Portal w trakcie przebudowywania.
Niektóre funkcje są tymczasowo wyłączone, inne mogą nie działać poprawnie.

Matka Celina Borzęcka (1)

24.03.2009 12:20
TERESA KALKSTEIN
SŁUGA BOŻA MATKA CELINA BORZĘCKA
(streszczenie)

W dniu 29 przyszła października 1833 roku w Antowilu koło Orszy, w odległej Mohilewszczyźnie na Białorusi, w ziemiańskiej rodzinie Chludzińskich na Świat przyszło niezwykłe dziecię. W ceremonii chrztu którego dokonano w dniu 2 listopada 1833 roku w kościele parafialnym w Babinowcu dziewczynka otrzymała imiona Celina Rozalia Leonarda. Jej ojciec Ignacy Chludziński, wywodzący się z zamożnego rodu ziemian kresowych, człowiek wykształcony, absolwent Uniwersytetu Wileńskiego, odznaczał się wielką kulturą i patriotyzmem. Na co dzień jednak pochłaniało go zarządzanie rodzinnymi majątkami i dlatego nie znajdował czasu na dłuższe kontakty z dziećmi. Matka Klementyna z Kossowów, osoba wysoce świątobliwa odznaczająca się dużym przywiązaniem do tradycji, poza Bogiem i ogniskiem domowym nie znała świata. Na niej spoczywał cały ciężar zarządzania domem i umiejętnego gospodarowania domowym budżetem. A trzeba wiedzieć że w rodzinie Chludzińskich, mimo znacznej zamożności, prowadzono raczej skromny tryb życia, zachowując odpowiedni umiar i nie pozwalając sobie na żadne zbytki. Nad to wszystko jednak Pani Klementyna przedkładała obowiązek wychowywania dzieci. Szczególnie w tym względzie upodobała sobie najmłodszą córkę Celinę. Żywa i prosta wiara oraz Bojaźń Boża były fundamentem na którym matka oparła całe to wychowanie. Celem jej życia stało się takie ukształtowanie charakteru Celiny aby na wzór własny ugruntować w niej prawdziwą pobożność. Od wczesnego dzieciństwa wymagała od córki pohamowania wrodzonej impulsywności, żywego temperamentu i nadmiernej uczuciowości. Uczyła Celinę prostoty życia, nieraz odmawiając jej małych przyjemności. Ganiła kaprysy i odruchy zniecierpliwienia. Wymuszała znoszenie przykrości w milczeniu i pokorze. Żądała bezwzględnej prawości, prawdomówności, posłuszeństwa i sumiennego spełniania codziennych obowiązków.
Zdominowana przez matkę, Celina z czasem całkowicie podporządkowała się jej woli. Zawsze znajdując się u boku swojej rodzicielki starała się z góry odgadywać jej najmniejsze nawet życzenia. Unikała zaś wszystkiego co mogło by ją rozgniewać.
Towarzysząc nieustannie matce Celina często musiała wyręczać ją w różnych pracach i dzielić z nią zarząd domem. Wcześnie zatem została wciągnięta w sprawy gospodarcze. Pod okiem swojej rodzicielki nauczyła się rachunkowości, zrozumienia wartości pieniądza i oszczędnego szafowania posiadanym groszem. Stała się obowiązkowa i nabrała zamiłowania do porządku.
Mimo dość surowego wychowania rodzice nie szczędzili środków na wykształcenie swoich dzieci Dzięki temu Celina dość wcześnie rozpoczęła naukę. Jej edukacją osobiście kierowała pani Klementyna. Celina okazywała duże zdolności i inteligencję. Opanowała kilka języków nowożytnych, oraz dość dobrze poznała historię, literaturę, matematykę i sztuki piękne. Wspólne czytanie z matką dzieł łacińskich i rzymskich sprawiło że zdobyła także wiedzę o kulturze antycznej. Szczególnie uzdolniona muzycznie, biegle grała na fortepianie. Wszystkie te umiejętności pani Klementyna uważała jednak za drugorzędne. Na pierwszym miejscu stawiała bowiem dogłębne zaznajomienie Celiny z treścią ewangelii i licznych dzieł literackich o charakterze religijnym a patrząc na córkę tak hojnie wyposażoną w dary natury tym silniej nakłaniała ją do umartwiania się i podporządkowania życia prawu Bożemu. Dla realizacji tego celu przewidziane były osobne chwile w programie dnia.
Młoda Celina w pełni już urzeczywistniała ideał wychowawczy matki. Stała się pobożną, dobrą, wykształconą, poważnie myślącą osóbką, nigdy nie pozostającą bez zajęcia lecz zawsze zatrudnioną jakąś pożyteczną pracą. Niestety obdarzona szczerym i otwartym charakterem pełnym zaufania do ludzi łatwo ulegała wpływom innych czego nieraz potem żałowała. Mimo zatem wrodzonej radości życia, życzliwości i wesołości, była zamknięta w sobie. Pełna wewnętrznych rozterek, nie mogąc odnaleźć się w otaczającym ją świecie coraz częściej zwracała swoje myśli ku Bogu. Poszukując wytchnienia i spokoju, ponad rozrywki i przyjemności, których nie była pozbawiana, przedkładała długie spacery lub wielogodzinne religijne kontemplacje w cichej i mrocznej kaplicy przynoszące jej upragniony spokój i ukojenie. Nigdy nie osądzała matki. W pamiętniku pisze:
„...tyle trudów ona dla mnie poniosła i zawsze dobrze chciała, a choćby się pomyliła kiedy, zdaję się chciałabym ukryć przed nią że się pomyliła...”.
W tym trudnym okresie życia Celina wraz z matką i rodzeństwem kilkakrotnie wyjeżdżała do Rakowa, gdzie w majątku ciotki spędzano nieraz znaczną część roku. Tam poznała księdza proboszcza Malewicza, który wykorzystując wielkie zaufanie jakim go obdarzyła usilnie namawiał ją do poświęcenia się Bogu. Prowadząc z Celiną długie rozmowy, zaszczepił w niej myśl wstąpienia do klasztoru. Wkrótce myśl ta zmieniła się w silne postanowienie wywierając decydujący wpływ na jej dalsze życie.
Tymczasem dzieciństwo przeminęło, a i okres młodzieńczy zamknął się bezpowrotnie. Celina dobiegała lat dziewiętnastu, nieuchronnie zbliżając się do chwili w której miała opuścić dom rodzinny. Rodzice widząc szczęście Celiny jedynie w uczciwym związku małżeńskim pragnęli wprowadzić ją w Świat aby dać jej poznać życie i ludzi. W tym celu roku 1853 na pewien czas opuścili majątek rodzinny przenosząc się do Wilna. Tam Celina brała udział w zabawach towarzyskich, bywała na balach, w teatrze oraz odwiedzała liczne koła znajomych i krewnych. Młodziutka, urocza i pięknie wychowana panienka cieszyła się wielkim powodzeniem. Wszyscy zachwycali się jej wdziękiem, urodą i wytwornym ułożeniem. Całe to życie towarzyskie nie znajdowało jednak u młodej dziewczyny aplauzu. Niemal w każdej wolnej chwili biegła ona do cudownej Kaplicy w Ostrej Bramie. Tam spędzając na modlitwach nieraz długie godziny, coraz bardziej utwierdzała się w przekonaniu że jej pragnienie samotności oraz zamiłowanie do kontemplacji i umartwiania może znaleźć swój pełny wyraz tylko w życiu zakonnym.
