k.k.).

„Perkunas” w drugim numerze zakpił z miejscowego posła Dumy i jednocześnie oberprokuratora Zamysłowskiego, przedstawiając jego spotkanie poselskie: „(...) sala świeciła pustkami, przy wejściu jeno czuwało dwóch stójkowych pod wodzą rewirowego — wszyscy w odświętnych ubraniach. W ostatniej chwili w obawie, aby się „licom w griaź nie udarit´” wobec swego posła, iście-rosyjscy zarządzili pościg za publicznością”. J. Zamysłowski (1872-1920) nie był zwykłym posłem III i IV Dumy, a jednym z liderów frakcji nacjonalistycznej i ich łącznikiem z Departamentem Policji.

„Perkunas” naraził się nie tylko władzy petersburskiej i wileńskiej. W ostatnim numerze — czwartym — z datą 1 (14) sierpnia zdążył jeszcze wyśmiać miejscowy ciemnogród: antysemitę, który w ciężkim nastroju poniedziałkowym bije pokłony żydowskiemu chlebodawcy, narodowego demokratę piszącego w domu donos na socjalistę do „Jego Prawoschodzitielstwa”, germanofila publicznie głoszącego antyniemieckie hasła i wreszcie tkacza, który w sobotę w szynku przelicza resztki „krwawicy” i medytuje: „harowałem ci u żyda, i u moskala, i u niemca, i u polaka... I każdy cię, ścierwa, oszwabił”. Autor podpisany „A” pisze: „Tak było, tak będzie”.
Pismo nie oszczędzało też wileńskich cwaniaków:
U nas w Wilnie — raj nie życie,
Nic nie zbraknie nigdy ci,
Pijesz zdrowo, jesz obficie,
Kiedyś, bracie, spryciarz ty,
Niepotrzebny rozum w głowie,
Tu spryt główną rolę gra,
Byleś tylko znał przysłowie
Zdzieraj z głupich co się da.
F. Olechnowicz podpisywał się w „Perkunasie” jako Jolly Joker, Franc Maguza, literką „A”.
Wobec zniewagi „sił niebiańskich” i dążenia „do obalenia panującego ustroju”, postawiono go w stan oskarżenia. „Otrzymałem wezwanie do stawiennictwa w dniu następnym. Wiedziałem co mi groziło — pisał po latach. — Tego samego dnia wsiadłem do pociągu i pojechałem do Austrii”.

Trafił do Galicji, gdzie występował na deskach scenicznych pod pseudonimem Monwid. Tego pseudonimu używał później także jako publicysta. Od 1910 do 1913 r. wędrował z różnymi teatrami objazdowymi i gdy dowiedział się o amnestii w związku z 300-leciem Romanowych, powrócił do Wilna.

Okazało się, że amnestia nie obejmowała przepisu 73 k.k. (bluźnierstwa). „Idę do prokuratora. Aresztują. Otrzymuję rok więzienia — wspominał. — Siedzę i zaczynam pisać. Wileńskie Łukiszki, jak słusznie zauważył Maksym Harecki, stały się impulsem w mojej pracy literackiej”. Powstaje w więzieniu pierwszy dramat Na Antokali, opublikowany w „Homanie”, wychodzącym w Wilnie podczas okupacji niemieckiej. F. Olechnowicz pracował w redakcji jako korektor.

Bibliografia periodyki białoruskiej podaje, że F. Olechnowicz w latach dwudziestych był redaktorem i wydawcą pism: „Biełaruskija Wiedamaści”, „Biełaruskaje Żyćcio” i „Biełaruski Zwon”, chociaż wiadomo, że „Wiedamaści” wydawał M. Harecki3.

„Biełaruskaje Żyćcio” („BŻ”) ukazało się po raz pierwszy w Wilnie w czerwcu 1919 r., początkowo literami łacińskimi, a od września tego samego roku cyrylicą. W grudniu 1919 r. przeniesione zostało do Mińska, gdzie wychodziło do marca 1920 r. (nr-y 22-29).

Jak pisał Antoni Łuckiewicz, w lipcu 1919 r. aresztowano działacza białoruskiego za kolportaż „pism białoruskich wydawanych pod cenzurą, jak „Białoruska Dumka” i „Biełaruskaje Żyćcio”, ostatnie przejawia wybitnie polonofilskie tendencje, lecz już sam fakt, że wychodziło po białorusku, służył za powód dostateczny do prześladowania”4. Zdaniem badaczy radzieckich „niektórzy działacze, jak Aleksiuk i Olechnowicz i im podobni przeszli na służbę do Polaków, redagowali białoruskie gazety wydawane za pieniądze okupantów”5. Jednak, jak wynika ze sprawozdania Biura Delegata Rządu z października 1921 r., jedynie „Jedność” Pawła Aleksiuka korzystała z polskich subsydiów6.

Początkowe polonofilstwo „BŻ” wynikało z wiary w federacyjne zamierzenia Józefa Piłsudskiego, który w odezwie z 22 kwietnia 1919 r., po zdobyciu Wilna powiedział: „Chcę dać wam możność rozwiązania spraw wewnętrznych i wyznaniowych tak, jak sami tego życzyć będziecie bez jakiegokolwiek gwałtu i nacisku ze strony polskiej”. Słowa te przytacza „BŻ” w pierwszym numerze wraz ze zdjęciem J. Piłsudskiego na okładce. W czwartym lipcowym numerze Fr[anciszek] Um[iastowski] napisał, że naród białoruski nie powinien obawiać się sojuszu z Polską, a redakcja w artykule wstępnym podkreśliła: „Idzie natarcie na Wschód, na nasz stary gród białoruski Mińsk. (...) Bagnety polskie, podążając na wschód, odrzucają od nas najstraszniejszego wroga naszego — Moskali, moskalstwa dzisiaj bolszewickiego, a być może jutro kołczakowskiego”.

Polityczna linia „BŻ” zmieniała się w miarę narastania rozgoryczenia Białorusinów, „gdy się zważy, że witali oni wkraczające wojska polskie jak wybawicieli, i że w swych nadziejach się zawiedli”7. W numerze 26 z lutego 1920 r. F[ranciszek] A[lechnowicz] pisał o dążeniu bolszewików do pokoju: „Wojska polskie znajdują się na naszym terytorium i dlatego Polska ma pierwsze słowo w sprawie przyszłości Białorusi, czy umożliwić jej rozwój w etnograficznych granicach lub zdecydować się na podział Białorusi, targując się z bolszewikami jak zdobyć najwięcej ziemi białoruskiej”. Konkludując napisał: „Wierzymy w sprawiedliwość dziejową i nie myślimy, aby ostatni zostali pierwszymi, jednak w końcu osiągniemy, że ostatni będą równymi i wolnymi” (podkreślenie F. A.). W ostatnim 29 numerze „BŻ” napisał: „Wierzymy, że przestaniemy być gośćmi w naszej chacie, a będziemy jej gospodarzami”.

Pismo wiele uwagi poświęcało kulturze i literaturze białoruskiej. Na jej łamach występowali: Janka Kupała, Jakub Kołas, Ciszka Hartny, Zmitrok Biadula, Maksim Harecki i wielu innych. Pod własnym nazwiskiem opublikował dramaty Dziadźka Jakub i Na wiosce, wspomnienia o zmarłym J. Łuckiewiczu. Kryptonimami „A-wiec”, „F.” i „F. A.” podpisywał recenzję dramatu J. Kupały Raskidanaje hniazdo, wspomnienie o 10-leciu teatru białoruskiego i felietony polityczne. Pseudonimem J. Monwid podpisywał wiersze.

