Portal w trakcie przebudowywania.
Niektóre funkcje są tymczasowo wyłączone, inne mogą nie działać poprawnie.

Dziennik Gorlitz-Zgorzelice-Zgorzelec. Franz Schulc

28.05.2009 20:42
DZIENNIK
GORLITZ-ZGORZELICE-ZGORZELEC
1945-1946
Franz Schulz

Spis treści
I. Wstęp
1. Miejsce wydarzeń: Kościół parafialny pw. św.Bonifacego w Górlitz-Ost, później Zgorzelice, wreszcie nazwane Zgorzelec. 4
2. Zadanie specjalne. 5
3. Odzwierciedlenie wydarzeńw Górlitzer Tagebuch (Dzienniku Zgorzeleckim) 1946/46 stanowi drugą część tej publikacji. 7
4. Wznowienie wydań w latach 1984, 1986, 1990.
II. Dziennik
1. Położenie militarne ma przełomie lat 1944/45 12
III. Źródła, konfrontacje, perspektywy.
1. Źródła polskich tekstów i ich zasadnicze tendencje. 76
1.1. Edycje Jana Krucinasa. 76
1.2. Zasadnicze tendencje dzieł Krucinasa 78
2. Punkt widzenia i osądzenia kompetentnych polskich osobistości,
mających wpływ na historię. 80
2.1. Kardynał Hlond (+1947). 80
2.2. Biskup Adamski z Katowic. 80
2.3. Kardynał Kominek (+1973). 81
2.4. Kardynał Stefan Wyszyński. 81
2.5. Dr Karol Milik, apostolski administrator z Wrocławia. 81
2.6. Z listu pasterskiego z dnia l września 1945 roku z
okazji przejęcia polskiej władzy kościelnej. 81
3. Słowo niemieckich biskupów. 82
3.1 Wołanie o pomoc zachodnioniemieckich biskupów z dnia 30.01 1946 roku. 82
3.2. Z listu na Wielki Post arcybiskupa Conrada Gróbera z Freiburga/Br. z dnia 23 lutego 1946 roku. 83
4. Słowa papieża Piusa XII. 86
4.1. Przeciw tezie dotyczącej kolektywnej winy (20.02.1946) 86
4.2. Wypędzenie nie da się pogodzić z godnością człowieka (24.12.1945). 86
4.3. Pismo papieża Piusa XII do niemieckich biskupów z dnia 1 marca 1948 roku. 87
5. "W polskiej świadomości powstała masa mitów i fałszywych obrazów, które w imię prawdy należało oczyścić z kłamstwa. Wyobrażenia dotyczące własnej historii są chorobą duszy własnego narodu". (J.J.Lipski) 88
6. Koncepcja Jana Pawła II dla zjednoczenia chrześcijan jako model dla stosunków polsko niemieckich. 90
7. Mimo wszystko: Rozpoczęcie na nowo pełne nadziei, na przekór wszystkim rozczarowaniom. 91

SŁOWO WSTĘPNE OD AUTORA
DO WYDANIA POLSKIEGO
Teraz, gdy granica na Odrze i Nysie jest otwarta, na Śląsku Opolskim powstało Stowarzyszenie Przyjaciół Niemiec i ośmiu członków tego Stowarzyszenia zostało wybranych posłami do Sejmu w Warszawie, dla Śląska ukazują się nowe możliwości w odnalezieniu się po obu stronach rzeki na nowo i w zawieraniu nowych kontaktów.
W związku z tym została skierowana z Opolskiej Ziemi do mnie prośba, aby wydać mój "Dziennik Górlitz-Zgorzelice-Zgorzelec 1945/46" /w org. "Górlitzcr Tagebuch" - od 10.02.1945 - 16.05.1946 / w języku polskim dla czytelników Górnego Śląska. Bardzo chętnie zgodziłem się, ponieważ nasze siostry i bracia na Śląsku są spragnieni tych informacji, do których wcześniej prawic nie ma dostępu.
W Dzienniku Górlitz-Zgorzelice-Zgorzelec 1945/46 jest ujęty los wojenny mieszkańców nie tylko Zgorzelca, opisanego w książce, ale także prawic całego Śląska.
Wielki uczony kościoła, św. Tomasz z Akwinu (+1274) zauważył, że "Znajomość przeszłości jest niezbędna dla podejmowania właściwych decyzji na przyszłość".
Poprzez "Dziennik Górlitz-Zgorzelice-Zgorzelec 1945/46" została otwarta brama do wstrząsającej przeszłości Śląska. Być może ta lektura zainteresuje też innych. Jeżeli książka ta spowoduje, że czytelnik tu i tam zamyśli się nad nią, to byłby to już krok do "wspólnego odnalezienia siebie".
Moje życie - to przyjaźń z Polską, której poświęciłem budowanie mostów między naszymi narodami i służbie dla naszych rodaków w Polsce. Służba dla Polski w czasach hitlerowskich była jednym wielkim wykazywaniem odwagi we wzajemnym czynieniu sobie dobra. Tak proszę rozumieć motywację mojej służby na rzecz niesienia pomocy ciemiężonym ludziom, niezależnie od tego, przez kogo byli uciskani. Na to wskazuje tekst dedykacji:
"Niemcom i Polakom, którzy okazali się bliźnimi wobec siebie w tym niemiłosiernym czasie, gdy raz jeden, raz drugi naród był upokorzony i wyjęty spod prawa", (por. Lk 1036)
Wydaję tę książkę w języku polskim w nadziei, że przyczyni się ona do pogłębienia pokoju.
Jako katolicki ksiądz przesyłam Wam moje błogosławieństwo i dołączam życzenia wszystkiego dobrego. Dziękuję wszystkim otwartym. szczerym czytelnikom, szczególnie tym, którzy przyczynili się do wydania tej książki.
Dr Franz Scholz
cm. Prof Teologii Moralnej
na Uniwersytecie w Augsburg (z Wrocławia Breslau)
Diburg, 2 luty 1993
Ringstr. 76

Komentarze (7)

28.05.2009 20:58
I. WSTĘP
W życiu każdego człowieka zmieniają się światło i ciemność. dzień i noc. W istocie w książce tej dochodzą jeszcze raz do głosu najciemniejsze dni mojego kapłaństwa, (wyświęcony dnia 28.01.1934r. przez kardynała Bertrama we Wrocławiu.)
Te najbardziej niepojęte i zagadkowe przeżycia w ciągu 50-ciu lat kapłaństwa są zawarte w "Górlitzer Tagebuch 1945/1946" - DZIENNIKU Górlitz - Zgorzelice - Zgorzelec 1945/1946 - Wurzburg 1975.
To co nam, zdecydowanym i aktywnym przyjaciołom Polski przytrafiło się w 1945 roku, było dla nas najciemniejszą z nocy. Spodziewaliśmy się szans na czynne braterstwo. Jednak wkrótce pozostało to jedno beznadziejne pytanie: "Jak głęboka jest ta noc ?"
W ciągu następnych lat nie dawało nam spokoju pytanie o powody i prawa pozostałych jeszcze szans na niemiecko - polskie pojednanie. Chodzi tu o przedstawienie niektórych trzeźwych poglądów, których w czasie bilansu nie można po¬minąć. Dlatego spróbowałem potraktować przebieg wydarzeń dosłownie na bieżąco. Urywki dołączone do tekstu później, wyróżnione są pismem pochyłym. Tylko poprzez odważne opracowania problemu wciąż będącego jeszcze jak "gorące żelazo". można zawrócić na drogę wiodącą ku czemuś większemu niż pokój, a który nic jest pokojem. (Js.21.11) Jest to wielkie zadanie dlatego, że nic można rozwiązać tej przykrej sprawy ze względu na błędną świadomość przez celowe pomijanie i wybieranie faktów. Stąd też hasło: "Stróżu, jak głęboka jest ta noc?" (Js.21.11)
I. Miejsce wydarzeń:
Kościół parafialny pw. św. Bonifacego w Górlitz-Ost,
później Zgorzelice, wreszcie nazwane Zgorzelcem.
Zawarte w drugiej części wydarzenia mają miejsce w katolickiej parafii św. Bonifacego w Górlitz (Niederschlesicn-4 Dolny Śląsk). Chodzi o część miasta, położoną na wschód od Nysy łużyckiej, która płynie środkiem miasta, a która do 1945 roku nie stanowiła granicy. Ta parafia należała do starej archi-decyzji Breslau (obecnie Wrocław) i powstała dopiero w czasie wojny (1. grudzień 1945 r.). Ponieważ Gorlitz-Ost stanowił dzielnicę obejmującą koszary oraz obozy, początkowo było to miejsce duszpasterstwa dla żołnierzy będących w niewoli (Stalag VIII A), a także opieki nad duszami osób cywilnych. Po nieszczęśliwej dla Polski jesiennej kampanii wojennej w 1939 roku, potrzebny był jeńcom polskim w obozie Stammlager VIII A duszpasterz, który znał jako tako język polski.
Chętnie podjąłem się tego zadania. Przedtem opiekowałem się we Wrocławiu na wyspie katedralnej, małą polską parafią przy kościele św. Marcina. Zajmowałem się także przez wiele lat w czasie moich wakacji duszpasterstwem polskich robotników sezonowych, zatrudnionych w gospodarstwach wiejskich, sięgających poza Śląsk do dalekiej Saksonii. Z powodu tego zadania socjalno - duszpasterskiego, które wówczas nie cieszyło się zbytnią popularnością, zdecydowałem się podczas studiów (1929 do 1933) nauczyć się języka polskiego. To doprowadziło w 1931 roku do pierwszych kontaktów z Katolickim Uniwersytetem w Lublinie i Piotrem Kałwą, będącym wówczas profesorem prawa kanonicznego, który zmarł w 1974 roku jako biskup lubelski.
Od dawna istniał plan utworzenia przy kościele pod wezwaniem św. Bonifacego, zbudowanego w 1930 roku, nowej para¬fii, niezależnej od głównej miejskiej parafii pod wezwaniem św. Krzyża, położonej po zachodniej stronie Nysy. Zamiar utworzenia duszpasterstwa jeńców w Gorlitz-Ost przyczynił się także do realizacji niniejszego planu.
Nowo utworzona parafia św. Bonifacego i obóz jeńców wojennych czekały na swojego duszpasterza.

2. Zadanie socjalne.
W obozie niemieckim obraz zmieniał się w zależności od sytuacji na froncie. Latem 1940 roku po porażce militarnej Francji, do Polaków dołączono wielu jeńców z Francji, Flamandii,
5
Walonii (Belgię uważano również za rozwiązaną). Wśród nich znajdowało się 120 księży, zakonników i studentów teologii, którym poświęcono wszystkie środowe popołudnia. Jak to dobrze, że nauczyłem się języka polskiego i wyćwiczyłem w posługiwaniu się nim. Miałem także sposobność na przypomnienie mojej znajomości języka francuskiego jeszcze z czasów szkolnych. Ta grupa jeńców miała swój barak - kapliczkę, która umożliwiała odprawienie wielu nabożeństw. Była tam także teologiczna biblioteka łacińska, zorganizowana z darów pośpiesznie złożonych przez duchownych. Kiedy Francuzów skierowano do pracy (warunki były takie same, jak dla osób cywilnych), pojawili się też młodzi francuscy "Zwangsarbeiter", którzy będąc niejako wolni, również mieszkali w obozie. Wśród nich także pojawiło się kilku młodych kapłanów, którzy zgłosili się dobrowolnie do pracy. Im również chciał św. Bonifacy dać miejsce jak gdyby rodzinne. Jednocześnie św. Bonifacy stanowił centrum kościelne dla obcych narodów oraz zdeklasyfikowanych Polaków ze znakiem "P". Na nabożeństwa ściśle nadzorowane przez gestapo przychodziło regularnie od 300 do 700 Polaków. Odbywały się one raz w miesiącu bez śpiewu z cenzurowanym kazaniem. Dla nich "P" oznaczało: wykluczony ze wspólnoty narodowej. Wreszcie latem 1944 roku dołączono do nas dużo przymusowo deportowanych po upadku Powstania Warszawiaków. Była to kraina łez, w której wiara i ufność w Boga wytryskiwały jako ostatnie źródło siły. Kazania wygłaszało się wtedy legalnie po niemiecku i nielegalnie po francusku i po polsku (używanie języka polskiego było zabronione, lecz łamanie tego zakazu było rzeczą normalną). Na terenie parafii było tylko 1500 dusz niemieckich, była to tak zwana parafia "oazowa". (Górlitz uchodził wtedy za śląski Wittenberg). Aby wznieść do Serca Pana cierpienia tych cierpienia tych uciskanych ludzi, a także wzrastającą biedę Niemiec oraz dla pokuty za zbrodnie wyrządzone zwłaszcza Polakom przez Hitlera, dnia 14, września 1943 roku, w święto Podwyższenia Krzyża, wzniesiono przed kościołem krzyż pokutny z napisem: "Stat crux, dum volvitur orbis!" Nędzę, która dosięgnę! nas w czasie wojny, i która spotkała nas po załamaniu się Niemiec, zawsze zanosiliśmy do tego krzyża. Był on tak wykonany, że przechodzący codziennie jeńcy mogli go zauważyć bez trudu.
6
Próby kontynuowania "królestwa miłości" wielu narodów, także po 1945 roku, które po cichu zbudowano w czasie wojny u św. Bonifacego, nie powiodły się. Pomimo to stoi jeszcze i dzisiaj ten krzyż jako pomnik skupiający wszystkich podzielonych przez nienawiść. W dniu mojego pożegnania w maju 1946 roku stwierdziłem z satysfakcją, źe mój następca z centralnej Polski te, tradycję parafii św. Bonifacego kultywował dalej. Napełnia mnie wdzięczność do Boga za to, że także późniejsi polscy proboszczowie u św. Bonifacego byli i są "budowniczymi mostu".Następne notatki pochodzą z apokaliptycznych dni końca wojny i następującego po nim wypędzenia Niemców z terenów Niemieckiej Rzeszy, po wschodniej stronie Nysy (Oder -Neisse - Linie).
W tych niemieckich prowincjach, które pokój wersalski w 1919 roku pozostawił w obrębie Rzeszy, zamieszkiwało około 9 milionów ludzi, z których około 8 milionów pozbawiono ojczyzny (Heimat). W tym czasie, kiedy nie było prasy, radia, świadków, ani publicznego porządku, rozegrała się tragedia wschodnich Niemców. W Górlitz-Ost na "dalekim zachodzie" dzisiejszej Polski napisałem te pośpieszne notatki dziennika. Na przekór przeciwnościom można było te zapiski w roku 1946 wywieźć z ówczesnej strefy okupowanej (późniejsza NRD), a stamtąd w roku 1949 przenieść do RFN.

3. Odzwierciedlenie wydarzeń w "Górlitzer Tagebuch"(Dzienniku zgorzeleckim) 1945/46 stanowi drugą część niniejszej publikacji.
Tekst pierwotny napisano najpierw po niemiecku hasłami, częściowo stenograficznie, po dotarciu Polski do władzy - po polsku, ponieważ wszystkie notatki napisane w języku nie¬mieckim w razie wykrycia - zabierano właścicielom i niszczo¬no. Uzupełniające notatki - postscriptum, wyodrębnione są kursywą. Z wiadomych powodów opracowanie tekstu było możliwe dopiero w RFN. Nastąpiło to w najwcześniejszym ter¬minie w 1950 roku. Do 1973 roku tekst pierwotny oraz opracowania nie zostały użyte.
7
Na przełomie lat 1073/74 przedłożono małemu zespołowi wydanie "ksero", przy czym dodano do tytułu "Górlitzer Tagebuch 1945/46" podtytuł Stróżu jak głęboka jest ta noc? (Js,21.11.). Rysunki zilustrowały po części historię kościoła śląskiego w kontekście ro¬zważań etyczna egzystencjonalnych. Część kserokopii (150 szt.) dotarła do prasy. Augsborger Allgemeine Zeitung podała dnia 8 stycznia 1974 roku co następuje: Śląski Dziennik. Notatki apokaliptyczne profesora teologii moralnej Franciszka Scholza. W trzeźwym protokolarnym ujęciu odzwierciedlają starania młodego kapłana niemieckiego, usiłującego podtrzymać humanizm i sens wiary wobec odrażających okrucieństw. Nawet jeśli chwilowo brakuje uzasadnienia celu publikowania tegoż dziennika w dużym nakładzie, dobrze byłoby dołączyć rekomendację pod adresem wydawcy. Mając na uwadze nad¬chodzącą 30-tą rocznicę owych wydarzeń, o których autor, patrząc wstecz napisał, że pojednanie polsko ,- niemieckie będzie jedynie możliwe, kiedy Niemcy i Polacy, którym stała się krzywda, z serca wzajemnie sobie wybaczą. Ciężkie kroki stałyby się lżejszymi, gdybyśmy pomyśleli o dobru, które potajemnie, ponosząc ryzyko, wyświadczano pokrzywdzonym przez drugi naród. Tacy ludzie jak on sądzą, że ważne jest obecnie wskazywać na to, że tego typu pojednania po wszystkim co się stało, nie osiągnie się poprzez pospolite, turystyczne interesy, lecz wymaga "duchowego trudu". Dr E. Tym samym dano bodziec do opublikowania tej książki. Władze kościelne zachęcały do realizacji tego przedsięwzięcia już w roku 1974.
Po trzydziestu latach dystans czasu jest wystarczająco duży. by przedłożyć naszym polskim przyjaciołom notatki tego dziennika. Nie wolno zwlekać i tłumić pojednania przez tchórzostwo Notatki te spoczywały przez 30 lat aż do tej pory. Nie zawsze czas sprzyja podawaniu faktów. Przede wszystkim tego typu dokumentacje nie powinny utrudniać polsko - niemieckiego pojednania. Ten dziennik pragnąłby uświadomić, że Polacy, ale też i Niemcy ucierpieli i znosili nieskończenie dużo na progu nowej rzeczywistości. Uświadamiamy sobie ogromne zbrodnie Hitlera wyrządzone narodowi polskiemu; nie chcielibyśmy ich pomniejszać.
8
To, co się tu poświadcza, ocenia się jako odwet, który z niemieckiej strony, zwłaszcza przez wschodnio - niemieckich chrześcijan, odczuwa się jako dużą nieprawość ze strony Polaków, połączoną z przesadnymi, acz¬kolwiek zrozumiałymi roszczeniami do naprawy i zadośćuczynienia. Ci, którzy ucierpieli ze strony drugiego narodu, mogą poprzez wzajemne zbliżenie tych narodów przyczynić się do tego, że zaowocuje przed Bogiem wzajemne przebaczenie. Niech młodsze pokolenie zobaczy, ile serdeczności muszą wnosić ci, którzy pomimo niesłychanych cierpień, jakich doznali przez drugich, przygotowują drogę, mającą służyć po¬jednaniu i pokojowi.
Rany zadawane głęboko po obydwu stronach nie goją się przez banalną turystykę, jedynie tylko poprzez autentyczne, zapierające głos własnego serca "tak", poprzez prawdę faktów i ich oceny w świetle Ewangelii.
Notatki niniejszego dziennika są dla teologa moralności doskonałym materiałem dla tego typu rozważań. Albowiem tu¬taj ukazuje się jasno nie tylko dowolnie powtarzające się wypadki - których objaśnieniem po mistrzowsku zajmuje się kasuistyka - ale spotykamy się z jedynymi w historii, nie spotykanymi sytuacjami, których interpretacja jest zadaniem egzystencjalisty. Przedstawiam zatem materiał, w oparciu o własne krwawe przeżycia i cierpienia.

4. Wznowienie wydań w latach 1984, 1986, 1990.
Nasze czasy są krótkowzroczne, anty meta fizyczne i pozytywistyczne. Kapitulują one chętnie przed faktami jako takimi bez sprawdzenia ich etycznej jakości. Wierność w stosunku do prawdziwych wartości jest niedostateczna, stąd pojawia się za¬grożenie zbyt małej znajomości powiązań historycznych. Z etycznego punktu widzenia, wszelkie starania zmierzające do zrozumienia i pojednania z sąsiadem bez szczerej woli przyjęcia pewnych faktów, prawd i motywacji, skazane są na niepowodzenie. W czterdziestą piątą rocznicę wschodnio - niemieckiej tragedii ostatni świadkowie mają jeszcze jedno zada¬nie. Należy przede wszystkim przedstawić i utrwalić wszystkie fakty. Nikomu nic nie da banalne, powierzchowne oczyszczenie.
9
Nie wskazane byłoby także odsunięcie po prostu tego, co dziś wydaje się być nieprzyjemnym. To wszystko zablokowało¬by szanse na pojednanie naszych narodów. Każda niewyjaśniona sytuacja, fakt, stanowiłaby przeszkodę do wyjaśnienia dalszych. Według nauki katolickiej fakty i rzeczywistość nie mogą same w sobie być oceną etycznej prawdziwości. W tym tkwi nieprawdziwy skok od rzeczywistego być do etycznego powinien. Obydwa komponenty mogą być zgodne, ale nie muszą. Przybliżyć w miarę możliwości być ku powinności stanowi zadanie etyki. Notatki dziennika 1945/46 są nośnikiem niezbitych faktów i czynów, z powodu których ucierpieli "tylko" Niemcy wschodni. Zawsze byłem tego zdania, że chrześcijanin w swojej niemocy ofiarowując i powinien ofiarować jako zadośćuczynienie za własne winy i zbrodnie innych swoje cierpienie, a szczególnie za takie cierpienia wyrządzane innym lud¬ziom, które były wyrządzane w imieniu Niemiec. Zanotowane w niniejszym dzienniku wydarzenia naświetlają także różnice między niemieckimi \ polskimi koncepcjami uzasadnionego pojednania. Jako członek kościoła widzę moje zadanie nie w polityce, lecz w dążeniu do usunięcia ewentualnych zahamowań, które blokują wzajemne zrozumienie w zalążku. Ja, ze strony niemieckiej w czasie pracy na rzecz pokoju w Weimarze, w duchu niemieckiego, pokojowego związku katolików wstawiałem się namiętnie, pomimo uzasadnionych wątpliwości, za roszczeniami Polski w sprawie bezpiecznych granic oraz bezpiecznej egzystencji, i w powiązaniu za tym, za grani¬cami Niemiec z 1919 roku (Versailles) i 1922 roku (Genfer Schiedsspruch) które zdecydowanie odrzucono. Ówczesnym. młodym wojownikom o pokój wydawało się, że te granice byłyby znośniejszymi i mogłyby być bazą dla pokojowego sąsiedztwa. Za to przez ówczesne kręgi prawicowe zostałem przezywany Polakiem (dla mnie nie była to obraza) i "zdrajcą narodu". Dla moich krytyków nie było jasne to, że ten, który pokoju pragnie, nie może mieć maksymalnych, jednostronnych roszczeń, ale też jeżeli to tak być musi, powinien zgodzić się na bolesne kompromisy. To przede wszystkim bardzo dużo znaczy dzisiaj. Dlatego kto z dużym zaangażowaniem nacjonalistycznym układa plany dla swojego narodu na przyszłość,nie może nie zauważyć tego narodu, na koszt które¬go się to dzieje.Audiatur et altera pars! Z tej zasady prawnej nie powinno się zrezygnować.
10
Zebrany w Rzymie z okazji polskiego millenium w 1966 roku episkopat polski przedstawił szczerze swoje stanowisko w kwestii pojednania, niestety w sposób jednostronny i nieprzyjemny dla nas Niemców. Tym samym przypisał niemieckim odbiorcom coś, co działo się, jeśli tak wolno powiedzieć, w op¬arciu o bazę ostatniej braterskiej wymiany.
W II-ej części tej książki jest mowa o wydarzeniach, które są dla naszych polskich braci nieprzyjemne. Tu także powinna mieć miejsce wymiana między przyjaciółmi, którzy jako członkowie tego samego kościoła zdecydowani są dalej współpraco¬wać z sobą. Obydwoje wiedzą, że droga do celu będzie ciernistą (zob. cz. III). Do nowego wydania przynaglało także wydane we Wrocławiu przez sekretarza kardynała Kominka J.Krucinę dzieło dokumentalne "W służbie terenów zachodnich", o którym będzie mowa w III-ej części niniejszej pracy. Ta książka woła o uzupełnienie z powodu swojego jednostronnego ujęcia faktów.
Po tym krótkim wstępie w części I-ej następuje właściwy następuje właściwy dziennik w części Ii-ej, po którym w części 11 I-ej jest opisane stanowisko kompetentnych osobistości. Celem tej książki jest wychwycenie i ukazanie "min", które ukrywa się we wspólnym w przyszłości domu europejskim, i jednocześnie zachętą do kucia tego jeszcze "gorącego żelaza". Ale to wymaga od czytelników poszukujących pokoju często bolesnego na¬pięcia między sprawiedliwością a prawdą. To może nastąpić w oparciu o siłę i naukę Ewangelii oraz o braterską szczerość po¬zwalającą na wysłuchanie drugiej strony.
6110 Dieburg. Ringstrasse 76. dnia 21 marca 1990 r.
Prof. Dr Franz Scholz
28.05.2009 21:37
II. DZIENNIK
Położenie militarne na przełomie lat 1944/45.
Na przełomie lat 1944/45 Armia Czerwona dotarła pod dowództwem generałów Żukowa i Koniewa do linii Gołdap (Prusy Wschodnie) - Warszawa. Koło Baranowa nad Wisłą, w pobliżu San¬domierza udało się jej utworzyć po zachodniej stronie Wisły przyczółek mostowy. Stamtąd 12. stycznia 1945 roku Armia Czerwo¬na rozpoczęła ofensywę na zachód. Niemiecki front środkowy został załamany. Wkrótce też wpadły w rosyjskie ręce duże tereny starej Rzeszy. Przebicie to było przebiciem wału o rozmiarach nie mających porównania. Śląsk, który uchodził za "schron Rzeszy", został zdobyty najpierw po wschodniej, a następnie po zachodniej stronie Odry. Prusy Wschodnie zostały odcięte. Wrocław i Królewiec utrzymały się jako "twierdze" w "czerwonym morzu" do dnia 6. maja i do 9. kwietnia 1945 roku. Rodowici mieszkańcy, miliony przemieszczonych i ewakuowanych ludzi otrzymało dopiero w ostatniej chwili przed pojawieniem się Czerwonej Armii rozkaz ucieczki na zachód. To działo się podczas najsilniejszej zimy przy temperaturze około - 20 C. W śmiertelnym strachu, w obawie przed utratą życia miliony ludzi próbowało w bardzo trudnych warunkach uratować się przed butnymi żołnierzami. Osiągnięta wkrótce linia frontu była wzdłuż Odry i Nysy (posłużyła później jako punkt wyjścia do szturmu na Berlin). Na południu miasto Gorlitz jeszcze oszczędzano, lecz Armia Czerwona /. biegiem czasu zbliżała się coraz bardziej do jego granic. Jakie katastrofalne następstwa pociągnęła za sobą ta wojna w mieście Gorlitz, opisują niniejsze notatki. Liczby znajdujące na końcach rozdziałów są datą dokonania zapisu. Informacje napisane kursywą stanowią dodatki z późniejszego okresu. Niemcy Wschodnie w ucieczce przed Armią Czerwoną. Drugi apokaliptyczny jeździec - Armia Czerwona przegalopowała zanim pierwszy - reżim nacjonalistyczny dokończył swego dzieła zniszczenia. Pożegnania na zawsze? Nadzieja na ulżenie nieuchronnej nędzy dzięki nastaniu Polski. (10.2. do 12.2.1945r.)
Dla nas sytuacja stała się nieubłaganie jasna, wojsko rosyjskie zbliża się do Gorlitz ze wschodu i z północy (z Bolesławca i z Luba¬nia). Nasze gorące pragnienie, że wojna się skończy zanim nieprzyjaciel dotrze do zachodnich granic śląska, nie spełniły się. Do tej pory staraliśmy się udzielać schronienia ludności Śląska mieszkającej bardziej na wschodzie, która uciekała przed Armią
12
Czerwoną i znajdowała się od grudnia 1944 r. na szosach i ulicach w drodze. Teraz kiedy w błyskawicznym tempie prawie wszyscy mieszkańcy śląska, poza nie¬licznymi którzy pozostali w domu (przeważnie kobiety, dzieci, starcy, chorzy, inwalidzi, skazani na pobyt w obozach koncentracyjnych), napierają przez Górlitz w ściegu, przy dwudziestostopniowym mrozie na zachód, ogarnia nas samych wir wydarzeń. Do tej pory nie wydarzyło się nic podobnego tragicznego na Śląsku. Ludzie po kolei ze wszystkich miast, miasteczek i niektórych wiosek uciekali do Górlitz (z pd. wschodu na pn.zachód) i przez Górlitz między innymi z: Bytomia, Raciborza, Opola, Brzegu, Oławy, Wrocławia, Legnicy, Wołowa, Lu¬bania. Jednak wielu z nich pomimo nacisku SS kładzionego na ewakuację, pozostało w swoich domach.