Niestety państwo Chludzińscy postępując stosownie do ówczesnych poglądów i zwyczajów sami zdecydowali o przyszłości dziecka i w porozumieniu z księdzem biskupem Wacławem Żylińskim przyjacielem rodziny Chludzińskich a zarazem spowiednikiem i duchowym przewodnikiem córki ułożyli plan jej zamążpójścia. Wśród młodzieży, starającej się o jej względy, upatrzyli sobie pana Józefa Borzęckiego, ziemianina z grodzieńszczyzny. Ten niemłody już mężczyzna (urodził się w dniu 29 września 1820 lub 1821 roku) przejął właśnie od ojca zarząd nad majątkami rodzinnymi a po uregulowaniu spraw majątkowych postanowił się ożenić i właśnie w poszukiwaniu kandydatki na żonę przybył do Wilna. Dla Celiny propozycja zamążpójścia była wielkim wstrząsem. Bardzo bała się związku małżeńskiego a ugruntowana w przekonaniu że pozostanie w czystości i resztę życia poświęci Bogu nijak z tym nie mogła się pogodzić. Bijąc się z myślami, wylewając niejedną łzę, wymogła w końcu na rodzicach zgodę na odbycie zamkniętych rekolekcji w zakonie Sióstr Wizytek. Liczyła przy tym że swoją postawą przekona rodziców do zmiany decyzji, uwierzenia w jej powołanie i pozostawienia w klasztorze w którym pragnęła spędzić resztę swoich dni. Rodzice byli jednak nieugięci. O pomoc w ostatecznym przekonaniu córki poprosili księdza biskupa Żylińskiego. Ten wykorzystując zaufanie jakim go darzyła ukazał dziewczynie stan małżeński i wolę rodziców jako wolę Bożą. Celina nie znajdując już z nikąd pomocy musiała w końcu pogodzić się ze swym losem. Zrozpaczona i oszukana straciła wiarę w Boga. Poprzez złożenie przysięgi małżeńskiej Celina miała wyrzec się swojego powołania i rozpocząć nowe życie z zupełnie obcym sobie człowiekiem, którego nie kochała.
Świadkiem zaślubin stała się poważna Katedra wileńska. Dnia 26 listopada 1853 roku, w kaplicy św. Kazimierza, Ekscelencja Wacław Żyliński pobłogosławił związek małżeński Józefa Borzęckiego i Celiny Chludzińskiej.
Zaraz po ślubie młoda para udała się do Obrembszczyzny. Rodzinny majątek Borzęckich, leżał niedaleko Grodna w parafii Indura. Ojciec pana młodego Karol Borzęcki, zacny i szlachetny człowiek, cieszący się poważaniem okolicznego ziemiaństwa pełnił honorową godność marszałka powiatu grodzieńskiego. Jego żona, Petronela z Zawadzkich, uważana była powszechnie za osobę wysoce świątobliwą. Uwłaszczyła wieśniaków, a troszcząc się o lud okoliczny, zajmowała się akcjami charytatywnymi. Wieśniacy przez długie pokolenia przechowywali pamięć o niej z rozrzewnieniem opowiadając sobie o jej nadzwyczajnej dobroci. Niestety w czasie gdy Celina przybyła do majątku męża pani Petronela już nie żyła (zmarła 11 marca 1851 roku). Pan Karol zanim zmarł 19 maja 1854 roku jeszcze przez sześć miesięcy służył nowożeńcom swoim doświadczeniem i rozumem.
Celina wchodząc w nową rolę żony i pani domu, obowiązki wynikające ze stanu małżeńskiego postanowiła pełnić bardzo sumiennie. Znajdowała czas na wszystko. W prowadzeniu domu była nieskazitelnie prawa, prostolinijna w postępowaniu, wielce sumienna i pobożna. Nie zaniedbywała zwłaszcza prywatnej modlitwy na którą poświęcała nieraz długie chwile w ciągu dnia a często nawet w nocy. Nierzadko biegła do znajdującej się w parku obrembskim mrocznej kaplicy z grobami rodzinnymi Borzęckich, by tam w ciszy i spokoju prowadzić kontemplacje.
W kontaktach ze służbą pani Celina pod każdym względem starła się iść w ślady swych rodziców. Wymagała tylko aby w najbliższym jej otoczeniu Prawo Boże było uszanowane i wypełniane. Każdego poranku gdy panna służącą będąca wówczas jeszcze młodym dziewczęciem, czesała swą panią i układa fryzurę według ówczesnej mody, ta w międzyczasie uczyła ją katechizmu. Anielę Nowicką, starą piastunkę pana Józefa, aż do jej śmierci pani Celina otaczała szacunkiem i serdeczną miłością.
W stosunku do wieśniaków i okolicznej ludności pani Celina już od młodości zaprawiona w akcji charytatywnej kierowała się wysokim humanitaryzmem. Potrafiła współczuć bliźniemu w każdym cierpieniu i w każdej biedzie. Stosownie do tradycji rodzinnych i wzorów świątobliwej teściowej Petroneli, rozciągnęła pieczę nad wszystkimi chorymi i ubogimi. Nieraz ich odwiedzała świadcząc doraźną pomoc lub rozdzielając między potrzebujących żywność, odzież i pieniądze. Czyniła tak bez cienia uprzedzeń narodowościowych, niezależnie od tego, czy to byli katolicy, schizmatycy czy żydzi. Jednocześnie usiłowała przyciągnąć wszystkie te dusze do Kościoła Katolickiego. Dzięki świadczonej pomocy młoda pani była kochana przez wszystkich, otoczona szacunkiem i zaufaniem. Gdy po wielu latach, już jako Fundatorka i Przełożona Generalna Zgromadzenia przyjechała z Rzymu do Obrembszczyzny, lud witał ją z radością i ze łzami rozrzewnienia.
W pożyciu małżeńskim pani Celina była z natury uczuciowa, gorąca i namiętna. Odznaczała się subtelną intuicją kobiecego serca, które umie kochać. Otaczała męża wielkim szacunkiem a z czasem i miłością. We wszystkim pragnęła zastosować się do jego życzeń. Józef Borzęcki również cechował się wielką łagodnością charakteru, delikatnością uczuć i niezwykłą czułością dla żony a później i dzieci. Całe życie poświęcił aby zapewnić im szczęście i dobrobyt. Pragnąc uszczęśliwić swą młodą małżonkę i życie jej uczynić jak najmilszym nie szczędził środków materialnych. Otaczał ją przyjemnościami, rozrywkami, a nawet pewnym przepychem. Chciał aby jego żona ubierała się strojnie i elegancko, według mody, by występowała w szerokim świecie i utrzymywała rozległe stosunki towarzyskie, przyjmując licznych gości w dworze obrembskim. Pani Celina z wielką chęcią ulegała wszystkim życzeniom i wymaganiom męża a czyniła to z wielkim wdziękiem i prostotą. Państwo Borzęccy często także wyjeżdżali za granicę. Odwiedzali kolejno wielkie stolice, oglądając arcydzieła sztuki, zwiedzając galerie, muzea, kościoły, podziwiając cuda natury, oraz występując na balach w Dreźnie, Paryżu i Wiedniu. Młoda małżonka miała teraz okazje poznać życie z bliska, we wszystkich jego przejawach, zakosztować uciech a także rozszerzyć swój widnokrąg myślowy i wyszkolić zmysł artystyczny.