W lipcu 1920 r. F. Olechnowicz powraca do Wilna zajętego przez Armię Czerwoną, która miasto przekazała Litwie. Wkrótce Wilno zostało zajęte przez oddziały generała Lucjana Żeligowskiego, tworząc polską Litwę Środkową. W tym okresie F. Olechnowicz wydawał tygodnik „Biełaruski Zvon” („BZ”), ukazujący się od 22 marca 1921 r. do 24 lutego 1923 r. z przerwą od 16 maja do 18 sierpnia 1921 roku. Był to okres polsko-litewskiego sporu o Wilno. Już w pierwszym numerze „BZ” określił stosunek redakcji do zaistniałej sytuacji politycznej: „(...) są wśród Białorusinów ludzie, którzy nie wierzą w siłę narodu białoruskiego, godzą się na to, aby naszą ziemię podzielić i Wilno wraz z Białorusią zachodnią przekazać Litwie lub Polsce (...) my Wilna nie oddamy nikomu (...) demokraci białoruscy winni wznieść stary swój sztandar Pogoni, wielki symbol niepodległości”. Pismo występowało przeciwko rokowaniom w Rydze, w których Białorusini nie uczestniczyli.

F[ranciszek] A[lechnowicz] w artykule „W napoleońską rocznicę” (nr 6 z 1921 r.) pisał, że klęska Napoleona w 1812 r. opóźniła o pół wieku wyzwolenie chłopów.

W wyborach do sejmu 1922 r. pismo popierało Centralny Białoruski Komitet Wyborczy z A. Łuckiewiczem na czele (członkiem był F. Olechnowicz), który uzyskał 10 z 11 białoruskich mandatów. W artykule „Nasze zwycięstwo” (nr 32 z 18 listopada 1922 r.) stwierdzano, że „naród białoruski żyje, chce żyć i będzie żyć, bez względu na to, jak ciemiężyć go będzie panujący naród”.

Z „BZ” współpracowali Bronisław Taraszkiewicz, Leopold Rodziewicz, Antoni Łuckiewicz, Maksim Harecki, Włodzimierz Żyłko, Natalia Arsieniewa i inni. Na jego łamach F. Olechnowicz opublikował swoje dramaty: Niaskonczanaja drama, Zaruczyny Paulinki, Ptuszka szczaścia i Szczaśliwy muż. Pismo wiele uwagi poświęcało życiu teatralnemu Białorusi, białoruskiemu życiu w Polsce, Łotwie i innych krajach.

Po likwidacji „BZ” przez władze F. Olechnowicz został pozbawiony własnej trybuny prasowej. Korzystał z łamów prasy białoruskiej i polskiej, ukazującej się w Wilnie.

Ludwik Abramowicz (1879-1939) był sztandarem i współtwórcą ideologii krajowej. Wydawał „Przegląd Wileński” („PW”), w którym w 1922 r. pisał: „Polska czyni sobie zaciętych wrogów w Litwinach, Ukraińcach, Białorusinach”. Przyszłość pokazała słuszność tych słów. Dążył do pojednania i współpracy z wszystkimi narodami, zamieszkałymi w Polsce.

Na łamach „PW” F. Olechnowicz opublikował szkic o teatrze białoruskim (nr-y 4-7 z 1923 r.) i tłumaczenie noweli Fabiana Szantyra Święty Boże (nr-y 37-38 z 1922 r.). Pismo recenzowało jego książkę Białoruski teatr i dramat Dryhwa, wydane w Wilnie. Dla tego pisma przetłumaczył nowelę Brzózka Sz. Jadwihina i zamierzał przełożyć Dryhwę8. Możliwe, że był autorem innych prac; wymaga to dokładniejszego zbadania zawartości „PW” i dotarcia do materiałów archiwalnych.

W pamięci F. Olechnowicza głęboko zapadło wydarzenie, które miało miejsce 12 września 1922 r. przy kościele św. Katarzyny w Wilnie.

Na skwerku odbywała się uroczystość odsłonięcia pomnika Moniuszki w obecności licznie zebranych gości, władz miasta i przedstawicieli społeczeństwa. Po krótkim przemówieniu prezydenta miasta Bańkowskiego, ściągnięto czarną zasłonę i ukazał się pomnik. Po przemówieniach przedstawicieli kultury polskiej chciał przemówić F. Olechnowicz, na co prezydent Bańkowski nie udzielił mu głosu. Pisał o tym „PW” 15 października 1922 r. w artykule pt. Białorusini, Moniuszko i p. Bańkowski: „Najdawniejszy pracownik białoruskiej sceny ob. Olechnowicz został upoważniony w przemówieniu wyrazić głęboką cześć Białorusinów dla twórcy opery białoruskiej. Jednakże to im się nie dało zrobić: prezydent miasta Wilna p. Bańkowski nie udzielił Białorusinom głosu”.

Później w sferach artystycznych Wilna rozległy się głosy protestu przeciwko projektantowi pomnika, radnym miasta, którzy zaakceptowali jego ustawienie, a nawet przemówieniu Ferdynanda Ruszczyca. Nikt nie protestował przeciwko dyskryminacji Białorusinów.

17 listopada 1926 r. F. Olechnowicz wyjechał do Mińska. Niebawem w „PW” 25 grudnia 1926 r. (nr 22) ukazała się notatka o jego aresztowaniu. Faktycznie aresztowano go 1 stycznia 1927 r. Skąd pochodziła ta informacja w „PW”, trudno ustalić. Możliwe, że od ludzi, którzy namówili go do wyjazdu do ZSRR i wiedzieli jaki los go czeka.

„PW” opublikował protest Białoruskiego Komitetu Narodowego w Wilnie przeciwko aresztom w Białorusi działaczy kultury, w tym F. Olechnowicza (nr 4-5 z 8 marca 1931 r.), pamiętał o nim i po jego powrocie.

Wyjazd F. Olechnowicza w listopadzie 1926 r. do ZSRR rozpatrzyć należy w kategorii politycznej naiwności. Jadąc do ZSRR, musiał wiedzieć, że zaliczano go do grona twórców mieszczańskich, a dramaty jego nie odpowiadały dyrektywom XII zjazdu partii komunistycznej z kwietnia 1923 r. o wykorzystaniu teatru do komunistycznej propagandy.

W tej sytuacji w Mińsku był on persona non grata. W tym czasie w stolicy Białorusi Radzieckiej dyskutowano publicznie o błędnym przedstawianiu w sztuce roli klasy robotniczej w budowie nowego ustroju. Żądano od twórców składania samokrytyki i stosowano represje wobec niepokornych literatów w postaci zakazu publikacji i występów na scenie. F. Olechnowicz mógł nie znać dyrektyw partyjnych, ale dobrze wiedział co pisał o Sowietach w różnych publikacjach.

Przypomnimy, że w „Biełaruskim Żyćci” w sierpniu 1919 r. w artykule Bolszewickie bestialstwa pisał o odkryciu grobów w Komarówce pod Mińskiem, i że wśród nich odkopano trup mińskiego adwokata Jeleca (krewnego braci Łuckiewiczów), zakopanego żywcem. Artykuł był ilustrowany zdjęciami wykopanych trupów i bez wątpienia pamiętano o nim w ZSRR9.

F. Olechnowicz nie krył się z antysowieckimi poglądami, pisał o okupacji bolszewickiej na Białorusi. „(...) wpadanie ajentów czrezwyczajki do teatru, zamykanie drzwi wejściowych, kontrolowanie dokumentów stały się zjawiskiem nader częstym, wreszcie zaś — codziennym — pisał w artykule o teatrze białoruskim w 1923 r. — W końcu poszukiwania „kontrrewolucji” przeniosły się za kulisy”10.

W 1924 r. powstała Tymczasowa Rada Białoruska z Arseniuszem Pawlukiewiczem na czele. Była to organizacja propolska, pozostająca na usługach wojewody wileńskiego i przez niego finansowana. F. Olechnowicz był jej wiceprezesem. Organizacja ta zwalczała komunistów białoruskich i Związek Sowiecki. Przed wyjazdem do Mińska radzono F. Olechnowiczowi, aby z niej wystąpił, czego ten nie uczynił.

F. Olechnowicz pojechał do Mińska, gdyż na przełomie lat 1925/26 orientacja prosowiecka miała wśród Białorusinów II Rzeczypospolitej wielu zwolenników. Jak pisał polski uczony: „W imię bezstronności należy dodać, że istotnie rozwój narodowej kultury białoruskiej w BSSR postępował w bardzo szybkim tempie w związku z pierwszym stadium realizacji polityki narodowościowej partii komunistycznej, w Polsce zaś powojennej, jak już wspominaliśmy, warunki do rozwoju narodowego ruchu białoruskiego były bardzo niekorzystne”11.

