Portal w trakcie przebudowywania.
Niektóre funkcje są tymczasowo wyłączone, inne mogą nie działać poprawnie.

Stare filiżanki

24.11.2015 11:13
1.
Mała księżniczka. Mała, bo ma tylko 5,5 cm średnicy i zaledwie 3,5 cm wysokości.
Księżniczka, bo na odwrocie widzimy skrzyżowane miecze, wzięte z
elektorskiego herbu Wettinów i gwiazdę Marcoliniego, który w latach
1774-1814 był dyrektorem Manufaktury w Miśni. Moja filiżanka, czy raczej
FILIŻANECZKA, służyła do picia aromatycznej mokki, mającej – jak
pisał autor „Pana Tadeusza” – „czarność węgla” i
„gęstość miodowego płynu”. Patrzę z podziwem na miniaturowy bukiet
kwiatów. Króluje w nim tulipan, przywodzący na myśl obrazy
holenderskich mistrzów. Trzeba przyznać, że również miśnieńskim
dekoratorom porcelany nie brakowało malarskiego kunsztu! Księżniczka bez
skazy – stwierdziłbym, gdyby na uszku nie było drobnego pęknięcia,
widocznego dopiero pod lupą. Nic to! Każda piękność nawet powinna
mieć jakąś małą skazę. „Ciekawa jestem, kto z niej pił” –
powiedziałaby moja Mama, która pozostawiła mi w spadku kilka starych
filiżanek. Ta, nabyta już później, jest chyba jeszcze z XVIII wieku,
więc może jakaś upudrowana markiza przykładała ją do swych ust delikatnych.
Może. Nigdy się tego nie dowiemy, bo żadne usta nie pozostawiają trwałego śladu
na porcelanie – kruchej, ale jednak trwalszej niż ludzkie życie

2.
Ta nie jest ani księżniczką, ani nawet szlachcianką nie
wylegitymowaną. To pękata mieszczka, ubrana w róże. Do podtrzymania jej
korpulentnej figury okazały się potrzebne aż cztery nóżki. Niewielkich
rozmiarów, podobnie jak jej wysoko urodzona koleżanka, przeznaczona była
do podawania mocnej kawy. Jeszcze w XVIII wieku, wedle świadectwa księdza
Jędrzeja Kitowicza, trunek ten przestał być przysmakiem jedynie arystokracji,
gdyż zaczęli w nim gustować nawet: „krawcy, przekupnie, przekupki,
tragarze”. Cały stan trzeci w większych miastach „udał się do
kawy”.

„Nie była już wtenczas droga: za sześć groszy miedzianych dostał
filiżanki kawy z mlekiem i cukrem”.

Filiżanka na złotych nóżkach niedługo cieszyła mój wzrok swoimi
różami. Postanowiłem bowiem ofiarować ją pani Mirze, właścicielce
małej restauracji, do której czasem wpadam na pyszne pierogi. Będąc tam
ostatnio, podszedłem dyskretnie do bufetu i wyjąwszy z zanadrza prezent,
postawiłem na kontuarze. – To dla pani – powiedziałem. Była
wzruszona, oczywiście podziękowała. Potem zachowała się dosyć
niekonwencjonalnie. Wzięła filiżankę delikatnie za uszko, podniosła do
ust i... POCAŁOWAŁA.