Odkąd Wrocław, począwszy od dnia 20. stycznia został objęty ewakuacją, wędrówka ludności przerasta wszelkie wyobrażenie. Mieszkańcy Wrocławia opowiedzieli o zabarykadowanych ulicach i mostach przygotowanych do wysadzenia. Są to nowe sprawy, o których nikt z nas, ani żaden z naszych ziomków nie miał pojęcia. Każdy z nas przypuszczał, że zawieszenie broni nastąpi najpóźniej w momencie dotarcia Rosjan do granic starej Rzeszy (granice według traktatu wersalskiego z 1919 roku). Ale szaleństwo wojny posuwa się dalej. Gorzki koniec nadchodzi później. Miało być jeszcze gorzej. Z uwagi na zaistniałą sytuację (wszystko wyglądało tak, jakby kamień na kamieniu nie miał pozostać), ważną rzeczą byłe przygotowanie pa¬rafii na nadchodzące trudne czasy. Jak do tej pory, urzędowe nakazy opuszczenia pomieszczeń ogłaszano w ostatniej chwili, nie pozostawiając czasu na religijne nabożeństwo "Za trzy godziny z bagażem ręcznym tam i tam się zgłosić". Aby jak najwięcej dzieci poprowadzić do Stołu Pańskiego odbyła się w niedzielę 4-go lutego wtórna uroczystość przyjęcia do pierwszej Komunii świętej. Wszyscy potrzebują tego "pokarmu", a kto wie kiedy znowu będą się odbywać zorganizowane lekcje? Niedziela ta stała się pamiętną, ponieważ była ostatnim dniem kiedy nasza parafia wspólnie odprawiła mszę św. według stare¬go zwyczaju. Oprócz neo komunikantów przystąpiło do Stołu Pańskie¬go kilkaset wiernych. W poprzednią niedzielę jeszcze tego nie wiedzieliśmy. Teraz przygotowujemy spis rzeczy, który obejmuje najbardziej niezbędne pozycje do ucieczki; między innymi oczywiście też poświęcone dewocjonalia: gromnice, różaniec, książeczkę do nabożeństwa, spis modlitw pobudzających żal doskonały i związanych z odpuszczeniem grzechów. Najwyższy czas nauczyć ludzi umierać samemu, w niedogodnych warunkach: w śniegu, w drodze, na ulicy -bez księdza. Z godziny na godzinę czekamy z bijącymi jak młot sercami na rozkaz ewakuacji Wojsko niemieckie przygotowuje wszystko do kontrataku. Najmniejsze uchybienia zostają celem "uratowania dyscypliny" ukarane śmiercią przez rozstrzelanie. 30 stycznia
13
przygotowałem dwóch mężczyzn na śmierć i towarzysząc im na miejsce egzekucji, pozostałem przy nich do końca Jeden z nich oświadczył "tak czy siak wszystko jest stracone". Tego drugiego zatrzymał jeden z licznych patroli w pobliżu dworca głównego po kilku¬godzinnym oddaleniu się od oddziału. Wieczorem o godz. 18-ej zostali skazani, a rozstrzelani punktualnie o godz. 7.30 rano na strzel¬nicy w koszarach im. Kleista obok wału kolejowego. W międzyczasie przez całą noc byłem ich pocieszycielem. A było to 30 stycznia w jedenastą rocznicę moich prymicji. (10.2.1945-)
Dzień pożegnania z moją parafią. Wszyscy są zgodni co do tego. Że czas nas przynagla i już się więcej w niedzielę w tym Bożym Domu nie zobaczymy. Ile uścisków dłoni, krzyków, błogosławieństw i pożegnań wobec nieznanego, okrutnego losu. Terror bombardowań, ziąb, głód w czasie ucieczki stają złowrogo przed moimi parafianami. Są śmiertelnie przerażeni. Ta wojna chciałaby ich zniszczyć, zmiażdżyć zanim sama skona. Biada wszystkim chorym, starcom, in¬walidom i matkom oczekującym potomstwa. (Mt 24,19). Wydaje się, że nadchodzi koniec świata! (11.2.45)
Na cmentarzu przygotowuje się miejsca wiecznego spoczynku dla 18-u żołnierzy. W centrum miasta, po zachodniej stronie Nysy ustawia się zapory przeciwczołgowe, układa się kabel łącznościowy, wszystkie mosty nad Nysą nawierca się celem zamontowania detonatorów. Od tej pory mieszkańcy wschodniej części miasta (do których my także należymy) obawiają się, że z każdą chwilą może być utracone połączenie z centrum miasta, a przede wszystkim zagrożony jest most zwany wówczas "Reichenberger Briicke". Wówczas drogi na zachód zostaną odcięte. To jest naszym drugim zmartwieniem, które¬go obywatele zachodniego miasta nie znają. Po raz pierwszy dowiadujemy się, że my "Ostgorlitzer" (mieszkańcy Zgorzelca wschodniego), mamy swój własny, twardszy los od tych, którzy mieszkają po zachodniej stronie Nysy. Wszyscy oczekujemy ataku rosyjskiego ze wschodu, ze strony Lubania. Pewność, że wysadzi się mosty powoduje, że najdzielniejsi mieszkańcy wschodniej części miasta z trudem decydują się na pozostanie w miejscu. Począwszy od tego dnia most był naszym największym zmartwieniem. Kaplica cmentarna na miejskim cmentarzu centralnym pęka w szwach, od dawna nie może już pomieścić wszystkich zmarłych. Dlatego umieszcza się tam tylko nieliczne zwłoki dzieci. Zwłoki dorosłych umieszcza się w ogromnej hali kościoła p.w. św. Mikołaja. Około 100 zwłok, prowizorycznie zamkniętych w skrzyniach, czeka na swój pogrzeb. Są to bezimienni, zmarznięci uciekinierzy. W kruchcie można zauważyć stos zwłok przykrytych płachtą, o wymiarach prawie dwóch metrów długości i dwóch metrów szerokości, który jest wyższy od dorosłego człowieka.
14
Na jednym końcu plątanina nagich nóg, na drugim - włosy i ludzkie głowy. (12.2.45)
Pochówek świętych naczyń i szat liturgicznych. Nad Dreznem ogień, jak gdyby świat się kończył. Wojenna wrzawa w zasięgu słuchu. Chaotyczne nakazy ewakuacji, wyprzedaż, terror, egzekucje, samoloty szturmowe pośmiertny strach - odmawiamy Drogę Krzyżową. (13.2. do 2.4.1945) Zabezpieczamy naczynia święte i wartościowe przedmioty, umieszczając je w korytarzach grzewczych i piwnicy naszego kościoła. To przypomina nam "złożenie do grobu ...". Czy bóg poda¬ruje nam kiedyś zmartwychwstanie? Dzisiaj fala uciekinierów wschodnich zmniejsza się, potem znikają. Kto jeszcze do tej pory nie przeszedł, tego prześcignęli Rosjanie. Jeszcze raz pojawiają się pojedyncze wozy chłopskie. Grzmot kanonady zbliża się. Front tuż, tuż. Wiele razy ogłasza się alarm lotniczy. Patrole wojskowe ("psy gończe") kontrolują domy, szukając dezerterów. W nocy będę musiał przygotować ich na śmierć, jak to miało miejsce poprzednio. Po pow¬rocie z koszar widzę na dalekim zachodzie wielki pożar. To gigantyczne natarcie na Drezno (13.2.45)
Przybyłe dopiero co dziecku uciekinierskie zostanie po krótkich przygotowaniach przyjęte do pierwszej Komunii świętej. Z rozpromienionym obliczem idzie na spotkanie z Panem. Oto cząstka raju w tym piekielnym chaosie. (14.2.45)
Według sprawozdawczości wojskowej front znajduje się na linii Sommerfeld (kierunek Berlin!), Żory, Bolesławiec, Złotoryja. Faktycznie jest on dużo dalej. Wrzawa wojenna jest w odległości słuchu, szacujemy ją na około 20 km, tj. koło Lubania, ewentualnie Pieńska (16 km 9. Przepełniony Gorlitz czeka na nakaz ewakuacji. Każdy o tym wie, ale nikt nie wie dokąd pójść. Ulice są zatłoczone. Pociągi mogą zabrać tylko małą liczbę pasażerów - prawie bez bagażu. Los kobiet oczekujących potomstwa i matek z niemowlętami jest przerażający. Ucieczka prowadzi ich prawdopodobnie do śmierci (ziąb, brak mleka), ale nacierające wojska radzieckie nie pozostawiają wy¬boru. Blade i wycieńczone ze strachu stoją przede mną i proszą: "Proszę księdza, proszę pomóc, proszę niech nam ksiądz poradzi!" Zamustrowano także i starszych panów do Volkssturmu (obrona cywilna). Państwowi urzędnicy nie cieszą się najmniejszym zaufaniem. Kościół zostaje ostatnią deską ratunku. Gdyby .można było czynić teraz cuda w zakresie udzielenia pomocy! (15.2.45)
Wczoraj wieczorem pocieszyli się mieszkańcy Gorlitz radosną wiadomością, nadaną przez sprawozdawczość wojskową: natarcie między Żorami i Bolesławcem odepchnięte. Dzisiaj rano otrzymuję o godz. 6.45 w zakrystii wiadomość, że obowiązkowa zbiórka
wszystkich kobiet i dzieci wschodniej części miasta w celu ewakuacji jest o godz. 9.00 na placu Fryderyka (Friedrichsplatz).
15
O godz. 9.00 zgłasza się kilkaset osób na wyjazd, ale brak jest jakiegokolwiek pojazdu. Wobec lego muszą one pójść pieszo przez most Reichenberga na zachód... Szczególna troska należy się osobom potrzebującym pomocy i chorym. Pewna uciekinierka z Wrocławia urodziła z końcem stycznia czwarte dziecko. Ona sama ma dzisiaj 39,5 gorączki. Troje starszych dzieci ma chore oczy, oprócz ospy i gorączki. Ona jest już na granicy wytrzymałości; jej jest wszystko jedno, czy przeżyje, czy nie. Śmiertelny strach znowu rysuje się na twarzach szczególnie tych osób, które nie mogą poruszać się i potrzebują pomocy. Nagle wszyscy uświadamiają sobie, że ucieczka "na zachód" jest możliwa tylko na piechotę. Tego dnia odjeżdżają jeszcze dwa pociągi. Cottbus i Drezno przechodziły podczas ostatnich nocy niemiłosierne naloty z powietrza. Dworce są strasznie zniszczone. Wobec tego cała nadzieja jest w samochodach wojskowych, które i tak są przepełnione. Na uli¬cach czekają kobiety i dzieci z wózkami; one proszą, aby je zabrać ze sobą. Dokąd? Ach! Gdziekolwiek na zachód! Wielcy prominenci kazali swoim najbliższym zawczasu odjechać autami i w dodatku z meblami. W ciągu dnia nadchodzi rozkaz, że nie tylko kobiety i dzieci, ale także i wszystkie osoby cywilne mają udać się przez most Reichenberga do zachodniego miasta. Wieczorem jednak całe miasto otrzymuje rozkaz ewakuacji. Większość nie chciałaby pozostać w szczególnie zagrożonej wschodniej części miasta. Kto do tej pory był zdecydowany na pozostanie, zaczyna się wąchać i postanawia postanawia przejść przez most do zachodniej części miasta. Ulice wypełniają się przestraszonymi ludźmi, którzy są zmuszeni udać się w nieznane. Spoglądają na mnie ze spojrzeniem oczekującym pomocy. Potworna wojna stoi za drzwiami.(16.2.45)
Rosjanie zbliżają się od strony Lubania. W tym wypadku należało¬by liczyć się ze zniszczeniem naszych domów oraz stojącego w bliskim sąsiedztwie koszarów, kościoła. Zapowiada się bowiem twarda walka w koszarowej dzielnicy Gorlitz-Ost. Wschodnia część miasta ciągle pustoszeje. Do naszego domu, mieszczącego się w pobliżu kościoła, przy ulicy Gótzenstr. 7 zagląda samotność. Sklepy spożywcze mają wyprzedaż. Można jeszcze raz nabyć czterokrotne racje przydziału mięsa.( 17.2.45)
Nikt nie ma odwagi uruchomić dzwony. Na mszy św. o godzinie 6.30 jest jeszcze stosunkowo dużo wiernych. Niektórzy z nich powrócili z zachodniej części miasta, gdzie w międzyczasie znaleźli schronienie u znajomych. Udziela się generalnego rozgrzeszenia ("Generalabsolution"). Komunii świętej udziela się nie bacząc na to, czy przyjmujący ją jest zgodnie z przepisem na czczo. Ewangelia pierwszej niedzieli Wielkiego Postu przemawia do nas jak nigdy dotąd: Bóg wprowadził ciebie w nędzę,
16
a potem pozostawił ciebie samemu sobie. To była treść pierwszej pokusy, na którą byliśmy wystawieni. Podczas sumy kościół świeci jednak pustkami. Potem i przedtem pożegnania. Pozostałe święte naczynia daje się do schowka. Koniec na zawsze? Z bliska słychać artylerię. Tabernakulum musi niestety przyjąć także i inne rzeczy: książki - matrykuły, hostie, wino i kielich. Prócz tego nie mamy innego schowka. Sądzimy, że o ile po¬zostaniemy przy życiu, a kościół zostałby zniszczony, znajdziemy tam te rzeczy. W ten poranek zaskakuje nas pierwszy rosyjski nalot; jest kilku zabitych. Czterech mieszkańców miasta, którzy w tym czasie plądrowali domy rozstrzela się popołudniu. Nowo zorganizowany punkt opieki przenosi się z ulicy Sebastiana Bacha nr. 15 do mojego mieszkania. W piwnicach kończy się kucie wyłomów do sąsiednich posesji urządza się schrony. Ksiądz Buchali z "stamtąd", z kościoła pw. św. Jakuba musi przygotować francuskiego robotnika, skazanego na karę śmierci przez rozstrzelanie, na egzekucję. Podczas mszy św. wieczornej o godz. 17.30 pali się, z powodu zagrożenia lotniczego, tyl¬ko jedna świeca. Atmosfera - podobnie jak w katakumbach. Światło rzuca cień krzyża umęczonego Ciała Pana na ścianę - upiorny widok. Czy przejdzie Jego męka i śmierć na nas? Alarm przeciwlotniczy rozpędza nawet tę małą garstkę.(18.2.45)
Po mszy św. znowu pożegnania, prośby o radę, pragnienia, aby pobłogosławić dzieci, przekazywanie kluczy od mieszkań, ostatnie prośby do współmałżonków na wypadek nieudanej ewakuacji. O god¬zinie 11.00 woła mnie oficer stacjonarny, abym wnet przygotował skazanego na śmierć dezertera, który znajduje się teraz w koszarach Courbiere'a. Właśnie wczoraj wieczorem go złapali. Blady jak trup stoi on teraz przede mną. Dopiero z chwilą mojego przybycia uświadamia sobie, że musi umrzeć. "W przeciwnym razie nie przyszedłby ksiądz". Z sędzią wojennym szukamy w zdezorganizowanych z powodu zbliżającego się frontu koszarach, pomieszczenia, gdzie zostanie mu przeczytany wyrok i gdzie mogę z nim porozmawiać. Dotarliśmy do pomieszczenia grupy bojowej w sąsiednim biurze. Często nam przeszkadzają. Co znaczy życie jednego człowieka, podczas gdy w odległości kilku kilometrów od nas ginie ich dużo - bezimiennie Skazany nie był już w stanie odmówić pacierza. Związany przeszedł przez ulicę na miejsce egzekucji, jak zwykle, do strzelnicy koszarowej. "Dobrze trafione" - wyzionął ducha. Po południu odszukałem jego narzeczoną przy ulicy Struve'a z powodu której wczoraj pozostawał poza służbą przez kilka godzin. Ona jest tym, po ludzku biorąc, jak najbardziej dotknięta, nie potrafi jednak uwierzyć w to, że "on" nie żyje. Nie potrafi dojść do nawrócenia swojego serca (konwersji). -Lubań, odległy o 21 km. wpadł dzisiaj w' rosyjskie ręce, takie są wiadomości. (19.2.45)
17
Wczoraj po południu znowu był atak samolotów szturmowych na Dworzec Główny. Dwoje dzieci, które nosiły uciekinierom bagaże, zostaje rannych, z lego jedno śmiertelnie. Ksiądz Buchali musi przy¬gotować na śmierć przez rozstrzelanie trzech Włochów i jednego Ukraińca, którzy w czasie nalotu plądrowali domy. Pomimo stałego nalegania komendantury i przedstawicieli partii twierdzy, jest jeszcze dużo osób cywilnych w mieście. Teraz przeważa po prostu wola, aby pozostać. Niektórzy w międzyczasie powrócili, ponieważ mieli w drodze jeszcze gorsze doświadczenia. Teraz są tego zdania, że w domu też. mogą umierać. Miasto znajduje się w stadium rozwiązania. Tramwaje kursują bez konduktorów. Taryfa zerowa dla każdego. Pieniądze już. nie mają znaczenia. W klasztorze św. Ottona dowiaduje, się, że w czasie gigantycznego nalotu na Drezno oprócz kanonika katedry zamkowej, zginęły trzy śląskie zakonnice, które kilka dni temu przeszły przez nasze miasto na zachód. Powoli rozszerza się wieść o tym, jaki straszny miał być rozmiar tego nalotu, który zniszczył prawie całkowicie centrum miasta. (21.2.45)
Walki odbywają się przy użyciu artylerii na północy w okolicy Pieńska (jak się później dowiedzieliśmy były one w północnej części tego miasta, u jego wylotu i w pobliżu Hochkirch, pomiędzy wysadzonym przez SS kościołem a cmentarzem, i przy "gołębiej gospodzie" (Taubenschenke) i na północnym wschodzie. Potem były pogrzeby na cmentarzu. Liczba zwłok w kościele p.w. św. Mikołaja strasznie się powiększyła. Naprawdę trudno wszystkie "umieścić w ziemi". Orsza¬ku pogrzebowego z powodu z powodu nalotów szturmowych nie da rady utworzyć. Wywozi się na wózku - platformie po pięć skrzyń - trumien o zmierzchu. Ofiary ataków lotniczych leżą rozebrane w przedsionku kościoła. Obok są skrzynie z kawałkami ludzkich ciał. Trudno dostrzec co kiedyś stanowiło głowę albo inną część ciała. To kiedyś byli ludzie. Dużo osób nie widzi innego wyjścia prócz samobójstwa. Bóg pewnie będzie dla nich miłosierny. (22.2.45)
Tylko niewiele rodzin wytrzymuje terror SS we wschodniej części miasta. Widokowi miasta nadają swoje piętno przygotowania do walki i kontrolujące patrole. Każdy patrol wojskowy rzuca się na samotnie idących mężczyzn, którzy nie należą do żadnej organizacji. Ze zdziwieniem wszyscy kręcą głowami, że tu jeszcze biega ksiądz. (23.2.45)
Przemienienie Pańskie. O godzinie 11-ej dzwoni sąd miejski: "Proszę przybyć do miejscowości Rauschwalde o godz. 14.00 na egzekucję dezertera". W zimnym, byłym obozie dla jeńców, znajduje ofiarę na wpół zmarzniętą, związaną grubymi powrozami. Drży z zimna, twarz jest zbita do żywego przez sędziów Z pochodzenia jest on Ślązakiem ze wschodnich terenów Górnego śląska. Po niemiecku mówi niewiele. Modlić się potrafi tylko po polsku. Czynimy to razem. Sędziowie wskazują na konsekwencje,
18
które związane są z posługiwaniem się polską mową. On powtarza modlitwę, jak dziecko i idzie o godz. 13.55 jak owca na rzeź. Gdy zawiązuje mu się oczy, pyta on po polsku: "Co mam jeszcze powiedzieć Panu?" Odmawiamy wspólnie na przekór upomnieniom sędziów wojennych "Jezu Tobie ja żyję..." itd. w jego mowie ojczystej. Potem padają strzały. Jeszcze pośpiesznie zanotowałem adres jego matki. (25.2.45)
Poświęcenie zwłok pewnej kobiety, która popełniła samobójstwo. Ona działała w depresji. Przed południem puka do drzwi zagubiona owieczka, która 20 lat temu opuściła kościół. Ona ostatnio była w służbie NSDAP. (26.2.45)
Wielu kobietom, które pomimo ostrej kontroli zdecydowały się na powrót, udziela się zezwolenia na pobyt. W celu otrzymania zezwolenia dla naszych sióstr, muszę udać się do miejscowego komendanta. Po południu o godz. 17.00 ma miejsce omówienie sytuacji. "Krcisleitcr" relacjonuje, że Gorlitz można było łatwo 10 dni temu zdobyć. Ter¬az jest to tylko możliwe tylko na skutek ostrych walk. Jaka pociecha! Jednocześnie niepokoi mnie los mojego, od dawna otoczonego przez Annie Radziecką, miasta rodzinnego - Breslau (Wrocław). Tylko nie wiele wiadomości do nas dociera. Wydawać by się mogło, że Wrocław jako bastion udaremniał szybsze przedarcie się Rosjan na zachód. (27.2.45)
Gospodyniom, które ponownie zagnieździły się w myśl przepisów na terenach przedmieścia, zabiera się resztę zwierząt domowych. Są niepocieszone. Z kościoła p.w. św. Jakuba (Górlitz-West) dowiadujemy się, że nasz współbrat Erich Kalis z Bcrtelsdorf, koło Lubania, został przez Rosjan rozstrzelany. Nie oddał swoich butów na wezwanie... Śniegowe chmury są wieczorem krwisto - czerwone. Dookoła Gorlitz pali się wrzosowisko. Opowiada się straszne historie, które powodują, że pozostanie na miejscu staje się wątpliwe. Wśród tych, którzy dzielnie wytrzymują sytuację, znajduje się także mój nauczyciel z Wrocławia, który wykładał Nowy Testament. Prof.Dr Friedrich Wilchelm Meicr. On, znalazłszy schronienie w domu zakonnym "Auf der Kahle", w owe dni żył spartańskim stylem życia i pokonywał po mistrzowsku z zadziwiającą zdolnością przystosowania się wszystkie trudności. On jest dla mnie w tym pustym mieście jak gdyby cząstką mojego rodzinnego miasta Breslau. (1.3.45)
Tymczasem w szpitalu św. Karola w Rauschwalde (Gorlitz-West) urządzono główną kwaterę Czerwonego Krzyża dywizji "GrossdcutschIand2. W ciągu ostatnich pięciu dni przewinęło się przez tę placówkę około 900 rannych żołnierzy. Ksiądz Amelung z Pieńska, którego kościół wysadzono w powietrze, udał się tam, aby poczekać na dalszy ciąg wydarzeń. Jego parafia została terenem działali wojenny eh. Znowu wzrusza nas pytanie:
19
Czy ksiądz powinien był lam pozostać? W drodze powrotnej do otulonego nocą, świecące¬go pustkami miasta Gorlitz-Ost, spotyka się jedynie niespodziewanie patrole wojskowe, które rzucają się na każdego spotykanego, samot¬nie idącego, mężczyznę. Dwukrotny alarm powietrzny i grzmot kanonady na północy i północnym wschodzie przerywają przejmującą zgrozą ciszę przed zapowiadającym się natarciem. (5.3.45)
Wobec ciężkiej godziny, którą przechodzi Wrocław - Rosjanie mieli tam dotrzeć od południa - odprawiamy Najświętszą Ofiarę za współbraci w oblężonym mieście, a szczególnie za proboszcza J.Dit-tricha od św. Krzyża (byłem tam zatrudniony jako wikary w latach 1934 - 1936) i za siostry zakonne. Na ulicy Sadowej ma być front. List przeora Piekorza z Lubania adresowany do księdza Buchali, przynosi wreszcie konkretne wiadomości i doświadczenia o stanie wojennym i rzuca światło na pytanie: iść, czy pozostać? W Lubaniu znajdowała się przez 10 dni między frontami pewna grupa, składająca się z 50 zakonnic i panów z biskupiego ordynariatu z Wrocławia. Rosjanie znajdowali się tam w odległości 20 m od ogrodu klasztornego, po drugiej stronie promenady. Po strasznych przeżyciach, grupa ta zrezygnowała z zamiaru pozostania. Po nocnym marszu została przez Wehrmacht odtransportowana. Przeor Piekorz zaklina nas: "Uciekaj¬cie, kiedy poczujecie, że opór drętwieje!" Credo experto! To było dla tej dużej wspólnoty nie do zniesienia, jak i też dla nas, małej garstki ludzi, stojącej na czatach w Gorlitz-Ost. Stary klasztor w Lubaniu został prawdopodobnie zniszczony, podobnie jak i stary ewangelicki kościół. (6.3.45)
Kóln padł. Co znajduje się między Odrą a Renem zostanie przez bomby zrównany z ziemią, tak "pociesza" nas londyńska rozgłośnia radiowa podczas słuchania "na czarno". Czy może się jeszcze odwrócić los? Miserere, quia vcnit lempus misererendi ejus! Nasze przekonanie, że ta groźba jest prawdziwą, potwierdza atak na Drezno Ponad 100.000 ludzi zostało ofiarami bombardowania (6.3.45)
Z małą gromadką osób odprawiamy Drogę Krzyżową, podczas gdy reszta mieszkańców Górlitz zbiera się w miejskim Domu Kultury (Stadthallc) wokół ministra propagandy Rzeszy Goebbelsa. Goebbels znowu wzbudza u osób cywilnych strach. Każdy cywil, który pozostaje w obecnie ewakuowanym mieście, jest zdrajcą. Rozpoczyna się znowu pogoń za dzielnymi kobietami, które pozostały w mieście i nie dały wiary plotkom o nikczemności Rosjan, z powodu wielu kłamstw, które dotąd rozpowszechniano Teren objęty kodem poczto¬wym 8 - Schlesien (Śląsk) nie jest już obsługiwany. Przez Górlitz nie przejeżdża już żaden pociąg w kierunku wschodnim Szyny do Kohl-furt (Kaławsk) (Węgliniec) i Hirschberg (Jelenia Góra) są od dawna opustoszałe Tędy przebiegał kiedyś jeden z największych szlaków komunikacyjnych w kierunku wschód - zachód. Tymczasem mówi się w mieście o wielkiej niemieckiej ofensywie,
20
dzięki której można by było jeszcze odwrócić los. (8.3.45)
Sprawozdania świadków o gwałceniu kobiet, deportacji osób cywilnych, mordowaniu księży i totalnym ograbianiu ludności rzucają nowe światło na kluczowe pytanie, które zawsze pojawia się na nowo: pójść, czy pozostać? W nocy o godz. 23.00 dzwoni komendant: "Jutro o 7.30 egzekucja! proszę zatroszczyć się o tego delikwenta!" 7.30 - on umiera wyprostowany. Jego zwłoki celem odstraszenia wystawia się na widok publiczny na placu Hindenburga. Trzyma w rękach plakat z napisem: "Plądrowałem, dlatego spotkała mnie sprawiedliwa kara". Mnie pozostaje gorzkie polecenie napisać o tym jego najbliższym. Na Śląsk i do Prus Wschodnich od tygodnia nie dociera już żadna poczta. (12.3.45)
W czasie rozmowy ze współbraćmi, księdzem Amelung (Pieńsk), księdzem kanonikiem Buchali (św. Jakub - Górlitz-West) i kuratorem Goebel zostaje przyjęta jednomyślna decyzja odnośnie pytania: pójść, cza pozostać? Jeden musi pozostać aby obsłużyć żołnierzy i szpitale. Pozostali mogą ze spokojnym sumieniem pójść. Wieczorem po raz pierwszy od tygodni otrzymujemy ponownie pocztę. Zrozumieliśmy, że jeszcze niewielki teren z pocztowego kodu 8 jest w rękach niemieckich, a mianowicie, wąski odcinek na zachód od Queis (kwizy). Docierają pierwsze wiadomości od ewakuowanych parafian. One są po prostu przygniatające. Wszędzie głód, ziąb, przepełnienie i bezradność. W wielu miejscach jest większe niebezpieczeństwo utraty życia z powodu bombardowań, aniżeli w Górlitz. Ja zaś wykorzystuję sytuację i posyłam w cieniu tej nieprawości list pasterski do moich roz¬proszonych parafian. (14.3.45)
Ksiądz, proboszcz parafii Pietschen zaginął. Malutka garstka parafian w środku wrzosowiska prosi mnie o przybycie. Po 30 km jazdy rowerem przez opustoszałe ulice, której towarzyszył huk wystrzałów artyleryjskich, nastąpiło spotkanie w tej smutnej godzinie. W nocy o godz. 23.00 dzwoni oficer garnizonu: "Jutro w poniedziałek, dnia 19.3. o godz. 7.30 rozstrzelanie H.Z. ze Steiermark z powodu plądro¬wania". Także i jego zwłoki wystawiono przez jeden dzień na widok publiczny na Placu Hindenburga, w celu odstraszenia. Tymczasem dowiadujemy się czegoś bliższego na temat śmierci naszego współbrata E.K. z B. Rosjanie nie chcieli mu wierzyć, że jest księdzem; tak młodych księży z pewnością w Niemczech hitlerowskich nie ma, duchowni są raczej w obozie koncentracyjnym albo nie żyją. A więc on jest szpiegiem. Wobec tej wiadomości radzi nam, młodym księżom, prof. Meier, odejść stad. Chyba że mamy niezbędne duszpasterskie obowiązki do spełnienia. Dlatego zdecydowaliśmy się też na wysłanie na zachód ważnego kościelnego i osobistego inwentarza. Przede wszystkim relikwiarz naszego patrona św. Bonifacego.
21
Dwaj młodzieńcy dostarczą te, dotychczas tu zabezpieczone rzeczy do Torgau. Tam wpadły one w ręce Rosjan, zanim jeszcze Górlitz został zdobyty. (18.3.92)
"Anglicy w Aschaffenburgu." Przestrzeń życiowa staje się coraz to bardziej ciasną. Na kolei nie przyjmuje się żadnych przesyłek w kierunku Saksonii. Od dziś Górlitz jest urzędowo "twierdzą". Tymczasem odpowiedź na pytanie odnośnie pozostania przychodzi sama. Ksiądz przynależny do twierdzy musi w niej pozostać. Tak więc poz-bywam się wszelkich wątpliwości, które dotąd mną targały.(27.3.45)
W Górlitz pozostali polscy robotnicy przymusowi wypełniają swój opuszczony kościół. "Będzie się walczyć do ostatniego żołnier¬za." Wojska alianckie w Gotha i nad Łabą? (3.4. do 15.4.45)
Mamy za sobą Wielkanoc! Poraź pierwszy obchodzę to święto bez mojej starej parafii, z której pozostała zaledwie maleńka garstka. Za to nasz Dom Boży przepełniony był Polakami w cywilu. Tych już nic ewakuowano. Oddziały wojskowe z frontu stacjonujące w Rietschen, proszą o popołudniowe nabożeństwo. Pociąg dzisiaj niestety w tam¬tym kierunku nie kursuje. Wobec tego muszę tych mężczyzn niestety rozczarować. Ale za to kościół był w pierwsze święto wypełniony niemieckimi żołnierzami, którzy przyszli na zaproszenie dowództwa. Chodziło o starsze roczniki z dala stojące od ideologii Hitlera. Młodsze od nich dawno się już wykrwawiły. (3.4.45)
Z moim ewangelickim kolegą rozprawiamy się z nowym, bardzo energicznym komendantem tej twierdzy. On uważa nasz pobyt tutaj za zbędny. Jego sposób, w jaki on się do nas odnosi, jest prawie ob¬rażający. Jest on "godnym zaufania" zwolennikiem Hitlera i ma zamiar walczyć tutaj do ostatniego żołnierza. Tylko tyle mogliśmy pomimo jego nieprzychylnej postawy uzyskać, że dwaj stacjonujący tutaj księża pozostaną w tej "twierdzy" i sprawować będą swój urząd dusz¬pasterski. A w ogóle, to ma on teraz inne kłopoty. Oprócz tego nie zauważył on naszych odwiedzin zawczasu. Tego błędu już nie można naprawić i nie ma usprawiedliwienia. Po ośmiu minutach odprawiono nas niełaskawie, po czym omawiamy z adiutantem nasze zaangażowanie na wypadek rozbicia twierdzy. Następujące potem robocze spotka¬nie z wiernym ewangelickim oficerem (tegoż garnizonu), który wprawdzie nie jest upoważniony do wydawania poleceń, ale od razu widać różnicę między starym niemieckim oficerem a hitlerowską kreaturą. (4.4.45)
Mocarstwa zachodnie zajmują Gothę w zielonym sercu Niemiec (Turyngia), Rosjanie stoją przed Wiedniem. Pilnie słuchają mieszkańcy Górlitz w jakim tempie mocarstwa zachodnie posuwają się do przodu.