F. Olechnowicz tak pisał o wyjeździe: „(...) istotnie jechałem do państwa sowietów jako poputczik, sympatyk, wierząc święcie, że tam tworzy się nowe piękne życie, że tam na kulturalnej niwie białoruskiej będę miał szerokie pole do pracy (...). Tak bezkrytycznie wierzyłem w fatamorganę sowiecką, że nawet agentów Głównego Urzędu Politycznego (GPU) traktowałem jak ludzi godnych zaufania, dżentelmenów, nieomal przyjaciół. Otrzeźwienie przyszło zbyt późno”12.

Powie też, że on, człowiek dojrzały, dał się tak naiwnie, tak głupio, tak sromotnie głupio nabrać. Do Mińska wyjechał legalnie, z wizą sowiecką. Udał się tam wprost do teatru, gdzie go serdecznie powitali znajomi z dawnych lat. Był też w Witebsku, gdzie w miejscowym teatrze spotkał starych przyjaciół, którzy zachowali wobec niego rezerwę. Wezwany na „przyjacielską” rozmowę do GPU zgodził się wystąpić o uzyskanie obywatelstwa sowieckiego. Otrzymał je w ciągu 10 dni po złożeniu wniosku, a trzy dni po otrzymaniu sowieckiego paszportu, 1 stycznia 1927 r., został aresztowany i skazany na 10 lat zesłania.

Na Wyspach Sołowieckich był do 1933 r. i w rezultacie wymiany więźniów powrócił do Polski. Wymieniono go na Bronisława Taraszkiewicza, skazanego za działalność komunistyczną. „Do chwili obecnej przyzwyczailiśmy się widzieć na miejscu Alechnowicza więzionych księży, patriotów i działaczy polskich — pisał Albin Stepowicz, poseł białoruski, działacz chadecki, później związany z narodowymi socjalistami. — Po raz pierwszy wraca tą drogą Białorusin (...). W miejscowych kołach białoruskich jednakże powrót jego wywołał liczne komentarze”13.

Po przyjeździe do Wilna F. Olechnowicz zamierzał opublikować wspomnienia z pobytu w ZSRR. Udał się do białoruskiej chadeckiej „Krynicy” i jak pisze: „Rozkładają ręce. Brakuje miejsca. Pismo ma pełno materiałów. Może później, we właściwym czasie”.

Poszedł do konserwatywnego „Słowa”, redagowanego przez Stanisława Cata-Mackiewicza, który w 1931 r. odbył podróż do Kraju Rad. Jej plonem była książka Myśl w obcęgach. W „Słowie” zgodzono się publikować wspomnienia F. Olechnowicza. „Godzę się. Piszę. Piszę całą prawdę. Trzymam się zasady: nie zgęszczać farb” — wspominał F. Olechnowicz, który pisał w języku polskim i tłumaczył na język rosyjski dla wileńskiego „Nasze Wremia”, paryskiego „Wozrożdienija” i charbińskiego „Nasz Put´”14.

W 1935 r. w Wilnie ukazała się książka Siedem lat w szponach GPU, wydana nakładem autora. Zawierała dedykację: „Serdecznemu przyjacielowi dr. Adolfowi Narkiewiczowi książkę tę poświęca autor”. Nie udało mi się ustalić, kim był Narkiewicz. Wiadomo tylko, że matka F. Olechnowicza była z domu Narkiewicz. Drugie wydanie pt. Prawda o sowietach ukazało się w 1937 r. w Warszawie, także nakładem autora, trzecie zaś wydano w 1938 r. w Kurytybie nakładem „Gazety Polskiej w Brazylii”.

W języku białoruskim książka została wydana w Wilnie w 1937 r. pod tytułem U kipciuroch GPU. „Sam zajmowałem się kolportażem książki — wspominał F. Olechnowicz. — Rozdawałem po kilka egzemplarzy do księgarń wileńskich”.

W tym miejscu dygresja. Pracowałem wówczas w księgarni J. Girszowskiego w Wilnie (ul. Zamkowa 13). Zapamiętałem autora, który zawsze prosił umieścić książkę w witrynie księgarni i w dowód wdzięczności wręczył mi jej egzemplarz15.

W 1937 r. Siedem lat w szponach GPU drukował dziennik ukraiński „Diło”, który wydał ją w wersji książkowej, z życiorysem autora, jego zdjęciem, bibliografią wszystkich prac. We wstępie książkę przyrównywano do trylogii Jurczenki Piekło na ziemi.

Książka ukazała się także we Włoszech i Brazylii. Łącznie do 1939 r. miała siedem przekładów. Podczas wojny drukowała ją w odcinkach prasa białoruska.

Dla prawicy, zwłaszcza nacjonalistów polskich, książka F. Olechnowicza była za mało antysowiecka, nie zawierała akcentów antysemickich. Dla lewicy była propagandą faszystowską, której nie chciano wierzyć.

Maksim Tank w książce Kartki z kalendarza, pod datą 2 stycznia 1936 r. zapisał: „Swatkowska policja rozpowszechnia wspomnienia F. Olechnowicza z Sołówek. Chłopcy śmieją się, że autor zamieścił w tej książce dwie fotografie — jedną sołowiecką, drugą wileńską — i że na pierwszej wygląda znacznie lepiej. Książkę wkrótce nasi zajadli palacze, nawet jej nie doczytawszy, zużyli na skręty”16.

Na początku 1936 r. policjanci ze Swatek nie mogli rozdawać książki U kipciuroch GPU, gdyż wydano ją w 1937 r., a wspomniane fotografie są podpisane: F. Olechnowicz na Sołowkach w 1929 r. i w Wilnie w 1937 r.

M. Tank 10 października 1937 r. wspominał o Ostrowskim i Olechnowiczu. Białoruski tekst i polskie tłumaczenie przy tym zapisie nie zawierają żadnego przypisu. Natomiast w przekładzie rosyjskim jest przypis Tanka: „Ostrowski, Olechnowicz, nacjonaliści białoruscy, współpracujący z defensywą” (tj. z polską polityczną policją — Z. P.)17.

F. Olechnowicz dla M. Tanka był przeciwnikiem politycznym, wobec którego możliwe były wszelkie insynuacje.

Gdy we wrześniu 1939 r. Armia Czerwona wkroczyła do Wilna, F. Olechnowicz uciekł na Litwę i, jak wspominał Józef Mackiewicz, „schował się w ciężarówce wojskowej, odrywając rondo od kapelusza, iżby z daleka wyglądał w hełmie. W Kownie okazał się bez dokumentów i zapomogi. Karol Zbyszewski i ja poświadczyliśmy jego tożsamość”18.

Siedemnaście lat wcześniej, w 1922 r., kiedy nielegalnie przyjechał do Kowna, znalazł się w obozie koncentracyjnym na Fredzie. Dopiero interwencja emigracyjnego rządu białoruskiego Wacława Łastowskiego spowodowała, że wydalono go z powrotem do Wilna.

W 1939 r. władze litewskie okazały się dlań łaskawsze i wraz z nimi w październiku powrócił do Wilna, gdzie nie afiszował swojej obecności. „Krynica”, wspominając pozostałych w Wilnie pisarzy, wymienia Monwida, tzn. jego pseudonim, a nie nazwisko (nr 3, 1939 r.).

W przededniu nadchodzących wydarzeń adwokat Mikołaj Szkielonek pojechał do ambasady Niemiec w Kownie ze spisem Białorusinów, którzy zamierzali opuścić Wilno w przypadku zajęcia go przez bolszewików. W spisie tym — celowo lub przez zapomnienie — nie było nazwiska F. Olechnowicza19.

„Gdy pewnego wieczora 1940 r. na ulicach Wilna ujrzałem niespodziewanie czołgi sowieckie, jak wariat uciekłem. Wraz z 3 Białorusinów, bez porozumienia z poselstwem Niemiec w Kownie, przekroczyłem „zieloną” granicę do Niemiec — wspominał F. Olechnowicz. — Zamknięto nas do więzienia w Suwałkach, skąd ich zwolniono do Niemiec, gdyż byli mądrzejsi ode mnie i załatwili wcześniej formalności, a mnie odesłano z powrotem”20. W drodze powrotnej, zatrzymany przez litewskich chłopów za Kalwarią, uciekł od nich, kiedy dowiedział się, że zamierzali go przekazać Rosjanom.