Szczęście małżonków zmącił jednak tragiczny wypadek jaki wydarzył się wczesna wiosną w pierwszym roku po ślubie. Niewielka rzeczka, przepływająca przez park, silnie wezbrała. Józef pociągnięty przez wartki potok bliski był już utonięcia. Od niechybnej śmierci ocalił go zacny lokaj Grzegorz Drobot poświęcając jednakże swoje własne życie. W podzięce za tą wielką ofiarę zwłoki wiernego sługi złożono kaplicy w pałacowej Borzęckich.
Pani Celina doskonale rozumiała również wielkość obowiązków macierzyńskich. Ze związku młodych narodziło się czworo dziatek. Pierwszy synek Kazio przyszedł na Świat w 1856 roku. Niestety, dni kilka zaledwie cieszyli się nim rodzice. Umarł 12 stycznia 1856 roku. Po dwóch latach w dniu 22 listopada 1857 roku urodziła się Celinka. W sierpniu 1861 roku, trzecie dziecko Marynia żyło znów tylko kilka tygodni. W dniu 1 lutego 1863 roku przyszła na Świat najmłodsza córka Jadwinia. Pomimo niekiedy krótkiego życia wszystkie dzieci Celiny otrzymały sakrament Chrztu Świętego. Ceremonie odbywały się w przydomowej kaplicy a dokonywał ich ksiądz proboszcz specjalnie na tę okazję przywoływany z parafii w Indurze.
Bogobojna matka szczerze opłakiwała śmierć ukochanych dziatek, ale tym bardziej sumiennie i gorliwie oddawała się wychowaniu pozostałych dwu córeczek: Celinki i Jadwini. Dzieci po Bogu i obok męża były, dla niej wszystkim. W pracy nad nimi pomagały jej dwie wychowawczynie, najpierw Francuska, następnie Angielka, pani Agnes. Nad dziewczynkami stale też czuwała zaufana służąca, panna Kasia. Trosk matce przysparzało jednak wątle zdrowie obu dziewczynek. Gdy zatem mała Celinka po raz pierwszy poważnie zachorowała rodzice od razu udali się z nią na kurację do znakomitego specjalisty w Wiedniu. Zabiegi okazały się skuteczne i dziewczynka powróciła do domu zupełnie uleczona.
Nadszedł jednak rok 1863, a z nim wybuch powstania styczniowego. Pani Celina wychowana w tradycjach patriotycznych bez wahania poświęciła wszystko dla tej wielkiej sprawy. Oddała swe kosztowności, biżuterię i zasoby finansowe, ażeby wspomóc powstańców a potem niejednego z nich ukrywała w swym domu. Odważna postawa pani Celiny nie uszła jednak czujności rządu rosyjskiego. Pewnego dnia została aresztowana i uprowadzona z kilkumiesięczną Jadwinią na ręku, do więzienia w Grodnie. Wtrącona do zimnej, wilgotnej celi przebywała długie godziny cierpień i trwogi o los najbliższych i życie swojej maleńkiej a teraz płaczącej córeczki. Na szczęcie niewola nie trwała długo. Dzięki energicznym zabiegom męża, pani Celina została uwolniona i wróciła do Obrembszczyzny, ku nieopisanej radości swych najbliższych. Dwór i mienie państwa Borzęckich także całkowicie ocalało od dalszych następstw powstańczej zawieruchy.
Gdy po bolesnych wstrząsach z okresu powstania życie towarzyskie wróciło do zwykłej normy na prośby męża, pani Celina z uległością i dobrą wolą, dalej przyjmowała gości. Utrzymywała również ożywione stosunki z sąsiednim obywatelstwem i liczną rodziną. Pan Józef posiadał duży dom w Grodnie, gdzie w pięknych salonach przyjmowano zimową porą różne osoby, w tym wielu wybitnych działaczy i patriotów. Nieraz pośród gości, trochę zdziwionych i zakłopotanych, ukazywał się nagle mundur dygnitarza rosyjskiego. Pani Celina, utrzymując z nimi stosunki towarzyskie, miała tę ukrytą intencję, by wydostać z więzienia wielu powstańców, a niejednemu ocalić życie. Prawie zawsze dopięła celu, uzyskując od wysokich urzędników przychylne załatwienie sprawy za cenę eleganckiego przyjęcia i hojnych podarunków.
Wkrótce jednak dla małżonków Borzęckich znów nastały ciężkie czasy. Przyszedł nieurodzaj i wpływy z majątku znacznie się zmniejszyły. Te i inne okoliczności spowodowały że finanse pana Józefa zaczęły się wikłać i był on zmuszony zaciągać długi. W tak złej sytuacji materialnej pani Celina okazała wiele rozumu i zmysłu praktycznego. Wdrożona do oszczędności w domu rodzicielskim, zredukowała ilość służby, ograniczyła przyjęcia, wizyty i podróże. Kierując się zasadą roztropności na pokrycie zobowiązań bez wahania poświęciła własne kapitały oraz różne sumy, które często otrzymywała od swego ojca. Cały czas zajmowała się także ulepszaniem gospodarstwa i podniesieniem jego wydajności. Brat pani Celiny Alojzy Chludziński również pospieszył z pomocą. Chcąc oszczędzić ukochanej siostrze przykrości i kłopotów zaproponował z wielką delikatnością panu Józefowi pożyczkę, a następnie zapisał tę sumę w testamencie Celinie. Tak współdziałając za sobą oboje małżonkowie i z najbliższymi krewnymi w krótkim czasie doprowadzili stan interesów do porządku, dzięki czemu majątek utrzymał się w całości.
