Portal w trakcie przebudowywania.
Niektóre funkcje są tymczasowo wyłączone, inne mogą nie działać poprawnie.

Skarb w walizkach

6.08.2014 17:12
Zdjęcia z unikalnego zbioru prac Zbigniewa Czarkowskiego

Skarb w walizkach

Dwie niepozorne walizki leżały na strychu przy ulicy Kochanowskiego w Lublinie od chwili tj. od 1932 roku. Wnętrze walizek wypełniały "szybki" pokryte fotograficznym materiałem. Bawił się nimi syn właściciela posesji, który jak każde dziecko lubił myszkować po strychu. Jego ojciec schował w walizkach swoją młodość i marzenia o życiu szczęśliwym. Syn po latach docenił ich wartość i ocalił to, co przetrwało upływ czasu. Dzięki temu ujrzała światło dzienne kolekcja znakomitych zdjęć Zbigniewa Czarkowskiego. Większość fotografii pochodzi z lat 1911-1921
i jest unikalnym zapisem klimatu epoki odzyskiwania przez Polskę wolności. Żadne z owych zdjęć nie było jak dotąd publikowane.

Dwudziesty wiek miał dwa lata, kiedy dwunastoletni wówczas Zbigniew Czarkowski, dostał pierwszy aparat fotograficzny. Wyjazd na letnisko w Birsztanach, gdzie chętnie spędzały wakacje rodziny wileńskich lekarzy, był świetną okazją do wypróbowania i sprzętu, i talentu młodocianego fotografa. Plonem tych pierwszych doświadczeń są budzące dziś wzruszenie widoki promu i jarmarku w Prenach, panorama wsi Birsztany, zakole Niemna widziane ze wzgórza zwanego "witoldówką", a także barki płynące żeglarskim szlakiem Jagiełły, parostatek "Perkunas" na Niemnie. Zaledwie osiem lat wcześniej pływał nim Zygmunt Gloger w trakcie swoich peregrynacji, co uwiecznił w zapiskach z podróży pisząc m.in. tak: "[...] Pokład statku, noszącego mitologiczną nazwę "Perkunas" przedstawiał zgiełkliwe rojowisko ludzkie, w którym panowały na równi cztery odrębne języki: litewski, polski, rosyjski i żargon żydowski. Tłum zwiększał się przez mnóstwo napływających z okolicy Kowna pielgrzymów, którzy udawali się na jutrzejszy odpust św. Jana Chrzciciela do Sapieżyszek odległych o 2 mile od Kowna. Peregynacya na parowcach tania, służy pobożnemu ludowi tutejszemu do gromadnego udawania się na odpusty. [...]"
Przeklęty prezent
Ten pierwszy aparat fotograficzny, wymarzony zapewne przez młodego Zbigniewa Czarkowskiego drogi prezent, stał się przekleństwem dla jego ojca Ludwika. Ten znany wileński doktor nauk medycznych nie dopuszczał myśli, by jedyny syn nie poszedł w jego ślady. A ten nie znosił widoku krwi i do końca życia surowego mięsa do ręku nie wziął. Miał za to wybitne zdolności techniczne. Gdy więc carat zesłał Ludwika Czarkowskiego do pracy w guberni Mohylewskiej, Zbigniew rzucił wymuszone na nim studia medyczne i - choć zagniewany rodzic pozbawił go środków do życia - rozpoczął naukę w szkole inżynierskiej Wawelberga i Rotwanda w Warszawie. Próba samodzielności skończyła się fizycznym wyniszczeniem organizmu, a także początkami gruźlicy. Skruszony Ludwik Czarkowski zaordynował synowi kurację w Nałęczowie, gdzie sam pełnił latem każdego roku funkcję ordynatora uzdrowiska.
Zbigniew Czarkowski nie porzucił jednak myśli o studiach w Warszawie i próbował wygospodarować na nie fundusze z pieniędzy otrzymywanych od ojca na kurację. Poszukując najtańszej w Nałęczowie jadłodajni trafił do kuchni pań Wisłockich. Dwie ciotki - Michalina i Teofila, córki oficera austriackiej armii i ich siostrzenica - Maria, córka powstańca styczniowego, żyły w nędzy, zarabiając tanimi domowymi obiadami oraz wyrobem recznie malowanych pocztówek. Zbigniew Czarkowski ujęty życzliwością i głębokim patriotyzmem kobiet zaproponował im fachową pomoc fotografa przy produkcji widokówek.
Odtąd będzie dzielił czas pomiędzy naukę w Warszawie i wizyty w Nałęczowie, a jeden z pokoików w skromnym domku z jadłodajnią przy ulicy Granicznej zamieni się wkrótce w fotograficzne atelier.
Romans zesłańców
Wybych I wojny światowej oznaczał dla legitymujących się autriackimi paszportami pań Wisłockich inwigilację carskiej ochrany i w końcu nakaz wyjazdu do Ufy pod Uralem.W drodze na zsyłkę towarzyszył rodzinie sprawdzony przyjaciel Zbigniew Czarkowski. Na wieść o wycofaniu wojsk rosyjskich z Lublina zesłańcy zawrócili i przekradli się do Nałęczowa. Romantyczna w efekcie podróż zakończyła się decyzją o ślubie Marii i Zbigniewa. W 1917 roku przyszedł na świat ich jedyny syn - Wincenty, Zbigniew Czarkowski osiadł w Nałęczowie na stałe.