Powrócił do Wilna, gdzie początkowo się ukrywał, a potem wyjechał do Olkienik, odległych od Wilna o 60 km, podejmując pracę wartownika. Wybuch wojny niemiecko-sowieckiej przyjął jako koniec kłopotów i możność publicznego istnienia.

29 czerwca 1941 r. ukazał się w Wilnie dziennik „Naujoji Lietuva”, zaś 26 lipca pismo w języku polskim „Goniec Codzienny”. Dopiero 1 marca 1942 r. ukazał się tygodnik „Biełaruski Hołas” („BH”), którego redaktorem był F. Olechnowicz. Jak pisał o F. Olechnowiczu Józef Mackiewicz, zazwyczaj dobrze poinformowany w stosunkach wileńskich podczas okupacji niemieckiej: „«Boże! — skarżył się Olechnowicz — czego oni ode mnie chcą, ja nigdy nie byłem publicystą w czystym tego słowa znaczeniu. Ja jestem literatem...» — Był już stary. Rozpalał się tylko, gdy pisał o bolszewikach, poza tym obchodził go teatr. Był niewątpliwym patriotą, kochał Białoruś naprawdę, starą uczciwą miłością romantyczną, którą wyssał z XIX wieku (...). Za jakiś głupi błąd korektorski Niemcy go aresztowali i przetrzymali kilka dni w gestapo”21.

Jak wynika ze wspomnień Jazepa Maleckiego, I-go zastępcy prezesa Białoruskiego Komitetu Narodowego, „długo walczyliśmy o prawo wydania w Wilnie gazety białoruskiej. Litwini wyłazili ze skóry, aby nie dopuścić do jej ukazania się. W końcu przekonaliśmy Niemców — wspominał. — Powstały nowe przeszkody. Litwini gazety naszej nie przyjmowali na pocztę i nie zezwalali na jej sprzedaż w kioskach”22.

„Biełaruski Hołas Wilni” miał się ukazać 6 października 1941 r. w nakładzie 12 tys. egzemplarzy i o objętości 8 stron. Poczyniono w tym kierunku niezbędne starania: przygotowano nagłówek i sporządzono kosztorys. Ukazał się jednak pół roku później, pod innym tytułem i z niemieckim napisem „Weissruthenische Stimme”. Znajdował się pod stałym nadzorem nie tylko cenzorów niemieckich, albowiem na materiałach przed drukiem były adnotacje: „Czytali — F. Olechnowicz, Z. Kauszauskas”. Materiał redakcyjny tłumaczono na język niemiecki23.

Cenzurowano nawet wiersze. Kanstancin Akuła podaje, że jego wiersz Prywitannie Wilni, opublikowany w „Biełaruskim Hołasie” 12 listopada 1943 r. pozbawiono pierwszej zwrotki „Witam ciebie Wilno, sławny grodzie Białorusów”, a w trzeciej zwrotce zamiast „pakinuu” wpisano „paminuu”24.

„Biełaruski Hołas” publikował wiele przedruków z prasy niemieckiej: o polityce III Rzeszy, walkach na froncie wschodnim i zachodnim, plutokratach zachodnich, polityce Sowietów, także artykuły antysemickie.

Materiały oryginalne to: przegląd życia białoruskiego w Białorusi, Litwie, Łotwie i za granicą, materiały o historii Białorusi, jej kulturze i literaturze. Wiele miejsca poświęcono zbrodniom w Katyniu i w Estonii, drukowano wspomnienia R. Krawczenki Byłem niewolnikiem Stalina.

Nie było natomiast zbytniej gorliwości w antyżydowskiej propagandzie, a artykuł Żydzi na Białorusi, poświęcony wyzyskowi chłopów białoruskich przez kupców żydowskich, nie został opublikowany. Zachowały się początkowe fragmenty jego rękopisu25.

W „BH” opublikowano nową uzupełnioną wersję dramatu Na Antokali. Przy ostatnim opublikowanym fragmencie jest następująca adnotacja: „W sprawie nut do sztuki «Na Antokali» zwracać się do autora: Wilno, ul. Jasińskiego 18—4a”. W 1943 r. muzykę do niej napisał kompozytor Mikoła Klaus. F. Olechnowicz opublikował kilka opowiadań: Sowieckaja inkwizycja (wspomnienia wileńskie), Pieśń przy hukach armatnich wystrzałów, W bandyckim gnieździe.

10 marca 1944 r. „Biełaruski Hołas” nr 10 (106) zamieścił nekrolog swego redaktora naczelnego. Pismo tylko o cztery miesiące (16 numerów) przeżyło swego redaktora. Kiedy niebawem Armia Czerwona wkroczyła do Wilna, F. Olechnowicz po raz pierwszy przed nią nie uciekał, spoczywał na cmentarzu w Wilnie.

F. Olechnowicz mimo współpracy z Niemcami utrzymywał kontakty z polskim podziemiem w Wilnie, uczestniczył w rozmowach prowadzonych od lutego 1944 r. między Komitetem Białoruskim w Wilnie a Wileńską Koncentracją Demokratyczną i w trakcie rozmów zginął26. O jego śmierć podejrzewano Polaków. Obecnie poważne źródła białoruskie piszą, że nie wiadomo, czy zamordowali go partyzanci sowieccy czy polscy27.

W lipcu 1942 r. F. Olechnowicz napisał: „Czy okropności kończą się? Nie wiadomo? Chyba się zakończyły, bo i ludzkie życie dobiega do kresu. Chociaż — nie wiadomo: możliwe, że los, który ze mną tak był bezwzględny, nie dając jednak mi zginąć ostatecznie, chowa dla mnie w zanadrzu jeszcze coś, w ostatnim zagraniu finalnym. Brr! Uchowaj Boże!”

Los dla wileńskich (i nie tylko) redaktorów nie był łaskawy. Zastrzelono 16 marca 1943 r. redaktora „Gońca Codziennego” Czesława Ancerowicza, dzień później Niemcy aresztowali redaktora „Naujoji Lietuva” Rapalasa Mackonisa (do 1939 r. występował jako Mackiewicz), którego wysłali do obozu w Stutthofie, a w Mińsku w listopadzie tegoż roku zginął Władysław Kozłowski, redaktor „Biełaruskaj Haziety”.

Dla F. Olechnowicza, mieszkającego przy ul. Jasińskiego (nieopodal siedziby gestapo), los miał swe rozwiązanie. Jak wynika z relacji Józefa Mackiewicza, 3 marca 1944 r. do mieszkania F. Olechnowicza, które wychodziło na parterową sień domu, o godzinie 8 wieczorem zastukał ktoś: „Drzwi były zamknięte na zasuwę i klucz. — Piesek zaszczekał. „Kto tam?” — zapytała żona Olechnowicza. Odpowiedział głos męski, spokojny, czystą białoruszczyzną wschodnią, że przyjechał z Mińska w ważnej sprawie do p. Olechnowicza (...). Olechnowicz wyskoczył do stołowego z małego pokoiku, który służył mu za gabinet — i jak dalej relacjonuje Mackiewicz: — Dwa strzały, jeden za drugim, padły (...) z pokoiku wyszedł ten sam człowiek i trzymał pistolet automatyczny w ręku. Przemierzył znowu stołowy, skierował lufę do kobiety, gdy uczyniła ruch, jakby chciała nań rzucić się. Coś syknął. Wycofał się następnie tyłem, namacał zasuwę, spokojnie, zimno, otworzył bez ruchu. NKWD miało najdokładniejszy rozkład mieszkania i każdy w nim szczegół. Wszystko było przewidziane, skalkulowane, obliczone. Godzina ósma, to godzina policyjna wówczas, ciemność bezksiężycowa. Cicha uliczka, klony, wystraszone, zdziczałe miasto. Trzasnął drzwiami i — wszelki ślad po nim zaginął”28.