W 1869 roku panią Celinę spotkał kolejny bolesny cios. W dniu 22 sierpnia w Chorobowie umarł jej ojciec. Państwo Borzęccy udali się tam niezwłocznie aby towarzyszyć mu w ostatniej drodze. Po pogrzebie, pojechali do Laskowicz, gdzie w miłym zaciszu domu rodzicielskiego pani Celina chciała spędzić lato w gronie kochającej rodziny. Wkrótce jednak dotknęło ją jeszcze większe nieszczęście. Z niewiadomych powodów pan Józef został złożony nagłym atakiem paraliżu. Pani Celina pełna roztropności i energii zdecydowała się natychmiast wywieść męża na kurację. Umyśliła sobie udać się do Wiednia gdzie już poprzednio bywała parę razy dla poratowania zdrowia małej Celinki i nabrała wielkiego zaufania do metod leczniczych tamtejszych lekarzy. Na jesieni 1869 roku, omijając Obrembszczyznę, państwo Borzęccy wraz z dziećmi i służbą wyruszyli wprost do stolicy nad Dunajem. Aż do Warszawy towarzyszyła im grupa krewnych. W podróży tej nie obyło się jednak bez niespodzianek. Na pewnej węzłowej stacji, może w Witebsku albo Dynaburgu korzystając z dłuższego postoju, całe towarzystwo wysiadło, aby się posilić w restauracji dworcowej. W wagonie pozostał tylko pan Borzęcki z sześcioletnią Jadwinią. Tymczasem po krótkiej chwili pociąg ruszył niespodziewanie w dalszą drogę. Pani Celina pozostała na stacji z krewnymi, w niepokoju o losy męża i dziecka. Mała Jadwinia okazała jednak niezwykłą dzielność i przytomność umysłu. Doskonale wywiązała się z roli przygodnej infirmerki i całą dobę opiekowała się biednym ojcem. Gdy nazajutrz wszyscy zjechali się w Warszawie, pan Borzęcki ze wzruszeniem opowiadał żonie o niezwykłych dowodach roztropności kochanej córeczki.
W Wiedniu pani Celina odnalazła obszerny, piękny, słoneczny apartament u wdowy, niejakiej pani Wambacher, niedaleko kościoła św. Stefana. Tam dopiero poczuła jak ciężkie obowiązki ma do spełnienia. Kuracja i pielęgnowanie chorego męża, nieruchomo przykutego do łoża, wychowanie dwóch córek i prowadzenie domu na obczyźnie a także zarządzani z daleka majątkiem w kraju wydawało się być ponad jej siły. Mimo to pani Celina starała się zachować równowagę i pogodny nastrój. Dniem i nocą nie odstępowała od łóżka pana Józefa kojąco wpływając na cierpienia swego małżonka. Wynalazła najznakomitszych lekarzy wiedeńskich i po odbyciu wielu narad, stosownie do ich zaleceń, rozpoczęła intensywną kurację chorego. Nie szczędziła zasobów pieniężnych, dostarczając mężowi kosztownych lekarstw i potrzebnych wygód. Ustawicznie troszczyła się o rozrywki i robiła co można, by uprzyjemniać czas biednemu choremu. Co dzień czytała mu doborowe dzieła, gazety, czasopisma. i poświęcała długie chwile na rozmowę. Obie dziewczynki biorąc przykład z pani Celiny także prześcigały się w oddawaniu drobnych usług cierpiącemu ojcu. Zwłaszcza Jadwinia starała się nie odstępować ojca. Służyła mu na każdą chwilę to przy łóżku, to przy fotelu, patrzyła w jego oczy i odgadywała najmniejsze życzenie. Gdy nadeszły cięższe okresy w chorobie i pan Borzęcki cierpiąc nieraz po nocach jęczał z bólu, mała Jadwinia umieściła swe posłanie na posadzce, tuż obok łóżka chorego, i przeciągnęła sznurek od ręki ojca do swojej rączki, by na najmniejszy ruch zaraz się obudzić i usłużyć choremu.
Pan Józef przyjmował te dowody troskliwości wielką wdzięcznością i uznaniem. Nie mógł jednak spokojnie patrzeć jak z jego powodu pani Celina będąc jeszcze tak młodą całkowicie wyrzeka się rozrywek i przyjemności światowych. Wciąż ją nakłaniał i błagał, ażeby udała się z wizytą do krewnych i znajomych lub na zebrania towarzyskie. Troskliwy małżonek uprosił wreszcie żonę, by wzięła udział w balu razem z krewnymi i jak dawniej, tak i dziś sprawił jej przepiękną kosztowną toaletę balową. Pani Celina chcąc mu zrobić przyjemność, stanęła przed nim ubrana strojnie, piękna i elegancka. Nie była jednak w stanie tańczyć i bawić się wesoło, gdy mąż leżał nieruchomo przykuty do swego posłania. Objechawszy powozem okolice podmiejskie, po kilku godzinach wróciła do domu. Nie zdradziła się przed mężem, że nie była na balu.
Mimo licznych trosk pani Celina nie zatraciła trzeźwego spojrzenia o czym może świadczyć takie oto zdarzenie. Pewnego razu gdy po powrocie z teatru. zdejmowała biżuterię i układała ją na konsoli przed lustrem, w odbiciu w nim wielkiego portretu, wiszącego na przeciwległej ścianie, zauważyła ze zdumieniem poruszające się oczy. W mgnieniu oka zrozumiała, iż musiał się tam ukryć złodziej. Z całym spokojem skreśliła kilka słów na kartce, zadzwoniła na pokojówkę i głośno jej zaleciła pospieszyć natychmiast do teatru, gdzie w loży miała pozostawić bardzo cenną bransoletkę. Tymczasem bilet zawierał wezwanie policji. Złodziej ukryty za portretem czekał spokojnie na owe kosztowności, a pani Celina z niewzruszoną obojętnością, krążyła po pokoju, nucąc sobie różne melodie i wyglądając ratunku. Za kilka chwil wkroczyła policja i aresztowała nie proszonego gościa. Odprowadzany przez żandarmów złodziej nie umiał ukryć swego zdziwienia.
Poza kuracją męża za główny cel pani Celina postawiła sobie dalsze wychowywanie córek. Będąc zwolenniczką wychowania domowego którego skutki sama na sobie poczuła podobnie jak niegdyś jej matka pragnęła urabiać swe córki pod bezpośrednim swoim kierunkiem. Całe wychowanie dzieci oparła o grunt religijny. Punktem wyjścia pracy wychowawczej było stosowanie zasad Ewangelii. Pani Celina ustawicznie walczyła z naturą skażoną przez grzech pierworodny. W pedagogice Ewangelii znajdowała rozwiązanie jedyne i pełne wszelkich problemów. Chciała, aby jej córeczki z całym zrozumieniem, dobrowolnie i z miłości podporządkowały się prawu Bożemu. Miała przy tym na względzie nie tyle pomyślność doczesną swoich córek, ile ich szczęście wieczne. Od najpierwszych chwil starała się zatem przede wszystkim zwrócić serca córek do pana Boga:
„ażeby one Bogu miłemi były zawsze”.
Obok miłości Bożej usiłuje rozwinąć w dzieciach miłość bliźniego, delikatność uczuć, łaskawość sądu:
„Jakże bym chciała, żebyście zawsze były pobłażające dla drugich, a przed osądzeniem bliźniego głośno, dobrze pomagały, czy zasługuje ta osoba na sąd surowy. Nie możemy nigdy wiedzieć, jak byśmy postąpiły w takim wypadku... może ta osoba surowo sądzona wypełniałaby daleko sumienniej obowiązki twoje, a ty ganisz jej postępowanie, nie obrachowawszy swych czynności”.