22
Czegoś podobnego nie przeżywało się od 1683 roku.("Turcy przed Wiedniem"). Niektórzy zuchwalcy nie przekreślili jeszcze nadziej i, że wojska amerykańskie mogłyby dotrzeć do Gorlitz prędzej niż Rosjanie. (5.4.45) Front zachodni przesuwa się przez Wezerę, Leinę i Łabę. Z nie¬cierpliwością oczekują mieszkańcy Gorlitz Anglików i Amerykanów. Ale Rosja zaczyna znowu sie, ruszać. W mieście panuje alarmująca atmosfera. Przy zaporach ulicznych OrstgruppenlciterZy udzielają instrukcji o zwalczaniu czołgów za pomocą broni, zwaną "Panzerfaust". Specjalna służba zwiadowcza tropi kobiety i dzieci w tej "twierdzy". W naturze dojrzewa obiecująco zapowiadająca siĘ, wiosna. Niebo nad wrzosowiskiem nadal pozostaje zaczerwienione. Huk armat, niby muzyczny akompaniament napełnia całą okolice,. Dziś jest niedziela . Ale nasz Dom Boży jest pusty. Około godziny 10.30 wybieram siĘ, na nabożeństwo dla garstki pozostałych na terenie wojennym w Rictschen (30 km na północ). Po zachodniej stronie Nysy kursują jeszcze po¬ciągi, zaś na jej wschodnim brzegu, na północ od Gorlitz stoją już Rosjanie. Dostaje, sie do pociągu, ale na wszelki wypadek mam za sobą rower. Mówi siĘ, o rychłym ataku Armii Czerwonej na linii Odra - Nysa Łużycka. Huk armat, ostrzał z broni przeciwlotniczej i samoloty szturmowe towarzyszą mi wzdłuż trzydziestokilometrowej drogi obok frontu (3-8 km odległości). Teren na północ od Gorlitz jest całkowicie ewakuowany. Wszędzie tablice ostrzegawcze zakazujące wstępu i plądrowania. Nieliczni pozostali cieszą siĘ, ze spotkania z każdym człowiekiem. To oznacza teraz połączenie ze światem i wybawienie z przygniatającej samotności, w której wszyscy pozostali sie, znajdują. Wszędzie wzdłuż ulic są wznoszone barykady i wykopy dla mężczyzn z "panzerfaust". Około godziny 13-ej przyjeżdżam do Rietschen. Ta maleńka parafia jest jeszcze na miejscu. Są to ci którzy nie mają nic wspólnego z nazistami i są teraz zdania, że Rosjanie ich oszczędzą. Tuż za frontem odprawiamy Najświętszą Ofiarę. Uciekinierzy, którzy się tu "zaczepili" otrzymują jeszcze święte Sakramenty, zanim załamuje się "wał". Wieczorem zabieram się ostatnim przed kapitulacją pociągiem relacji Cottbus - Gorlitz. Pomimo brutalnej dyscypliny, która za najmniejsze uchybienie przewiduje karę rozstrzelania, trudno objąć wszystkie momenty rozluźnienia! Ta Trzecia Rzesza nie ma żałujących przy jej śmiertelnym łożu. Gdyby nie potworna groźba w postaci Armii Czerwonej, wszyscy ucieszyliby się z godziny, w której nastąpiłoby pożegnanie z nazizmem. (15.4.45)
Ogień huraganowy na północy.Wrzosowisko pali się.Gorlitz okrążony. (14.4 do 28.4.1945)
Od czwartej godziny szaleje ogień huraganowy na północy miasta. Pojawiają się potworne obawy. Wrzask dochodzący z pola bitewnego to wzmaga się, to się /mniejsza, a trwa do godz. 8-cj. Kto strzela' Napastnicy, czy obrona? Po wielu domysłach "Wehrmachtsbcricht" podaje, że Rosjanie na północ od Gorlitz wzdłuż Nysy próbowali sforsować miasto, wykorzystując koncentrację jednostek pancernych.
23
Pali się wrzosowisko. Jednak sam Górlitz pozostaje - dla nas jest to w zasadzie trudno zrozumiale - nietknięty przez samoloty szturmowe. (16.4.45)
Wojskowa Służba Sprawozdawcza mówi o ataku Armii Czerwonej według linii Górlitz-Stettin (Szczecin), a więc po linii Odry -Nysy. Mocarstwa zachodnie tymczasem stoją w ,miastach Chemnitz, Leipzig (Lipsk), Magdeburg i Wittenberg. Kilkakrotnie przekroczyły one Labę od zachodu. Czy dojdą jeszcze do Górlitz przed wahającymi się Rosjanami? Poprzedni dowódca, v. Koenig, oznajmia nam w zaufaniu, że Górlitz prawdopodobnie nie utrzyma charakteru twierdzy, gdy Rosjanie zaatakują. Po prostu brak jest materiałów. To są nowe perspektywy. Także militarne dowództwo "liczy" na szybkie tempo Amerykanów. Tymczasem Rosjanie okrążyli miasto od północy i przedzierali się do odległego od nas o 45 km Bautzen. Także Reichenbach (ostatnia Śląska miejscowość na granicy Saksonii), 14 km na zachód od Górlitz, majone być w rękach rosyjskich. W ten sposób Górlitz otoczony jest z północy, z zachodu i ze wschodu. Jedyne wyjście na południe przez Sudety jest jeszcze wolne. Dużo osób cywilnych podejmuje się ucieczki, korzystając z ostatnich wolnych szos na południc, w kierunku Zittau i Reichenberg. Na zachodnim brzegu miasta naprawia się w pośpiechu umocnienia. Całość ciężkiej broni, którą się jeszcze dysponuje, transporTuje się ze wschodniej części miasta na północ, gdzie należy spodziewać się ataku. Przez cały dzień jest na północy i północnym zachodzie strzelanina. Jest 20 kwiecień, urodziny "Fiihrera". W umierającym mieście Górlitz nie widać już żadnej Hagi partyjnej. (20.4.45)
Jeszcze się nas oszczędza. Ale napięcie wzrasta. Nasze miasto nie może umknąć Rosjanom. Jak próżnia wydaje się nam czas, podczas którego się nic nie dzieje a jednak ciąży od apokaliptycznych przewrotów aż do alternatywy: życie lub śmierć! Jeszcze raz mamy c/as na modlitwę i poddanie się krzyżowi naszego Pana. Czy są to nasze przygotowania przedśmiertne? Z dowódcą garnizonu i grabarzem garnizonowym, który w cywilu jest pastorem, grzebiemy 18 żołnierzy w zaawansowanym stadium rozkładu, których zabrano z pola walki na północy miasta.
Kręgi partyjne ogłaszają, że protektor Rzeszy, Frick z Pragi, złożył rezygnację. Front południowy w Pradze się załamał, Mussolini aresztowany, Himmler zaproponował Anglii i Ameryce kapitulację. Ale te nieoficjalne pogłoski nie mają potwierdzenia. W powietrzu wiszą gigantyczne zmiany. Przypominam sobie, gdy będąc chłopcem w listopadzie 1918 roku. mówiło się przed jej zakończeniem o totalnym załamaniu. (28.4.45)
28.05.2009 21:52
24
Propaganda kłamstwa Goebbelsa do samego gorzkiego końca.
Prawie co godzinę przechodzą przez eter alarmujące wiadomości. Reżim i partia ledwo stawiają opór. Obóz koncentracyjny Dachau został przez aliantów wyzwolony. Niektórzy dowiedzieli się podobno czegoś na temat rzekomej śmierci Hitlera. W Austrii został przez dr Rennera utworzony nowy rząd. Trudno znaleźć nieliczne, znajdujące się jeszcze w szponach Hitlera, stacje radiowe. W gazetach partyjnych Górlitz wszystko jest jeszcze różowe: "Wróg Kłamie." Fiihrer znajdzie jeszcze jakieś wyjście. Spekuluje się na temat nowej, cudownej broni, która ma być wypróbowana przed Berlinem, mającej moc zepchnąć z powrotem Armię Czerwoną na stepy Azji. (29.4.45)
Hitler nie żyje. Berlin zdobyty. Co będzie z Niemiec?
Hitler nie żyje. Wojna przeciwko Rosji toczy się dalej. To oznacza cios dla Wrocławia, jednym słowem jego zniszczenie. Następcą Hitlera mianuje się Admirała Dónitza. Miasto i teren koszar oflagowuje się symbolicznie do połowy masztu na znak żałoby po zmarłym Hitlerze. 2 maja 1945 roku kapituluje Berlin. W każdej chwili musi nadejść kolej na Górlitz. Napięcie wzrasta do granic wytrzymałości. Co zrobi Dónitz? Na temat swego stosunku do partii NS do tej pory się nie wypowiedział. Czy Górlitz wpadnie w ręce rosyjskie dopiero po kapitulacji i uniknie zniszczenia? Czy spróbuje się pozyskać mocarstwa zachodnie do wojny z bolszewikami? Niektóre poszlaki na to wskazują. Albo każe przez fanatyzm walczyć do ostatniego żołnierza i dopuści do totalnego zniszczenia? To oznaczałoby i dla nas zmianę losu....Pragę ogłasza się otwartym miastem. Stwierdza się tam "nie¬porządki" w rządzie. - A na placu Hindenburga został powieszony mężczyzna, członek "Volkssturmu". Na dziedzińcu sądowym podob¬no wisi ich więcej - z powodu przygotowań do jakiejś komunistycznej rewolucji. Tak przesuwa się równowaga sił. (3.5.45)
"Ratujcie się przed bolszewickimi hordami na zachód" Partia ogłasza: "Bolszewickie hordy zbierają się bezpośrednio pod miastem". Wtórna mocna fala propagandowa partii NS nakazuje natychmiast opuścić to miasto - teraz mówi się o tym otwarcie, poddać się w ręce Amerykanów. Ci właśnie stoją w Wurzen, na wschód od Lipska (Leipzig). Generał Schórner mógłby chyba jeszcze przez 48 godzin bronić tego miasta. Jeszcze raz psychoza "ratuj się sam" przez ucieczkę, bierze górę.
25
Znowu pakowanie, narady, a potem jednak wobec brakujących rzeczowych kryteriów zdać się na przypadek według upodobania lub nastroju. Z księdzem Buchali, księdzem Amelung i kuratorem Goebel jesteśmy zgodni co do tego, aby w każdym przypadku dochować wierności miastu i nie wycofać się przed Rosjanami, a to ze względu na naszych rozproszonych parafian. Oni muszą mieć w każdej chwili mocne oparcie w osobie księdza na terenie swojej parafii. (5.5.45) Upiornie puste i pogrążone w śmiertelnej ciszy miasto.
Atak sowietów. (6.5.45)
Ogarnia nas nowa samotność. "Volkssturm" rozwiązuje się. Każdy może zwiać, dokąd zechce. Tak, tylko dokąd? Kierownictwo powiatowe NSDAP znika, sklepy po wyprzedaży zamyka się, do ...? Wojsko właśnie w nocy się wycofało. Koszary są puste. Patrole wojskowe znikają z ulic, które się szybko wyludniają. Górlitz staje się bezpańską krainą. Nie ma już publicznej władzy. Po południu nad¬chodzi śmiertelny spokój. Nagle zostaje on zerwany przez masowe naloty samolotów szturmowych. W końcu następuje od północy z rosnącą siłą ostrzał artyleryjski. Z nadchodzącą nocą zostaje osiągnięty punkt krytyczny. Z mojego kościoła mogę obserwować 4 wielkie pożary w mieście, które wśród łomotu bomb, granatów i obrony, która mimo jeszcze jednak znajduje się na północ od miejskiego cmentarza, płoną ku niebu. Z miasta do dzielnic wschodnich pod naciskiem ostrzału przechodzi jeszcze przez most nad Nysą dużo ludzi. Ich jeszcze nie objął ogień i dym prochu strzelniczego. Idą przeważnie dalej na południe, po jedynej częściowo dostępnej ulicy, stanowiącej wyjście z miasta. Szukają przede wszystkim schronienia przed ostrzałem artyleryjskim. Wśród armatniego huku i dymu od prochu strzelniczego jadę teraz przez wyludnione ulice przez most nad Nysą do klasztoru przy ulicy Kwiatowej (Blumenstrasse), aby chociaż krótko wspomagać pozostałych tam ludzi. Tak byliśmy umówieni. Sąsiednia posesja, stolarnia, pali się na całego. O godz. 18-ej wyłączają ostatecznie światło, wodę, gaz, i telefon. Do wojennej wrzawy dołącza się coraz bardziej ciężka artyleria. W czasie uderzeń pocisków ziemia drży. Koło godz. 21.30 jestem znowu w mieście wschodnim. O tej godzinie przedstawia ono obraz pokoju. Po zachodniej stronie Nysy daje się znać piekło wojenne. Wprowadzamy się do uprzednio przygotowanego schronu w piwnicy, podczas gdy po tam¬tej stronie szaleje wojna. Ciągle wstrząsają nami ciężkie wybuchy. Snuje się przypuszczenia o stanie obiektów na powierzchni. Najcięższe, nieprawdopodobne wstrząsy następują rano, między godziną 2.30 a 4.30. Ziemia dosłownie się chwieje, skutkiem czego należy liczyć się z najcięższymi zniszczeniami. Około godz 5-ej nadchodzi znowu potworna cisza. Odważamy się wyjść z naszej piwnicy na ulicę
26
w kierunku mostu Reichenberga (nad Nysą). Wszystko jest jakby wymarłe. Ani śladu człowieka. Żadnych zniszczeń domów - tylko wszystkie szyby okienne są porozbijane. Na rogu ulicy Courbier'a, stwierdzamy, źe most nad Nysą (Reichenberger Briicke) został wysad¬zony w powietrze. Jesteśmy odcięci od drugiego brzegu. Wysadzenie mostu w powietrze i wiaduktu kolejowego przez Nysę, oraz mostów kolejowych w Moys, było ostatnim postępkiem, którego NS-generał Schorner się dopuścił. Kiedy wczoraj wieczorem powróciłem z ulicy kwiatowej (Blumenstrasse), przekroczyłem - może jako ostatni - most nad Nysą, który łączył ze sobą obie części miasta. Około godziny szóstej widzimy nadchodzące wzdłuż Nysy, od strony mostu staro¬miejskiego, pierwsze rosyjskie patrole. Zbliżają się przez ulicę Praską, wzdłuż Nysy. Posuwają się do przodu powoli, nie powstrzymywani przez nikogo, z migającymi bagnetami, w dużych odstępach. Ucieka¬my z powrotem do naszego domu. Obserwujemy ich ruchy z okna w korytarzu. Krótko po godzinie szóstej czoło tego patrolu dotarło do "Viktoriahóhe" (róg Trotzendorfsstrasse i Ziethenstrasse), przez koszary Courbier'a. Nie mają przy sobie ciężkiej broni. Powoli całą gro¬madą posuwają się dziej. Tuż za nimi widać małe, zaprzężone wozy z prowiantem. Postacie z dzikimi brodami siedzą na nich i kierują końmi. Decydujemy się przedrzeć się przez wojskowe oddziały rosyjskich żołnierzy do kościoła na mszę świętą. Przepuszczają nas bez zastrzeżeń. Rosyjski sierżant częstuje mnie przed Yiktoriahóhc papierosem. Pocieszamy się, że pierwsze spotkanie było bezkrwawe. Wydaje się, że wszyscy są zdyscyplinowani. Rosjanie jak gdyby nie zauważyli pojawiających się cywilnych osób. (6.5.45)
Vae Victis! "Biada niemowlętom i matkom ciężarnym w owych dniach" (Mt.24,19)
Obraz, się zmienia począwszy od południa, gdy żołnierzom ud¬ziela się wolnego czasu, aby się obłowić. To co nadchodzi, to twardy odwet za wszystko, czego się Hitler dopuścił przez SS wobec na¬rodów wschodnich. Strasznie teraz żyć w Górlitz. Niezliczone tłumy marzących o kobietach i poszukujących zdobyczy "Rotarmistów" są w drodze. Do nich dołączają się jeńcy ze Stalagu VIIA z Górlitu-Moys. Natychmiast ich zwolniono; oni zaś w poszukiwaniu jakiejś zdobyczy musieli ograniczyć się z powodu zniszczonych mostów do terenów wokół Górlitz-Ost. Teraz przeskakują przez rozbite okna i drzwi do domów i mieszkań. Szuka się kobiet i przedmiotów wartościowych, przede wszystkim zegarków. Huk towarzyszący rozbijaniu drzwi i szaf, wołanie gwałconych kobiet o pomoc, rozlega się przeraźliwie wśród nocy. Chyba 20 razy zostaliśmy napadnięci dzisiaj przez rozwydrzone, rabunkowe oddziały i* terroryzowani naładowany¬mi pistoletami: "Gdzie twoja żona? ty nie masz kobiety? każdy Batiuszka (rosyjskie określenie duchownego) ma żonę. Ty też!" Tylko
27
posługiwanie się językiem polskim podczas tych pertraktacji poma¬gało wybrnąć z najgorszego. (6.5.45)
Grabież rozwija się w system. Samochody ciężarowe stoją przed domami, wszystko zostaje załadowane. Przebywającym w swoich mieszkaniach lokatorom nie zabiera się chociaż mebli, ale tracą oni wszystkie wartościowe przedmioty, a przede wszystkim zegary, aparaty radiowe, maszyny do szycia, bieliznę, odzież (Szczególnie odzież męską) i żywność. Liczni polscy i rosyjscy robotnicy i jeńcy z ob¬ozów chcieliby się na nowo wyposażyć. Narody wschodu odznaczają się niesamowitym instynktem wobec ukrywających się kobiet i zabezpieczonych wartościowych przedmiotów. Gdy ich instynkt nie osiąga celu, sprawę załatwiają psy gończe. Kto chciałby uratować kobiecy honor, ryzykuje życiem. Niejedna matka ofiarowuje się, by zaoszczędzić hańby swojej 12-Ietniej lub 15-letniej córce. Gwałci się nawet 70-letnie staruszki i zakonnice - często kilkakrotnie dziennie. Trudno przewidzieć, kiedy ten chaos i ta samowola brutalnej soldateski się skończą. Niemiec przestał być prawnym podmiotem. Jego honor jego ciało i własność wydane są swawoli najeźdźcy. (9.5.45)
O wydarzeniach z dnia 8 i 9 maja 1945 roku pisze nadburmistrz miasta Górlitz, dawniejszy komunistyczny mąż zaufania i Radny miasta - Kurt Prenzel, w swoich "Wspomnieniach" co następuje: "Wojska okupacyjne, przeznaczone dla miasta Górlitz nadeszły dopiero po południu dnia 8 maja. Jednocześnie urządziło się komendanturę. pod przewodnictwem pułkownika Nesterowa w gmachu sądu. Krótka odprawa z oficerem politycznym spowodowała, że następnego dnia o godz. 10-ej doszło do pertraktacji w gmachu sądu... Przybyło oprócz towarzyszy Horstmann, Lisbeth Rosner i Prenzel - jeszcze 15 osób z kręgów obywatelskich. Wynikiem tych obrad, które trwały przez 2 dni, było zorganizowanie antyfaszystowskiej administracji miejskiej, która natychmiast rozpoczęła pracę, aby szkody materialne i duchowe, które wojna i faszyzm po sobie pozostawiły, usunąć" (Według: Górlitz unter dem Hakenkreutz. Stadt. Kunstsammlungen Górlitz, Schriften reihe, Neue Folgę, Heft 18/64)
Dziewczęta z Wrocławia, które chciały się tu schronić już wczoraj nie wiedziały, jak obronić się przed Rosjanami. Dwie z nich znowu zostały wykorzystane w piwnicy przy ulicy Sebastiana Bacha. Przestraszone, bez tchu, szukają schronienia. Brudne i zeszpecone, z narzuconymi ukraińskimi chustami, chciały uchodzić za przymuszone do pracy rosyjskie robotnice, aby ujść cało przed rosyjskimi żołnierzami. Kobiety są bezradne. Ja także nie mogę ich bronić. Inne przychodzą z ciężkimi obrażeniami głowy i proszą o opatrunek. Wszystkie wiadomości dotyczące rabunku, plądrowania, gwałtu i zabierania ostatnich resztek żywności docierają na plebanię. Tu oczekują one pomocy na następne dnie i noce. Sklepy wypróżnia się nadal, mieszkania ograbia
28
się ze wszystkiego, ludzi rozbiera się na ulicy, zwłaszcza tych mężczyzn, którzy należeli do Volkssturmu i bierze się ich do niewoli a następnie transportuje na wschód. Niemiecki naród gorzko pokutuje za występki SS. Z jednej biedy ludzie wpadają w drugą. Z powodu trwających bez przerwy "Odwiedzin" w mieszkaniu jego opuszczanie staje się niemożliwe. Posługując się polską mową mogę oddalić od nas najgorsze.
Z chaosu ulicznego wzywają mnie na ulicę Praską 98, prosząc o przybycie z Najświętszym Sakramentem. Kiedy przygotowuję ciężko chorą staruszkę na śmierć, wpadają do pokoju Rosjanie. Obok niej trzeszczą drzwi szaf, plądruje się, workuje, niszczy i ograbia, lek jak gdyby życie nie miałoby się potoczyć dalej. Całkowita wyprzedaż. Właściciele sklepów bezradnie kucają w kącie, przyglądają się rabunkowi i są zadowoleni, że omija ich wygnanie. Wtem pojawia się na ulicy przestraszony oddział niemieckich żołnierzy. Są ranni, zmordowani i zmęczeni. Rosjanie w ogóle nie zwracają na nich uwagi i nie biorą ich do niewoli. Nasi żołnierze proszą o wodę i pytają, gdzie znajduje się rosyjska komendantura, aby przepisowo pójść do niewoli i w ten sposób uwolnić się od swawoli, panującej na ulicach. Ledwo toczą się dalej. Dzielni mężowie i ojcowie z Nadrenii, Westfalii, Bawarii, Szwabii. Oni nie mają jeszcze pojęcia o tym, czego dowiedzie¬liśmy się od rosyjskiego "Korporala", że ich droga wiedzie na Sybir. Nie możemy nic dla nich zrobić i cieszymy się, że możemy im podawać świeżą wodę. Wieczorem roznosi się pogłoska, że Górlitz zostanie podzielony pomiędzy Polskę i Czechosłowację. Po raz pierwszy pojawia się przed nami, chociaż nieoficjalnie, możliwość objęcia nas przez Polskę. (10.5.45)
Absolutnie bezbronni w wirze strasznego, Chaotycznego odwetu. O godz. 6.15 wyrywam się w pośpiechu z mieszkania, które jak wszystkie domy jest w każdej chwili zagrożone i udaję się na Najświętszą Ofiarę. Do kościoła, oprócz mojej mini-gromadki parafialnej, przybywają czterej polscy podchorążowie wraz ze swoimi żo¬nami. Po mszy świętej zapraszam ich do mieszkania. Często w ciągu tych zgoła 5-ciu lat wojny Polacy(osoby cywilne i jeńcy wojenni) byli moimi "tajnymi" gośćmi. Od nich dowiaduję się, że w Gorlitz-Ost właśnie znajduje się polska delegacja. Ale plądrowanie mieszkań dalej trwa. Około godz. 10-tej 10-ciu młodych Mongołów rozbija drzwi do zakrystii. Zakrystia zostaje kompletnie przeszukana. Co jest kolorowe i błyszczy się (ma połysk), odkłada się na* bok jako łup. Nasze najlepsze ornaty itd leżą na stosie wraz z innymi zdobyczami. Posługując się językiem polskim odzyskuję to ponownie oprócz słodkiego
29
wina mszalnego. Potem chcieli jeszcze zobaczyć kościół. Jak dobrze, że około 12 kobiet i dziewcząt, które od pięciu dni ukrywały się na strychu kościoła, przeprowadziło się na ulicę Kwiatową (Blumenstrasse). Przed przeprowadzką pobrudziły się i zamaskowały, by nie usłyszeć od pierwszego lepszego Rosjanina: "Komm, Frau!" ("Pani chodź") Nasza zakrystia nie ma już funkcjonującego zamka, byle kto ma doń "wstęp wolny". Na większe reparacje jeszcze nie ma czasu, ponieważ duszpasterz jest teraz rozchwytywany, tym bardziej, Że często zapobiega najgorszemu, a nawet udaremnia plądrowanie własnego mieszkania. Wszystko zależy teraz od języka polskiego.
Polak cywilny, zatrudniony dotąd jako robotnik w Schónbrunn na gospodarstwie rolnym, w międzyczasie samowolnie awansowany na "pana", zamyka zakrystię za pomocą gwoździ lak, że chwilowo dostęp tam jest udaremniony. Obecnie ulice zapełniają się zmotoryzowanymi pojazdami z polską, francuską i rosyjską rejestracją. Są to byli jeńcy i robotnicy przymusowi, którzy obok rosyjskich żołnierzy są panami tego kraju. Oni chcieliby powrócić do swojej Ojczyzny z możliwie bogatym łupem. Ulice są zatłoczone grabieżcami. Niemcy, którzy ter¬az powoli wracają, są bezbronni i nie mają szans na uratowanie swoje¬go osobistego bagażu, który z wielkim trudem usiłowali donieść do swoich domostw. Z Bolesławca (Bunzlau) podobno mają kursować pociągi do Polski. Dlatego polskie osoby cywilne śpieszą tłumnie na wschód do Bolesławca. Wiadukt przez Bóbr jest wprawdzie wysadzony, ale z dworca głównego można jechać do Polski rosyjskimi po¬ciągami. Setki moich podopiecznych Polaków, którzy spędzili tu ostatnie lata wojny i którymi opiekowałem się, pracując przy kościele św. Bonifacego, tłumnie wracają na wschód. Niektórzy przedstawi¬ciele tych grup zapraszają mnie do siebie, wyrażając pragnienie towarzyszenia im i kontynuowania pracy duszpasterskiej nad nimi w ich ojczyźnie. Propozycja wydaje się być szczerą, ale w tej godzinie stoi po/a dyskusją. Czasy, kiedy niemiecki ksiądz ofiarowywał się dla ludzi z Polski i który się za nimi wstawiał, minęły. Miejsce duszpasterza jest tam, gdzie teraz jest większa nędza. Ciągłe przemieszczanie się dniami i nocami plądrujących band przez domy larga nerwy. Parafianie potajemnie przybywają do mieszkania proboszcza (w domu czynszowym przy ulicy Gótzenstrasse 7). Wszyscy są zrozpaczeni i bezradni i kompletnie nie wiedzą jak obecnemu złu zaradzić. Ja im tylko mogę powiedzieć, że Pan Bóg jeszcze jednak istnieje, wszystkiemu zaradzi i na pewno także nas dosięgnie Jego zmiłowanie. Tymczasem jednak wydaje się, źe nasza nędza jest nieskończona jak otwarte morze bez jakiejkolwiek widoczności na ratujący nas brzeg. Kiedy wieczorem spaceruję wokół kościoła i mojego mieszkania prosząc Boga o udzielenie pomocy dla nas absolutnie omdlałych, przychodzą rosyjscy żołnierze i szukają "Fraucn" (kobiet). (13.5.45)
30
Polak St. z Schónbrunn, który zabił drzwi zakrystii gwoździami, wiesza na kościele polską flagę, by wzbudzić respekt Armii Czerwonej i zapobiec włamaniom. Niektórzy cywilni Polacy z mojej starej polskiej parafii ("P" Polacy), których Hitler przymusowo transferował, chcieliby się podjąć zabezpieczenia kościoła. To jest w tej chwili najskuteczniejsza obrona. Tej nocy mogliśmy po raz pierwszy bez przeszkód spać i znowu jesteśmy silniejsi. Gdy chcieliśmy o gody. 7.30 przejść do kościoła na msze, świętą, zaczęły się znowu "odwiedziny". Udało się nam cichaczem dostać do kościoła na Komunię świętą. Ja muszę natychmiast wrócić do mieszkania. W domu "sprząta się" po kolei wszystkie piętra. Rozbija się okna w pralni, przeszukuje piwnice, zabiera wszystkie zapasy ziemniaków i owoców, względnie się je niszczy. Zawekowane, niesłodzone owoce są otwierane, przewracane albo pozostawiane. Następny "gość" żąda ode mnie wielkiej walizki. Przegląda cały dom i znajduje wreszcie w zakamarkach całą serię walizek, które ja uprosiłem krótko przed kapitulacją z Fabryki Walizek Neuhaus w Moys, dla powracający uciekinierów. Oprócz tego znika też rower, mieszającego u mnie od 7-go maja mistrza pie¬karskiego B. i wino mszalne. Tymczasem urządza się rosyjskie wojsko. Między budynkami koszar układa się nowe kable telefoniczne. Pewien Sybirak wkopuje wśród naszych zieleńców przed krzyżem (Kirchenvorplatz) słup telegraficzny. Na moją prośbę przesuwa go kilka metrów dalej. Potem pyta mnie prawie ze wzruszeniem: "Jest to Jezus Chrystus? Da. da, Jezus Chrystus!" śpiewając odchodzi. Po południu wraca z dwojgiem dzieci z powrotem pani H. Drży podczas opowiadania swoich przeżyć. Wraca z okolic Tetschen-Bodenbach. Tamtejsza hołota ściga się w okrucieństwach wobec bezbronnych Niemców. Do 15 maja wszyscy muszą opuścić dawniejszy "Sudelcn-gau". Jej relacja napełnia nas zmartwieniem z powodu obecnego losu wielu naszych, którzy się lam udali. Ciągle wracają parafianie. Są bliscy szału. "Chcielibyśmy tylko z księdzem porozmawiać" Angażuję kilku mężczyzn do cięcia desek i zabijania okien na parter/e. by utrudnić wejście. Nie możemy uwierzyć, że te warunki trwają dopiero 6 dni. Przed tygodniem był ostrzał miasta. (14.5.45)
W zakrystii leży wszystko lak. jak to wczoraj zabałaganili Celo¬wo nie robimy porządku, albowiem doświadczenie nas uczyło, że porządkowanie pomieszczenia wywołuje wrażenie, że tu jeszcze nikogo nie było i dlatego plądruje się je ze szczególnym upodobaniem. Na szczęście nie zauważamy nowej próby włamania do kościoła. Wnętrze Kościoła jest bardzo brudne, gdyż w czasie wysadzania mostów kplejowych w Moys zostały zniszczone wszystkie okna od strony południowej. Tuż obok kościoła po drodze wiodącej do bocznego wejścia
31
koszarowego wiedzie teraz główny szlak komunikacyjny, po którym Rosjanie kierują do koszar im. Kleista wszystkie maszerujące kolumny i pojazdy wojskowe tak, że przez cały dzień kościół otoczony jest przez wojsko. Kurz z drogi przechodzi przez otwarte okna do kościoła. Do południa Rosjanie wtargnęli niezauważeni do pokoju mojej gospodyni i wynoszą jej walizki przygotowane do ucieczki. Wyzywając ich po polsku podążam za nimi i osiągam tyle, że ważniejsze rzeczy oddają z powrotem. Za to muszę się zobowiązać do zabezpieczenia ich łupu. Muszę być wbrew swojej woli i przekonaniom dyspozycyjny. Tymczasem Rosjanie robią użytek z tylnej ściany naszego prezbiterium, jako tarczę strzelniczą na ćwiczenia strzeleckie.