Według innej wersji do mieszkania weszło dwóch osobników29. Ślad strzelającego nie zaginął, lecz odnalazł się w Moskwie. Z raportu Litewskiego Sztabu Partyzanckiego wynika: „15 marca 1944 r. partyzanci donieśli, że w Wilnie partyzanci zgładzili F. Olechnowicza, redaktora odpowiedzialnego pisma białoruskiego, wydawanego przez Niemców «Biełaruski Hołas»”. Do tego doniesienia jest przypis: „Akcję niniejszą w Wilnie przeprowadziła trójka dywersyjna, kierowana przez J. Simanavicziusa (Petraitisa)”30.

Sergiusz Piasecki, uczestnik polskiego zbrojnego podziemia na Wileńszczyźnie, napisał o śmierci F. Olechnowicza: „Moim zdaniem zlikwidowano nie dlatego, że dla nich aktualnie był szkodliwy, lecz dla terroru. Dla zastraszenia innych, że ich ręce daleko sięgają”31.

Franciszka Olechnowicza pochowano na cmentarzu ewangelicko-reformowanym istniejącym od 1809 roku. W latach sześćdziesiątych cmentarz zlikwidowano. Dopiero w listopadzie 1989 r. prochy jego spoczęły na wileńskiej Rossie, na Górce Literackiej, obok mogiły Kazimira Swajaka i niedaleko pomnika Jana i Antoniego Łuckiewiczów.
Żrodło: Zenowiusz Ponarski (Toronto)
czyt.więcej (odnośniki)
http://209.85.129.132/search?q=cache:dB ... =clnk&cd=2

Komentarze (1)