Dostrzegając w każdej z córek wielkie dary Boże i uzdolnienia daleką była od pobłażliwości. Ton wychowania był u pani Celiny zawsze hartowny, męski, czasami nawet surowy. W wychowaniu była ona konsekwentna i bezkompromisowa. Bacznym wzrokiem odkrywała w duszach dzieci różne braki i słabości, nieodłączne od natury ludzkiej. To też pracowała usilnie nad wykorzenieniem wad właściwych dziecięcemu wiekowi i dopomogła im do zdobycia cnót chrześcijańskich. Poczucie obowiązku i wierne jego wypełnianie było według pani Celiny głównym celem wychowania. Wspólne pacierze ranne i wieczorne oraz codzienny rachunek sumienia stanowią najpierwszy obowiązek. Pani Celina tak bardzo pragnie zaszczepić w dusze dzieci prawdziwą miłość Bożą. Dlatego kładzie nacisk na chętne spełnianie przykazań Bożych, by ta miłość była nie w słowach, ale w uczynku i prawdzie. Unikała wszelkiego rozpieszczania, nadmiernej czułości, a zaprawiała córki do umartwienia chrześcijańskiego, które sama praktykowała już w domu rodzicielskim. Chciała tym sposobem urobić w nich silny zdecydowany charakter. Gdy dziewczynki były jeszcze zupełnie małe, w Obrembszczyźnie, nie pozwalała Kasi, by usługiwała panienkom. Postanowiła, że same mają robić wszystko dokoła. siebie, nie wyręczając się służbą. Prace ręczne, domowe, uważała za konieczne dla kobiety. Zdaniem pani Cenna były one znakomitym przygotowaniem do spełniania zadań życiowych, ucząc cierpliwości, porządku i opanowania materii przez ducha.
„Ileż ciągle pracuję by dzieciom moim nadać ochotę do dbania i pamiętania o rzeczach waszych. Osoby z wami na przyszłość przestające nieraz więcej cenią praktyczność waszą, niż wielki rozum i talenta... Ażeby mieć do tego prawo czy umiejętność, trzeba najprzód z siebie dobry dać przykład”.
Pani Cenna sama kieruje nauką dzieci, udziela im różnych przedmiotów, w miarę czasu i możności, uczy muzyki i języków obcych doskonałą metodą.. Kładzie wielki nacisk na rozwój logicznego myślenia i na opanowanie wyobraźni. Mimo że spędzają na obczyźnie szereg lat, jest wielka dbałość o gruntowne poznanie języka ojczystego i literatury. Dzięki tak troskliwym staraniom swej matki, obie córki uzyskały rozległe wykształcenie i dobre przygotowanie do życia w myśl zasady:
„nie dla szkoły ale dla życia uczymy”.
Ogromną wagę przywiązuje pani Celina do wychowania estetycznego. Rozwija w córkach zmysł artystyczny i wrodzone talenty, kształci je w śpiewie i muzyce, pokazuje im arcydzieła sztuki i wspólnie podziwiają piękno rozlane w naturze. Wymaga też od nich ładnego ułożenia i wytwornych manier. To też obie dziewczynki zachowają na całe życie cechy doskonałego wychowania, z domu wyniesionego, i wszechstronnej kultury.
W roku 1871 pani Celina rozpoczęła w Wiedniu pisanie „Pamiętnika dla córek”. Zostawiła niezmiernie ważny dokument historyczny i psychologiczny. Znalazły się tu, obok wspomnień rodzinnych i notatek chronologicznych, bardzo mądre zasady pedagogiczne, stosowane w wychowaniu córek. Celem tego dzienniczka było pozostawienie uwag, rad i spostrzeżeń dla ukochanych dzieci mających stanowić pomoc w ich dorosłym życiu. Pragnęła również, ażeby te kartki, pełne serdecznych wspomnień rodzinnych, posłużyły do wytworzenia spójni siostrzanej między córkami.
W swej pracy Pedagogicznej znakomicie stosuje tak zwany system prewencyjny świętego Jana Bosco. Nie była to łatwa praca. Stara się wytłumaczyć dzieciom zasady

moralne, działa na ich przekonanie i na rozum, i tak pociąga je do ochoczego spełnienia obowiązku. Pani Celina nie przepuszcza żadnego uchybienia swym dzieciom i wymaga natychmiastowej poprawy . Nie znosi zaniedibania, nieporządku i stale zachęca; do ładu i systematyczności. „Czyż nie wielką cenę ma kobieta umiejąca porządek w domu utrzymać” zapytuje w pamiętniku, i dalej pisze: „Chciałabym, abyście poznały wartość czasu. Trzeba pokonać chętkę marnowania chwil na nieużyteczne słowa, na zatrudnienia nie przynoszące żadnej korzyści... tak mnie boli, że czas leci, godziny uchodzą, a tak mało rozumiemy wartość czasu, tyle marnujemy chwil na owo nic nie robienie lub czynienie tego, co żadnej korzyści ani dla duszy, ani dla umysłu przynosi”. Celina silnie podkreśla autorytet rodzicielski i żąda od dzieci posłuchu. Zdaje sobie sprawę, że jest nieraz może bezwzględna, apodyktyczna. Czasami ogarnia. ją lęk, przychodzą, chwile zniechęcenia i zatroskania. Wątpi w skuteczność swych wysiłków i cierpi bardzo. To znów wyrzuca sobie zbytnią. Surowość w postępowaniu z dziećmi i bezwzględność, będącą wynikiem nadmiernej gorliwości o ich wyrobienie. Osądza siebie w pamiętniku: „Gorliwośćć moja (o dzieci) objawia się często w sposób nadto surowy”.
Zawsze patrzy na swe postępowanie dosyć krytycznie. Przychwytuje się na różnych słabostkach charakteru, na zbytniej z dziećmi otwartości lub na zniechęceniu. Ale nie dostrzegała jeszcze wówczas, że niekiedy kierowała się osobistymi uczuciami lub poglądami.

Z każdym dzieckiem Celina miała inną metodę postępowania, zależnie od jego indywidualności. Trafnie odczuwa psychologię obu dziewczynek. Widzi u Celinki jasno jej wady, zmienność usposobienia, skłonność do rozrzutności i samowoli, ale pociesza ją głęboka religijność i szlachetność charakteru starszej córki. U Jadwini stwierdza naturę bogato uposażoną, umysł głęboki, skłonny do zagadnień filozoficznych, żywość temperamentu, a obok tego niezwykłą zdolność do zaparcia i bezgranicznego poświęcenia. Celinka - stwierdza matka - ma łaskę wiary prostej, której nie zamąci żadne zwątpienie. Jadwinia dojdzie do żywej wiary przez cierpienia, a za to wielkie światła są jej udziałem”. Obserwując jak dzieci reagowały na muzykę, pani Cenna zauważyła, że Celinka woli szumną orkiestrę, podczas gdy Jadwinia przepada za muzyką łagodną i słodką melodią często powtarzaną. Jest to dla niej ważną wskazówką pedagogiczną.