Jesteśmy wdzięczni za każdy posiłek. Tymczasem Rosjanie spędzają ostatki trzody chlewnej na swój użytek, depczą po wschodzącym zbożu, albo koszą na paszę dla koni. Nowych ziemniaków nie sadzi się. Ostatnie zapasy żywności i zwierzęta zrabowano. Na przyszłość zapowiada się widmo głodu. Nie uprawionej roli nikt nic odważy się tknąć. A właściwie skąd wziąć zwierzęta po¬ciągowe? Po południu wraca z ucieczki pierwsza lokatorka naszego domu czynszowego (Gótzenstrasse 7). Została w "Protektoracie" całkowicie ograbiona i ma nadzieję, że w domu coś niecoś znajdzie. Przerażona staje na pierwszym piętrze nad śmierdzącymi resztkami i szmatami swojego niegdyś pielęgnowanego mieszkania. Do tej pory niewierząca, żyła jako zwolenniczka Hitlera z wojny. Jej mąż jako sierżant posyłał jej ciągle paczuszki. Powodziło im się dobrze. Teraz stoi bezradnie, płacząc. W międzyczasie zaaresztowano w mieście byłych członków partii. Chodzi właściwie o osobistości II-go rzędu. Główni dowodzący "odstawili się" zawczasu na zachód. Około godziny 20-ej zastaliśmy znowu zakrystię otwartą z wywalonymi od wewnątrz drzwiami. W środku zwykły obraz chaotycznego zniszczenia i brudu. Jest straszny nieład, z którego unosi się , dotąd nam nieznany, wstrętnie przenikliwy smród. "Goście" nie znają urządzeń sanitarnych. Smutno układam te rozbite deski na miejsce i próbuję przybijać je na nowo. Ale co to pomoże przeciwko siekierom, łomowi i naładowanym pistoletom? W nocy budzi mnie groźne woła¬nie i hałas sprzed bramy domu. Tym razem szukają tylko wódki. Boje się o resztki wina mszalnego. Zawiedzeni z powodu braku wódki. maszerują dalej. Dopiero teraz czujemy, Że od tygodnia jesteśmy permanentnie kąpani we własnym pocie. (15.5.45)
Polska w Górlitz! Promień nadziei. To naród wypróbowany cierpieniem, wierny kościołowi katolickiemu, po stronie wszechmocnych zwycięzców. Po południu przychodzi polski chorąży z obozu jenieckiego, w którym byli polscy jeńcy pozostają na wolności pod rosyjskim zwierzchnictwem Oznajmia, Że wie z pewnego źródła, że prawa strona Nysy będzie należała do Polski. W Legnicy utworzono już polskie województwo. Czy w tym jest dla nas jakaś nadzieja? Wierzy¬my w to. (16.5.45)
32
Miasto po zachodniej stronie Nysy jest podobne do zhańbionej dziewicy.
Po południu odważam się po raz pierwszy przejść przez Nysę do centrum miasta. Obok wysadzonego mostu, tuż nad lustrem wody ro¬syjscy saperzy zbudowali most pontonowy. Otoczono go uroczyście niezliczoną liczbą czerwonych chorągwi. Centrum miasta podobne jest do zhańbionej dziewicy. Wszędzie obozują hordy wracających cudzoziemskich robotników, wszędzie roi się od obcych plądrujących ludzi. Drogi i skwery są zeszpecone przez ruiny, strzępy i resztki zrabowanego mienia, butelki po alkoholu, szmaty, brud i zdechłe zwierzęta. Niemieccy cywile bojaźliwie trzymają się z daleka. Obcy panują na tej scenie. Ksiądz dr Boolman zapewnił mnie, że jutro otrzymamy urzędowe przepustki i dokumenty ochronne dla naszych mieszkań. Wtedy byliśmy jeszcze tego zdania, że takie papiery mają wartość przed przemocą fizyczną włóczących się hord. (18.5.45)
"My brać tylko wszystko kapitalistom." Zabawa ludowa Rosyjskiej komendantury. Polscy emisariusze konfiskują domy.
Kilka pułków Czerwonej Armii wkracza dzisiaj uroczyście do miasta. Muzyka wojskowa brzmi pewnie, a nawet zuchwale na ulicy. Wszyscy boją się, że te buty jeszcze bardziej nas zdepczą. Nowo przy¬byli żołnierze znaczą tym samym, że plądrowanie zostanie zintensyfikowane. Rosyjscy żołnierze uważają niemieckie mieszkania robotnicze z bieżącą wodą, prądem,. ,gazem, firankami, radiem, naczyniami porcelanowymi i maszynami do szycia za mieszkania kapitalistów. Jak często słyszę: kapitaliści! Towarzyszom klasowym zabiera się wszystko z niewinnym oświadczeniem: "My tylko bierzemy wszystko kapitalisto!" Na zielone świątki komendantura zarządziła - ja¬kie kpiny - "zabawę ludową". Na temat miejsca pobytu zabranych mężczyzn nie ma żadnych wiadomości. Pomimo to dużo osób chciałoby wziąć udział w święcie, aby z bliska i po ludzku przyjrzeć się tej strasznej "Rosji" lub "Związkowi Radzieckiemu". Po południu umieszcza się na narożnym domu Schenckendorfstrasse 1, obwieszczenie dotyczące konfiskaty mienia w trzech językach: po niemiecku, po rosyjsku i po polsku. Polska Ludowa przejmuje ten dom w zarząd. Po raz pierwszy widać wyraźnie, że Polska w jakiś sposób bierze udział w tej grze. Po drugiej stronie mostu w "mieście zachodnim" nic podobnego się nie dzieje. Powtarzająca się uporczywie pogłoska, że prawa strona Nysy w jakiś sposób przypadnie Polsce, zostaje prawdopodobnie potwierdzona. Można było zakładać taki bieg wydarzeń po tym, co nastąpiło 8-go maja. Oczyszczamy prowizorycznie kościół z kompletnego zabrudzenia. Wiadro za wiadrem przynosimy wodę ze studni z sąsiednich zakładów, gdzie kobiety ustawiają się po wodę pitną. Tu są łatwym celem dla okupanta i kierowane są do pracy, jeżeli nie zostaną wykorzystane do czegoś gorszego. (19.5.45)
28.05.2009 22:28
Zielone świątki: Duch święty i duchy z głębokości.
Nawet garstka ludzi nie przychodzi na nabożeństwo. Nikt (a zwłaszcza kobiety), nie odważą się wyjść na ulicę. Nigdy nie wiadomo czy się wróci do domu; a po za tym każdy obawia się jeżeli chodzi o mieszkanie, najgorszego. Kiedy w Domu Bożym zaklinam Ducha Bożego, który kiedyś unosił się nad chaosem, wiatr pędzi przez ot¬warte otwory okienne, przy czym sterczące z ołowianych ram szkło spada na dół rozbijając się z brzękiem o posadzkę. I te czarne zasłony zaciemniające wzdrygają się jak te złe duchy dopóty, dopóki wiatr ich nie rozrywa. W zakrystii poprosili mnie dwaj polscy żołnierze z byłe¬go szpitala obozowego w Moys, abym dzisiaj odprawił za nich mszę świętą. Tamtejszy rosyjski komendant zaprasza mnie potem na obiad przy suto zastawionym stole. Jem ze złym sumieniem. Przecież wiedziałem, że wszystko, czym nas poczęstowano, odbierano głodującym. Komendant oświadcza, że niemieccy jeńcy wojenni wrócą wtedy z niewoli, kiedy skończą odbudowę ich kraju. To potrwa długie lata. A w ogóle, to on nie ukrywa swojego zmartwienia, co począć ze sobą, kiedy wojna naprawdę się skończy. (20.5.45)
"Tak Bóg umiłował świat, ale Syna swego dał na okup za wielu" (Jo,3,16) Jak ciężko to jest, w tej godzinie uciekać się do miłości Bożej, która tutaj odwrócona jest w demoniczne przeciwieństwo. Mimo to należy dzielnic w to wieżyc, że jednak dla nas prawie zgubionych, istnieje jeszcze miłość. Uczestnictwo w nabożeństwach po¬zostaje wyjątkowo słabe. Nasi, którzy uciekali na zachód, dopiero powoli wracają do swoich wyplądrowanych mieszkań. Także strach, być z ulicy zabranym do pracy, powstrzymuje przed opuszczeniem swojego mieszkania. Nie zajęte mieszkania ograbia się intensywniej, zabiera się wszystko, co ma w ogóle jakąś wartość. Także rozbite meble wykorzystuje się na opał albo do wyrobu skrzyń. Jest dużo do wysłania do Rosji. Wielu powracających z ucieczki znajduje swoje mieszkania ograbione albo skonfiskowane. W zachodniej części miasta ludzie musieli opuścić całe ciągi ulic. Urządza się rosyjską komendanturę. Po drugiej stronie konfiskuje się Goethe- i Schillerslrasse, a u nas Schenckendorfstrasse od nr. 25 do 50. Po południu wraca mój gospodarz H.M., niegdyś właściciel firmy budowlanej. Był w stanę, w połowic lutego, udać się "per auto" z pokaźną wyprawką do "Protektoratu". Niestety musiał wszystko zostawić na ulicy.
34
Czesi zabrali mu jak mi się przyznał, wóz, walizkę i 42.000 marek gotówki i rozdzielili go od żony i dziecka. W Pradze musiał wobec szalejącej czeskiej hołoty, zamiatać ulice. Z niczym wraca do niczego; w swoim mieszkaniu znajduje spustoszenie. Los żony i dziecka jest mu nieznany. Zawsze cieszę się, kiedy mogę przywitać powracające , pojedyncze rodziny, o ile mogą one przedrzeć się do mojego "parafialnego" mieszkania. Jesteśmy szczęśliwi, kiedy wszyscy żyją i kobiety i dziewczynki uniknęły zgwałcenia. Nad innymi stratami chyba nikt nie ubolewa. Powoli wracają Ślązacy. Pewien pastor ze swoją parafią z powiatu Wohlau (Wołów) wraca jako pierwszy, udając się w kierunku wschodnim. Zabrano im jednak konie i rzeczy wartościowe. Nędzną resztę pozostałego mienia wynędzniałe postacie ciągną za sobą. Wieczorem pojawia się znowu prąd elektryczny, jaki luksus! Dziękujemy Panu Bogu. Nocne napady na mieszkania miały miejsce zwykle w półmroku, przy palącej się świecy, gdy widziało się tylko załadowany pistolet i nierozpoznawalny grymas na twarzy. Nareszcie będzie w nocy przynajmniej - tak myślimy - światło, jeśli ... Wtem po-jawią się moja szwagierka z czworgiem dzieci. Radość jest wielka. Niebezpieczeństwo dla młodych kobiet zostaje. Energiczny rosyjski porucznik zasięga dokładnie informacji o obecnych kobietach. Chce dokładnie wiedzieć, czy ich mężowie służyli w SS, czy nie uciekali przypadkiem przed Rosjanami na zachód. Udaje mi się wyjaśnić mu, że znajduje się u duchownego. Teraz on zdradza swoje zamiary. Jego żona i dwoje dzieci zostały zamordowane przez SS, o., chciałby się teraz zemścić ... Zmusza mnie do pójścia z nim do kobiet z naszego domu, które powróciły z ucieczki. W czasie przesłuchania byłem tłumaczem, posługującym się językiem polskim. Podczas pożegnania, zapowiedział ponowną wizytę na jutro. Baliśmy się nocy i najgorszego.
Ale wbrew oczekiwaniom była ona spokojna. (21.5.45) Z dwoma uratowanymi z obozu koncentracyjnego młodymi żyda¬mi, którym pomagamy, mogę bez przeszkód wizytować po tamtej stronie miasto Górlitz. Ulica Schillera, Dom Błocka, ulica Theodora Kornera są ogrodzone za pomocą płotu z desek. Za nim powstanie miasto dla Rosjan, do którego żaden Niemiec nie ma dostępu. Była szkoła im. Schlageter'a, a obecnie Lessinga, jest przeznaczona na placówkę przyjmującą jeńców niemieckich i mężczyzn z tzw. Volkssturmu. Kobiet tam się nie dopuszcza, grożąc im karabinem. Żołnierzy, którzy szczęśliwym zbiegiem okoliczności uszli cało z wojny, zatrzymuje się na ulicy i transportuje poprzez ten obóz na wschód. Tylko jeden krzyk stanowi pomost między tymi, do deportacji przeznaczonymi jeńcami a kobietami: "głód. głód1" (23 5.45)
35
Wieczorem wielkie zdenerwowanie W naszym sąsiedztwie Ten duży, rogowy budynek przy ulicy Schenckendorfstrasse 1 należy natychmiast opuścić! Przed mm stoi konwój polskich aut. Po raz pierwszy Polska pojawia się realnie. Przyjezdny z Trebnitz, która teraz nazywa się Trzebnica, żołnierz wyjaśnia mi, że w tym domu ma być urządzone starostwo. A więc potwierdza się jednak uporczywa pogłoska: Polska zajmuje prawą stronę Nysy. Albo więcej? Pewien brat - zakonnik SVD w zniszczonym niemieckim mundurze prosi o kwaterę. On przeżywał to, że rosyjscy wartownicy czyhają na snujących się po ulicy byłych niemieckich żołnierzy i aresztują ich, przy czym bez ceregieli zabijają byłych SS-owców. Wszyscy muszą się rozbierać i wykazać się brakiem wypalonego na ciele znaku SS. Teraz pora podwójnie modlić się drugie tyle za żołnierzy zdanych na samowolę zwycięzców. Pani Sch. z naszej kamienicy powróciła dzi¬siaj z Czechów do domu. Także i ona wróciła z niczym. Jeszcze drży podczas opowiadania. Kobiety podczas rewizji rozebrano, dziewczyn¬ki i panienki uprowadzono, mężczyzn wzięto w niewolę. (24.5.45)
Polska administracja w mieście. Nadzieja dla Niemców?
Wieczorem zatrzymuje mnie młody, polski porucznik, który przedstawia się jako starosta. Grzecznie pyta, czy jutro w niedzielę mógłby uczestniczyć we mszy świętej. Dla powiatu Górlitz przybył drugi, naturalnie także katolicki starosta, który także chciałby wziąć udział we mszy świętej. On sam zaś jest starostą dla miasta Górlitz, po obydwu stronach Nysy. Odnośnie drugiej strony jeszcze nie wszystko się wyjaśniło, ale wkrótce rozstrzygnie się i to, chyba na korzyść Polski. Na dworze widać wędrujących na wschód nędzarzy, którzy wracają w swoje rodzinne strony. Proszą o zupę i chleb. Do Górlitz, idąc od zachodu, jest kraj zamieszkany w niewielkim stopniu i mało zniszczony. Kto teraz po¬może tym ludziom tam, gdzie wojna wszystko zniszczyła? Pierwsi Polacy, którzy przybywają ze wschodu opowiadają nam, że Górlitz jest pierwszym niezniszczonym miastem, które spotkali. Im bardziej na wschód, tym bardziej wszystko jest zrujnowane zwłaszcza : Brzeg (Brieg), Wrocław (Breslau), Legnica (Liegnitz), Bolesławiec (Bunzlau), Lubań (Lauban). W ciągu dnia przybywają pierwsi polscy żołnierze i pytają po polsku o nabożeństwo majowe. (25.5.45)
Od dzisiaj, przy Schenckendorfstrasse, ciężko uzbrojeni i ledwo umundurowani polscy komandosi, zatrzymują tłumnie spieszących na wschód powracających uciekinierów. Setki, a może tysiące ślązaków stoi teraz w Górlitz. Począwszy od dzisiejszego dnia, potrzebują oni przepustki na powrót na Śląsk (po 2 M za sztukę). Jednak wydawanie tych dokumentów odbywa się wyjątkowo wolno. Ludzie stoją na dworze godzinami w żarze, w słońcu i w deszczu; z godziny na god¬zinę przybywa ich coraz to więcej ...
36
W międzyczasie wyprzęga się konie i zabiera się większość nietkniętej jeszcze przez Rosjan żywności. Polscy żołnierze tłumaczą, że muszą zaopatrzyć siebie i napływające za nimi siły zbrojne. Od dziś miasto Górlitz po drugiej stronie nie pracuje już dla nas. Nie otrzymujemy stamtąd żadnych wiadomości, ani żadnych kartek żywnościowych a rozpoczynająca swoje urzędowanie administracja polska nie myśli w ogóle dać takowe Niemcom. Jaka nędza zapowiada się w odległości tylko kilku metrów od mojego mieszkania! Zatrzymuje się wóz za wozem i rewiduje. "Przeczesuje" się z ostatnich artykułów pierwszej potrzeby starych, chorych, kobiety ciężarne i matki karmiące, a także ciężko rannych i przemęczonych, będących na granicy wytrzymałości. Zabiera się im ostatnie porcje prowiantu. Jak oni dotrą bez koni i bez prowiantu w głąb Śląska? Nikt nie może im pomóc. A oni mają tak daleko do domu: do Wrocławia, Brzegu, Nowej Soli, Oławy, Byto¬mia, Twardogóry, Sycowa. Teraz ci wygnańcy skupiają się tutaj w Górlitz-Ost przed polskim starostwem, 400 metrów za Nysą, w najbliższym sąsiedztwie mojego mieszkania (25 do 30.5.45)
Dzisiaj pokazuje mi ksiądz Buchali zniszczenia kościoła p.w. św. Jakuba (miasto zachodnie) na wieży, na dachu, przy organach, przy oknach i we wnętrzu . W nawie głównej czeka jeszcze na saperów nie rozbrojona bomba. Wieczorem aresztują naszego sąsiada,
pana L. Był on członkiem NSDAP. Potem wzywa mnie jeszcze wysoko postawiony urzędnik dopiero co urządzonego starostwa. Chciałby omówić ze mną program procesji na Boże Ciało. Jestem nieprzytomny. Jaka zmiana! Następny rozmawia ze mną szorstkim tonem. Z niego wybucha cyniczna nienawiść przeciw wszystkiemu, co niemieckie. Ze mną, to on raczy rozmawiać, że liczni Polacy, którzy pracowali tu za Hitlera, wystawili mi dobre świadectwo. Wstawiali się za mną także licz¬ni polscy jeńcy, a zwłaszcza oficerowie ze stalagu. On wierzy, że ja go rozumiem: tu już nie będzie się więcej rozmawiało po niemiecku. Jesteśmy teraz na polskiej ziemi. Przy tym sięga po znajdujący się na biurku bicz. Mój zamiar, powiedzieć cokolwiek na korzyść tysięcy Niemców, spełzło na niczym. On chce, żeby ci ludzie zginęli cierpiąc. "Tych teraz i tak nie potrzebujemy na Śląsku". (29.5.45)
Pierwszy akt polskiej administracji: zamknięcie mostu nad Nysą dla Ślązaków powracających w kierunku wschodnim. Tragedie i niepojęte "prawdy" nad brzegiem Nysy. (1.6. do 2.6.45)
Bez uprzedniego ogłoszenia dnia 1 czerwca o północy zamyka się hermetycznie wszystkie mosty i ścieżki. Tam tłoczą się powracający u ucieczki Ślązacy, którzy chcieliby przez most przejść na wschód. Są bez jedzenia, bez dachu. U nas rozgrywa się wielki dramat. Tylko nie¬licznym, bez reszty ograbionym wolno, dalej jechać na wschód. Mieszkańcy Górlitz-Ost, którzy akurat byli po drugiej stronie Nysy, nic mogą już wrócić do domu. Matki rozdziela się od swoich dzieci, itd. Rozkaz jest twardy. Żadnemu Niemcowi nie wolno już więcej
37
przekroczyć mostu nad Nysą w kierunku wschodnim. Jesteśmy od tamtej części miasta odcięci i zdani na samotność. Trudno znosić dalej nieszczęścia sprzed mostu kolo starostwa. Pragnie się czynić cuda i mieć 100 rąk. Polscy żołnierze sądzą, że do 5 czerwca rygorystyczne zamknięcie mostu będzie utrzymane. (1.6.45)
W tamtym mieście znowu się plądruje, zwłaszcza wśród uciekinierów, którzy koczują z marnymi resztkami swojego nędznego do¬bytku, Oni szukają swoich najbliższych za pomocą małych, umieszczonych na drzewach karteczek z ogłoszeniami. Matki szukają swoich dzieci i odwrotnie. Ile żalu i udręki serca wyraża się tu w kilku słowach. Milcząc stoją przed nimi tłumy; każdy ciekawy, czy znajdzie jakiś ślad po osobie poszukiwanej. Ogłasza się przemarsz kilku azjatyckich pułków. Ponieważ nikt nie chce brać odpowiedzialności za kobiety, o godz. 16.00 zwalnia się je z zakładów pracy i posyła do domu. W międzyczasie wśród uciekinierów, skupionych w parkach, i ludzi czekających przed ratuszem na pomoc od nowo mianowanych "antyfaszystowskich" urzędników grasują plądrujące bandy żołnierzy. Rosjanie ze szczególnym upodobaniem wdzierają się w tłum na koniach, bijąc biczami. (2.6.45)
Zadziwiające: dopiero co przybyłe do Górlitz polskie wojsko, a także i personel cywilny wyższej hierarchii na procesji Bożego Ciała. Ale od nich właśnie się słyszy: Niemcy nigdy nie wrócą na Śląsk!" Dookoła kościoła ustawia się jak niegdyś ołtarze na święto Boże¬go ciała. Najładniejszy jest pod naszym krzyżem, który stawialiśmy w święto Podwyższenia Krzyża w 1943 roku jako zadośćuczynienie za zbrodnie hitlerowskie, z napisem: Stal crux, dum volvitur orbis. 1943. Krzyż stoi mocno podczas zamieszania na kuli ziemskiej. Ponieważ mamy po stronie polskiej czas wschodni, druga część miasta ma niemiecki czas letni, zróżnicowany jest czas tu nad Nysą około dwóch godzin. Z powodu braku publicznego zegara, nikt właściwie nie wie, która jest godzina, tym bardziej, że bez oficjalnego ogłoszenia starostwa i tak wskazania czasu ulegają zmianie. Tak więc niektórzy przy¬chodzą o godzinę wcześniej na procesję. Nasz zdziesiątkowany chór przygotował mszę w języku łacińskim Jak na nasze dotychczasowe warunki diasporalne, procesja jest ogromna. Zgodnie z polską tradycją podtrzymują mnie po bokach podczas noszenia Najświętszego Sakramentu wysoki oficer wojska polskiego i wysoki urzędnik administracji. Baldachim nosi czterech polskich żołnierzy. Śpiewamy na zmianę polskie i niemieckie pieśni do Najświętszego Sakramentu. Ja zaklinam 1 Eucharystycznego Zbawiciela o łaskę zmiłowania i pokoju dla mających teraz władzę. Ci dwaj przedstawiciele władzy, którzy podpierali moje ramiona w czasie tej nabożnej procesji, przychodzą po uroczystości do zakrystii, aby mi podziękować, przy tej okazji oświadczają mi krótko i węzłowato oraz niewzruszenie,
38
że most nad Nysą pozostanie dla powracających ślązaków zamknięty, dla nich już nie ma przejścia. Polacy ich nie potrzebują. Po zachodniej stronie Nysy pokieruje się ich gdziekolwiek na północ. Podczas tej uroczystości spodziewałem się, że zaczniemy od nowa. Teraz Ślązaków dotknęło nowe nieszczęście, ponieważ nie mogą już powrócić w swoje strony rodzinne. Toteż i ja nie zobaczę wielu z moich parafian. Cudem udało się jednak księdzu buchali przejść przez most. Gość z rozdzielonego miasta, które począwszy od dnia I-go czerwca nazywa się Górlitz-West albo Niemiecki Górlitz, opowiada wzruszające szczegóły życia po tamtej stronie Nysy. Podczas ostatniej nocy Rosja¬nie o mały włos nie zabili w szpitalu św. Jadwigi pana kuratora Goebela. Rosjanie uważali go za zamaskowanego niemieckiego oficera. Ich zdaniem jest to niemożliwe, że w byłych hitlerowskich Niemczech można było spotkać tak młodych mężczyzn - duchownych. Prawdziwi duchowni zginęli w obozach koncentracyjnych, a kto z młodych mężczyzn biega teraz w sutannie, jest chyba szpiegiem. Ksiądz Buchali zaprasza mnie teraz na konferencję duchownych, która odbędzie się o godzinie 16-tej u księdza kanonika Tinscherta w klasztorze Ottostift. Jednak moje sterania, aby przejść przez most, są nadaremne. Jesteśmy odcięci. (3.6.45)
Jedna z moich sióstr pojechała z moimi najbliższymi do odległego o 30 km Zittau, aby przywieźć stamtąd jedyny, przechowywany u kogoś dobytek "uciekinierski". Wszystkie uczestniczące w tej sprawie kobiety przeobraziły się w "piękne", celowo pobrudzone i zeszpecone Ukrainki. Pomimo dobrej znajomości języka polskiego moja siostra przeżywała dwa napady i dwukrotnie ograbianie z mienia. Na moście przestrzega się rygorystycznie blokady. Płacz i lament nie pomagają. Także dziecko, które oddzielone od matki przebywa "tam" nie wzrusza nikogo. Niemieccy żołnierze, którzy mogli do tej pory ukrywać się w Sudetach i do tej pory unikali niewoli po omacku podchodzą z południowego wschodu pod Górlitz-Ost. Oni nie mają pojęcia o nowej granicy i nie mogą pójść dalej na zachód. Głodni, zmęczeni i wy¬niszczeni zgryzotą, bojąc się, aby nie wpaść w ręce Rosjan, pukają do naszych drzwi. Udzielenie pomocy niemieckim żołnierzom, albo nawet przyjmowanie ich, uważa się teraz za ciężkie przestępstwo. (4.6.45)

Chaos, rozpacz i głód.
Od dzisiaj starostwo wydaje w cenie dwóch marek przepustki na przekroczenie granicy do Gorlitz-Wcst. Każdy się spodziewa, że komunikacja przez most znowu się unormuje Jednak polskie wojsko śmieje się z tych wystawionych przez cywilne starostwo dokumentów i goni bezlitośnie wszystkich z powrotem Ale między innymi udaje się poszczególnym rodzinom, wprawdzie pod ryzykiem, przechodzić z powrotem do wschodniego miasta przez most staromiejski. Wszyscy tęsknią za swoimi stronami rodzinnymi na Śląsku. Obraz miasta, znaczonego głodem, jest coraz bardziej okropny. Setki ludzi stoi po 3 godziny przed otwarciem piekarni po kilka gramów chleba. A zapasy są tylko minimalne. Co będzie potem? Dni idą jeden za drugim w trosce o umieszczonych w wyplądrowanych mieszkaniach ucieki¬nierów, którzy nie mają nic do jedzenia, ani też łoża do spania. Godni pożałowania są zwłaszcza chorzy i starzy. Nasze siostry jako pierwsze domagały się udzielenia pozwolenia na przejście przez most. I jedynie tylko one z Niemców go otrzymały, a tylko dlatego że mówią trochę po polsku. Także filia niemieckiego urzędu miasta i policja, która podjęła się zaraz po wejściu Rosjan pracy w Górlitz-Ost, nie może się dostać z powrotem do Głównego Urzędu. Bardzo pilne sprawy załatwia wegetujący jeszcze Oddział Ogólnego Urzędu Miasta. "Niech siostra będzie uprzejma i przyniesie te rzeczy tam i niech przyniesie odpowiedź!" Nasz niemiecki urząd odczuwa już powoli, że umiera śmiercią naturalną. Izolowany od drugiej strony i lekceważony przez polskie urzędy, jest traktowany jako nieistniejący, chyba, że byłyby potrzebne jakieś informacje. Do tego celu utworzono na terenie starostwa specjalny pokój. Ja tym urzędnikom współczuję. W mieszkaniu księdza gromadzą się interesanci w najrozmaitszych sprawach. Większość ludzi prosi o jakieś podanie w języku polskim lub interwencję w sprawie osobistej. Uciekinierzy proszą przeważnie tylko o pomoc w kontynuowaniu powrotu, bądź na wschód, bądź na zachód i odrobinę jedzenia. Dzień jest bez reszty wypełniany tymi "zajęciami". Zewnętrzna uroczystość naszego patrona św. Bonifacego, była tym razem skromna. Nie chcieliśmy drażnić Polaków naszym niemieckim patronem. Teraz oni wymagają aby usunąć z "polskiego" kościoła ten duży obraz św. Bonifacego, który został namalowany według pomni¬ka w Fuldzic. Polecamy św. Bonifacemu wzrastającą biedę naszego na¬rodu i kraju. Obraz miasta jest coraz bardziej nacechowany głodem. Wykończeni ustawiczną gonitwą i szczuciem ludzie, są bliscy rozpaczy. Ten obraz nędzy i rozpaczy przechodzi wszystkie ludzkie wyobrażenia. Piekarnia jest otwarta tylko kilka razy w tygodniu i to po południu od godz. 15.00 do 17.00. Rano o 7-ej stoją już setki ludzi przed sklepem Przy ulicy Schcnckendorfstrasse 2, w dopiero co ot¬wartym biurze zatrudnienia przeprowadza się obecnie rejestrację sił roboczych. Przez niemieckiego radnego, który dzięki specjalnej opasce w drodze wyjątku otrzymał pozwolenie na przejście przez most. Otrzymuję wiadomość, że druga szwagierka z trojgiem dzieci jest "tam" i nie może się "tu" przedostać. Za cztery tygodnie ma urodzić czwarte dziecko, a ja jej nie mogę teraz nic
40
pomóc. Za pomocą polskiego, wojskowego samochodu, który przejeżdża przez most nad Nysą mogę przetransportować ją z dziećmi i bagażem. W kancelarii powstaje tymczasem biuro przepustek i tłumaczeń. W międzyczasie zauważyliśmy, że wielu polskich prostych żołnierzy respektuje napisane po polsku zaświadczenia z okrągłą pieczątką, zezwalające na poruszanie się po polskiej stronie. W zasadzie opuszczanie miasta jest dla wszystkich Niemców zabronione. Pojawiają się petenci. Także niektórzy prominenci z ostatniego reżimu! Tłumaczenie na język polski i oso¬bista aprobata to dobry uczynek w tym czasie, (ein Stiick Caritas in derStunde).(10do 17.6.45)
Gorlitz-Ost paraduje w biało-czerwonych polskich barwach narodowych. Zanosi się na katastrofę o wymiarze historycznym.