30.11.2008 22:45
[blok]Uzupełnienia do biografii Franciszka Olechnowicza z dziennika M. Römera
Barwna postać Franciszka Olechnowicza (1883-1944) przewija się przez szereg wspomnień i opracowań, zarówno białoruskich, jak też polskich i litewskich. Ostatnio sylwetkę tę w interesującym szkicu, wzbogaconym o nieznane fakty, przypomniał Zenowiusz Ponarski1. Jego zasługą, obok nowych szczegółów, jest ustalenie ponad wszelką wątpliwość faktycznych sprawców śmierci Franciszka Olechnowicza. Z przytoczonymi przezeń świadectwami wydają się korespondować nieznane relacje z lat 1941-1944, zawarte w niepublikowanym dzienniku Michała Römera.
Ich autor, Michał Pius Römer (1880-1945), wybitny prawnik, działacz społeczny, legionista, trzykrotny rektor Uniwersytetu w Kownie, to jedna z czołowych postaci działających na polu stosunków polsko-litewskich. Pochodził z arystokratycznej rodziny ziemiańskiej, wychowany został w kulturze polskiej, ostatecznie jednak wybrał opcję litewską, oddając olbrzymie usługi młodej państwowości Litwy. Zanim to jednak nastąpiło był przez szereg lat (1905-1915) ideologiem i jednym z przywódców demokratów wileńskich, tzw. krajowców. Zwolennicy tego kierunku politycznego głosili odrębność ziem b. Wielkiego Księstwa Litewskiego i konieczność zgodnej koegzystencji ludów zamieszkujących to terytorium, przy zachowaniu tożsamości każdego z nich. Stąd problematyka białoruska pozostawała przez długi czas w kręgu jego najżywszych zainteresowań. Swoje sympatie białoruskie wyraził Römer w licznych publikacjach, dając się poznać jako gorący rzecznik odrodzenia narodowego Białorusi. W latach poprzedzających wybuch I wojny światowej blisko współpracował z prasą białoruską, m.in. „Naszą Niwą” i polsko-białoruskim „Kurierem Krajowym”. Pisał wówczas w swoim dzienniku: „Kółko redakcyjne „Naszej Niwy” jest dla mnie jednym z najsympatyczniejszych środowisk w Wilnie. Jest u nich wielka szczerość woli, wielkie przywiązanie do dzieła, które[go] nie uważają za mechaniczną tylko robotę, za fach swój, lecz za żywą twórczość, za całkowitą emanację ich życia, ich energii, ich woli. Są oni zupełnie wcieleni w swe dzieło, w nim całkowicie żyją. Wszyscy są zarazem ludźmi wyraźnie zarysowanymi, z charakterystycznymi indywidualnościami”2. Do kręgu jego najbliższych przyjaciół z tego okresu, obok Polaków i Litwinów, zaliczali się znani działacze białoruscy Iwan i Antoni Łuckiewiczowie, Wacław Łastowski, Iwan Kraskowski, żeby wymienić tych najważniejszych.
Z Franciszkiem Olechnowiczem, który wówczas deklarował się jako Polak, Römer poznał się w końcu 1905 r., zatrudniając go w wydawanej przez siebie „Gazecie Wileńskiej” i tam też prawdopodobnie miał miejsce debiut dziennikarski Olechnowicza. Przyjaźń ich miała trwać bez mała czterdzieści lat, choć bywały długie okresy, kiedy nie mieli z sobą żadnego kontaktu. Tak było w czasie I wojny światowej i latach zamętu, który po niej nastąpił. Odnowili znajomość, gdy Olechnowicz dość niespodziewanie zjawił się w kowieńskim mieszkaniu Römera w listopadzie 1921 r. Zanotował on wtedy w dzienniku: „Od kilku dni bawi w Kownie Franek Olechnowicz, mój niegdyś z roku 1906 współpracownik w „Gazecie Wileńskiej”. [...] Stąd nasze bliskie z nim stosunki. Od lat kilku, jeszcze przed wojną, Olechnowicz określił się narodowo jako Białorusin, i jest on dzisiaj jednym z najbardziej znanych i popularnych literatów białoruskich, autorem wielu sztuk scenicznych, powiastek, piosenek oraz działaczem teatru narodowego białoruskiego. Na tym polu wykazał rzeczywiście talent.[...] Do Kowna Olechnowicz przybył bez grosza, ale tu miał za pośrednictwem tzw. rządu Białoruskiej Republiki Ludowej (rząd Łastowskiego, korzystający z azylu w Litwie) otrzymać paszport do Niemiec”3. Zanim to nastąpiło, Olechnowicz na polecenie władz litewskich został aresztowany, a następnie osadzony w obozie internowanych na Fredzie. Przyczyny zatrzymania do końca nie były jasne, a zarzuty wysunięte przeciw niemu nie zostały wyraźnie sprecyzowane, choć podejrzewano go m.in. o pracę wywiadowczą na rzecz Polski4. Sam Römer, wówczas już sędzia Najwyższego Trybunału Litwy, również miał powody do niepokoju, gdyż goszcząc u siebie przez kilka dni Olechnowicza, nie zgłosił tego faktu policji, a w Kownie obowiązywały jeszcze przepisy o stanie wojennym. Szczęśliwie Franciszek nie zdekonspirował go podczas przesłuchań. Po tygodniu, na skutek interwencji przyjaciela Römera — Dominika Siemaszki, ministra do spraw białoruskich przy rządzie litewskim — Olechnowicz został uwolniony z obozu i wydalony z Litwy5.
Ponownie na wiele lat stracili ze sobą kontakt, a Römer mógł jedynie z oddali śledzić skomplikowane koleje losu Franciszka Olechnowicza. Spotkali się dość niespodziewanie w Kownie w dramatycznych okolicznościach wojny 1939 r., po inwazji bolszewickiej na Polskę. Pod datą 21 września 1939 r. Römer pisał w dzienniku: „Wśród uchodźców wileńskich i na ogół polskich jest w Koszedarach mój stary przyjaciel, biedak Franek Olechnowicz, który depeszuje i pisze do mnie, błagając mnie o przytułek. Przyjmę go w Bohdaniszkach”6. W zatłoczonym kowieńskim mieszkaniu Römera, pełnym uciekinierów z Polski brakowało już miejsca. Zresztą zagubiony wśród lasów, na pograniczu litewsko-łotewskim, rodzinny dom Römerów w Bohdaniszkach był wręcz idealnym miejscem do ukrywania się dla Olechnowicza. Przebywał w nim przez kilka tygodni, po czym powrócił do Wilna z chwilą przejęcia od Rosjan Wileńszczyzny przez Litwę. Kilka miesięcy rządów litewskich w tym mieście były dlań okresem względnego spokoju.
W czasie drugiej okupacji sowieckiej 1940-1941 Olechnowicz zmuszony był się ukrywać. Widzieli się wówczas jedynie przelotnie. Podczas ich ponownego spotkania we wrześniu 1941 r. Römer zanotował: „Wygląda teraz zupełnie inaczej niż za czasów sowieckich, kiedy chodził obrośnięty, zaniedbany, dziwacznie ubrany, przemykając się tylko chyłkiem bocznymi ulicami o zmroku, aby go nie poznano, nocując coraz to w innym miejscu — czasem u znajomych, czasem gdzieś w składziku w dziedzińcu [...]”7.
Odnowili znajomość i zbliżyli do siebie w latach okupacji niemieckiej. Sytuację ułatwiał fakt, że od 1940 r. Römer zamieszkiwał w Wilnie. Spotykali się teraz w miarę regularnie, a Römer bywał częstym gościem w mieszkaniu Olechnowiczów. Z tego też okresu pochodzą prezentowane poniżej zapiski. Pomimo osobistego tonu tej wypowiedzi wydaje się być ona ważnym uzupełnieniem biografii Franciszka Olechnowicza, jak również istotnym przyczynkiem do historii społeczności białoruskiej Wilna w latach okupacji niemieckiej.
Obecnie wojenne tomy dziennika Römera (T. XXXVIII, XXXIX), z których pochodzą cytowane fragmenty, przechowywane są w Dziale Rękopisów Biblioteki Uniwersytetu Wileńskiego, sygn. F 75 — MR 14, MR 15. W publikowanych zapiskach dokonano jedynie nieznacznej uwspółcześniającej modernizacji pisowni. Wszelkie pochodzące od wydawcy uzupełnienia lub opuszczenia zaznaczone zostały za pomocą nawiasów kwadratowych.
Zbigniew Solak (Kraków)
* * * 22 września 1941 r., poniedziałek
[...] A dziś znów równie gościnnie byłem zapraszany u Franka Olechnowicza, u którego na obiadzie pozostałem. [...] Franek Olechnowicz pracuje zarobkowo w polskim dzienniku „Goniec Codzienny”, poza tym nie zaniedbuje swojej ideowej pracy białoruskiej. Będzie redaktorem tygodnika białoruskiego, który ma wychodzić w Wilnie, organizuje też teatr białoruski. [...] U Olechnowicza dowiedziałem się, że nasz wspólny przyjaciel, biedny dr Adolf Narkiewicz8, którego na początku marca [1941] bolszewicy w Wilnie uwięzili, nie znalazł się. Żadnej wieści ani żadnego śladu o nim nie ma niestety. Albo nie żyje, albo został wywieziony na początku wojny niemiecko-sowieckiej.
*** 19 październik 1941 r., niedziela
[...] Byłem dziś znowu zaproszony na obiad do Franka Olechnowicza. Wielką atrakcją tych obiadów jest wódka. [...] Franek Olechnowicz jest redaktorem pisma białoruskiego, ale Niemcy z koncesją na to pismo wciąż zwlekają. W Mińsku pismo białoruskie wychodzi, ale w Wilnie kwestia pisma takiego wciąż jest jeszcze niewyraźna. Na tereny białoruskie Niemcy biorą z Wilna urzędników Białorusinów, których im daje Komitet Narodowy Białoruski, ale tu w samym Wilnie Białorusinom «chodów» większych nie dają. Franek sam już myśli o tym, czy nie będzie musiał wyjechać z Wilna na Białoruś i żałuje Wilna, bo jest Wilnianinem z krwi i kości.