Pani Celina była zwolenniczką wychowania domowego. Sama poczuła na sobie jego skutki. Więc pragnie urabiać swe córki pod bezpośrednim swoim kierunkiem. Natrafia jednak na trudności, tu w Wiedniu, ze starszą córeczką Celinką.. Nie bierze ona. do serca zaleceń matki, nieraz chce postawić na swoim, pozwała sobie na samowolę i różne kaprysy. Będąc sama oszczędną, Pani Celina chce wyrobić tę cnotę w dzieciach. Gani przejawiającą się próżność u Celinki i stanowczo odmawia jej sprawienia nowych sukienek. Zwraca uwagę, że mając wszystkiego pod dostatkiem, Celinka powinna jeszcze podzielić się z ubogimi dziećmi i odzieżą, i pieniędzmi. Pani Cenna stacza ze sobą walkę, bo żal jej oddawać Celinkę pod opiekę obcych osób. Ale w końcu rozum zwycięża uczucie, i zapada decyzja. umieszczenia. Celinki w pensjonacie Matek Sacré-Creur. Ma wyrobić w klasztorze swój trudny charakter i nauczyć się posłuszeństwa i rygoru. Wielka to ofiara, przed którą jednak matka się nie cofa, gdyż ponad wszystko stawia szczęście dziecka. Odwozi ukochaną Celinkę do pensjonatu, ale na równi z nią przeżywa smutek i tęsknotę. Jednak mężnie trwa przy swoim postanowieniu. Żegnając córkę powiedziała:
„Najczęściej czyniłaś to, co ci się podobało, a nie to co czułaś, że matka życzy sobie. Dziś niemożność objawienia swego zdania i życzeń w klasztorze, ogólnie dla wszystkich przyjęta reguła, zniewoli cię do ugięcia charakteru”
Już po kilku tygodniach spostrzega błogą zmianę w usposobieniu Celinki stwierdzając że uczyniła ona wielki postęp w życiu wewnętrznym:. Celinka pokochała zacne Matki Sacre-Creur i towarzyszki, oceniła nowy tryb życia, a następnie przez całe życie błogosławiła matkę za oddanie jej do tak wzorowego pensjonatu.
„Celeczka moja rozjaśnione ma czoło, ugruntowana w dobrych zasadach, jasna, wesoła... życie klasztorne nadało jej wejrzeniu coś pogodnego i szczęśliwego. Gdy na nią patrzę, zdaje mi się, że oddycham pogodnym dniem majowym, który chmur nie znosi, bo tyle szczęścia, młodości i sił wokoło! Łzy i smutek nie mają miejsca, bo wszystko i wszyscy dobrzy, bo niema zawodów. Oby stan taki jak najdłużej trwać mógł dla ciebie!”.

Niemniej troskliwą pieczą pani Celina otaczała młodszą córeczkę Jadwinię. To dziecko jest wyjątkowo obdarzone przez Stwórcę w dary natury i łaski. Zdradza jednak wiele dumy ukrytej, silnej woli własnej i w przeciwieństwie do Celinki ma raczej usposobienie zamknięte. Pani Celina łagodnie a stanowczo wykazuje te braki i wady Jadwini, zachęcając do nieustannej walki ze sobą. Nie waha się otworzyć oczy małemu dziecku na tę podstawową prawdę, że człowiek jest nicestwem. Jadwinia miała bujną fantazję. Nieraz lubiła przesadzić w opowiadaniu. Pani Celna zwraca na to baczną uwagę i strofuje córeczkę. Matka wymaga od Jadwini coraz większego opanowania temperamentu tak bardzo żywego i czasem nierównego.
„Te małe wybuchy czynią cię nieprzyjemną dla innych, psują wszystko, co twa bogata natura może wydać z siebie. Jesteś zdolna do poświęcenia, do zaparcia wszelkiego rodzaju, ale gdy nie opanujesz swego temperamentu, te piękne zalety zbledną.. Możesz dojść do wielkich rezultatów, gdy będziesz walczyć wytrwale.”
Chcąc zachęcić córeczkę do tej silnej walki, pani Celina wyznaje, jak dalece sama musiała się napracować nad sobą, by ująć w karby swą żywość przyrodzoną.
Pewnego ranka mała Jadwinia, stale towarzysząca mamusi podczas różnych zajęć domowych, nagle rzuca jej pytanie: „Kim byłam, zanim zaczęłam żyć na ziemi!”, a następnie:
"Co lepiej, najdroższa Mamo, czy być bardzo uczoną i mieć wielką wiedzę, czy oddać się zupełnie Panu Bogu i jemu się poświęcić!”.
Zapisując tę ważną rozmowę w pamiętniku, dodaje pani Borzęcka: „W jakim kierunku rozwinie się dusza twoja, jeżeli już dziś w tym wieku czynisz spostrzerzenia i zapytania tego rodzaju! Życzę ci, ażebyś nabrała silnych przekonań za, łaską Bożą, i ażebyś nie odstępowała od nich udoskonalając je stale przez modlitwę, i przez doświadczenie życiowe. Z przejęciem i zainteresowaniem prowadzi mądra matka te głębokie i poważne rozmowy z córeczką.. Stara się wyjaśnić zagadnienia, które nurtowały duszyczkę Jadwini. Łatwo przeczuwa jej powołanie zakonne i dlatego więcej nad nią pracuje i dużo od niej wymaga. Starannie przygotowuje ją do pierwszej Spowiedzi Świętej, którą Jadwinia odbywa w Wiedniu 19 marca 1871 roku.

Miłe wspomnienie poświęca pani Celina w swym „Pamiętniku” wiernej pokojówce, Kasi Suderowicz, którą nazywa „najdroższą sługą Swoją”. Była ona najpierw w Laskowiczach, gdzie została aż do śmierci swych państwa, a potem usługiwała w Obrembszczyźnie z całym oddaniem. Właśnie podczas nieobecności państwa Borzęckich umarła. Pani Celina zaleciła pochować ją w kaplicy rodzinnej, gdyż raczej uważała ją za członka rodziny, aniżeli za służącą.




W 1871 roku kolejna żałoba dotknęła rodzinę Borzęckich. W dniu 7 kwietnia zmarła siostra pana Józefa pani Teresa z Borzęckich Jeleńska, Była ona związana serdeczną przyjaźnią z panią Celiną i jej dziećmi.
W tych ciężkich chwilach pani Celina nie żałowała ani trudów, ani środków materialnych, by osłodzić los mężowi. Letnie miesiące spędzano w okolicach podmiejskich lub w uzdrowiskach austriackich, jak Pfarrkirchen, Hall lub Baden. Cichy zakątek w Pfarrkirchen szczególnie pociągał całą rodzinę. Spokój, cisza, cudna natura, oddalenie od świata zgiełkliwego, prostota pobożnych wieśniaków, stanowiły miłe tło życia rodzinnego państwa Borzęckich i ich dzieci. Miewali złudzenie, jak gdyby znajdowali się w kraju wśród swoich. Podczas gdy pan Józef spędzał poranki na wózku, w cienistej alei, w towarzystwie dziewczynek, pani Celina która zawsze lubowała się w samotności i ciszy, a prostotę życia przenosiła ponad zbytki światowe i wszelkie wygody zajmowała się pracą domową. Po południu cała rodzina gromadziła się w przyległym lasku spędzając mile czas na czytaniu, drobnych robótkach i wspólnej rozmowie. Ludność miejscowa serdecznie przywiązała się do państwa Borzęckich. Gdy opuszczali oni Pfarrkirchen, okoliczni mieszkańcy zgromadzili się przed ich domem i na pożegnanie zaśpiewali piękną serenadę.