Od dziś wymaga się polskiego języka we wszystkich urzędowych pismach, po niemiecku można pisać tylko pod spodem małym drukiem. Wieczorem wszystkie mieszkania mają być oflagowane polski¬mi flagami narodowymi (biało - czerwone). Ponieważ każdy boi się konsekwencji nie wykonania tego polecenia, w krótkim czasie całe Gorlitz-Ost prezentuje się na biało czerwono. W kierunku centrum miasta rozluźnia się blokada mostowa. Dzięki przepustkom i łapówkom, polscy żołnierze, po wtórnym przeszukiwaniu bagażu, które było związane zwykle ze stratą, przepuszczali niektórych na zachód. Godzinami stoję na moście nad Nysą i pomagam tym bieda¬kom przedostać się na drugą stronę, a także zapobiec plądrowaniu. Polscy żołnierze pozwalają księżom na te posługi bez zastrzeżeń. Rosjanin po drugiej stronie przygląda się temu obojętnie. W tej chwili Po¬lak sam decyduje o losie mas po obydwu stronach mostu. Pewna siostra zakonna wraz z 13 podopiecznymi dziećmi rozpoczyna drogę powrotną na piechotę do Munsterberg. Zginęliby tutaj z głodu. (18.6.45)
Zorganizowanie przepustek i przemieszczenie ludzi to zadanie chwili. Po drugiej stronie na zachodzie czekają: dr Wuttke, prałat Piontek, dr Jensch z żoną z ordynariatu biskupiego z Wrocławia. Wkrótce docieram do nich i obiecuję im, w marę możliwości, załatwić szybko przepustki na wschód w kierunku Wrocławia. Jednak biuro przepustek w starostwie jest zamknięte. Prze dwa dni w ogóle nie będą wydawane przepustki. Zaś bez takiego zaświadczenia odbycie tak da¬lekiej drogi na piechotę jest nie do pomyślenia. A więc trzeba poczekać. Wieczorem opowiada polski kapitan, że jutro Niemcy zostaną "wydaleni" Ja nie wiedziałem co począć. Przecież bez przerwy "wysadza" się Niemców z mieszkań, kiedy Polacy czy to urzędnicy, czy ich rodziny, na nie reflektują.
41
Jednak dzięki bardziej szczegółowemu indagowaniu okazało się, że chodzi o coś innego. Wszyscy Niemcy muszą jutro opuścić Górlitz-Ost, nazwany teraz Zgorzelice, i nazawsze udać się przez most do zachodniej części miasta. Gótzen-strasse, na której znajduje się mieszkanie księdza, będzie ulicą do dyspozycji polskiej komendantury i dlatego "musi" ksiądz je opuścić do godz. 12-ej. Ale zezwala się księdzu, ze względu na jego zasługi z tytułu opieki nad Polakami pod reżimem Hitlera, a także dlatego, że ksiądz mówi po polsku, pozostać, ale jego niemiecka rodzina musi odejść. Do godziny 12-ej miałby on czas poszukać sobie jakiegokolwiek mieszkania. Jutro, po wypędzeniu wszystkich Niemców, będzie mieszkań pod dostatkiem. Zaschło mi w gardle. Ja myślałem czy znowu nie ma w tym jakiejś nadgorliwości ze strony Polski - jak w wypadku okupowania zachodniej części miasta. Ale on mi radził, aby lepiej rozpocząć przygotowania do opuszczenia mieszkania. Natychmiast udaję się do starostwa, gdzie wicestarosta potwierdził wszystkie dane. Od nowej linii granicznej, 25 km w głąb, teren musi być opróżniony ze wszystkich, niegodnych zaufania Niemców. Dotyczy to okolic aż po Lubań (Lauban). Próbowałem mu wytłumaczyć, że ta¬kie zarządzenie dotyczy akurat niewinnych, że nie wszystkich Niemców należy porównywać z brygadą SS i wielu Niemców wspomagało Polaków w czasie wojny. Przykładem tego może być moja pa¬rafia, w której wierni opierali się Hitlerowi i jego zbrodniom i byli wobec uciskanych Polaków uczynni. On mi na to odpowiedział, że¬bym ja starał się go zrozumieć jako reprezentanta polskich interesów. Strefa graniczna musi być opróżniona. Sic! Ważnym jest, aby jeszcze dzisiaj wieczorem a także w nocy być pomocnym dla parafii. Chciałbym przynajmniej zachować dopiero co przybyłych z tułaczki przed przeznaczeniem losu - wypędzeniem z miasta. Pewna dama, zatrudniona w charakterze urzędniczki, ułożyła dla mnie podanie do sta¬rostwa (elegancko po polsku - ja bym tego tak nie potrafił). Ta pani w dniu 8-go maja została zwolniona z niemieckiego więzienia, gdzie od¬bywała karę za działalność "antyfaszystowską". W tym podaniu prosi¬my o opiekę nad moją rodziną i wieloma innymi rodzinami. Do tego dołączyło się listę 30 rodzin, co do których mogłem być pewny, że wspierali Polaków w czasie rządów Hitlera. Jaka odpowiedzialna praca! Tylko nikogo nie pominąć! Ta pani ze starostwa jest zdania, źe nie usunie się wszystkich Niemców z miasta i że dużo potrzebuje się ich do pracy. Nie mając pojęcia o tym co mogłoby spotkać mieszkańców Górlitz-Ost dnia 21 czerwca 1945 roku, wobec nieustannych hiobowych wieści, mając w sercach niepokój, udajemy się na spoczynek. (16.6.45)
42
Czy z katolicką Polską przybył może trzeci, apokaliptyczny najeźdźca do kraju? Ludność zostaje wypędzona, wygania się ich z mieszkania i przeprowadza przez most. (21 do 22.6.45)
Kiedy około godz. 7-ej przychodzę od ołtarza do zakrystii oczekują mnie liczne, blade twarze. "Proszę księdza, proszę nam pomóc! Za 10 min. musimy opuścić mieszkanie". Na ulicach: Gótzenstrasse i Schenkendorfstrasse - obecnie ulica Warszawska - jest ogromne wzburzenie. Przed drzwiami wejściowymi domów mieszkalnych stoją komandosi polskiej milicji, którzy wywołują mieszkańców, dopiero co obudzonych, na ulicę, przetrzymują ich, nie pozwalają na powrót do mieszkania. Mimo wczorajszej zapowiedzi, nie mamy jeszcze pojęcia co jest grane. Wszystkie kobiety, dzieci i staruszkowie (mężczyzn między 18 a 65 rokiem życia nie ma) z naszej ulicy, niekompletnie, prowizorycznie ubrani, stoją na dole, w otoczeniu strażników, lak jak wyskoczyli po pierwszym uderzeniu w drzwi. Ja ich wszystkich znam po imieniu. Dokąd ich poślą? Czy na wschód, czy na Gorlitz-West? Tam szaleje głód i tyfus, drogę zagradza około 10000 uciekinierów stojących nad Nysą, gdyż ni mogą udać się dalej na wschód. Po wschodniej stronie jest wszystko zniszczone, zajęte i kontrolowane przez Polaków. Idę natychmiast do tego porucznika, który kieruje wysiedleniem i proszę go, aby pozwolił ludziom ponownie wrócić do mieszkania w celu zaopatrzenia się w ubranie, dokumenty, nieco jedzenia i pieniądze. Nadaremnie. On okazuje ludzki odruch współczucia, ale oświadcza: "Ja sam mam troje dzieci i wiem jak to boli, ale jestem tylko wykonawcą rozkazów z góry i mam rozkaz tak postąpić". Nikt nie wraca więcej do swego mieszkania. Wobec mojej osobistej próby interweniowania w tej sprawie, on zwraca mi uwagę, że i ja także mam do południa opuścić moje mieszkanie. Meble mają pozostać. Książki, odzież i żywność może być zabrana z mojego do nowo wybranego mieszkania. W międzyczasie zegarek pokazuje godzinę 8.30. Starostwa nie otwiera się. Ja wtargnąłem do środka i natknąłem się na tego człowieka, który dopiero teraz otrzymał moje podanie, które wczoraj wpłynęło On się uśmiecha. Trzy pojedyncze podania podpisuje z. adnotacją "zostawić" Przynaglana naszą prośbą owa dama ze starostwa podaje mi jeszcze dalszych 25 zaświadczeń in blanco, podstemplowanych przez starostwo, które mogę wypełnić dla "mojej" rodziny. W międzyczasie pomagamy tym, którzy bezbronnie, pozbawieni domu i otoczeni przez milicję, stoją na ulicy. Żaden Niemiec nie może już sam poruszać się po ulicy, chyba, że posiada zaświadczenie na pozostanie. Wszystkich pozostałych pędzi się w tłum, także dla matek z małymi dziećmi nie ma pardonu. Straszny jest ten obraz nędzy i rozpaczy. Nikt nie słyszy o tym w dalekim świecie. nie ma świadków, nikt nie może pomóc. Nic ma prasy, żadnego foto¬grafa prasowego, nie ma mocnych którzy
43
mogliby pomóc. W ciągu przedpołudnia ciągle docierają do mnie nowe rodzimy z mojej parafii, prosząc: "Proszę nam pomóc, albo zginiemy!" Ja mogę wypełnić im zaświadczenie, które mam in blanco, udać się do starostwa, gdzie otrzymuję za każdym razem podpisane formularze in blanco. W końcu pytają mnie: "Czy chciałby pan pół miasta tu zostawić?" Kiedy mu tłumaczę, że tak samo wstawiałem się za Polakami, spuszcza z tonu i nie zabrania mi prosić ponownie o jego podpis. Ku mojemu wielkie¬mu zaskoczeniu dowiaduję się później ,że tylko te zaświadczenia zostaną uznane, których właściciele wykonują dla Polski niezbędną pracę. Troskę o zapewnienie zajęcia pozostawiamy na później. Na dziś pozostaje jeszcze zdziesiątkowana parafia, pozostałych wypędza się w końcu pod ścisłą obstawą w stronę mostu, wszystkich tych, którzy w domu mieli schronienie: kobiety, dzieci, staruszków i chorych. Po drugiej stronie rosyjski strażnik przygląda się temu obojętnie. Oni zatrzymują się na drugim brzegu i teraz dopiero zaczynają się krzyki, przekleństwa i bezbronne pogróżki. Oni czekają, czekają do wieczora, do jutra i znowu do jutra na powrót. Wielu z nich, wygłodzonych załamuje się. Ale mostu na wschód już się nie otwiera. Około godziny 11.30 mogę wreszcie uratować najpotrzebniejsze rzeczy z mojego mieszkania, szybko, bez zastanowienia się, zajmujemy opustoszałe mieszkanie na I-szym piętrze na ulicy Warszawskiej 13 (Schenckendorfstrasse). Komendant daje nam dowód, który chroni nas przed wypędzeniem. Żony i dzieci moich braci i przyjaciół wprowadzają się do mnie. Jest nas, oprócz mnie księdza, 4 panie, 2 staruszki, 9-cioro dzieci, między innymi nowonarodzone w czasie ucieczki, niemowlę. W lipcu spodziewamy się powiększenia rodziny. Po ulicy maszerują tymczasem mieszkańcy sąsiednich wiosek: Jerzmanek, Studnisk
i Dolnej i Koźmina. Biedni, pogrążeni w rozpaczy. Nieprzerwanie toczą się po ulicy gromady zrozpaczonych wygnańców. Wtłacza się tysiące ludzi w zagłodzony, przepełniony Górlitz-West. Rosjanin zezwala na to z lodowatym milczeniem. Jednocześnie wali się do miasta fala powracających uciekinierów z zachodu. Przecież jeszcze nikt nie wie, co się dzieje w Górlitz nad Nysą. Nie ma żadnej prasy, żadnej niemieckiej rozgłośni, żadnego systemu informacji. I wszyscy chcieliby jak najszybciej na wschód, w swoje rodzinne strony, na Śląsk, który opuścili tylko pod gorzką presją wojny.
Telefonu, wody i gazet od dawna nie ma. Brakuje też jakiegokolwiek przekazu wiadomości. Wydaje się, że ani w niebie, ani na ziemi nic ma żadnej instancji, która mogłaby zobaczyć co się tu dzieje i która spróbowałaby temu skutecznie zapobiec. W ciągu dnia muszę wielokrotnie biegać do starostwa, aby ratować ludzi i rodziny przed głodem wydawaniem na męki, choroby (tyfus) i poniewierkę. Wobec lej strasznej sytuacji jestem zdecydowany naprzykrzać się władzom i odważyć się na ostateczność. Kiedy
44
potrzebuję jakiegoś podpisu starosty, wstawia się zawsze za mną "jego" sekretarka. Ona wykorzystuje "dobre" momenty na wyłapywanie podpisów i załatwia mi w ten sposób zaświadczenia. Znowu uratowało się kilka rodzin. Tymczasem na drugim brzegu rozgrywają się przerażające sceny nędzy i rozpaczy... Górlitz-West nie może dać sobie rady z przyjmowaniem bezustannie napływających ludzi. Oprócz prowizorycznego magistratu nie ma żadnej kompetentnej władzy. Wszystko jest zdane na łaskę i niełaskę mocniejszego. Najmniejszy skwerek jest zajęty przez ludzi, tych głodujących, zrozpaczonych... tani ludzki towar dla szwędających się wieczorem tropicieli kobiet. Nikt nie może pomóc. Z drżącymi sercami odmawiamy wspólnie w nowym mieszkaniu bolesne tajemnice różańca świętego. (21.6.45)
Mój wierny pomocnik i przyjaciel, kościelny, pan M. też padł ofiarą wczorajszej akcji. Pozostawił mi kartkę z prośbą, aby pomóc mu wrócić. W wielkie święto diecezji Breslau (Wrocław), św. Jana, musimy zadowolić się skromnym nabożeństwem. Bez chóru i organisty, bez ministrantów i kościelnego, gdyż wszystkich tej nocy wypędzono już 16 czerwca komendant uświadomił mi, że jest wręcz nie do zniesienia, aby na polskiej ziemi przebywała tak duża rodzina niemiecka, jaka u mnie mieszka, moi krewni powinni natychmiast opuścić Zgorzelice. Ponieważ moja szwagierka jest krótko przed ro¬związaniem i 9-cioro dzieci moich braci i przyjaciół byłoby prawie nie do uratowania z powodu głodu w Górlitz-West, oświadczam mu, że w żadnym wypadku nie rozstanę się z moimi najbliższymi. Po wtórnym rozpatrzeniu sprawy wspólnie z komendanturą w Lauban (Lubaniu), możemy pozostać z uwagi na "zasługi dla Polski" w czasach Hitlera. W rzeczywistości nie mieli oni innego księdza do dyspozycji, którego mogliby tu, stosownie do swoich narodowych tradycji, wsadzić jako figurę do dekoracji. (24.6.45)
Po sumie prześlizgują się do zakrystii pierwsi parafianie, którzy cichaczem przedostali się przez Nysę do Zgorzelic (Górlitz-Ost), aby pozbierać z ogrodów cośkolwiek do jedzenia. Tam, w niemieckiej części miasta, katastrofa głodowa jest jeszcze bardziej przerażająca aniżeli tutaj. W Zgorzelicach (Górlitz-Ost) w niektórych piwnicach są jeszcze ziemniaki, których Rosjanie do tej pory jeszcze nie zdążyli za¬brać. Po południu idę z wędrującymi wygnańcami przez most nad Nysą do miasta zachodniego do księdza Buchali i do prałata, dr Piontka. Tutaj, w klasztorze św. Ottona także zastaję sytuację niepocieszającą, chociaż nikomu nie grozi wypędzenie (jakie wielkie szczęście w naszych oczach!). Zamiar panów, arcybiskupich kuratorów, pójść jak najszybciej ponownie do Wrocławia (Breslau), nie może być zrealizowany z powodu zamknięcia mostu. My, mieszkający po obydwu stronach Nysy,
45
możemy odmawiać jedynie drogę krzyżową, która odzwierciedla się teraz w dramacie tego narodu, który koczuje wokół Nysy... Po moim powrocie (tj. specjalny wyjątek, że mieszkaniec Zgorzelic (Górlitz-Ost) może przechodzić przez most w kierunku wschodnim!), dowiaduje, się, że dwie z naszych kobiet znalazły prace, w jednym, z przejętych przez polskie wojsko ogrodnictwie w Moys. Otrzymają za to jedzenie i chleb. Nieoceniona jest ta zapłata w tych dniach, codziennie przynoszona do domu jest rozdzielana pomiędzy wszystkich. (26.6.45)
Po raz pierwszy ogłasza się tutaj formalny dekret polskiego rządu. Polska nauczyła się z historii, że Niemcy nie zasługują na to, aby żyć w Polsce, ponieważ zdewastowali ten kraj i zniszczyli państwo. Dlatego każdy Niemiec, jeżeli nie jest koniecznie potrzebny do pracy na korzyść Polski, musi wyjechać. To dotyczy szczególnie wszystkich niepracujących, matek z dziećmi, których mężowie, zdolni do pracy nie powrócili. W każdym bądź razie dowiadujemy się z tego oświadczenia po raz pierwszy, że polski rząd zalicza Zgorzelice (Górlitz-Ost) do polski, a nie do jakiejś strefy okupacyjnej. Zdziwieni tym faktem kręcimy z tego powodu głowami, trudno nam w tym momencie zrozumieć świat. W tych dniach na granicy Rosjanie zaczynają dokładnie przyglądać się przepustkom. Położenie mieszkańców Górlitz-West staje się dla nich nie do zniesienia z powodu głodu, przepełnienia, braku jakiejkolwiek higieny i przerażającej śmiertelności, zwłaszcza małych dzieci. Wzmożona aktywność Rosjan spowodowała nowe trudności podczas przekraczania przez nas mostu. Z Polakami można było do tej pory jako tako się porozumieć. Czy będzie to możliwe z Rosjanami? Dzięki uprzejmości pierwszej urzędniczki ze starostwa, która ulitowała się nad nami, "nasze dzieci", a także "nasza" przyszła mamusia otrzymują mleko. Dzięki jej utajnionym staraniom mamy dojną kozę, która pozwala naszym dzieciom i temu jeszcze nienarodzonemu żyć. W naszym domu jest osobliwe ży¬cie. Brakuje nam dosłownie kawałka chleba i czekamy na to, czym Pan Bóg raczy nas obdarzyć do obiadu. Bądź co bądź, jest nas 17 osób, cała dziewiątka naszych dzieci ma dobrego anioła stróża, a to jeszcze nienarodzone, pewnie też już swojego. Wraz ze św. Piotrem przechadzamy się dosłownie po falach. (30.6 do 5.7.45)
Opis wydarzeń z polskiego punktu widzenia:
"Nastał historyczny dzień, podczas którego to niemieckie plugastwo wyrzucono z tych polskich terenów." Dopiero po podaniu publikacji źródeł przez stronę polską w roku 1966 (Bronisław Pasierb, Migracja ludności niemieckiej z Dolnego śląska w latach 1944-47, Wrocław, Warszawa, Kraków 1969), dotarły do mnie informacje o powodach akcji wypędzenia. Chodzi o opracowaną w roku 1966 pod kierunkiem prof. Orzechowskiego, (Wrocław), pracę doktorską. Według niej, w rozporządzeniu, wydanym dnia 21 czerwca 1945 roku przez dowódcę 5-tej dywizji piechoty, czytamy.
46
"...nastał więc w dziejach Polski historyczny dzień, aby wyrzucić niemieckie plugastwo z tych wiecznie polskich terenów". (Pasierb, a.a.o. 68). W rozkazie nr 002 dowodzącego I-go Korpusu z dnia 22 czerwca 1945 czytamy: "...Wysiedlenie Niemców, zamieszkujących wschodnie tereny Odry, należy przeprowadzić* zdecydowanie. Musimy sobie to uświadomić, że stoi przed nami zadanie o dużym znaczeniu". Pasierb zaznacza dalej: "szybki bezkompromisowy sposób wysiedlania zastosowany przez wojska stał się wzorem dla niektórych polskich ogniw administracji cywilnej." "...wszystkim praktycznym przedsięwzięciom polskich organów władzy przyświecała zasada by prze¬prowadzić wysiedlenie Niemców w sposób humanitarny i należycie zorganizowany. ... Do dziś spotykamy się z zarzutem, że władze polskie w akcji wysiedleńczej stosowały zasadę odwetu. W istocie rzeczy "odwetem" byłoby uśmiercenie 6 min Niemców za wymordowanie 6 min ludzi w Polsce, ale to nikomu nie przyszło do głowy". (Pasierb, a.a.o. 69) Pasierb pisze dalej: "Planując akcję wysiedlania ludności niemieckiej nie wypracowano ściśle określonych form organizacyjnych. Dopiero w miarę upływu czasu gromadzono doświadczenia i dopracowywano samą technikę i organizację akcji. Przystępując do wysiedlenia wszyscy byli zgodni co do jednego, a mianowicie że Niemców trzeba wysiedlić szybko i bardzo skutecznie ... Dlatego pokładano nadzieję w wojsku. ... Wojsko podejmujące się akcji nadało jej cechy zadania bojowego o wielkim znaczeniu politycznym. (Rozkaz I-go Korpusu z dnia 22 czerwca 1945 roku). Rozkaz wysiedleńczy (nr 12 dowództwa 12 Dywizji z dnia 23 czerwca 1945 roku był krótki i stanowczy. Sposób "wywłaszczania" ludności niemieckiej nie został bliżej określony. Formę jego realizacji pozostawiono do decyzji poszczególnych dowódców pododdziałów. Rezultaty ilościowe "wywłaszczania" i wysiedlania były imponujące, natomiast skutki gospodarcze wprost tragiczne. Organizatorzy akcji nie pomyśleli o zabezpieczeniu zakładów przemysłowych, zatrzymaniu specjalistów niemieckich, nie uwzględnili potrzeb zbliżających się żniw". (Pasierb a.a.o.70)
Dr F.Piontek, arcypasterz niemieckiej diecezji Breslau wraca, nie przeczuwając nic złego. Dramatyczna próba dotarcia do centrum diecezji do Wrocławia (Breslau). (6.7. do 8.7.1945)
Ksiądz prałat, dr Piontek pojawił się u nas. Dzięki znajomości języka polskiego (pochodzi z Leobschiitz, obecnie Głubczyce, zna dobrze język polski, chociaż nieco zmieszany ż gwarą górnośląską), udało mu się bez przeszkód przejść przez most na wschód. Jako kano¬nik chciałby koniecznie jak najszybciej dotrzeć do Wrocławia. U nas w Zgorzelicach (Górlitz-Ost) chciałby' poczekać na "okazyjny" przewóz do Wrocławia. O połączeniu koleją nie ma jeszcze mowy. Jeżeli chodzi o odżywianie się, nadal jesteśmy w położeniu krytycznym.
47
Jednak Pan Bóg cudownie troszczy się także o potrzeby naszego gościa. On nam opowiada, że miasto rozprawia się z uciekinierami krótko. Zmusza się ich do opuszczenia miasta w ciągu 48 godzin i zaleca by udali się pieszo do Mecklenburgii lub Pomeranii !!! To oznacza marsz śmierci dla wielu. Pomału przedostają się do nas wiadomości o liczbie zgonów. Wkrótce komendantura w Zgorzelicach (Górlitz-Ost) zabrania dalszego ich ogłaszania. Trudno ustalić, ile ludzi umiera w naszym mieście. Członkowie rodzin zmarłych grzebią sami zwłoki swoich najbliższych, gdziekolwiek przy jakiejś starej mogile, kopiąc grób, który ma najwyżej 0,75 m głębokości. Zwłoki spuszczę się po desce albo przechyla na dół. Często nasypuje się na nie tylko trochę ziemi ze względu na dalsze grzebanie następnych zmarłych z sąsiedztwa. Brak jakiejkolwiek rejestracji. Jedynie odwiedziny na cmentarzu wskazują na to, co się "dzieje" w międzyczasie. Niemiecki grabarz został wysiedlony. Cmentarz jest pozostawiony samemu sobie. Ponieważ brak jest zarobku (z uwagi na to, że tylko Niemcy umierają), nie zaangażował się jeszcze żaden polski grabarz. Tak więc "pracuje" każdy, kto dla swoich zmarłych potrzebuje grobu. Sam przygotowuje wszystko na cmentarzu. Zwłoki przywozi się na ręcznym, dwukołowym wózku, przykryte materiałem podobnym do worka. Z przodu wózka sterczą gołe, sztywne nogi. Najpiękniejszy wóz pogrzebowy zabrali, wśród wrzasku, jako coś w rodzaju wozu teatralnego Ukraińcy na wschód.
Z powodu przytłaczającej troski o chleb, idę z księdzem prałatem dr Piontkiem po południu na wielki plac gospodarski, na którym Polacy trzymają spędzone przez Rosjan krowy. Tam otrzymaliśmy je-dej chleb, 5 1 mleka, trochę sera i masła i w dodatku obydwaj możemy się najeść na miejscu. Młody Polak, który zobaczył, z jakim apetytem jemy, pyta udając Greka: "Penie panowie są głodni?" W odpowiedzi przytakiwałem za nas obydwóch. (6.7.1945)
Nareszcie możemy /należę pojazd dla dr Piontka. Wśród 36 dzieci z bagażem (niemieckie dzieci z Bytomia na Górnym Śląsku, które przepuszczono z powodu znajomości odrobiny języka polskiego), kil¬ku starszych osób i sióstr, zajmuje ksiądz prałat miejsce. Oprócz kapelusza, parasolki i torby nic więcej nie posiada.
Wtedy nie mieliśmy jeszcze pojęcia, że kardynał Bertram zamknął w dniu 6 lipca swoje oczy na zawsze i że ksiądz prałat Piontek po kilku dniach in absenta został wybrany na wikariusza kapituły przeznaczonej na wygnanie archidiecezji wrocławskiej. (8.7.45)
28.05.2009 23:34
48
Przyłączenie do Polski pozostałej części Górlitz? Drugi Szczecin?

W ciągu dnia polski komendant podaje mi do wiadomości, że cale miasto Górlitz zostanie z dniem 15 lipca objęte okupacją polską. Czy stamtąd też będą wysiedleni - nie wiedział. W każdym bądź razie starostwo wydaje przepustki na przekroczenie mostu do Górlitz-West tylko do dnia 15 lipca. Czy to jest możliwe? Polska strona wydaje się być na to zdecydowaną. Wątpliwe natomiast jest, że ma to nastąpić dopiero 15 lipca, a więc za tydzień. Do tej pory Polacy lubili działać szybko. W Deutsch-Górlitz uważa się tę wiadomość za absurd, mimo to narastają obawy. Rosjanie jednak spokojnie oświadczają, że się z Górlitz-West nie ruszą. Tło i powody tej sprawy są na razie nieprzejrzyste. Później dopiero pojęliśmy, że tu krótko przed konferencją poczdamską próba przesunięcia granic Polski, podobnie jak w Szczecinie, za linię Odra-Nysa miała być faktem dokonanym. Dni biegną w męczącej niepewności o los tamtego miasta. Urzędnicy ze starostwa pokazują nam pierwsze, polskie gazety z Wrocławia. Odzwierciedlają one nową sytuację. Drukowane w języku polskim (niemieckich gazet i wszelkiego rodzaju czasopism nie można było kupić począwszy od 8-go maja), uznaje Breslau - nazywany teraz Wrocławiem - polskim miastem, którego ruiny szpeci je¬dynie obecność 10000 Niemców. W pierwszym rzędzie omawia się oczywiście wypędzenie Niemców. Nowy program przedstawia się tymi słowami: "Stuprocentowy powrót do rdzennej Polskości" Zapowiedziana przez Polskę okupacja nie nadchodzi. Udaremnili to chyba Rosjanie. W międzyczasie osiedleni w Penzig - teraz Pęczek (później ostatecznie Pieńsk) Polacy, przynagleni przez swojego komendanta, urządzili w miejscu byłej gospody, kaplicę. Niemiecki kościół parafialny i plebania zostały tuż przed wejściem "Czerwonej Armii" zburzone przez SS. O godzinie jedenastej wozem typu Lando przyjeżdża po mnie wyższy funkcjonariusz w towarzystwie swojej żony. Mam poświęcić nową kapliczkę w Pęczku i odprawić pierwsze nabożeństwo. Nigdzie po prawej stronie Nysy nie można znaleźć księdza, który mówi po polsku. W środku zniszczonego miasta Penzig (16 kilometrów na północ od Górlitz na wschodnim brzegu Nysy) przywita nas tamtejszy komendant i polskie wojsko. Podczas nabożeństwa pojawia się ksiądz E. z B., którego, jak się teraz dowiaduję, Polacy oddzielili od swoich parafian i tu zatrzymali, ponieważ potrzebują księdza. On się cieszy, że wszystko prowadzę po polsku. To oznacza dla niego ochronę. Potem jesteśmy zaprószeni na obiad do komendantury. Wszystkiego jest pod dostatkiem a nawet w karygodnym nadmiarze - jednocześnie wielu ludzi umiera z głodu. Polscy żołnierze zajmują się, jak się dowiaduję, plądrowaniem Niemców i zbieraniem plonów z pól uprawianych niegdyś przez Niemców.
49
Wewnętrznie uspokoiło mnie tego dnia oświadczenie komendanta z Pęczka: po umocnieniu Państwa Polskiego, wszyscy wygnani za Nysę Niemcy będą mogli znowu wrócić. Obiecano mi, że około godziny 16 będę miał pojazd na powrót, albowiem na godzinę 17 -tą zapowiedziałem w kościele macierzystym p.w. św. Krzyża w Górlitz-West mszę św. wieczorną dla moich wypędzonych parafian. Ale pojazdy którymi mieliśmy wracać najechały w międzyczasie na miny i zostały uszkodzone, poza tym byli ciężko ranni - dlatego nie powrócili. (15.7.45)
Rosyjski oficer domaga się od przedstawiciela władz polskich humanitarnego traktowania Niemców. Boli mnie,że nie mogę dotrzeć na godzinę 17 do mojej biednej, opuszczonej i pozbawionej swojego domu, wypędzonej parafii, która na mnie czeka w kościele św. krzyża w Górlitz-West. Do tego miejsca jest 16 kilometrów, na piechotę potrzeba ze 3 godziny. Wreszcie o 16.15 przygotowuje się do drogi zaprzęg konny. Nie ma widoków na to, że do godziny 17 dojedziemy do Górlitz. A potem trzeba będzie najpierw przedostać się przez most! Krótko przed Górlitz, w Hermsdorf - w międzyczasie zmieniono nazwę na Kurniki .