***31 maja 1942 r., niedziela
[...] U Olechnowicza byliśmy zaproszeni na ucztę, na którą złożyła się pokrzywa (sic!), przyrządzona na wzór szpinaku z jajkiem; do tego się przydała nasza wódka. Olechnowicz świeżo się ożenił ze swoją panią, Mazurką rodowitą z Łomżyńskiego, z którą żył poprzednio bez ślubu. Wystarał się o rozwód cywilny z poprzednią żoną swoją, z którą się był dawno rozstał i ożenił się z trzecią. Franek Olechnowicz jest redaktorem wychodzącego w Wilnie pisma białoruskiego „Biełaruski Hołas”. Ma on z tego powodu dużo przykrości od swych dawnych przyjaciół osobistych — Polaków, czasem nawet doświadcza z tego powodu afrontów. Polacy w ogóle są do akcji białoruskiej, do emancypacji narodowej Białorusinów, usposobieni niechętnie i sceptycznie, zwłaszcza gdy dotyczy Białorusinów katolików, których Polacy uważają za dziedzictwo narodowe Polski. Białorusini narodowcy są z natury rzeczy usposobieni odpornie w stosunku do polonizacji i chcieliby tę odporność zaszczepić masie ludowej. Toteż na tym gruncie prasa białoruska dużo wypisuje przeciwko Polsce i Polakom i nie raz boleśnie Polaków zaczepia. I jeżeli Olechnowicz redaguje pismo białoruskie, to nie może on przecież przeciwstawiać się narodowej linii politycznej białoruskiej, zwłaszcza że teraz cała prasa jest zdyscyplinowana, a że linia polityczna białoruska jest w grze obecnej antypolska — to nie jest winą Olechnowicza. Z pewnością, — dużo w tym kierunku wpływają Niemcy, dużo też w tym naszym powaśnieniu polsko-litewsko-białoruskim jest namiętności i gry nerwów, ale sporo też jest winy samych Polaków sprzed wojny jeszcze.
***29 listopada 1942 r., niedziela
[...] W czasie obiadu mojego odwiedził mnie Franek Olechnowicz z żoną. Nie widziałem go od przyjazdu z Bohdaniszek. Jest zafrasowany i z[de]nerwowany, lęka się porażki niemieckiej i zwłaszcza boi się panicznie ewentualnego powrotu Sowietów. Z Sowietami ma on stare porachunki [...]. Teraz do jego „grzechów” antysowieckich przybyło jeszcze to, że jest redaktorem „Biełaruskaho Hołasa”, wydawanego oczywiście w duchu arcyniemieckim i antysowieckim, jakim jest cały ruch białoruski pod okupacją niemiecką, faworyzowany — naturalnie do pewnego stopnia — przez Niemców. Zresztą aczkolwiek trochę mniej, boi się też Polaków na wypadek klęski niemieckiej, a nawet ewentualność państwowości litewskiej, gdyby ta miała po wojnie na terenach Wileńszczyzny zaistnieć, choć osobiście dla niego mniej zapewne groźna, niż powrót Sowietów czy Polski, dla sprawy białoruskiej narodowej nie dawałaby żadnych perspektyw. Sytuacja ruchu narodowego białoruskiego jest rzeczywiście ciężka. Trzymają się Białorusini Niemców, bo żadnego wyboru nie mają, a choć wiedzą, że Niemcy posługują się nimi dla pognębienia Polaków i polskości i ewentualnie w myśl zasady „divide et impera!”, rozdzielając i przeciwstawiając Białorusinów, Litwinów i Polaków jednych przeciwko drugim, a w razie wygranej wojny Niemcy Białoruś potraktują tak, jak to dla Niemców będzie dogodne, bynajmniej nie dbając o sprawę białoruską, to jednak w tej chwili Niemcy są dla nich jedynym czynnikiem, który umożliwia im jakąś społeczną pracę narodową w ich kraju, a zwłaszcza szkolnictwo. Dla narodowców Białorusinów porażka niemiecka — to katastrofa i upadek.
***14 marca 1943 r., niedziela
[...] „O godzinie 11 rano musiałem śpieszyć na Wielką Pohulankę (obecnie ulica Basanowicza) do teatru po bilet na przedstawienie wieczorne zarezerwowany dla mnie telefonicznie wczoraj. Potem przeczekałem do pół do pierwszej w kawiarni poprzednio Rudnickiego [...], aby się udać do Gimnazjum Białoruskiego na uroczystą akademię obchodu 60-lecia urodzin Franka Olechnowicza (w brzmieniu białoruskim Alachnowicza), fetowanego jako dramaturga i działacza scenicznego białoruskiego. Sądziłem, że gimnazjum to jest przy ulicy Dominikańskiej, gdzie za czasów litewskich mieściło się progimnazjum białoruskie. Dowiedziałem się tam wszakże, że mieści się ono teraz aż na Ostrobramskiej za Ostrą Bramą. Pośpieszyłem tam i trafiłem na już rozpoczętą akademię. Dyrektor gimnazjum białoruskiego Hryszkiewicz (za czasów sowieckich Hryszkiewicz był lektorem języka i literatury białoruskiej na naszym Uniwersytecie Wileńskim i był wtedy usposobiony bardzo sowiecko, ale teraz to jego usposobienie wyparowało mu z serca i zwrócił się on do ruchu narodowego białoruskiego i, zdaje się szczerze, — w każdym razie nie zawahał się spalić mosty za sobą) uhonorował mnie przez posadzenie za stołem prezydialnym uroczystości w orszaku gwiazd kierowniczych ruchu białoruskiego w Wilnie. Akademia ta, na którą się złożyły przemówienia powitalne skierowane do jubilata, referat o Olechnowiczu i część wokalna (deklamacje, śpiew chóru gimnazjalnego białoruskiego), przeciągnęła się do godziny 3-ciej. [...] Postaram się jeszcze wrócić do akademii białoruskiej na cześć Alechnowicza.
***15 marca 1943 r., poniedziałek
Zdumiony byłem, gdym wczoraj w gimnazjum białoruskim na tzw. akademii na uczczenie 60-lecia urodzin Franka Olechnowicza, jako pisarza białoruskiego, ujrzał dużą salę, szczelnie zapełnioną przez publiczność. Nie sądziłem, żeby w Wilnie aż tylu ludzi garnęło się do ruchu białoruskiego. Z pewnością musieli być wśród nich i przygodni widzowie, zwabieni przez prostą ciekawość, musieli być i „obserwatorzy”, osobiście nawet niechętni Białorusinom, ale bądź co bądź gros publiczności stanowili bądź świadomi Białorusini, bądź sympatycy, których ten ruch narodowy interesuje i pociąga, i w których serca zapada nasienie słowa i entuzjazm, którym tchną przemówienia twórców i rzeczników ruchu, a zwłaszcza młodzież zapalna, poczuwająca się do białoruskości. A nawet gdyby wśród tej publiczności było dużo pospolitych widzów, to i to by już samo świadczyło, że ruch ten budzi jednak zainteresowanie i zdobywa pewną popularność, a u nie jednego z nich wykrzesa iskrę szczerej sympatii. Sądziłem, że zastanę tam kilkunastu, może kilkudziesięciu ludzi, zastałem zaś salę pełną po brzegi. Nastrój uroczystości, gorące przemówienia entuzjastów ruchu, płomienne słowa wiary w Białoruś i miłości ofiarnej dla niej, oddźwięk serdeczny, który te przemówienia budziły w publiczności, młodzież, dziewczęta w strojach narodowych — wszystko mi przypominało podobne zebrania i uroczystości narodowe z pierwocin romantycznych ruchu odrodzeńczego litewskiego z czasów sprzed Niepodległości, coś nawet bodaj z roku 1905. Ruch białoruski, rozwijający się w warunkach politycznych i perspektywach niesłychanie ciężkich, przeżywa jeszcze okres pierwotny romantyzmu. Ciągle rozbijany, łamany, tępiony w osobach najlepszych i najgorętszych swoich rzeczników, deptany przez Sowiety i, niestety także przez Polskę — odradza się jednak ciągle i przy lada okazji, gdy warunki się znajdą troszkę dogodniejsze, znów wypływa na powierzchnię czynu i za każdym razem pogłębia się i poszerza w swej masowości. Ruch to męczeński. Wszyscy niemal działacze, wszyscy przodownicy — poumierali młodo i każdy niemal został w ten lub inny sposób zamęczony, a jeżeli się utrzymał i dożył starości, to niemal wyłącznie taki, który uległ i zaprzedał się, jak Janka Kupała i Jakub Kołas, wielcy i wspaniali niegdyś, ale ostatecznie zrezygnowani i przekształceni na marionetki sowieckie. Biedna Białoruś! i teraz perspektywy jej są słabe, ale tymczasem okupacja niemiecka, po obaleniu Polski i wyparciu faktycznym Sowietów z ziem białoruskich, dała Białorusinom możność organizowania na szeroką skalę szkolnictwa narodowego, prasy, teatru, uświadomienia mas, częściowo nawet administracji lokalnej. Niemcy mają w tym swoje intencje, ale Białorusini korzystają tymczasem i robią. Cóż bowiem dać im obiecuje albo może ktoś inny? Sowiety są dla nich zgubą i zagładą, Polska też im niesie ewentualnie tylko polonizację, Litwini nie mają dla Białorusinów żadnego sentymentu ani uznania, odsuwają się od nich albo, o ile chodzi o mieszane kresy litewsko-białoruskie, to traktują je za dziedzictwo narodowo litewskie, które powinno być odzyskane dla litewskości, anglo-amerykanie nic o Białorusinach nie wiedzą i co najwyżej traktują ich, jako owoc intrygi niemieckiej. Co dziwnego, że ruch białoruski trzyma się orientacji niemieckiej, jak ślepy płotu. Niemniej w tej orientacji niemieckiej Białorusini robią przede wszystkim własne odrodzenie i to im na sercu leży istotnie. Widziałem młodzież gimnazjalną białoruską, chór uczniowski, ładne dziewczęta w strojach narodowych — zapał w oczach, szczerość i prawdę uczucia. Rośnie nowe pokolenie działaczy ofiarnych, rozszerza się zasięg ruchu.