Lato 1872 roku spędzono w Polsce, po części w Obrembszczyźnie albo też w Laskowiczach. Jesienią powrócono do Wiednia na dalszą kurację lecz nikt się już nie łudził, iż będzie ona skuteczną. Cierpienia fizyczne pana Józefa wzmagały się z każdym miesiącem. Środki lekarskie zawodziły na całej linii. Sam chory zdawał sobie sprawę, że koniec jest już blisko. W tym okresie pani Celina poznała świątobliwego Jezuitę Ojca Ohler w którego osobie cała rodzina znalazła wielką pomoc duchowną. Zacny ten zakonnik, pełen gorliwości właściwej Towarzystwu Jezusowemu, odczuł potrzebę sprawowania szczególnej pieczy nad biednymi duszami. Nie żałując ani trudu, ani czasu, co dzień odwiedzał Borzęckich i prowadził długie rozmowy duchowne z chorym, a na wszystkich członków rodziny wpływał dodatnio. Podczas długich cierpień podtrzymywał pana Józefa na duchu, dopomagając mu znosić chorobę z budującą rezygnacją, a wreszcie przygotowując go do śmierci.
Na kilka tygodni przed śmiercią pan Józef zapragnął podyktować starszej córce swój testament duchowy dla dzieci. Niestety, stan zdrowia nie pozwolił mu dokończyć tego dokumentu.
„Ponieważ zdrowie moje coraz słabsze i niedługo może Bóg nie pozwoli mi z wami rozmawiać, kochane Córki, nie zamknąłbym oczu spokojnie, żebym wam nie objawił, czem była dla was najlepsza Matka. Wychowana w dostatku i obfitości, żadnego niedostatku ani braku nigdy w domu nie czuła; trafiła do mnie, gdy intraty źle szły i urywały się, długi rosły, stan interesów się pogarszał. Można pomyśleć, ile cierpiała. Ale na szczęście, będąc pełną rozumu i serca, całe swe siły obróciła na wydźwignięcie męża i stanu interesów. Znaczne kapitały, otrzymywane od ojca, przynosiła bez wahania, byle wybawić mnie z biedy, odmawiając sobie wszystkiego i obmyślając środki oszczędności...”.
(testament Józefa Borzęckiego. Wiedeń 14.01.1874)
W ostatnich chwilach swojego życia pan Józef mocno przejmował się dalszym losem ukochanej małżonki i dzieci. Po długich przemyśleniach odważył się wreszcie zaproponować żonie, by po jego śmierci weszła powtórnie w związki małżeńskie z pewnym zacnym przyjacielem rodziny. Pani Celina wyjawiła mu wówczas swe najgorętsze pragnienie poświęcenia się panu Bogu. Wzruszony pan Józef cofnął natychmiast swą propozycję, mówiąc:
„Ja zawsze to przeczuwałem, ze po mojej śmierci wstąpisz do klasztoru. zatem niech ci Bóg błogosławi! Ale o jedno cię proszę, ażebyś zostawiła córkom zupełną swobodę”.
Pani Celina bez wahania złożyła mężowi żądane przyrzeczenie.
Józef Borzęcki zmarł dnia 13 lutego 1874 roku w Wiedniu. Umierał w zupełnym spokoju, błogosławiąc córki i żonę oraz dziękując za wszystko co dla niego uczyniły. Celinka tak opisała jego ostatnie chwilę:
„Ojciec błogosławił nas, dziękował mnie, prosił, bym mu oczy zamknęła. Słodycz jego obok gorącej chęci życia, czyż nie były rozdzierające' Ileż było wiary u niego, kiedy z takim poddaniem się opuszczał świat...a chociaż zbolały fizycznie i moralnie, dusza jego czysta a tak piękna, czyż nie zostawiła na zawsze dla nas wrażenia świętości, a pewności, że lepiej mu tam, gdzie jest teraz; że odkąd uczuł chwałę Bożą w niebie, odtąd ona go tylko zajmuje, i jedyne uczucie, które zlewa na nas z góry, jest chęć ujrzenia nas najprędzej w tej Światłości, bo jeśli dla was będą jeszcze dnie wesela i pociechy, to i krzyże nie miną; one was przywalą słabością natury ludzkiej, ale też pokrzepią, jak matka wasza pokrzepioną czuje nadzieją przyszłego żywota”.
Źródło: Pamiętnik. Warszawa 12-13.02.1875)
Po dwudziestu latach pożycia małżeńskiego pani Celina została wdową. Strata zacnego małżonka jak dotychczas była dla niej największym ciosem. Bardzo silnie odczuwała osamotnienie życiowe i brak szczerego przyjaciela i towarzysza, z którym przywykła dzielić swą myśl i uczucie. Z pietyzmem przewiozła zwłoki męża do Obrembszczyzny, by je pochować w grobowcu rodzinnym. Wrodzona sumienność, a nade wszystko silna wiara nie pozwalały pani Celinie oddawać się długo smutnym refleksjom. Długa nieobecność w kraju wytworzyła sytuację dosyć skomplikowaną. Od dawna na uporządkowanie czekały już zawikłane interesy majątkowe Obrembszczyzny oraz przyległych włości, Suchej Doliny i Karolina. Jak najszybciej należało również uregulować dawne i nowe zobowiązania Dom i kaplica wymagały gruntownego remontu a administracja kontroli i nowych dyrektyw.
Pani Celina stanęła do tej żmudnej pracy ze spokojem i taktem. W krótkim czasie uporządkowała sprawy majątkowe i spłaciła wszystkich wierzycieli. W kilku wypadkach, nie mając nawet dostatecznych dowodów do rzeczywistości zobowiązań (brak podpisu męża), wolała ponieść szkodę materialną, niż dać powód do niezadowolenia, narzekań i krytyk, rzucających cień na pamięć ukochanego małżonka.
Po uregulowaniu spraw majątkowych za drugi ważny obowiązek pani Celina poczytywała sobie za odwiedzić krewnych, przyjaciół i sąsiadów, którzy w ciągu tych smutnych przejść i w dniach żałoby okazali jej dużo życzliwości. Wyruszyła zatem wraz z córkami przede wszystkim w strony rodzinne, na Białoruś, do ukochanych Laskowicz, a następnie do Wilna i do Warszawy. Kochająca rodzina uprzyjemniała pobyt wdowy i dzieci i czyniła co można, by zagłuszyć ich smutek. Nastąpił długi szereg wizyt, podróży, rozjazdów i zebrań.