Pasja
Trudny był zawodowy start nowego nałęczowskiego fotografa. Skromne atelier nie przyciągało bogatych kuracjuszy. Ojciec Ludwik - ciąle nie aprobujący ani zawodowych, ani osobistych wyborów syna - być może nie chciał, a być może nie mógł wesprzeć go finansowo (zarówno w Wilnie, jak i Nałęczowie człowiek ten słynął ze społecznikostwa i bezinteresowności w leczeniu).
Zbigniewowi pomagał niewątpliwie talent i wysokie umiejętności. Zyskał opinię dobrego fachowca. Zaczął obsługiwać uroczystości państwowe, religijne i szkolne; fotografował rodziny ziemiańskie, szlacheckie, kadrę oficerską legionowych pułków, zwłaszcza 6. pułku piechoty. Cały ten czas "włóczył" się z aparatem po okolicy, zatrzymując w kadrze architekturę, krajobrazy, zdarzenia: targ w Wąwolnicy, niedźwiedników we wsi, chłopów zdążających do kościoła, wiejskie wesele, procesję na Boże Ciało, nałęczowskie wille i ich szacownych mieszkańców. Powstała nieoceniona dokumentacja dla współczesnych regionalistów.

Urzędnicze życie
Niestety, zakład fotograficzny nie przynosił zysków zapewniających dostatni byt rodzinie i Zbigniew Czarkowski zmuszony był szukać bardziej intratnego zajęcia. Podjął pracę w Lubelskim magistracie. Początkowo, przy wydatnej pomocy ciotki Teofili Wisłockiej, próbował jeszcze łączyć profesję urzędnika w Lublinie i fotografa w Nałęczowie. Jednakże po jej śmierci, po powrocie z wojny 1920 r., sprzedał domek przy ulicy Granicznej, zabierając rodzinę do Lublina. Od tej pory zajmował się robieniem zdjęć wyłącznie amatorsko i sporadycznie. Fotografowanie było bowiem przed wojną zajęciem dość kosztownym, a fundusze rodziny pochłaniała przede wszystkim budowa domu, w którym do dzisiaj mieszkają wnuki "nałęczowskiego fotografa".
Tuż przed wybuchem drugiej wojny światowej Zbigniew Czarkowski przegrał w wieku 49 lat walkę z gruźlicą. Choroba wystawiła mu niezwykle wysoki rachunek za młodzieńczą samodzielność.