Franek Olechnowicz jest jednym z nielicznych działaczy białoruskich, który doczekał się lat 60 i jeszcze istnieje i może być czynny. Ma wprawdzie za sobą 7 lat Sołowków w Sowietach — wygnanie na daleką północ w katordze, za czasów sowieckich w roku 1940-1941 w Wilnie musiał się ukrywać, aby go Sowiety nie wytropiły i nie zamęczyły, ale ostatecznie ocalał. Późno się on do ruchu białoruskiego wciągnął, gdzieś koło roku 1912, był bowiem Wilnianinem z mieszczaństwa, nawet drobnomieszczaństwa, kultury polskiej, pracował w dziennikarstwie w pośledniejszych «emplois», jako drobny reporter (był z Adolfem Narkiewiczem reporterem w mojej „Gazecie Wileńskiej” w roku 1906 i któżby się wtedy domyślił, że wyrośnie na pisarza i dramaturga białoruskiego i że w 60-tą rocznicę będzie fetowany, jako jeden z pionierów ruchu, a cała młoda Białoruś od Lucyna i Dyneburga po Słonim, Borysów i bodaj Witebsk, Orszę i Homel będzie swoje odrodzenie narodowe kształciła na jego sztukach teatralnych w niezliczonych wieczorkach i zabawach ludowych), był aktorem trup wędrownych itd. i był nieraz zdeklarowanym pijakiem w ciężkich [czasach?]9.
*** 8 marca rok 1944, środa [Bohdaniszki]
[...] Wieczorem z poczty otrzymałem depeszę, podpisaną przez lekarza pułkownika Usasa z Wilna, donoszącą mi o śmierci... Franka Alechnowicza. Depesza lakoniczna: «Mire Aleknavičius. Leidotuves trečiadienu»10. Depesza nadana 6 marca i tegoż dnia otrzymana w Abelach, ale ponieważ teraz depesze na wsi nie są przesyłane z poczty zamiejskim adresatom przez umyślnych posłańców, jeno odbierane przez samych adresatów wraz z ich korespondencją, do Abel zaś na pocztę mamy okazję nie co dzień, więc depesza przeleżała 2 dni w Abelach. Gdybym nawet chciał pośpieszyć na pogrzeb śp. Franka, to już bym nie mógł, bo pogrzeb dziś się odbył. A zresztą niełatwo się teraz wybrać w podróż do Wilna, zaś ze względu na stan Jadzi jest to dla mnie zupełnie niemożliwe11.
Wiadomość o śmierci Franka bardzo mnie poruszyła. Umarł w wieku lat 6012. Ze śmiercią Franka znika z widowni jeden z ostatnich moich dawnych przyjaciół wileńskich i tych, z którymi w latach 1905-1906 współpracowałem w „Gazecie Wileńskiej”. Spośród nich był on jednym z nielicznych, z którym do końca zachowałem bliski stosunek. Z tej plejady przyjaciół i ex-przyjaciół wileńskich moich, którzy do czasu obecnej wojny byli jeszcze żywi w Wilnie, Witold Abramowicz13 i Stanisław Bagiński14 zostali w jesieni roku 1939 wywiezieni przez Sowiety i prawdopodobnie zamęczeni, Bronisław Krzyżanowski15 umarł w roku 194216, Adolf Narkiewicz był w roku 1941 aresztowany i wywieziony przez Sowiety, poprzednio jeszcze przed wojną umarł Zygmunt Nagrodzki17 i Ludwik Abramowicz18, Antoni Łuckiewicz w roku 1939 był aresztowany i wywieziony przez Sowiety i umarł w więzieniu sowieckim19, Zygmunt Jundziłł20 w roku 1940 umknął do Warszawy, gdzie dotąd siedzi. Franek Alechnowicz był jednym z ostatnich, który był pozostał. Obawiam się, czy nie został zamordowany przez dywersantów sowieckich, jak tylu innych wybitnych działaczy białoruskich. Napiszę z kondolencją do jego żony i będę prosił Usasa, który był jego krewnym, o udzielenie mi szczegółów o jego śmierci. Jeżeli mają do nas jeszcze wrócić bolszewicy — na stałe lub choćby czasowo — to chwała Bogu, że Franek umarł zawczasu. Gdyby się dostał w ręce Sowietów, to miałby męczarnię i śmierć pewną i to najgorszą. Był on bowiem wrogiem największym Sowietów, których rządy i metody doświadczył na sobie. Koło roku 1927 dał się on namówić wyemigrować z Polski, gdzie ruch białoruski był tłumiony, do Białej Rusi sowieckiej, gdzie spodziewał się znaleźć wdzięczne pole do pracy i twórczości narodowej białoruskiej. Wyjechał i zainstalował się w Mińsku pełny entuzjazmu. Aliści wkrótce został przez GPU aresztowany, włóczony po więzieniach sowieckich i wreszcie zesłany do obozu pracy przymusowej na Sołowkach na Morzu Białym, gdzie w warunkach nieludzkich przemęczył się przez lat 7, aż za staraniem przyjaciół w Polsce został wymieniony przez Polskę na więźniów komunistycznych, zwróconych Sowietom. Po powrocie do Polski opisał swoją martyrologię i tryb obozów pracy sowieckich. Książka ta była przetłumaczona na wiele języków. Oczywiście Sowiety nie darowałyby mu tego, gdyby go były pochwyciły.
W roku 1939 w jesieni uciekł z Wilna przed Sowietami do Kowna i siedział czas jakiś u mnie w Bohdaniszkach. W roku 1940-1941, gdy Sowiety wkroczyły do Litwy, próbował na razie uciec do Niemiec, ale Niemcy go nie przyjęli. Wrócił i ukrywał się cały rok starannie. Na wiosnę r. 1941 dostał jakąś posadkę stróża kolejowego i doczekał się wkroczenia Niemców. Wtedy stał się jedną z postaci wybitnych ruchu białoruskiego w Wilnie, redaktorem gazety „Biełaruski Hołas”, działaczem teatralnym, jako zasłużony dramaturg i literat na całą Białoruś, jeden z seniorów sprawy białoruskiej. A że ruch białoruski pod okupacją miał ścisły kontakt z Niemcami, pod których protekcją się rozwijał, przeto działacze tego ruchu są gwałtownie tępieni przez dywersantów bolszewickich, którzy wszystkich wybitniejszych i czynniejszych sprzątają. Podejrzewam, że taki los spotkał też Franka.
Żył on zresztą w ciągłym strachu śmiertelnym przed ewentualnością powrotu Sowietów. I pił straszliwie.
*** 21 marca rok 1944, wtorek. [Bohdaniszki]
Przyjechał z Wilna Andrzej Mieczkowski21. Dowiedziałem się od niego o szczegółach śmierci Franka Alechnowicza. Franek, jak tylu innych działaczy narodowych białoruskich o kierunku antysowieckim za okupacji niemieckiej, zginął od kuli terrorysty. Szczegóły morderstwa tego są w relacji Andrzeja Mieczkowskiego następujące. Dnia 3 marca o godzinie 8 wieczorem, kiedy Franek z żoną byli w domu — on w gabinecie swoim, ona w kuchni zajęta przyrządzaniem kolacji — ktoś zadzwonił do drzwi wejściowych. P. Alechnowiczowa otworzyła drzwi. Wszedł jakiś młody człowiek, porządnie ubrany, mówiąc, że chce się widzieć z Frankiem. Na uwagę p. Alechnowiczowej, że jest późno i że Franek zajęty, nieznajomy oświadczył, że przyjechał z Mińska i przywozi dla Franka pozdrowienia od jego przyjaciela. P. Alechnowiczowa wywołała Franka, sama zaś odeszła do kuchni, ale w tej chwili usłyszała 2 wystrzały. Wybiegła do przedpokoju i ujrzała Franka w kałuży krwi. Na krzyk p. Alechnowiczowej morderca potrząsnął rewolwerem, grożąc jej i nakazując milczenie, po czym wyszedł spokojnie za drzwi, które zamknął za sobą na zatrzask. Franek był nieżywy. Oto przebieg morderstwa. Nie ulega chyba wątpliwości, że mordercą był agent bolszewicki, dokonywujący aktów terroru na kierownikach antysowieckiego ruchu narodowego białoruskiego, który się szeroko rozwinął w tych trzech leciech pod okupacją niemiecką. Franek, chociaż w ruchu białoruskim był działaczem raczej kulturalnym, niż politycznym, jako literat, dramaturg i organizator teatru białoruskiego, był jednak także redaktorem gazety „Biełaruski Hołas” w Wilnie i był jednym z tych, którzy wyrażali najjaskrawiej kierunek antysowiecki. Zresztą jako jeden z seniorów piśmiennictwa i teatru białoruskiego — był jedną z postaci naczelnych całego ruchu i przez to samo figurą polityczną. Jeździł na różne uroczystości białoruskie do Mińska, był u Białorusinów popularny i stał się u nich osobą reprezentacyjną. Jako były więzień polityczny sowiecki, męczennik sołowiecki, który napisał w swoim czasie szeroko znaną książkę „W szponach GPU”22, kompromitującą system sowiecki, był dla Sowietów solą w oku w ruchu białoruskim. Toteż ręka sowiecka zgładziła go, jak zgładziła Wacława Iwanowskiego23 w Mińsku i bardzo wielu innych. Pogrzeb Franka Alechnowicza w Wilnie był bardzo uroczysty, z udziałem szkół i organizacji narodowych białoruskich, z licznymi wiankami i tłumem ludzi w orszaku pogrzebowym. Te straszne rzeczy są teraz na porządku dziennym. Komuniści walczą na wszelkie sposoby, nie przebierając w środkach przeciwko swym wrogom politycznym. Terror i skrytobójstwo mają na celu zastraszenie przeciwników. Broń ta nie zawsze jest skuteczna, bo krew się mści i utopić ideę we krwi jest trudno; nie raz jest wręcz odwrotnie — z krwi przelanej, z ofiar — wyrastają nowi bojownicy sprawy, która się tymi metodami stłumić nie daje. Jeżeli nawet na razie przez morderstwa systematycznie da się osłabić pewien ruch społeczny, to jednak krew męczenników sprawy na dłuższą metę wzmacnia samą sprawę i daje jej aureolę świętości. Męczennicy — to kapitał moralny sprawy.
Żrodło:Tam odnośniki
http://kamunikat.fontel.net/www/czasopi ... _solak.htm