Odnośnie dalszego losu córek pani Celina chyba nigdy nie zamierzała dotrzymać słowa danego mężowi na łożu śmierci.
„Dzieci moje zawsze uważałam za własność Bożą”
pisała do O. Semenenki. Intuicyjnie odgadywała powołanie swych dzieci:
„Celinka w smutnych godzinach swego życia znajdzie pociechę w szczęściu rodzinnym, w niewinnych rozrywkach, a owiana silną wiarą i ufnością dozna miłosierdzia Pana Boga, który sam pocieszy jej duszę.”
Roztropna matka widząc tak wyraźne powołanie Celinki do życia rodzinnego, chciała starszą córkę wprowadzić w Świat. Jej pierwszy występ miał miejsce w kwietniu 1875 toku w Warszawie na przyjęciu u Hr. Łubieńskiej. Matka z dumą patrzyła na powodzenie drogiego dziecka. Później zanotowała:
„Twój występ był uwieńczony wspaniałym sukcesem... tańczyłaś i wyglądałaś ślicznie jak anioł - obyś miała w życiu pełno momentów tak szczęśliwych, a tak niewinnych”.
W okresie tym Celina jest już zdecydowana wewnętrznie oddać się panu Bogu na zawsze. Chce również urządzić życie córkom ale gdzie i jak tego nie widzi. Decyduje się wyjechać do Italii.
Pierwszym etapem podróży jest Wenecja, gdzie od sierpnia 1875 roku przeszło dwa miesiące pani Celina spędza wraz z dziećmi na zwiedzaniu miasta, na studiach artystycznych i literackich. Język włoski wkrótce opanowują z łatwością.. Lecz główne zadanie tej podróży jest inne.
W październiku, 1875 roku pani Celina staje u kresu swych marzeń. Przybywa wreszcie do Rzymu z córkami i zamieszkuje wynajęty apartament na Via della Vite. Już nazajutrz widzimy ją na Mszy Świętej w kościele San Claudio. Tu po raz pierwszy zetknęła się z Ojcem Piotrem Semenenko o którym już wiele słyszała w kraju a który wchodził właśnie do konfesjonału. Ten poważny, dostojny zakonnik, Generał OO. Zmartwychwstańców był uczonym teologiem, niepospolitym mistrzem życia wewnętrznego i wielki mistykiem. Jako wnikliwy psycholog i głęboki znawca dusz, przy pierwszym spotkaniu z panią Celiną Borzęcką odgadł, iż ma do czynienia z istotą, nad którą spoczęło tajemnicze wybraństwo Boże. Wszakże nie widział jeszcze dokładnie, jakie byłoby jej powołanie, postanowił jedna zająć się nią gorliwie i kierować na szczyty doskonałości. Z czasem między tymi dwiema, duszami zawiązał się głęboki, poufny i przepiękny stosunek.
Celina wśród tych przeżyć nie traciła z oczu ani na chwilę obowiązków względem dzieci. Pełniła je nadal z rozwagą i sumiennością, zawsze troskliwa i mądra. Zajęto się zwiedzaniem Rzymu, jego cennych zabytków i pamiątek. Poza tym sporo czasu poświęcano na studium poważnych dzieł religijnych Obie panienki kształciły się w językach, śpiewie i muzyce, czyniąc wielkie postępy.
Pani Celina urządzała cotygodniowe przyjęcia na których można było spotkać doborowe grono osób różnej narodowości. Zebranie zaszczycał nieraz sam Eminencja Kardynał Ledóchowski, który darzył panią Celinę i jej dzieci łaskawymi względami. Zaprzyjaźniono się z również kilku rodzinami włoskimi.
Celinka. za kierownika duchownego obrała sobie O. Zbyszewskiego. Pilnie uczęszczała również na zebrania Sodalicyjne i brała udział w rekolekcjach zamkniętych u Sióstr Reparatek. Poza tym bawiła się doskonale, używając miłych rozrywek i niewinnych uciech światowych. Świat wabił ją ku sobie. Pełna wdzięku, niewinności, wylana, żywa i serdeczna, o głębszym umyśle oraz dużej kulturze intelektualnej i artystycznej, zachwycała i podbija swe otoczenie. Jej powołanie do stanu małżeńskiego było u matki już jasno skrystalizowane.
Dla młodziutkiej Jadwini Rzym stał się kolebką duchowną. Za przykładem matki weszła pod kierunek O. Semenenki. Na jego Mszy przygotowana rekolekcjami u Sióstr Reparatek, przystąpiła do Pierwszej Komunii Świętej. Uroczystość ta miała miejsce w kaplicy na Via degli Artisti, dnia 20 kwietnia 1876 roku i mocno utkwiła w jej pamięci.
Lato i jesień 1876 roku pani Celina spędziła z córkami w Castellammare (Villa di Rossi). Pobyt tu był prawdziwym wytchnieniem.. Zwiedzono Neapol, Sorrento, Pagani, Salerno i Amalfi. Studiowano zabytki muzealne, świątynie i dzieła sztuki. Odbyto wycieczkę do Pompei i na wyspę Capri. Później pani Celina zapisała:
„Żyłyśmy tu ze spokojną myślą i wesołem sercem...Wieczorem powrót do ukochanej przez nas Willi, jakże nieraz cudny bywał! Co chwila wzrok zwracałyśmy na błękit morza, gdzie spokojnie łódki rybaków oświecone rzęsistym światłem pływały. A niebo częstokroć groźne kazało z podziwieniem patrzeć na te cuda Boże, tak hojnie ten kraj zdobiące... Ponad głowami naszymi wisiały skały , na nich latarnie...”
Z żalem opuszczano ten uroczy zakątek. Nastąpił powrót do Rzymu, gdzie czekała dalsza praca, nauka i poważne zajęcia.
Latem 1877 odbywają pielgrzymkę do Lourdes. Pani Celina martwi się ciągle o zdrowie córek. Nie mają one tej siły i odporności co matka i wciąż nękają je różne ich dolegliwości. Dla wzmocnienia anemicznego organizmu Jadwini zawozi ją do Biarritz na kąpiele morskie, :a Celinkę leczy w Cautrelets z przewlekłego nieżytu dróg ,oddechowych. Po krótkim pobycie w Tuluzie i Paryżu, na wiosnę 1878 roku nastąpił wreszcie powrót do ukochanej Polski. Pani Celina aż nadto rozumiała, że winna myśleć o ustaleniu losu swej starszej córki. Zjawienie się panien Borzęckich w kółku krewnych i znajomych wywoływało ogólny podziw. Podbijały one serca urodą, wdziękiem i ślicznym ułożeniem. Ich nieprzeciętna kultura umysłowa i towarzyska także robiły dokoła wielkie wrażenie. W końcu matka zaczęła się lękać się o ich pokorę.
Wielu młodych ludzi ubiegło się o względy Celinki. Starsi, poważni panowie również chętnie widzieliby ją jako swoją synową. Celka bez wahania odrzucała jednak dobrą partię ze względu na brak zasad i mocnej wiary u młodego człowieka.
http://www.redbor.pl/genealogia/archiwum/kalkstein.htm