3.
Najnowszy mój nabytek: filiżanka okolicznościowa z manufaktury Carla
Tielscha w Starym Zdroju (Altwasser).
Widnieje na niej niemieckie zdanie, napisane złotymi, gotyckimi literami:
„Aus Silber wurde Gold” (Srebro stało się złotem). Nie jest
zagadką, czyje ręce i usta dotykały tej filiżanki. Popijało sobie z
niej swoją herbatkę dwoje staruszków: Karol Thamm i jego żona,
Ernestyna z domu Arlt, których obdarowano nią z okazji ich złotych
godów 22 kwietna 1878 roku. Informuje nas o tym napis na spodku: „Carl
Thamm Ernestine Thamm geborne Arlt am 22 April 1878.” Równo
pięćdziesiąt lat wcześniej, o czym dowiedziałem się z internetu,
wzięli oni ślub w Marklissie (obecnie Leśna) na Dolnym Śląsku. Zapewne
przez pół wieku dorobili się licznej gromadki dzieci i wnuków. Nie
wątpię, że żyją dzisiaj jacyś potomkowie tej pary. Stara filiżanka z
przetartymi nieco złoceniami. Ot, błahostka, choć dla antropologa
kultury będzie ciekawym artefaktem. Dla mnie jest to po prostu
wzruszająca pamiątka rodzinna. Tylko co ona robi u mnie? Cóż, każdy
zbieracz staroci staje się mimowolnie opiekunem cudzych pamiątek.

4.
Jeszcze jedna śniadaniówka! Czy to ma sens?! Praktycznego z pewnością nie. Może jedynie estetyczny, bo nie miałem dotąd śniadaniówki tego modelu: ROSENTHAL SANSSOUCI. Przyniesiono ją dziś rano, w porze mojego śniadania. Bułka z twarożkiem – nic takiego! Ale na Rosenthalu może smakować lepiej. Po śniadaniu, nałożywszy okulary, zacząłem przyglądać się sygnaturom. SANSSOUCI – to nie jedno, lecz dwa słowa, które we Francji znaczą: „bez zmartwień”. Są dobrze znane również w Niemczech, bo widnieją na słynnej w tym kraju budowli: letniej rezydencji króla Prus, Fryderyka II, w Poczdamie. Kim był i jaką rolę odegrał ten król w dziejach Polski – wiadomo. Jednak w swym niewielkim pałacu, parterowym niczym wiejski dom (otaczał go za to ogromny park, kilkakrotnie większy od naszych Łazienek), bezwzględny polityk przemieniał się w filozofa i artystę – próbującego wieść tu życie szczęśliwe i beztroskie. Co łączy rezydencję pruskiego władcy z moim zestawem śniadaniowym? Odpowiedź na to pytanie jest prosta: styl rokokowy. Nawiązania do rokoka w XX-wiecznych wyrobach porcelanowych bywają nieudolne i niezdarne. Ale nie w tym przypadku! Świadczą o tym naprawdę piękne reliefy, umieszczone na spodku, talerzyku i filiżance. Dominuje w nich motyw ogrodowej pergoli, oplecionej kwiatami – motyw zaiste idylliczny! Patrząc nań, myślę sobie: oby chociaż ten kwadrans, przeznaczony na śniadanie, był dla mnie czasem BEZ ZMARTWIEŃ!

Komentarze (1)

1.12.2017 21:53
W mailu od przyjaciela przeczytałem: <<chyba po prostu mam trochę empatii dla ludzi, zwierząt i przedmiotów "nieżywych">>. Ostatnie słowo wziął w cudzysłów, uznając, że i przedmioty są w jakimś sensie "żywe", zwłaszcza te piękne, artystyczne, które powołał do "życia" talent człowieka. Zgoda. Ale zauważmy, że nazywając je "żywymi", też będziemy musieli użyć cudzysłowu. Ich martwota jest wprawdzie pozorna, ale pozorne jest także ich życie. Żyją one bowiem nie samoistnie, lecz jedynie dzięki nam i w nas. Trwają wprawdzie w czasie, ale faktycznie wyjęte spod jego praw. Mają niby "swoją historię", ale tylko w sensie przenośnym, a nie realnym jak człowiek. W przeciwieństwie do nas, nie czują jednak nic. Nie możemy więc mieć dla nich empatii, ale możemy je podziwiać, ba, nawet kochać, nie dręcząc się, co jest akurat wspaniałe, brakiem wzajemności.