Miałem z przedstawicielem władzy, który z przodu powoził, następujące irytujące wydarzenie: właśnie minęła nas niemiecka furmanka w rosyjskiej służbie."Mój" funkcjonariusz upatrzył sobie bicz w ręku woźnicy. Bicze to jego specjalność. Bez jakiegokolwiek tłumaczenia wsadza on w moje ręce lejce i biegnie za tym wozem by go zatrzymać. Po krótkiej wymianie zdań z niemieckim rolnikiem uderza go niemiłosiernie w twarz. Natychmiast z nosa leci krew.Wyrywa swojej ofierze bicz z ręki i wraca do mnie tryumfując. Naiwnie czeka on na moją aprobatę. Potem odczuwa potrzebę tłumaczenia się'. Niemcy nie mają w ogóle żadnego prawa do jakiejkolwiek własności! Mówiąc to obejmuje dalej prowadzenie zaprzęgu. Rolnik zatrzymuje swój wóz, schodzi z niego, wyprzedza nas i pośpiesznie biegnie do domu z którego natychmiast wychodzi na ulicę rosyjski kapitan, który zatrzymuje nasz wóz i zabrania dalszej podróży. Ze zdenerwowanym wyrazem twarzy podchodzi on i pyta czy ów przedstawiciel władzy uderzył tego człowieka i zabrał bicz. Rosyjski kapitan każe temu zawsze tak mocnemu zejść z wozu. Próba załatwienia sprawy polskiego urzędnika przez wskazanie na swój urząd spełzła na niczym. Teraz następują dłuższe, burzliwe pertraktacje. Przedstawiciel sowieckiego mocarstwa tłumaczy co następuje: "Ten kraj jest okupowany przez Armię Czerwoną. Zgodnie z rosyjskim prawem bez prawnego orzeczenia sądowego nie można nikogo bić. To obejmuje także i Niemców. Jak długo Rosjanie będą tutaj ,Polacy powinni tego przestrzegać. (15.7.45)
50
Bolesne spotkanie z moją wypędzoną parafią w Górlitz-West.
Gdy z dwugodzinnym opóźnieniem przybyłem przez most do kościoła parafialnego p.w. św. Krzyża w zachodnim mieście nie zastaję naturalnie nikogo z moich ludzi. To mnie smuci. Byłaby to dobra okazja dać niejednemu propozycję powrotu ponieważ przyjeżdżający Polacy reflektują na siły robocze i za to przynajmniej dają coś do jedzenia. Niestety nie ma czasu odszukać moich ludzi ponieważ poproszono mnie bym zaopatrzył chorego w Moys (po stronie polskiej. Poprosiła mnie o to pewna Śląska, uciekinierska rodzina, którą potraktowano po wschodniej stronie z wyrozumiałością. Tam matka kończy swoje życie. W nocy o godz. 0.30 poproszono mnie o rozmowę. Pewna dama ze starostwa chciała się, koniecznie ze mną zobaczyć. Ona chciała się tylko dowiedzieć, czy jej narzeczony jutro ożeni się z inną. (15.7.45)
Niedziela. Wreszcie mogę wieczorem odprawić dla moich parafian w Górlitz-West Najświętszą Ofiarę. Jak oni modlą się i śpiewają! Tak, jak dotąd w swoim kościele p.w. św. Bonifacego po stronie wschodniej. Prawie każdego wieczora niepokojące pytanie stoi przed nami: Czy nowa, ściśle zamknięta granica będzie nas zawsze dzieliła? Mam pójść z powrotem, czy mam po prostu tu pozostać? Tam w domu rodziny moich braci i jednego z moich przyjaciół, między inny¬mi jest mała dziewczynka, która urodziła się w styczniu i szwagierka, która spodziewa się czwartego dziecka. To pytanie stawiam sobie zawsze przed oczy a tu moja parafia, wypędzona do Górlitz-West, cierpi głód i nędzę. Chodzi teraz o to, aby zawsze we właściwym momencie w konkretnych sytuacjach wyczytać we właściwy sposób właściwą potrzebę. Zdaję sobie sprawę z tego, źe po pierwsze jeden okrzyk zaufania do Ojca w sytuacji bez wyjścia jest więcej wart aniżeli dużo nałożonego sobie samozaparcia^ ciągu długich lat; po drugie, że miłowanie nieprzyjaciół i jedno słowo przebaczające więcej znaczy przed Bogiem aniżeli wszystkie dotychczasowe chrześcijańskie "czyny". W tern spotykam jednego z najlepiej prosperujących przed tym przedsiębiorców. Zastał swój dom w Górlitz-West zamieniony w ruinę, jego fabryka jest w Górlitz-Ost i jest dla niego stracona. On jest w krytycznym punkcie swego życia. Dotąd nienawidził narodowego socjalizmu, teraz będąc na ruinach Niemiec, mówi nie tylko o dumie narodowej, ale też o nienawiści i zemście. To bardzo boli, chociaż można dobrze zrozumieć takie zachowanie. (22.7.45)
"Omdlenie, które przychodzi od Boga, jest mocniejsze aniżeli władza ludzi". W czasach największej biedy i wygnania przychodzą na świat bliźnięta. "Nieproszony przyrost niemieckiej narodowości!"
Moja szwagierka urodziła w nocy bliźnięta, chłopczyka i dziewczynkę. Z powodu przybycia dwóch nowo narodzonych obywateli jest ogólne zamieszanie w naszych planach. Witamy te maleństwa jako błogosławieństwa od Pana. Wygłodniali i zrozpaczeni ludzie wokół
51
nas składają nam kondolencje do "przyrostu bez szans przeżycia". Ale my ufamy. Zastępując dzieciom mojego brata, robię im na czołach znak krzyża świętego i przynoszę szwagierce, przeznaczony dla niej od dawna słoik miodu i dwie róże. Gdybyśmy wiedzieli, czy ich oj¬ciec jeszcze żyje, bylibyśmy szczęśliwi. Potem na moście nad Nysą przyjmuję zwłoki zmarłego tam polskiego pułkownika i odprowadzam je na cmentarz. (26.7.45)
Konferencja zwycięzców w Poczdamie przyznaje Polsce "granice historycznej sprawiedliwości". Polsko - rosyjska interpretacja czyni z "tymczasowości" do chwili podpisania traktatu pokojowego "ostateczność".
Na ulicach duże, czerwone ogłoszenie w języku polskim: W Poczdamie zakończyła się konferencja czterech wielkich mocarstw. Linia nad Odrą i Nysą została ostatecznie zatwierdzona jako granica między Niemcami a polską. Przenigdy Polska nie ustąpi od tych "granic historycznej sprawiedliwości". Tym samym sytuacja staje się dla nas jaśniejszą. Zgodnie z racją stanu Polska uważa więc teren po prawej stronie rzek Odry i Nysy jako polskie terytorium. Co oznacza to dla nas, pozostałych tu jeszcze Niemców? Jak gorzko to odczuwa¬my, że nie ma ani poczty, ani żadnego przekazu wiadomości. Nie możemy się w tej apokaliptycznej sytuacji ani wypowiadać, ani informować. Współbracia w Deutsch-Górlitz, z którymi okazyjnie udaje się zorganizować spotkanie, nie mogą z powodu odmiennego położenia właściwie ocenić sytuacji. Rzeczy po tej i tamtej stronie Nysy zbyt różnie się rozwinęły. Z rozmowy z prałatem dr Cuno (kiedyś Wrocław) o tym prawie nierozwiązywalnym konflikcie, w którym uwzględnić trzeba tyle różnych okoliczności, wysnuć można co następuje: trzymać się kurczowo wszystkimi możliwymi środkami śląskiej rodzinnej ziemi. Nie zrezygnować z pozycji wcześniej, zanim to nie stanie się koniecznością spowodowaną psychicznym albo moralnym przymusem. Górlitz-Ost musi być jako pierwszy, niezbędny łącznik między niemiecką zdziesiątkowaną kurią we Wrocławiu i innymi w Niemczech, tak długo jak można obsadzony przez niemieckiego duchownego.
Tylko przez Górlitz-Ost jako przyczółek mostowy możliwe było, od chwili utworzenia granicy nad Nysą, bardzo ryzykowne przekazy¬wanie wiadomości między placówkami kościelnymi na śląsku a Niemcami po zachodniej stronie Odry i Nysy. Do maja 1946 roku nie było połączenia pocztowego z pozostałymi strefami okupacyjnymi podzielonych Niemiec. Wiadomości musieliśmy właśnie do maja 1946 nielegalnie przemycać przez Nysę. To było w tej godzinie ważnym dziełem Caritasu. Punktem przyjęć po stronie zachodniej była tamtejsza plebania, która przekazywała nam z kolei setki listów w odwrotnym kierunku. Nie mieliśmy też ułatwiać
52
polonizacji kleru przez dobrowolne opuszczanie placówek. Tenże prałat zachęcał mnie z uwagi na dobro diecezji do rezygnacji z działalności na terenie mojej wypędzonej parafii w Górlitz-West. (3.8.45)
Codzienność w polsko-rosyjskim kontekście. Czy należy ograbione i opuszczone ewangelickie kościoły przekazać kościołowi katolickiemu? Nowy cmentarz, polsko-rosyjskie "dożynki". (12.8. do 23.9.1945)
Osiedleni w Kurnikach polscy rolnicy przygotowali tamtejszy, ewangelicki kościół na odprawienie pierwszej mszy świętej. W starej, liczącej 700 lat niegdyś katolickiej świątyni, po raz pierwszy od 400 lat, odprawia się Najświętszą Ofiarę. Nie odczuwamy przy tym żadnych uczuć tryumfu. Ja postarałbym się u swojego ewangelickiego kolegi gdyby jeszcze był obecny o pełnomocnictwo. (12.8.45)
Podczas odwiedzin chorych w urządzonym przy ulicy Wrocławskiej 9 (Schenckendorffstrasse) ambulatorium znajduję na marach 18 -letnią niemiecką panienkę. Strzał przez gardło. Nikt o nią nie pyta. Nie pracowała tak jak tego wymagał "soldat". W piwnicy tego same¬go domu są uwięzieni Niemcy, którzy z (głodu) nielegalnie przekroczyli wschodnią granicę. Bije się ich i katuje. Słychać ich krzyki dniami i nocami. Po południu docierają wiadomości, że we wszystkich domach poszukuje się mężczyzn między 18 a 45 rokiem życia. Tych mężczyzn wygnano. Dokąd? Nikt nie wie. Z obozu, znajdujące¬go się w szkole Lessinga bardzo często odchodzą transporty na wschód (przez Wehrkirch i Kohlfurt), gdyż nasz wiadukt kolejowy został zniszczony. W Rauschwalde. w szpitalu prowadzonym przez siostry boromeuszki, wiele sióstr, uciekinierek ze Śląska czekających tam na przejście przez Nysę na wschód, uświadamia sobie, że tam już nie mogą wrócić. Most na wschód jest zamknięty, na zachód wyrzuca się ludzi, którzy są pędzeni z bardziej odległych okolic śląska w stronę Nysy łużyckiej (13.8.45)
Przy Placu Partyzantów (Friedrichsplatz) w gmachu technicznej szkoły zawodowej otwiera się polską szkołę. W czasie otwarcia nie pada, oczywiście, ani jedno niemieckie słowo. Obecne jeszcze niemieckie matki nie mają pojęcia o czym tu jest mowa. Tylko na krótki jeszcze czas organizuje się tu z powodu zapotrzebowania na niemieckich robotników "Fremdarbeiter" niemieckie klasy. Potem nastąpi w myśl postanowień poczdamskich całkowite oczyszczanie Polski z obcego i wrogiego dla państwa niemieckiego elementu. Polskie chorągwie, zdjęcia polskich, komunistycznych szefów państwa zdobią sale lekcyjne. O Bogu nie wspomniano w czasie długich przemówień. Serce truchleje. W międzyczasie docierają do moich rąk przemycane listy od moich parafian. Bieda jest przerażająca.
53
Kobiety są same z dziećmi i boją się o swoich mężów. Nie ma widoków na zmiany, na chleb i mieszkanie. I w ogóle na pracę. Ciągle męczy mnie to, że w tym czasie nie mogę być u swoich w Górlitz-West.
U świętego Jakuba w Górlitz-West jest konwent. Jak to miło spotkać znowu swoich współbraci. Tu na powrót normalizuje się powoli życie. Ziemia jest wprawdzie okupowana przez Rosjan, ale nie odbiera się jej niemieckiemu narodowi. Jaka nędza natomiast dotknęła drugą stronę, gdzie dalej ma miejsce nielitościwe wypędzenie! Bez przerwy wygania się tych biednych Ślązaków z głębi ich kraju w kierunku Nysy. Górlitz-West idzie teraz swoją drogą. Nas z miasta wschodniego prawie nikt nie rozumie. (19.9.45)
Nowy burmistrz polski ma nowe plany. Jest potrzebny nowy cmentarz. Jako dobrze znający teren, jestem zaproszony na oględziny upatrzonego przez niego miejsca, które znajduje się przy drodze do Kurnik za przejściem przez wiadukt kolejowy. Po powrocie do domu zastałem w mieszkaniu pewną zakonnicę, którą dzięki znajomości języka polskiego puścili przez most. Mój brat Jan wrócił z niewoli ciężko chory i nie może się przedostać przez most. Ja mam mu pomóc. On chciał się dowiedzieć, czy jego żona i dzieci jeszcze żyją i gdzie mieszkają. Przedostając się bez przeszkód przez most spotykam znowu swojego brata. Jest blady, wychudzony, z otwartą do kolana raną na nodze. O kulach przesuwa się powoli do przodu. Cieszy się z tego, że jego rodzina mieszka u mnie, ale serce się ściska mu bardzo, że dla własnego bezpieczeństwa byłoby niewskazane pójść natychmiast przez most do swoich. Dobrze, że w szpitalu pw. św. Karola Boromeusza zostaje przyjęty na kurację. Na drugi dzień organizuję spotkanie mojego brata i jego rodziny u mnie mieszkającej. Po stronie polskiej pojawia się obok żony trójka jego większych dzieci oraz to narodzone w czasie ucieczki, którego ojciec jeszcze nie zna. Po drugiej stronie nędzna postać w łachmanach z laską - ojciec. Polski żołnierz rozumie sytuację i przepuszcza dzieci przez most, pozwalając im przez kilka minut zobaczyć się z ojcem. Drżąc idą, tylko one same, bez matki - jej nie wolno było pójść - na drugą stronę. Te dzieci przeżywały przy moście dużo potworności. Z powodu braku kontaktu z ojcem przez długi czas i także dlatego, że u mnie mieszkają, musi się on zadowolić powitaniem: "Szczęść Boże, wuju, tatusiu!" (Griiss Gott, Onkel, Vati!") (22.9.45)
Na Placu Partyzantów (Friedrichsplatz) montuje się z okazji dożynek ołtarz polowy. Plony zebrało polskie wojsko (o ile wypędzeni teraz niemieccy rolnicy mogli jeszcze wysiać zboże). Przed ołtarzem ustawia się pułk. Po mszy polowej niezbędna defilada niemieckich oddziałów, potem odbywa się przyjęcie w byłych niemieckich koszarach (Winterfeldkaserne). Wszystko to wydaje mi się obrzydliwe. Rosyjski dowódca pułku wygłasza przemówienie.
54
Przepełnione jest nienawiścią i chęcią zniszczenia wszystkiego co niemieckie. Wreszcie o godz. 14.30, po otrzymaniu zgody rosyjskiego pułkownika, wyrywam się stamtąd. Bez jego zgody nie wolno nikomu opuścić pomieszczenia. Wiadrami rozlewa się wódkę do szklanek od piwa. Wielka hala, przeznaczona do ćwiczeń wojskowych, wypełniona jest stołkami i taboretami. Wszyscy piją i wkrótce są pijani ... oto, co nastąpiło po mszy polowej. Niemieckie kobiety! Strzeżcie się dziś wieczorem! Po popołudniowym nabożeństwie (w Leopoldshein) dowiaduję się od pewnej osoby, która była obecna w kościele, że na moją szwagierkę napadli żołnierze między Kurnikami a Zgorzelicami, ale uratowała się, ponosząc rany i doznając cielesnych obrażeń. (23.9.45)
Żadnego "zysku" kosztem ewangelickich braci.
Dzisiejsza rozmowa z księdzem prałatem dr Cuno na temat nowo utworzonego "urzędu biskupiego" w Gorlitz-West ( na razie filia Arcybiskupiego Ordynariatu Wrocław) daje jasny obraz nowo pows¬tającego problemu. Polskie starostwo w Górlitz-Ost (Zgorzelice) zamieniło na początku miesiąca samowolnie po prawej stronie Nysy wszystkie ewangelickie kościoły powiatu Gorlitz na polskie, katolickie i mnie jako jedynemu z powiatu, który zna język polski, przekazało później do zarządzania i dyspozycji.
Prócz pani pastor z Leopoldshein, która mnie poprosiła o to abym opiekował się tymi bezpańskimi kościołami, wszyscy pozostali pastorzy opuścili swoje dotychczasowe parafie. W ciężkiej godzinie nie chciałem robić wrażenia, że coś "zyskuję" kosztem moich ewangelickich braci. Z księdzem prałatem dr Cuno uzgodniliśmy, że tymczasem przejmujemy le kościoły w miejsce nieobecnych ewangelickich proboszczów, gwarantując porozumienie z odpowiednimi ewangelickimi władzami w Gorlitz-West przede wszystkim dlatego, aby ochronić je przed plądrowaniem i dalszym zniszczeniem. Jednocześnie zaszła konieczność odprawiania przynajmniej od czasu do czasu nabożeństwa dla nowo osiedlonych polskich rolników. Wobec tej wyjątkowo trudnej sytuacji superintendent L. w Gorlitz-West z ciężkim sercem wyraził zgodę na opiekę nad tymi kościołami i podziękował za wierne poręczenie i tymczasowe uregulowanie sprawy. Alternatywą był upadek i zniszczenie kościołów. Wieczorem mogę nareszcie przeprowadzić mojego brata J., który"powrócił z niewoli, by mógł połączyć się z rodziną. Udało mi się uzyskać dla niego zapotrzebowanie na kościelnego i tym samym zaświadczenie o pracy dla niego (w moim kościele). Podczas gdy on wraca do swoich, którzy przebywają u mnie od lutego, spotykamy nowe grupy nędzarzy z powiatu Lauban-PfafFendorf (Lubań), wypędzonych w przeciwnym kierunku. (12.10.45)
55
Dramatyczna podróż przez stratowany, umierający, niemiecki Śląsk. Odwiedziny u administratora apostolskiego we Wrocławiu.
Dnia 1 września 1945 roku kardynał Hlond powołał dr karola Milika na administratora apostolskiego diecezji wrocławskiej, który od-joł kościelną jurysdykcję. Teren jego działalności obejmuje mniej więcej obszar rejencji Wrocław i Legnica. Już ukazuje się pierwsza gazeta "apostolskiej Administracji", naturalnie - za wyjątkiem niektórych łacińskich tekstów - w języku polskim, chociaż obecnie w tym rejonie jest mało polskich duchownych. Pierwszy numer reguluje kolekty, zaostrza ich odprowadzanie i zobowiązuje księży do sporządzania nowych rejestrów inwentaryzacyjnych, których odbitkę należy przesłać władzom kościelnym. Dla nas, będących w odległości 165 km od Wrocławia, stanowisko i funkcja nowego administratora kościelnego pozostaje jeszcze trochę niejasne. Jeszcze nie wiemy w jakim stosunku- nowa polska władza kościelna, która określa siebie jako legalną, stoi do dotychczas tę władzę sprawujących, którą po śmierci kardynała Bertrama (zmarł 6 lipca 1945) reprezentuje wybrany przez kapitułę katedralną wikariusz kapitulny Ferdinand Piontek. Czy ona także umrze bezgłośnie, tek jak niemiecki urząd w górlitz-Ost, który po prostu się zignorowało, chociaż pozostawiło się jeszcze jeden pokój reprezentantowi całego miasta w starostwie. W drama¬tycznych okolicznościach wybieram się do Wrocławia celem uzyskania wyjaśnienia bardzo ważnego problemu i nawiązania kontaktu z obydwoma "mocarzami" oraz by otrzymać zasadnicze informacje. Publicznych środków lokomocji jeszcze nie ma, jeszcze mniej niż minimum prawa i prawnego bezpieczeństwa w drodze. Byłe niemieckie auto pocztowe - teraz do dyspozycji Polskiego Czerwonego Krzyża (PCK) - zabiera mnie na moją prośbę. Z trudnością dojeżdżamy do Bolesławca (Bunzlau). Jest szary, dżdżysty i zimny listopadowy dzień. Na ulicy spotykamy nieprzeliczone kolumny nędzarzy, wypędzonych ze swych rodzinnych stron, Ślązaków. Pędzi się ich po¬mimo licznych ofiar śmiertelnych pozostawionych na skraju drogi do odległego jeszcze mostu w Górlitz. Wszyscy noszą przepisowe dla Niemców białe opaski. Rozpoznaje się ich z daleka, jako pozbawione praw osoby są zdani na wszystkie przykrości i przeciwności. Gospodarstwa wzdłuż drogi są zniszczone, pola nie uprawione, wsie opuszczone. Na Dolnym śląsku ciąży cmentarna atmosfera. Po ulicy gromadnie harcują myszy polne, jedynie okrzyki wron nadają temu przerażającemu obrazowi trochę życia. Przed Bolesławcem natknęliśmy się na wielki, przesadnie wystrojony, rosyjski cmentarz wojskowych bohaterów, jak' zwykle upominający się o oddanie zmarłym bohaterom "wiecznej chwały".
56
Miasto Bolesławiec w 70% spalone. Ale kościół katolicki i dom parafialny jest czynny. Tu wóz odmawia dalszego posłuszeństwa. Miejscowy niemiecki proboszcz przyjmuje mnie w swojej wymownej prowizorce i służy skromnym noclegiem w sąsiednim pomieszczeniu. W samej parafii rozbił swoje namioty i przejął funkcje polski współbrat. On jest "właściwym proboszczem". Dotychczasowy proboszcz, który na to zezwala, żyje żebrząc. To nie daje wiele, bo garstka pozostawionych przez Polaków Niemców nie ma pieniędzy (polskich), aby złożyć trochę polskiego grosza na kolektę w czasie niemieckiej mszy. Pieniądze niemieckie są, począwszy od czerwca, zupełnie bezwartościowe. Do polskich zło¬tych, stanowiących nową wartość dochodzą tylko Polacy, którzy przywłaszczony niemiecki inwentarz sprzedali Polsce albo pracują w polskich urzędach. Po ogłoszeniu postanowień Traktatu Poczdamskie¬go, nabożeństwa odbywają się osobno dla Niemców przeznaczonych do wypędzenia i dla nowych panów tego kraju. Zasada ta jest ściśle przestrzegana. (7.11.45)
Około godziny 13.30 docieramy wreszcie do Legnicy.(Liegnitz) i dalej po starej autostradzie do przedmieść mojego rodzinnego miasta Wrocławia. Za Klettendorf (Wrocław Klecina-Kobierzyce) skręcamy z autostrady w kierunku centrum Wrocławia. Miasto przedstawia tutaj obraz potwornego spustoszenia.Tylko szkielety tylnych ścian wypalonych domów sterczą oskarżające Od Parku Południowego aż do centrum miasta (rynek) całe życie zginęło w ruinach. Przy Kaiser Wilhelm Strasse wśród ruin "pracuje" magicznie oświetlony polski bar taneczny. Ulice poprzeczne są nieprzejezdne, zasypane ruinami. Kościół p.w.św. Wincenteego przy ulicy Rycerskiej jest bardzo zniszczony, także kościół NMP na Piaskach. Szczątki wieź wypalonej katedry sterczą w niebo. Syjon jest spustoszony. Stary godziwy Breslau, szczególnie jako Terra Sancta (wyspa katedralna), jest zhańbiona. Tylko kościół św. Krzyża demonstruje jeszcze minioną piękność, chociaż granat przebił nawę górnego i dolnego kościoła. Ołtarz środkowy kościoła dolnego pokryty jest gruzami. Z dołu można zobaczyć kawał nieba. Z dyrektorem Caritasu, który mógł się jeszcze utrzymać we Wrocławiu, składam pierwszą wizytę nowemu, polskiemu administratorowi przy Placu Schiesswerder'a. On jest niezobowiązująco miły. Wydawać ba się mogło, że w żaden sposób nie wzrusza go to, ile Bożego i ludzkiego prawa zdeptano tu od chwili upadku Niemiec. Droga przez zrujnowane miasto jest wręcz niebezpieczna. Z powodu zniszczenia dużych powierzchni miasta i ja tracę w bliskim mi miejscu orientację. Nowe, polskie nazwy ulic nic nam nie mówią. Dr Ferdinand Piontek, który z dniem 1 września 1945 został "pozbawiony" swojego urzędu kościelnego, relacjonuje mi przebieg spotkania z polskim kardynałem Hlondem, domagającym się dnia 12 sierpnia 1945 roku - w oparciu o powołanie się na wolę
57
Ojca świętego -dobrowolnej rezygnacji z władzy jurysdykcyjnej w zakresie starej archidiecezji Breslau na wschód od Nysy. Po długim zmaganiu się ze sobą - na tę rozmowę poproszono też prałata Newgera - dr Piontek podpisał rezygnację, nie stawiając bliższych pytań, czy odwiedzający go kardynał Hlond nie miałby jakiegokolwiek pisma papieskiego względnie rzymskiej kurii potwierdzającego ten nakaz. Jak dotąd w 900 letniej historii tej archidiecezji nigdy nie było podobnego żądania. Ale to pytanie i tek by nie pomogło ostatniemu, legalnemu z wyboru i sprawującemu władzę w diecezji Breslau prałatowi. Według prawa kanonicznego kardynał winien posiadać publiczną wiarygodność, jeżeli on się powołuje na "oraculum Papae" (wypowiedź papieża ka¬non 239, cyfra 17 starego kodeksu, pod dodatkowym przywilejem dla kardynałów). To tutaj miało miejsce. Wobec tego w tym momencie niemożliwe było wymaganie od prymasa pisemnego dowodu potwierdzającego prawdziwość jego żądań. W klasztorze p.w.św. Urszuli przy Placu Rycerskim (Ritterplatz) odwiedziłem jeszcze księdza bis¬kupa Ferche, kanonika Kastnera, prałata Blaschke i prałata Newgera. Oni czekali na nakaz opuszczenia kraju. Sami nie wyjechali po to by dać świadectwo. Nowe polskie władze kościelne odsunęły ich jako re¬prezentantów diecezji z ponad 900 letnią tradycją i zupełnie wyizolowały. Tu skarżą się, źe we własnym mieście czują się obco, że oni za wyjątkiem księdza biskupa Ferche, nie rozumieją ani jednego polskie¬go słowa. Obrady z tymi, w międzyczasie zupełnie odosobnionymi niemieckimi kościelnymi dostojnikami zmierzają ku temu, aby wszelkimi środkami, w porozumieniu z nową polską administracją kościelną spróbować utrzymać placówkę w Górlitz-Ost (jako przyczółek mostowy dla połączenia z pozostałymi Niemcami i potajemny punkt podparcia dla wypędzonych przez Górlitz-Ost Niemców. W ten sposób jeszcze raz się upewniłem pertraktując z nowym polskim kierownictwem kościelnym, że moja pozycja była urzędowo-legalna, co zostało w połowie listopada 45 roku wyjaśnione.(8.11.45)
Slogany w polskiej prasie brzmią jak stały akompaniament i potwierdzają klimat: "Nie możemy i nie chcemy razem z Niemcami żyć w jednym kraju". Dzisiaj pisze Trybuna Dolnośląska, ukazująca się we Wrocławiu: "Problem z Niemcami jest dla nas pytaniem: być lub nie być na tym terenie. Nie możemy i nie chcemy mieszkać razem z Niemcami w tym kraju. Obecność Niemców utrudnia nam każdego dnia organizację uporządkowanego życia gospodarczego. Pozostali na tych terenach Niemcy stanowią gwałtowne obciążenie dla zaopatrzenia, jednocześnie przysparzają trudności mieszkaniowych dla wzrastającej liczby osadników. Nie chcemy Niemców z tych terenów postawić przed sądem ani obciążyć ich do pewnego stopnia winą za zbrodnie Hitlera, My mamy tylko jedną odpowiedź:
58
Niemcy muszą ten teren opuścić, nie chcemy w ogóle problemu niemieckiego". Ten program został u nas, w odrąbie 30 kilometrowej strefie granicznej, zrealizowany. Dla pozostałego leżącego na linii Górlitz-Beuthen (Zgorzlice-Bytom) 290 km, szczególnie dla Wrocławia był on aktualny.
Według danych władz polskich w dniu 15 lutego 1945 roku na terenie Dolnego śląska było jeszcze 1.236.125 Niemców, (por. Pasierb, a.a.O. Wędrówka itd 65-66 Tab.l). Trybuna Dolnośląska pisze dnia 4 lutego 1946 roku: "Początek wysiedlenia niemieckiej ludności przypadł jeszcze na okres poprzedzający konferencję poczdamską. Polskie władze, które zajmowały się tą międzynarodową i wręcz odpowiedzialną sprawą, kierowały się przede wszystkim dobrem polityki wewnętrznej i żądaniami polskiej racji stanu. Ta wymagała koniecznego i możliwie szybkiego rozwiązania problemu niemieckiej ludności. Całkowite wysiedlenie Niemców i osiedlenie się Polaków jest pierwszym i naczelnym zadaniem, które postanowiliśmy i które pragniemy prawidłowo przeprowadzić". ... "Zasada nadrzędnego pan¬owania polskiej racji stanu ... była skuteczną w całej akcji wysiedlania ..." (Pasierb a.a.0.67) pof. też Franz Manthey "Polnische Kirchengeschichte", hildesheim 1965, 32).: "Biskup katowicki, Adamski przyznaje w swoim memorandum, jak bardzo go to wzruszyło, kiedy ówcześni zdziesiątkowani dostojnicy kościelni kapituły katedralnej we Wrocławiu (udał się tam na przełomie maja i czerwca 1945) próbowali pertraktować z nim jako przedstawicielem polskiego kościoła, aby przyznać przynajmniej pewne prawa niemieckim mieszkańcom: do pozostania i posługiwania się mową niemiecką, podał im do zrozumienia twardą, nową zasadę polityków kościelnych: "Niemieckiej mniejszości, nawet katolickiej nigdy w Republice Polskiej nie będzie ani w diecezji Wrocławskiej!"
Ten sam kierunek wskazuje uwaga dr Engelberta: "Rosyjski komendant nie pozostawił żadnej wątpliwości co do tego, że według postanowień połączonych mocarstw w Jałcie, wszyscy Niemcy muszą opuścić Śląsk. Niemieckiego organu władzy we Wrocławiu już nie było, ludność była skazana na arbitralność polskiej milicji", (z "Geschichte des Breslauer Domkapitels 1810-1945. Hildesheim 1964, 249). (26.11.45)
"Proszę księdza, ja chcę dobrze! Proszę zawczasu załatwić opłatek świąteczny, inaczej wywoła pan powstanie."