Walizki z przeszłością

Negatywy zgromadzone w dwóch niepozornych walizkach przeleżały na strychu domu przy ulicy Kochanowskiego aż do początku lat siedemdziesiątych, kiedy sięgnął po nie syn Zbigniewa - Wincenty Czarkowski. Obce były mu wcześniej fotograficzne zainteresowania ojca. Być może dlatego, że dzieciństwo i wczesną młodość wypełniły mu liczne choroby. Potem wojna, która przerwała prawnicze studia na KUL-u oraz trzy i pół roku spędzone w obozie w Dachau wyniszczyły mu zdrowie do tego stopnia, iż w wieku 48 lat zmuszony był przejść na inwalidzką rentę. Lekarz oprócz stosownych medykamentów zalecił pacjentowi aktywny tryb życia. Właśnie wtedy Wincenty Czarkowski wrócił do dawnych zainteresowań historią. Został przewodnikiem niemieckojęzycznych wycieczek po Lublinie. Wtedy również sięgnął do walizek leżących na strychu i podjął się trudu uporządkowania kolekcji zdjęć ojca. - Na odwrocie odbitek zachowały się na szczęście informacje, numery, daty, niektóre wypisane nawet sympatycznym atramentem, na podstawie których mogłem ustalić chronologię i uporządkować całość - opowiadał przed śmiercią Wincenty Czarkowski. - Zbiór podzielony jest w tej chwili na 11 albumów po około pięćdziesiąt zdjęć każdy. Posegregowane są tematycznie. Pierwsza część obejmuje bogaty zbiór architektury dawnego Nałęczowa, potem mamy zdjęcia typu patriotycznego, m.in. obfotografowany 6. Pułk Piechoty Legionów, w czasie gdy leżował w Nałęczowie.
Kolejne albumy zawierają między innymi: "film" z sadzenia Dębu Wolności przy górze Poniatówce w Nałęczowie; codzienność szkoły Towarzystwa Ziemiańskiego dla włościanek; oficjalne uroczystości i rodzinne spotkania czy choćby dokumentację motoryzacyjnej pasji Zbigniewa Czarkowskiego - pierwszy rower, motorower i w końcu samochód "Mathise" francuskiej firmy ze Strasburga, sprzedany tuż przed wojną z powodu finansowych kłopotów.
Po śmierci Wincentego Czarkowskiego w lutym 2001 roku prawa do części spuścizny po ojcu odkupił od spadkobierców Zarząd Miejski Nałęczowa, który nosi się z chwalebnym zamiarem utworzenia muzeum miasta. Opracowaniem zbioru zajęła się Janina Babinicz-Witucka, członek Towarzystwa Przyjaciół Nałęczowa.
Spotkanie z kolekcją zdjęć Zbigniewa Czarkowskiego jest liryczną podróżą w czasie, interesującą tym bardziej, że techniczne umiejętności fotografa zbiegły się tu z okiem prawdziwego artysty. Takich ujęć jak "Kobieta piorąca" (zdjęcie z pralni w szkole dla włościanek) tchnących niepowtarzalnym klimatem malarstwa Vermeera van Delft, nie powstydziliby się najwięksi mistrzowie obiektywu. Janina Babinicz- Witucka zapewnia, że po opracowaniu będzie szansa pokazania całości zbioru szerszej publiczności. Czytelnicy mają okazję do tego już dziś.

Tekst: Barbara Odnous, artykuł ukazał sie w Kurierze Lubelskim
dn.16.11.2001 r.

„Pracowania artystyczna Zbigniewa Czarkowskiego w Nałęczowie 1911- 1921” -wernisaż
7 lipca 2014 r. o godzinie 12.30 pod budynkiem Urzędu Miasta nastąpiło uroczyste otwarcie wystawy plenerowej pt. „Pracowania artystyczna Zbigniewa Czarkowskiego w Nałęczowie 1911- 1921”.
- szukaj w internecie - "Fotografie Zbigniewa Czarkowskiego"