Do tradycji zachowywanych w Polsce, z której Polacy nie chcą zrezygnować, należy łamanie się opłatkiem w Boże Narodzenie. Zgodnie z polską tradycją przyrządza się go w kształcie koła lub czworokąta, wyciskając na nim za pomocą specjalnego narzędzia jakiś
59
religijny symbol. W wigilię łamie się go, po poświęceniu w kościele, jako znak wspólnoty. Staranie się o opłatki to zadanie proboszcza, jak również rozesłanie ich przez ministrantów do domów za dowolne dat¬ki. Pewna sprzyjająca mi polska rodzina zwróciła mi wczoraj uwagę: "Proszę księdza, proszę załatwić opłatki, nawet gdyby musiał pójść ksiądz po nie do Krakowa, żeby nie było oburzenia!" Do tych wszystkich trosk dochodzi jeszcze: załatwić opłatki! Ale gdzie? Ta tradycja była tu nieznana. Do przyrządzania ich są potrzebne żelazne foremki, jak przy pieczeniu hostii. W końcu odkryliśmy takie narzędzie u sióstr w Liebenthal. Odważyliśmy się podjąć tę niebezpieczną i kosztowną drogę. Zamówiliśmy opłatki za 12.000zł. i odebraliśmy je krótko przed Bożym Narodzeniem. Uczniowie tutejszego polskiego gimnazjum rywalizowali między sobą, podczas roznoszenia ich po domach. Akcję tę zakończyliśmy, na co ja nigdy nie liczyłem, czystym zyskiem, wynoszącym około 20.000zl., co dało nam szansę, aby wreszcie coś konkretnego uczynić dla moich wynędzniałych rodaków. (28.11.45)
Przez Śląsk zaszczuci i wypędzeni - ofiary powierzchownej umowy między Rosjanami, Polakami i mocarzami zachodnimi.
Do tej pory granica była we wschodnim kierunku w zasadzie ot¬warta. Posterunki rosyjskie, po dokładnym przestudiowaniu przepustek, zgadzały się z Polakami. Ale od dziś przeprowadza się ze strony rosyjskiej rygorystyczne zamknięcie granicy. Polacy nie mogą pozbyć się "swoich" Niemców, których gromadnie pędzą przez Śląsk do Nysy. Po polskiej stronie z dnia na dzień tłoczą się teraz setki, tysiące a nawet więcej ludzi. Są wyczerpani długą drogą, bez dachu nad głową, bez wyżywienia, skazani na kaprysy zimy. W Moskwie ma -takie idą słuchy - mieć miejsce konferencja, na mocy której (znowu!) cały Górlitz ma należeć do Polski w zamian za pozostawienie przez Polskę "swoich" Niemców w kraju. (23.12.45)
Jak wyglądało ze strony Polski planowanie i organizacja tego wy¬siedlenia, którego straszne realia od 2I-go czerwca odczuwamy na własnej skórze? Pasierb pisze a.a.O.71.73.81 o tym jak następuje: "Pierwsza faza, w której szukało się form organizacyjnych tego wysiedlenia, sięgneła po konferencję w Poczdamie. Pełnomocnik rządu dla Dolnego śląska powołał dnia 31 sierpnia 1945 roku specjalny or¬gan władzy, a mianowicie "komisariat dla spraw repatriacji Niemców". (71). Pierwszym zadaniem tego komisariatu było wypracowanie nakazów wysiedlenia z uwzględnieniem liczby wysiedleńców (z ud¬ziałem starców, dzieci i inwalidów), stacji odpraw, liczby potrzebnych pociągów... kolejności wysiedlenia itd. ... Ponadto Komisariat zamier¬za skontaktować się z sowieckimi organami władzy w sowieckiej strefie okupacyjnej dla właściwego przebiegu akcji (Chodzi oto, aby we właściwym czasie przygotować miejsce dla napływających Niemców.). ...
60
Nowe elementy organizacji wniosło porozumienie podpisane z sowieckimi organami władzy dnia 31 października w Poczdamie. ... Strefa sowiecka miała przyjąć dwa miliony osób, zaś brytyjska 1,5 miliona. ... Z postanowień wynikało, źe wysiedlenie Niemców ma rozpocząć się natychmiast. (73)
... Polsko-brytyjskie porozumienie z dnia 14 lutego 1946 roku przewiduje, żeby wykorzystać do wysiedlenia polskie i rosyjskie wozy transportowe oraz angielskie okręty. Według tego planu miało wyjechać 1500 osób dziennie koleją przez Szczecin, przet Węgliniec 5500 osób i drogą morską ze Szczecina 1000 osób.
Smętne Boże Narodzenie. W Sylwestra 1945 roku dobro, jakim jest człowiek, "nanosi się" niby piasek na brzeg Nysy i pozostawia samemu sobie.
W niedzielę i święta możemy jeszcze dla reszty Niemców (którzy pracują oficjalnie dla polaków) o godz.7.00 rano odprawić mszę świętą. Polacy wstają później i lubią późniejsze msze święte. Przerażająca nędza głodujących i marznących na ulicy wygnańców, szczególnie chorych, starych oraz terror, który nie znosi niemieckiego słowa, zaćmiewa atmosferę Bożego Narodzenia. Ze łzami w oczach śpiewamy i moją wielką rodziną w wigilię stare kolędy, tłumiąc głos w obawie, że ktoś mógłby nas usłyszeć. ... To jest przerażające, by być we własnym domu pozbawionym mowy ojczystej. (24.12.45)
Dwaj bracia jezuici, którzy nielegalnie przekroczyli granicę z za¬chodu zostali przez Korpus Ochrony Pogranicza aresztowani. Przez pośrednika proszą mnie, abym się za nimi wstawił. Moje pertraktacje z komendantem kończą się powodzeniem. Dobrowolnie dają 100 zł łapówki. Polscy żołnierze są wielce niezadowoleni całkowitym zamknięciem granicy od dnia 23 grudnia, z powodu kontroli prowadzonej przez Rosjan na tamtym brzegu. Oni przecież otrzymywali niesłychane sumy "łapówek, ("proszę nas tak ostro nie kontrolować!") Koło południa nadchodzi burza śnieżna. Tym razem pędzi się setki ludzi od dworca w Moys w kierunku nyskiego mostu. Chodzi o transport wysiedleńców z Nysy, przybyłych w nieopalanych bydlęcych wagonach. Pociąg ten był przez trzy dni w drodze. Około 500 pasażerów pozostawało bez jakiegokolwiek wyżywienia. Teraz czołgają się otoczeni przez milicję, jak duchy w kierunku mostu. Patrząc przez okno, możemy naliczyć około 25 księży wśród których są i starzy oraz 70 zakonnic. Oni jeszcze nie wiedzą, że ich do upragnionego zachodniego Górlitz nie wpuszczą. W międzyczasie zastanawiamy się jak około 100 osób (25 księży i 70 zakonnic) szybko gdzieś zakwaterować. Przez 3 godziny pozostawiają ich na moście mimo mroźnego wiatru, aby tym samym wytłumaczyć im: Przejście do "Deutsch-Górlitz" jest niemożliwe, poradźcie sobie sami! Fala tej ludzkiej nędzy płynie oczywiście do nas z powrotem.
61
Teraz wprowadzają się ci biedacy do pustych mieszkań bez drzwi i okien. Wszystkie rzeczy palne, nawet belki stropowe i ramy okienne idą do pieca. Dużo domów traci w ten sposób belki stropowe. Księży przyprowadzamy do nas. Przygotowujemy im prowizoryczne schronienie w pustym mieszkaniu nad nami. ... Zaprzyjaźniony z nami Polak z Podlasia (Hermsdorf), przynosi wkrótce na moją prośbę kilka stert słomy, drzewo i wódkę, którą rozcieńcza się i rozdaje. Podeszły w latach ksiądz, kładzie się do jedynego łóżka jakim dysponujemy. Dzięki pomocy polskiego rolnika pomieszczenia są wkrótce nagrzane. Rozwiesza się przemoknięte ubrania. Wszyscy są szczęśliwi, że mają tej nocy ciepło i dach nad głową. Potem przychodzą do mnie na uroczystość z okazji zakończenia roku 1945, w czasie której odmawiamy razem powszechną modlitwę wieczorną. Rzadko kto z wdzięcznych ludzi ścisnął mi tak rękę , jak ci księża "w drodze" z niczego w nic, w Sylwestra 1945 roku. Po nabożeństwie sylwestrowym proszę kilka zaufanych kobiet do zakrystii - homilia z powodu konkretnej sytuacji omawia czynną miłość jako obowiązek - i proszę je, aby mi w miarę możliwości pomagały w znalezieniu kwater i wyżywienia przynajmniej dla księży i zakonnic, matek z małymi dziećmi i chorych. Pomimo ostrego zakazu nawiązywania kontaktów z Niemcami, otrzymuję wkrótce zgodę na pojedyncze posiłki. W ten sposób następuje odprężenie i my przeżywamy dzięki dobroci i odwadze polskich chrześcijan, na tej stacji wypędzenia jeszcze troszeczkę Caritasu Chrystusowego.
70 zakonnic jest przyjmowanych przez PCK (Polski Czerwony Krzyż), u naszych sióstr i w pustych mieszkaniach przy ulicy Sebastiana Bacha 15. Wkrótce dyrektor Caritasu Z. (Wrocław) przynosi na nasze wołanie S.O.S. pieniądze i żywność z Wrocławia. Goszczący u nas księża wspomagają mnie w duszpasterstwie, przede wszystkim w trosce o chorych i umierających, którzy zadomowili się w prymitywnych, zdemolowanych domach. Mnie, który jako jeden jedyny mówi po polsku, zostaje przytłaczająca "polityka" spraw zewnętrznych i zabezpieczenie całego "przedsięwzięcia" tej sprawy wobec możnowładców. (31.12.45)
Wewnętrzne polskie sprzeczności, które załatwia się namiętnie i brutalnie. Kiełkująca polsko-niemiecka solidarność w tych niszach, które pozostały nietknięte przez nienawiść. Zycie na zlecenie? Jak to się kiedyś skończy? "Tylko uciec stąd, gdziekolwiek na Zachód"
Począwszy od 8 grudnia mamy do pomocy P.B. SJ z Berlina, który świetnie mówi po polsku. Polska Partia Robotnicza obsadza powoli wszystkie kluczowe stanowiska. Z początkiem Nowego Roku jest starostwo, posada burmistrza. Liga Kobiet, i Spółdzielnia w rękach nowej państwowej partii PPR. Obok obligatoryjnej nienawiści przeciwko wszystkiemu co niemieckie, przeciwnicy przeprowadzają
62
także "jednostkowe akcje" w kościele. Chodzi teraz bardziej o to, ażeby oprzeć się nie tylko pierwszym sztormom, ale także i nad¬chodzącym następnym. Uderzenia mają dosięgnąć także reakcyjny •kościół. Uczy się nas wybierać między "reakcyjną Polską sanacyjną", to znaczy Polską faszystowską, pod przewodnictwem tzw. Sanacji (uzdrowienie), a partią postępową "Polską Ludową". Stopniowo opadała maska przez deklarowanie zgody na światopogląd materializmu dialektycznego; oczekiwaliśmy, że to nastąpi. Oczywiście zdarzają się wśród Polaków często osobiste rywalizacje, które w bardzo agresywny¬ny sposób prowadzą prawie do wzajemnego pokonania przeciwnika. Między tymi, aż do krwi rywalizującymi grupami, kobiety jako "kochanki" grają często rolę szpiegów. One zmieniają swe role dopóty, dopóki ich ofiary nie zostaną pokonane, biada temu, który nieświadomie dostaje się do tej dżungli. Główną aktorką w tej diabolicznej, przez nas zupełnie nieprzejźanej grze, była pewna urzędniczka, która jak powszechnie było wiadomo, pracowała w służbie polskiej .tajnej policji. Ogromnie się chwaliła, jak ją niektórzy Polacy nienawidzą i jak się jej boją. Przede wszystkim chodziło jej o moje mieszkanie, w którym przebywają Niemcy. "Ksiądz na między innymi tajemne przedszkole" - codziło o moje szwagierki i 13 dzieci moich braci i przyjaciół, do tego dochodzi 25 przyjętych pod nasz dach w dniu 31 grudnia 1945 roku duchownych, obciążając mnie "negatywnie"). Ona dokuczała nam i zapowiedziała, że wkrótce zlikwiduje się to "niemieckie gniazdo". Zdolna do tego była, aby w czasie nabożeństwa, stojąc z przodu przed prezbiterium odwrócona do parafian, powiedzie im, że ksiądz stojący przy ołtarzu jest Niemcem i tym samym jest wrogiem Polski. Miała zamiar sprowokować mnie, aby potem donieść władzom, że na polskiej ziemi "zasłużeni komuniści" tolerują niemieckich duchownych. Wymyśliła wiele aktów nienawiści, łącznie ze znieważaniem konfesjonału, przez kraty którego pluła mi w twarz. Drżeliśmy przed momentem, kiedy ona ostatecznie "uderzy". Ale nie tylko my martwiliśmy się, także chrześcijańscy przedstawiciele władz współczuli nam, lecz oni byli tak jak my bezbronni. Dopiero w styczniu 1946 roku znikła bez śladu. Z kręgów rządzących dowiedziałem się, że podejrzana współpracowała w czasie wojny na terenie Warthegau z gestapo, gdzie podawała się za Niemkę. To obciążyło ją bez ratunku. Między Polakami a pozostałymi Niemcami doszło do pierwszego oddechu. Także 25 księżom zrobiło się lżej na sercu. Życzliwi Polacy zapraszali w dalszym ciągu tych wygnanych księży w gościnę. Niektórzy zaopatrywali ich także w żywność. Zaczęto się rozumieć. W ciemnej rzeczywistości rozwinęła się polsko-niemiecka solidarność, która umożliwia wielu Niemcom zachować swoje życie. Wprawdzie wisiało to w powietrzu, że 25 niemieckich księży nie może tu już dłużej przebywać.
63
Oni sami czuli, że siedzą na beczce prochu i próbowali na własną rękę umieścić się po wsiach polskiej części powiatu zgorzeleckiego do czasu otwarcia granicy przez Czerwoną armię. Schronienie znaleźli także między innymi w ewangelickich, przez nas wiernie utrzymanych, domach parafialnych. Polacy, którzy w międzyczasie osiedlili się tam, przyjęli ich za swoich dusz¬pasterzy i zaopiekowali się nimi. Ale most pozostał nieprzejezdny. Także dla mnie od chwili moich ostatnich odwiedzin w Górlitz-West, tj od dnia 14 grudnia 1945 roku nie było szans na dalsze wizyty "tam". Wobec tak bliskiego, będącego w zasięgu ręki Górlitz-West, pozostali tu Niemcy skazani byli na wypędzenie. Pomimo, że od dnia 23 grudnia most zamknięto, wewnątrz Śląska kontynuowało się akcję wysiedleńczą. Tak jak się to u nas działo, wyganiało się ludzi z mieszkań i pędziło na piechotę do Górlitz, do którego przybywali umęczeni i musieli wegetować w najnędzniejszych schronieniach po wschodniej stronie Nysy, obok niemieckiego miasta Górlitz. Wśród tysięcy, których pędzono do Górlitz, wybuchły teraz epidemie. Księża i lekarze mieli teraz pełne ręce roboty. Także zakonnice z Nysy, które wyładowano tu 31 grudnia wraz z księżmi zaangażowano do pielęgnowania chorych. Brakowało wszelkiej higieny, lekarstwa są nie do zdobycia. Dzięki łapówkom zdobywamy okazyjnie medykamenty. Znowu dojrzewa po cichu polsko-niemiecka wspólnota SOS. Nikt nie wie , kiedy ta akcja wygnańcza się skończy, kiedy most otworzą, kiedy i jak skończy się to życie w Górłitz-Ost, będące tylko jedną tęsknotą: uciec spod władzy terroru. Obojętnie dokąd. Tylko uciec stąd na zachód! życie w strefie rosyjskiej, gdzie nie ma wygnania, wydaje się pomimo panującego tam głodu, wielką nadzieją. Deutsch-Górlitz ze swoimi tak blisko będącymi wieżami i domami, jest dla nich symbolem Niemiec, jest krajem, w którym nikt nikogo nie skazuje na wyginięcie tylko dlatego, że miało się niemiecką matkę i że mówi się po niemiecku. (1946)
Dnia 20 lutego rozpoczyna się "urzędowe" przez komisję międzynarodową regulowane wysiedlenie Niemców.
Nad tym "rozpoczęciem" bardzo się dziwimy. W Kohlfurt (Węglińcu) odległym o około 30 km (węzeł kolejowy), urządza się rzeczywiście angielska komisja, która miała czuwać nad przeprowadzeniem akcji. Fakt, że Anglicy pojawili się w pobliżu wzbudził niepojętą nadzieję na sprawiedliwość i humanitaryzm. Oni też pracowali skrupulatnie, ale przerażająco zimno. Pozbawieni ojczystej ziemi Niemcy roku 1946 oczekiwali od Anglików czegoś więcej, aniżeli gwarancji, że nieludzkie wysiedlenie przebiegnie "bez przeszkód". Po tym, gdy tylu ludzi zakończyło między czerwcem 1945 roku a początkiem 1946 roku swoje życie na ulicy, pojawiają się teraz Anglicy, po 7 miesiącach dzikiego wypędzania rozpocząć "wysiedlanie w sposób humanitarny".
64
W każdym bądź razie cieszyliśmy się za te setki tysięcy ludzi, skazanych na Śląsku na wyjazd. Przez akcję Anglików w Kohlfurt (Węgliniec), nasze położenie stało się mniej napięte. Koczujący w Górlitz tysiące Niemców wędrowało ostatkiem sił do odległego o 30 km Kohlfurt, aby po ponownym plądrowaniu na ściernisku (pewien miejscowy zarządca wydał polecenie, że żaden nieograbiony Niemiec nie może wejść do dworca w Kohlfurt!!!), przybyć do ratującej stacji wyjazdowej w Kohlfurt. Stamtąd odchodzi dziennie jeden pociąg towarowy z wypędzonymi na zachód, najpierw do strefy angielskiej. Przy pomocy ojca jezuity (P.L.) urządziło się na dworcu w Węglińcu (gdzie pociąg stał przez noc), stację duszpasterską. Nabożeństwo pożegnalne, krótko przed Nysą, zakończyło się śpiewaniem z całej piersi przez tysiące ludzi Te Deum! Nigdy nie brzmiała pieśń dziękczynna tak przez wrzosowisko! Wobec zgody Mocarzy Zachodnich na wypędzenie Niemców upadła ostatnia nadzieja dla nas na Śląsku, utrzymać się, jeśli zajdzie taka potrzeba, jako mniejszość. Znowu przeczesuje się, tak jak możemy się zorientować, miasto za miastem, wioskę za wioską w poszukiwaniu pozostałych Niemców. Tych wypędza się za wyjątkiem nielicznych potrzebnych polskiej gospodarce, sił roboczych. Górlitz-Ost staje się spokojniejsze ponieważ most pozostaje zdecydowanie zamknięty. Droga wypędzonych wiedzie teraz zgodnie z nowym porządkiem w wagonach towarowych przez Węgliniec, gdzie osiadła angielska komisja. Przeznaczeni na wysiedlenie Niemcy dążą do tego, aby w oparciu o Układ Poczdamski Mocarzy Zwycięskich (Według interpretacji polskiej) dostać się w miarę możliwości do angielskiej strefy okupacyjnej. Dużo osób deklaruje się dobrowolnie na wyjazd drogą kolejową przez Węgliniec, na co Polacy w tej fazie się zgadzają. Przemieszczenie do angielskiej strefy wybiera się "dobrowolnie" jako mniejsze zło. (por. Pasierb, a.a 041)
29.05.2009 00:15
Górlitz-Ost stał się teraz "Zgorzelice".
Niema miejsca dla Niemców. Chodzi o to, aby zachować godność. Górlitz-Ost ma teraz zupełnie polski wygląd. Został nazwany teraz Zgorzelice (później dopiero Zgorzelec), zlikwidowanoewnętrzne ślady niemieckiego miasta z 600 letnią historią. Tylko nad brzegiem Nysy stoi jeszcze stary pateon, zbudowany w stylu Reichstagu, który świadczy przynajmniej dla tych którzy znają Berlin i niemiecką przeszłość. Z tymi zmianami rzeczy skończyło się moje zadanie "łącznika". Z powodu planowanego otwarcia z dniem 1 maja 1946 roku regularnej łączności przez pocztę, moja funkcja (zresztą już długo ograniczona) łącznika między pozostałością kurii arcybiskupiej we Wrocławiu i księdzem kanonikiem kapitularnym - urzędową arcybiskupią władzą Breslau (która mieściła się w Górlitz-West) z filią w Górlitz-Ost - Dr Ludwikiem Cuno, stała się zbyteczną. Dr Ludwik Cuno - to brat kanclerza Rzeszy Cuno, który w roku 1923 zorganizował pasywną obronę w Zagłębiu Ruhry przeciwko wkraczającej Armii Francuskiej. Zdziesiątkowana kuria została z dniem 1 września 1945 pozbawiona władzy wykonawczej i czeka na wydalenie na zachód. Księża nie chcą dobrowolnie opuścić kraju, aby dać świadectwo prawdzie. Panująca przedtem myśl, że przynajmniej mniejszość niemiecka poświadczyłaby niemiecki charakter przeszłości wobec nowo osiedlających się Polaków, okazuje się nierealna wobec niewzruszonych żądań polskiej racji stanu całkowitego wypędzenia wszystkich Niemców, (por. do tego: K.Engelbert, Geschichte des Breslauer Domkapitels. Hildesheim, 1964, 49 Kapitel. Das Domkapitelwandert in die Zerstreuung 267 do 270. Pozostanie w tym kraju, który wzasadzie nie chce ścierpieć żadnej niemieckiej mniejszości, jest praktycznie tylko do zdobycia przez zaprzeczenie niemieckości (des Deutchtums). Ale ta cena stoi poza wszelką dyskusją. Jestem przyjacielem Polski, ale właśnie jako Niemiec. Naturalnie próbowało się zasugerować mi polskość, także tym argumentem: kto się tak wstawiał za Polakami, ten musi mieć polską krew w żyłach. Że ja jako Niemiec i chrześcijanin tak postępowałem, wydaje się większości moich polskich rozmówców nieprawdopodobne. Ale nic nie zaważy na pozostaniu swojemu jestestwu wiernym. Jestem Niemcem, jestem chrześcijaninem, jestem księdzem. Nie mogę sobie dać zabrać żadnego kawałka mojego jestestwa. Wobec tego muszę z tego wyciągnąć wnioski: opuścić moje strony ojczyste - Śląsk, a więc jednak pójść, a nie pozostać. Dręczące mnie od lutego 1945 roku pytanie znajduje teraz wobec obecnej historii w tych czasach swoją jednoznaczną odpowiedź. Los powierzonej mi wielkiej rodziny z trzema noworodkami. Moja wielka rodzina została 7 marca 1946 roku wysiedlona... drogą kolejową z Węglińca do angielskiej strefy okupacyjnej. Życie narodzonych w 1945 roku zależało od mleka, które mogliśmy od czasu do czasu otrzymać. Nowo osiedleni Polacy zaopatrują swojego proboszcza z racji jego kościelnych funkcji w żywność, a także wódkę własnego wyrobu, która stanowi tu pożądany środek wymiany.W czasie wojny niesprawiedliwy, nacjonalistyczny reżim zabronił "P" - Polakom zatrudnionym na ziemi niemieckiej, zawierać związki małżeńskie. Teraz daje się zauważyć dużą chęć nadrobienia zaległości, jeżeli chodzi o zawieranie związku w kościele. Mój brat J., którego rodzina zatrzymała się u mnie,
66
został we wrześniu 1945 roku zwolniony z rosyjskiej niewoli. Od tego czasu pełnił on u mnie służbę kościelnego. Inna szwagierka zdobyła sobie w Jer/mankach (kiedyś Hermsdorf) u młodych polskich rodzin dobrą opinię jako akuszerka. w ten sposób wyżywienie tak wielkiej rodziny przebywającej u mnie, do czasu jej wyjazdu do angielskiej strefy, było możliwe. Podróż do dworca kolejowego w Węglińcu wśród nieopisanego ryzyka - przez około 30 km pustkowia dolnośląskiego wrzosowiska, udała się. W czasie naszej nocnej jazdy wynajętym zaprzęgiem nie napadnięto na nas i nic ograbiono. W Kohłfurt, wówczas Węgliniec, (później Kaławsk), zapoznałem się z wysiedleniem zorganizowanym. Po 30 osób wsiada z tym, co kto zdołał uratować do jednego wagonu towarowego. Wszyscy tęsknią z powodu strasznych doświadczeń za an¬gielską strefą. Z Kławska wracam sam do Zgorzelic, aby powoli i ostrożnie przygotować dla siebie samego podniesienie kotwicy. (11.3.46)
Druga dająca do myślenia podróż do Wrocławia.
Prawo leży na ulicy.

Polski, apostolski administrator, dr Milik we Wrocławiu, mianował mnie późną jesienią 1945 roku dziekanem Dekanatu Lubań-Zgorzelec, po prawej stronie Nysy. Wspomagał on mnie w wielu kłopotach i był wobec mnie lojalny. Z osobistych powodów jadę poraź pierwszy polskimi kolejami przez Jelenią górę do Wrocławia. Zamiast dawniejszych czterech godzin jazdy potrzebowaliśmy 26 godzin jazdy pociągiem, zaś w czasie czekania na przesiadkę w Jeleniej Górze byłem świadkiem strasznych scen wobec zaznaczonych białą opaską Niemców. W czasie próby wspierania moich rodaków naraziłem się na coś w rodzaju linczowania. Apostolski administrator we Wrocławiu obiecuje mi następcę, abym mógł udać się na zachód. Urząd proboszcza i dziekana ma być prawidłowo przekazany. Kiedy to będzie możliwe? To pytanie pozostaje otwarte. (10.04.1946)
Nieznośne nadużywanie nabożeństw do nacjonalistycznych wybryków.
Ta sytuacja daje mi znowu kilka dowodów na konieczność mojego wyjazdu. Przewodniczący Polskiej Partii Robotniczej poprosił mnie kilka dni temu na rozmowę. Na 1 maja, socjalistyczne światowe święto, domagał się on uroczystej mszy polowej z nacjonalistyczną "postępową" homilią.
67
Za tym zadaniem stoją obydwie polskie partie lewicowe, a mianowicie: Polska Partia Robotnicza (PPR) i Polska Partia Socjalistyczna (PPS).Obydwie partie połączono później w jedną.Następnie zażądano ode mnie uzasadnienia w uroczystej homilii konieczności polskiej warty nad Nysą. Niepewnym nowym osiedleńcom należy przybliżyć problem prawidłowości wypędzenia i sprawiedliwości nowych granic. Należy interpretować wypędzenie Niemców jako zadośćuczynienie "sprawiedliwości historycznej". Pozytywna postawa kościoła wobec obecnych dziejów ma dla integracji i zadomowienia się ludzi tu, na dalekim polskim zachodzie, szczególnie dla szybkiego pokonania myśli tylko prowizorycznej, bezcenne znaczenie. Kilka dni później zameldował się przedstawiciel pewnej konserwatywnej grupy. Jako siły przeciwstawne w stosunku do Lewicy chcieliby oni także uroczyście obchodzić nacjonalistyczne święto narodowe Polski w dniu 3 maja. W końcu oczekuje komendant wojskowy z okazji rocznicy niemieckiej kapitulacji (8 maja 1946 r.) także nabożeństwa polowego ze wskazaniem na błogosławieństwo Boże nad polsko-sowieckim sojuszem broni. Biedny ksiądz! Nie, mimo najszczerszych chęci nie mogę w tym wziąć udziału. Także nie mogę przez samą obecność dać do zrozumienia, że ja to aprobują. Możliwości dla przyjaciela Polski, który jest Niemcem i księdzem, wyczerpały się zupełnie. Tego typu quasi-nabożeństwa stały się już dawno dla mnie męką. Nabożeństwa polowe należą do starego, polskiego rytuału, na który w dziwny sposób partie lewicowe, jak i stojące pod komendą rosyjską polskie wojsko, kładą duży nacisk. Odśpiewa¬nie polskiego hymnu: "Boże coś Polskę przez tak liczne wieki otaczał blaskiem potęgi i chwały" tworzy zwykle emocjonalny punkt kulminacyjny imprez. One pobudzają wobec nyskiej, bliskiej granicy zawsze na nowo do namiętnych antyniemieckich emocji. Tego typu nabożeństwa przygotowują też dla popularnej, nieprzemyślanej filozofii historycznej drogę, dla której okupacja Niemiec Wschodnich i wypędzenie Niemców wydaje się coraz bardziej być ingerencją Bożej Opatrzności. Naród Polski ze swoją egzekutywą czuje się w roli wykonawcy Bożego Sądu wobec "winnych" Niemców. Wobec tej teologii historycznej, wypędzeni Niemcy są nie ofiarami racji stanu, ale ludźmi którzy zostali z powodu swoich występków ukarani przez samego Boga. To jest po porostu niemożliwe zgodzić się na taki elementarny brak uduchowienia. Taka mentalność zatruwa wszystkie ludzkie przesłanki aż do korzeni dla ewentualnego współdziałania na przyszłość.
Z powodów nacjonalistycznych słowo "racja stanu" padało bardzo często z emocjonalnym natężeniem - kładło nacisk na kościelne kulisy. Tego typu nabożeństwa dawno znalazły się w niebezpieczeństwie wyobcowania religijnego sensu i bycia funkcją czystej
68
racji stanu. Tym bardziej nie mogę zgodzić się na tego typu przewartościowania nabożeństwa. Muszę stąd odejść, ponieważ sama obecność mojej osoby wiele znaczy. Gdyby tylko przybył zapowiedziany następca! Ale jak ustosunkuje się spodziewany, polski, nieznajomy współbrat do naszej sprawy? Czy "zmiana warty" przebiegnie humanitarnie? Niektóre przykre doświadczenia wywołują przygnębiające zmartwienia. (12.04.1946)
Nieznany kapłan z centralnej Polski puka w nasze drzwi, aby nam pomóc.
Późnym wieczorem zgłasza się młody, polski kapłan. Nieznany przybysz promieniuje ludzkim ciepłem. Przychodzi tylko, aby pomagać i prosi o zakwaterowanie go przez kilka dni. Tu pomóc? Ale czy chodzi o przyznanego następcę? Nasz gość nic nie wie o żadnej suk¬cesji. Przychodzi tylko na dwa do trzech tygodni w związku ze świętami Wielkanocnymi. Ja nie mogę przejrzeć tej sprawy. On ją tłumaczy tak: apostolski administrator we Wrocławiu zwrócił się z apelem do diecezji w centralnej Polsce, aby pozyskać nowych, polskich kapłanów w celu udzielenia pomocy w ciągu dwóch do trzech tygodni na dalekim zachodzie, szczególnie do wysłuchania spowiedzi wielkanocnej. Dzięki temu nowi polscy osadnicy nie byliby zmuszeni spowiadać się u niemieckich spowiedników. Na to wezwanie on się zgłosił i przyjechał z centralnej Polski do Wrocławia, aby zameldować się u obecnego papieskiego administratora. Ten pokierował go wreszcie do Zgorzelic. Nasz zmęczony i głodny gość jest ze swojego pomieszczenia zadowolony... (13.04.1946)
Pierwsze sympatyczne wrażenie potwierdza się. Gość nie jest wymagający. Przyjechał po to, aby pomagać. Jaki cud w owych czasach, kiedy także kapłani przekonani byli w swych nacjonalistycznych uprzedzeniach. Opracowujemy prawie po bratersku program wielkanocny. On przejmuje opiekę nad nowo osiedlonymi w Trotschendorf, Herms-dorf i Leopoldshain. Po raz pierwszy od upadku mam wrażenie, że spotkałem współbrata. Ze spontaniczną oczywistością wstawia się on za upokorzonymi Niemcami, będącymi w biedzie. Dociera nawet do miejsc zatrzymania, aby im dostarczyć żywność i koce W ten sposób zżywamy się wkrótce na tej samej "długości fali" jako chrześcijanie, którzy wstąpili na tę samą ścieżkę przykazania miłości uniwersalnej W nim rysują się kontury kapłana, przedstawiciela tego cierpieniem doświadczonego i z kościołem w niepojęty sposób związanego narodu, jakiego do tej pory jeszcze nie spotkałem. Jesteśmy zgodni co do tego, aby zachować w morzu nienawiści wyspę miłości Chrystusowej
69
i służyć tym wszystkim, którzy potrzebują naszej pomocy. On też dla Niemców, ja też dla Polaków. On zastępuje mnie dla tej "drugiej Polski", której nie spotkaliśmy i z którą jednak chcielibyśmy współpracować na gruncie ewangelii. Po bratersku podejmuje się pokonania trudności, które na niego w tym czasie spadają. Wspólnie modlimy się, razem medytujemy nad religijnym wymiarem ogromu cierpień obu narodów. Wszystko to stawiamy pod zbawienny krzyż Chrystusa. Tam nasz krzyż będzie owocować.
Z moim gościem.który wkrótce został moim towarzyszem i który zakończył moją samotność, wypróbowaliśmy bratnią współpracę wewnątrz i na zewnątrz. To mu daje dużo radości. O warunkach tutaj na dalekim "polskim zachodzie" nie miał on, będąc w kraju, najmniejszego pojęcia. To co w imieniu Polski tutaj się dzieje bardzo go trapi. (17.04.1946)
"Kapłan, który na prapolskiej ziemi mówi po niemiecku, obraża polskie uczucia narodowe."
Dla tych kilku Niemców, którzy mają odwagę przyjść do kościoła, odśpiewam rano o godz. 7.00 rezurekcję z kilkoma słowami pociechy w języku niemieckim. Śpiewamy tak jak kiedyś niemieckie pieśni. Ja wiem, że używanie tutaj mowy nimieckiej jest zabronione, ale tym biednym rodakom nie powinno zabraknąć w święta Wielkanocne pociechy słowa Bożego i Sakramentu Ołtarza. Niemieckie dziecko przyjmuje się bez rozgłosu do I Komunii świętej. Nie mieliśmy pojęcia, że nie jesteśmy sami swoi. Polacy woleli normalnie nabożeństwa o późniejszej godzinie. Ale dzisiaj pojawiła się ich większa ilość na naszej porannej mszy świętej. Pomimo,że kontynuowałem homilię i liturgię w dwóch językach, wśród kilku polskich gości w kościele zaczyna coś kipieć. Oni są oburzeni, że tu się mówi po niemiecku. Wydelegowana grupa szturmuje po mszy świętej zakrystię i żąda natychmiastowego mojego zniknięcia ze Zgorzelic. Takie zachowanie zasługuje na publiczny, spontaniczny wyrok tutaj jedynie samowolnie decydująca polską ludność. Używanie mowy niemieckiej w czasie nabożeństwa oznacza dla nich wielką zniewagę zwłaszcza ich uczuć narodowych. Potem jakby trochę się zreflektowali: ja mógłbym po tej prowokacji polskiego narodu jeszcze utrzymać się na tej pozycji, jeżeli w czasie sumy o godz.9.00 przyznam się publicznie do swojego błędu, przeproszę parafian i obiecam poprawę. Dużo ludzi pozostaje po mszy świętej na placu przed kościołem i w grupach prowadzą burzliwe dyskusje. Prowodyrowie, idąc od grupy do grupy, podjudzają ich od nowa. Kościół jest o godzinie 9.00 wypełniony do ostatniego stojącego miejsca. Wielkanoc przyciąga ludzi, także tych, którzy zwykle nie znajdują drogi do kościoła.
70
Po wydarzeniach w czasie rezurekcji wisi nieprzyjemna napięcie w powietrzu. Oczekuje się jakiejś sensacji. Ale ja nie mam potrzeby usprawiedliwiać się za dobrze wypełniony obowiązek kapłański. Ile razy podobnie ryzyko¬wałem podczas wojny gdy przemawiałem do uciskanych Polaków i łamałem z nimi "chleb" Bożego słowa w ich ojczystym języku. Po sumie dochodzi do burzliwych scen w zakrystii. Ja zostawiam wszystkich i idę do kościoła, aby się pomodlić. Fala nienawiści zagraża ofierze, że ją połknie. W ciągu pierwszego święta Wielkanocnego organizuje się akcję, która ma na celu moje natychmiastowe wydalenie ze Zgorzelic. (Poniedziałek Wielkanocny 21.04.1946)
Na domach i słupach telegraficznych znajdują się ogłoszenia na których żąda się publicznie, aby ksiądz wreszcie "poszedł na drugą stronę do swoich Niemców". Moi polscy ministranci są z tego powodu oburzeni. Nic mi nie mówiąc zrywają te plakaty i przynoszą mi je jako zdobycze... Tymczasem inna grupa daje mi znać, Że uniosło się tylko pospólstwo. Chodzi o ludzi, którzy odwiedzają kościół tylko w czasie świąt Wielkanocnych. Dużo polskich parafian zapewnia mi teraz swoją pomoc i wierność. Jednocześnie błagają mnie, by nie zostawiać ich, chociaż zostałem publicznie wezwany, aby "pójść do swoich Niemców na drugą stronę". Ale wobec nieokrzesanej przewagi fizycznej i oni są bezbronni.
Te, na pierwsze dni majowe zaplanowane nabożeństwa polowe z nakazanymi tematami homilii nie mogą być odprawiane przeze mnie. Ja nie chcę tego. Nie, tej ceny nie zapłacę, chodzi o to, aby zachować godność. Ja nie chcę być współwinnym przy tego rodzaju refunkcjo-nizacji nabożeństw. Ja muszę po prostu odejść stąd i poproszę swojego współbrata z Polski by zajął moje miejsce. Jako rodzony Polak będzie sobie lepiej radził. W tym wypadku jest jak gdyby posłańcem z nieba; jaka szkoda, że w czasie świąt Wielkanocnych przebywa on poza miastem. Zaklina mnie, abym jednak został. Ale on też rozumie, że nie mogę wbrew moim przekonaniom pozostać. Wspólnie piszemy do kościelnych władz urzędowych we Wrocławiu i centralnej Polski. Do chwili nadejścia odpowiedzi chce tu na własne ryzyko pozostać i zapełnić tę lukę, żebym ja mógł pójść. Właśnie iść, to znaczy patrząc po ludzku, pójść z niczym w nic, nieobliczalnym ryzykiem przechodzenia przez Nysę. Czy to mi się uda? Oto decydujące pytanie.

Ciche pożegnanie
Zdecydowałem się opuścić moją parafię po cichu w sobotę dnia 27 kwietnia 1946 roku. W Grodowicacb (Grunau) gdzie przejeżdża nimiecka kolej relacji Górlitz - Zittau przez nowo-polski teren, otworzy się może brama wyjściowa z terenów należących do państwa polskiego dzięki przekupieniu polskich żołnierzy.
71
Najpierw uchodzę w Karkonosze, gdzie jeszcze urzęduje niemiecki współbrat. Należy przygotować szczegółowo nielegalne przekroczenie Nysy. Dnia 14 maja wsiadam w Jeleniej Górze w pociąg jadący w kierunku granicy. Kilka stacji przed Zgorzelicami wysiadam, aby stamtąd pójść 28 km na przełaj z plecakiem i chlebakiem w kierunku Nysy. Godziny pełne napięcia. Szczęśliwie docieram do Nysy koło Gninau (Grodowice). W zasięgu ręki przez Nysę jest to, co w tej dramatycznej godzinie stanowi Niemcy pod sowiecką okupacją. Tu kursuje niemiecka kolej przez polski teren, którego nowa granica podąża za zakrętem rzeki. Pewien współbrat przyłącza się do mnie i do naszego "przedsięwzięcia". Wsiadamy do pociągu relacji Górlitz-Zittau, który zatrzymuje się na polskiej ziemi. Do ostatniej chwili pomyślność tej akcji stoi pod znakiem zapytania. Czy polscy żołnierze będą słowni? Czy nie wmiesza się ktoś wyższy? W odstępach co trzy minuty wydajemy nasze ostatnie złotówki i kupujemy do tego celu wódkę w ratach, aby utrzymać ich w dobrym humorze do momentu przyjazdu pociągu. Ogłasza się 10 minut opóźnienia, to może oznaczać dla nas katastrofę. Wtedy biada nam! Ale udaje się. Wsiadamy do pociągu, pociąg odjeżdża, przejeżdżamy przez Nysę, jesteśmy "tam". Bogu niech będą dzięki! Jesteśmy na niemieckiej ziemi. Być niemieckiego pochodzenia i niemieckiego rodu nie oznacza już tutaj nieprzebaczalnej winy bycia. Z wdzięcznymi uczuciami wstępujemy na tę ziemię po zachodniej stronie Nysy, w sowiecką strefę okupacyjną Niemiec. Jako człowiek i kapłan mogę tylko Bogu, Panu historii to przyznać: "Jestem tylko kamieniem w Twojej mozaice, ułożysz mnie na właściwym miejscu, spoczywam w Twojej miłości!" (16.5.1946) Oddech w sowieckiej strefie okupacyjnej Górlitz-West.
Opóźniona propozycja na przyjęcie polskiego obywatelstwa.
Tutaj ludność w Górlitz-West żyje bez porównania bezpieczniej. Uczę się traktować z szacunkiem "sowiecką strefę okupacyjną". Z domu "Blockhaus" w Gorlitz-West, obok wysadzonego wiaduktu patrzę teraz przez Nysę w stronę śląskiej krainy. W odległości około 1 kilometra jest mój kościół p.w. św. Bonifacego, dzwony dzwonią jak zawsze. Moje rodzinne strony są tak blisko i jednak (przez 26 lat) nieosiągalne. Pokonując ogromne trudności, jeszcze raz spotykam się z moim następcą (jesteśmy w ogromnym niebezpieczeństwie) w odległości 24 km od Górlitz na polskim brzegu. On się skarży, że nie wiele może zdziałać. Jest bezsilny w takim położeniu o którym nie miał zielonego pojęcia w centralnej Polsce. Przede wszystkim chciał mi przekazać wiadomość od władz urzędowych i polskiej komisji spraw obywatelskich .
72
Ten urząd przyjął wniosek, aby ze względu na opiekę duszpasterską w czasie wojny nad jeńcami i robotnikami polskimi (Zwangsarbeiter), przyznać mi polskie obywatelstwo, jeżeli w ciągu dwóch miesięcy złożę odpowiednie podanie. Przyznaję, że to mnie zdziwiło, ale tłumaczę to sobie następująco: dużo Polaków "P" pozostałych w Górlitz po zakończeniu wojny, rekrutujących się z byłych jeńców i robotników przymusowych, tworzy teraz w Zgorzelicach rdzeń parafii. Oni wypełniali zawsze w czasie nabożeństw dla Polaków - ściśle oddzieleni od Niemców - szczelnie po brzegi kościół i to często do ostatniego miejsca stojącego. Niektórzy z nich znali mnie od 1940 roku jako duszpasterza obozowego. Oni mieli do mnie od lat zaufanie. W nowej parafii byłem dla tych ludzi tym, czym byłem dla nich od 1940 roku: "Nasz ksiądz". Sprawozdania na temat duszpasterstwa i opieki oraz humanitarno chrześcijańskie traktowanie tych ludzi, uważanych wtedy za zdeklasyfikowanych i poniżonych, docierały do kierownika urzędu, który był przewodniczącym komisji weryfikacyjnej (coś w rodzaju komisji od spraw obywatelskich). Kilka tygodni po opuszczeniu Zgorzelca otrzymałem właśnie od tejże komisji wspomnianą wiadomość z następującym wstępem: "Komisja Weryfikacyjna postanawia podkreślić Pana powiązania z narodem polskim w latach przedwojennych jak i w czasie wojny. Przez ofiarną pracę i szlachetną kapłańską posługę na korzyść polskich obywateli udowadniał Pan swoją łączność z nimi". Miałem wrażenie, że chcieli mnie ściągnąć z powrotem. Swoją drogą ubieganie się o polskie obywatelstwo oznacza, jak się później okazało, pożegnanie z Niemcami, może nawet zdradę własnej Ojczyzny w najgorszym momencie. Moje stanowisko wobec tego zaproszenia musiałem bardzo ostrożnie a jednak zdecydowanie skorygować; odmowa mogła łatwo pociągnąć za sobą niekontrolowaną nienawiść - jestem przyjacielem Polski z całego serca, ale jako Niemiec. Inaczej wyglądało by przyjęcie polskiego obywatelstwa, gdyby to było powiązane z możliwością zachowania narodowości niemieckiej, tak jak to postanowił układ w Genewie dla wschodniej części Górnego śląska w 1922 roku. To dało by możliwość bycia obywatelem Polski i jednocześnie Niemcem i odwrotnie: na terenie zachodniej części Górnego śląska - mieć niemieckie obywatelstwo, zachowując narodowość polską. Ale takie perspektywy wy¬dają się być nierealne. Teraz oznacza polskie obywatelstwo według powszechnej interpretacji zdeptanie Niemiec, które są w całości pod okupacją i z. których terenów wschodnich wypędza się względnie jeszcze wypędzi się Niemców. Wydawać by się mogło, że zanosi sic, na to, że przez dziesiątki lat nie będzie żadnego państwa niemieckie¬go, z którym można by było skojarzyć słowo "Ojczyzna" i widzieć w tym jakiś sens Tu Polacy są dla nas przykładem, jako.że od 1795 do 1918 roku żyli pod obcym panowaniem i nigdy nie zrezygnowali z jedności swej ojczyzny pomimo, że tego rodzaju myśli wydawały się do momentu zakończenia pierwszej wojny
73
światowej nierealne. Musiałem to sobie uświadomić, do kogo powinienem teraz należeć. Chyba do biednego, poniżonego, zdeptanego i rozerwanego kraju, jakim są Niemcy, które po śmierci Hitlera pozostały bezbronne i bezwładne. Pozostanę zdecydowanie przyjacielem Polski, ale jako Niemiec. W dyskusji z życzliwymi Polakami, którzy tak chętnie chcieliby mnie pozyskać dla Polski jako obywatela, zawsze wypłynęło by typowo polskie przypuszczenie: kto tak dużo zrobił dla Polski jak Pan, musi mieć cośkolwiek wspólnego z polską krwią. To właśnie się nie zgadza. Ja sobie z tej "teorii krwi" nic nie robię. Wówczas odwróciłem to stwierdzenie i mówiłem mniej więcej tak: Jeżeli chodzi o pokrewieństwo krwi, to dla mnie jako kapłana wchodzi w rachubę tylko krew Chrystusa. Jako Niemiec, katolik i kapłan, jestem związany z Polakami, ale nie tak, że ta krew kocha potajemnie swoją własną krew. To było by za mało. Ale większość moich dyskutantów, z kręgami biskupów nie bardzo mnie zrozumiała. Także komisją weryfikacyjna była skłonną uwierzyć, że jestem w stanie zrezygnować z tego wszystkiego co oznacza słowo "Ojczyzna", którą dla mnie są Niemcy. Oni wierzą, że można bez zastanowienia płacić za to tę cenę, bo są przekonani, że przynajmniej dla jednego pokolenia nie będzie żadnych Niemiec. Ale ja sobie zdaję z tego sprawę: w niewymiernej, wewnętrznej i zewnętrznej opresji, w której jesteśmy tylko bezimiennymi i pogardzonymi obiektami poddanymi woli zwycięzców, ja należę do tego moje do narodu. Przez 12 lat, jak długo Hitler hańbił imię Niemiec stłumiłem swoją miłość do mojego narodu. Teraz ona gwałtownie wybucha. W wizji mojego serca widzę, jak z chaosu nicości i zrządzenia, jak z ruin, poniżenia, głodu i śmierci, jak z apokaliptycznego lęku wyrastają nowe Niemcy. Niemcy,którzy są uwolnieni z jarzma socjalizmu nacjonalistycznego i oczyszczają się wewnętrznie przez pokutę i nawrócenie jako Germania poenitens et devota (pokutujące i modlące się Niemcy). Co nas spotkało na terenie Niemiec wschodnich, co poświadczone zostało przez te notatki, mógłbym uznać jedynie za część pokuty, bez której nie ma nowego początku. Może po upływie kilkudziesięciu lat przyjdzie czas, kiedy mógłbym znowu, jako przyjaciel Polski współdziałać na polu polsko - niemieckiego pojednania. Nie będzie to możliwe bez przebaczenia w duchu Ewangelii. (1.06.1946)
74
Pieśń bezdomnych do Najświętszej Maryi Panny
(śpiewana w obozach dla uchodźców w strefie sowieckiej, po ostatecznym opuszczeniu Śląska, zajętego przez Polaków)
1 .
Zbici wojną i w potrzebie
Pomóż nam żyć w biedzie.
I znaleźć się blisko Boga
Wyjść z grzechu i hańby, o, trwoga!
Ref.
Maryjo, idź przed nami!
Sprowadź z powrotem nas
Do domu ojczystego
O Maryjo, prowadź nas!
2.
Jeszcze krwawi wiele ran,
Wspomóż uzyskać zdrowie nam.
W daleki świat ruszamy,
Odnajdź tych, których kochamy.
Ref.
Maryjo...
3.
Kraj nasz miły, kraj rodzinny
W tobie my znajdziemy inny.
Niech z bólu i cierpienia
Powstanie Ojczyzna - nowa ziemia.
Ref.
Maryjo...
29.05.2009 01:01
III
ŻRÓDLA, KONFRONTACJE, PERSPEKTYWY.
Opisane tutaj wydarzenia dotyczą bezpośrednio losu konkretnej parafii wśród setek podobnych w rozleglej archidiecezji Breslau. Ale one są typowe, pragmatyczne. Co tutaj się działo, zdarzyło się wszędzie na wschodzie Niemiec (Kaps Johannes, Die Tragódie Schle-siens 1945/46 in Dokumenten, Munchen 1952. Bundesministerium fur Vertriebene, Dokumentation der Vertreibung der Deutschen aus Ost-mitteleuropa, Bd.l, Bonn 1953. Schwarz Wolfgang, Die Flucht und Vertreibung. Oberschlesien 1945/46, 1965. P.Ambrosius Rosę OSB, Kloster Griissau, Stuttgart 1974, Aus der Griissauer Klosterkronik 1945/46, 195-209. Esser Heinz, Die Hólle von Lamsdorf, Dokumenta¬tion uber ein polnisches Vernichtungslager, Ratingen 1977. Werner Marschall, Geschichte des Bistums Breslau, Stuttgart 1980. Das Ende des deutschen Bistums (1945-1972), 175-185. Joachim Kohler, Die Romberichte des Breslauer Konsistorialrates Dr. Johannes Kaps aus dem Jahre 1945, Hildesheim 1980, 1-92. Muhlfenzel, Geflohen, ver-trieben. Augenzeugen berichten. Kónigstein/Ts., 1981, bes. 32-35, 80-107, 111-125, 175-198. Zur ethisch«rechtlichen Grundfrage vgl. F. Scholz, Uber die Legimitat von Bevólkerungsverschiebungen, in: Theologie der Gegenwert 23 (1980), 47-50. Im Anschluss an Alfred M. de Zayas, The legalny of mass Quarterly, University of Colorado, Vol.XlI, 1978, 1-23, 143-160. Vgl. A. M. de Zayas, Die Anglo-Amerikaner und die Vertreibung der Deutschen, Munchen 1979.
Oczywiście stopnie i fazy wysiedlenia są zróżnicowane. Zwróciłem na to uwagę w tekstach sprawozdań. Zasadnicze doświadczenie być wypieranym pod naciskiem i przemocą, było wszędzie jednakowe. Kto chciał by sobie zrobić konkretny obraz wydarzeń, może oprzeć się na jednakowych strukturach, zrelacjonowanych tu bezpośrednich doświadczeń.
1. Źródła polskich tekstów i ich zasadnicze tendencje.
1.1 Edycja Jana Krucinasa
Źródła dla tekstów polskich (oprócz tych, które wywodzą się od Lipskiego), to dwa dzieła Jana Krucinasa powiernika kardynała Kominka z Wrocławia, wydane w języku polskim, a mianowicie:
a) Kościół na ziemiach zachodnich - Wrocław 1973 i
b) Kardynał Kminek w służbie ziem odzyskanych - Wrocław 1977, cytuje się za pozwoleniem
76
Poznajemy tu zadziwiające informacje z za kulis na temat środków i dróg radykalnego spolonizowania organizacji kościelnej. To "polskie" akcentuje się w tym sensie, że odrzuca się zasadniczo wspólnotę z niemieckimi katolikami na ziemiach odzyskanych. Oni powinni sami wyjechać na "zachód", albo się ich wypędzi. Oprócz terenów położonych w południowych Prusach i terenów plebiscytowych Górnego śląska z 1921 roku, w których w większością była ludność niemiecka, chodzi o tereny czysto niemieckie. W południowej części Prus Wschodnich głosowało się w czasie plebiscytu, kontrolowanego przez komisję międzynarodową za Niemcami 90%, w późniejszym niemieckim Górnym Śląsku głosowało 71% ludności za Niemcami.
Z tego można wywnioskować, jakiego rodzaju było zadanie, mające na celu realizację wypędzenia względnie usunięcia Niemców, zanim urzeczywistniło się nowy ideał to znaczy: utworzyło się nowe polskie diecezje. Książka Krucinasa, najważniejszy materiał z wydawnictw kardynała Kominka jest świetną dokumentacją wykazującą cele i przekonania jednego z najsilniejszych animatorów dla polskiego śląska. Drogi i środki do osiągnięcia celu, erygowania kanonicznego polskich diecezji, opisuje się żarliwie i namiętnie. Odnosi się wraże¬nie, że chodzi tu jakby o zbawienną boską obietnicę. Ta książka jest niestety mało znana, chociaż trafnie ilustruje polską istotę załatwienia sprawy w oparciu o poszczególne sytuacje i problemy. Jednym z nielicznych znawców tego tekstu jest obok Dr. Joachma Kochlera (Herausgeber des Archivs fur schlesische Kirchengeschichte, Hilde-sheim, in: Archiv f.schl.kg. 38 (1980), 12, Anm.2), P.Lucius Teich-mann OFM, Berlin. W swoich publikacjach, dotyczących osobistych pt. "Steinchen aus dem Strom" (Kamyczki z nurtu rzeki), Berlin 1979, 287, bes. Anm.8, notuje on: "On (kardynał Kominek) napisałby sam ... w oparciu o swoje notatki ... inną książkę, niż tę, którą przedłożono, a która wykazuje mnóstwo niekontrolowanych - dlatego fałszywych-stwierdzeń, nie wyważonych sądów, niekiedy o przykro działającej powierzchowności i z brakami historycznej wierności... Na stronie 13 czytamy: Otrzymaliśmy je (niemieckie tereny wschodnie) w 1945 roku jakby poprzez zrządzenie Bożej Opatrzności, podobnie jakby przez boski mandat, który kiedyś dał początek ludzkości: Idźcie ponownie do waszego byłego kraju, zagospodarujcie go według nowoczesnych wymagań i zaludniajcie go na nowo! Ciężko tu pozbyć się ważenia wskazującego na nacjonalistyczną arogancję, według której Polacy byliby wybranym narodem Nowego Przymierza, któremu Bóg (jak niegdyś Żydom kraj Kanaan) wyznaczył Śląsk jako wieczne dziedzictwo, z którego Niemcy mają być wypędzeni... aby tu zamieszkać i podnieść ten kraj gospodarczo. Wskazując podporządkowanie niemieckich Ślązaków polskiemu
77
panowaniu pokazuje biskup Kominek więcej, aniżeli tylko brak wczuwania się w czyjąś sytuację (Ebd 288/89). Uwagi Ojca Teichmanna trafiają w próżnię.
1.2 Zasadnicze tendencje dzieł Krucinasa.
Pomimo zróżnicowania opisanych wydarzeń, obydwie dokumentacje przekreśla czerwona kreska, a mianowicie: nadanie upatrzonemu celowi także stabilnej kanonicznej postaci. To było możliwe tylko przez utworzenie przez Stolicę Apostolską polskich diecezji. Ten za¬miar działał nieomylnie jako środek prowadzący do celu i uruchomił dla nie-Polaków bardzo różne, często zadziwiające "mechanizmy", pociągające za sobą odpowiednie skutki. Według typowo polskiego modelu prowokuje się fakty, dla których żąda się oczywiście uprawo¬mocnienia. Te starania połączyły się na wielu płaszczyznach z sensem według mądrze zaplanowanej gry.
Scenami były przede wszystkim kuria w Rzymie i Radio Vatikan, w którym umożliwiło się kardynałowi Kominkowi jednostronne przedstawienie polskiej koncepcji. Jeżeli chodzi o nową kanoniczną organizację byłych niemieckich wschodnich terenów doszło, tak samo, jak po obchodach 20 rocznicy utworzenia polskich terenów jurysdykcyjnych na "ziemiach zachodnich" (1965), do bardzo serdecznego porozumienia z komunistycznym rządem. Od chwili podpisania porozumienia z dnia 15.04.1950 roku episkopat był jego przeciwnikiem (co w 1956 roku powtórzono). Jako najbardziej dwuznaczny okazał się punkt V tego układu: "Zasada, że papież jest najbardziej miarodajnym autorytetem Kościoła dotyczy tylko spraw związanych z wiarą, nauki moralnej i sprawowania władzy w Kościele. W innych dziedzinach episkopat ma się kierować polską racją stanu." (Por. Scholz, Um des Evangelium willen. Die Versonungsbotschaft der Polnischen Bischofe in: Miscellanea Fuldensia 1966, 192). Zgodnie z polskim odczuciem osiągnięto upragniony cel z 1945 roku najwyższe¬go autorytetu Kościoła, przez uznanie poczynań polskiego episkopatu w ramach konstytucji z 28 czerwca 1972 roku (por. F.Scholz, Die Neuregelung der kirchlichen Organisation in den ehemaligen deuts-chen Ostgebieten in: Kirchenzeitung fur das Bistum Augsburg vom 22.07.1973).
Sprawę śląska omawia się w obydwu dziełach na tle prób bez¬prawnego oderwania go od Polski, która niedawno pozyskała go na wskutek wojny wywołanej nieprawną agresją. Takie przedstawienie sprawy polskiemu narodowi jako "ostatecznej prawdy", wzbudza szybko, ma się rozumieć utajoną obecnie awersję do wszystkiego co niemieckie. Od dawna wyraża się ją w sposób podburzający zarówno w tekście jak i melodii w tak zwanej "Rocie". Charakterystyczne dla głębokiego kryzysu polsko-niemieckich kontaktów jest fakt, że 21.06.1983 roku setki tysięcy ludzi przyjmowało na stadionie
78
wyścigów konnych we Wrocławiu (Breslau-Hartlieb) Ojca świętego z tą pieśnią na ustach. Emocje wyrażone w Rocie przeciwko wszystkie¬mu co niemieckie, zakładają z góry grabież polskich terenów w tym wypadku śląska. Ale jak wyglądały fakty? Przypomnijmy je sobie! Do zaowocowania kontaktów niemiecko-polskich przyczyniły się też niemieckie żony polskich książąt piastowskich.
Już Mieszko I, który przyjął w 966 roku chrzest, żeniąc się po raz drugi, sprowadził do Polski w 980 roku córkę niemieckiego margrabiego Thiedricha, Odę. Jego syn Bolesław śmiały w swoich czterech małżeństwach był związany z dwiema niemieckimi kobietami. Jego syn ożenił się znowu z niemiecką księżniczką, wnuczką Ottona II i krewną Ottona III. W ten sposób Piastowie byli spokrewnieni z niemieckim cesarstwem. Gdy książę Władysław II został w roku 1146 wygnany, znalazł schronienie u swojego szwagra Konrada III, który był królem niemieckim. Po siedemnastu latach pobytu na zamku Altenburg nad rzeką Pleisse, cała rodzina przyjęła zdecydowanie niemiecką kulturę i sposób bycia. Cesarz Fryderyk wywalczył w roku 1163 trzem synom tegoż Władysława powrót na Śląsk. Najstarszy syn Bolesław sprowadził znowu Niemkę, swoją żonę Adelajdę von Sulzbach na Śląsk i sprowadził w tym samym roku cystersów z Pforta do Lubiąża (Leubuszoder). Mieli oni prawo do sprowadzania niemieckich osadników w ramach uprawiania dóbr klasztornych. Osadnicy ci nie podlegali już polskiemu obowiązkowi składania danin. Z małżeństwa Bolesława z Adelajdą wywodzi się książę Henryk I (+1238), który był żonaty z Jadwigą z Bawarii (Hedwig von Andechs), która później została świętą. Jadwiga kolejną dziesiątą Niemką - żoną jednego z panujących polskich Piastów. W znacznej swej części ten dziewiczy kraj wołał o ludzi, o kapitał i o nowoczesne metody uprawiania ziemi. Czego niemieckie kobiety nauczyły się w domu , chciały wnieść tu i przekazać to swoim poddanym w nowym miejscu swego działania. Święta Jadwiga śląska sprowadziła dużą ilość osadników na Śląsk. Ci uprawiali ugory i wy¬mieszali się z miejscową ludnością, przeważnie zamieszkałą nad rzekami i oni ich nie wypierali, ani ich nie wypędzali. Dzięki rozwojowi rolnictwa i osadnictwu liczba kościołów wzrosła z 24 w roku 1200 do 516 w roku 1319 i 1400 kościołów w roku 1500. 63 miasta i 1500 wsi było rezultatem pokojowego osiedlania się. (K.Engelbert, Die deuts-chen Frauen der Piasten von Mieszko I bis Heinrich I, in: Archiv fur Schlesische Kirchengeschichte (1954) 1-36). Krew słowiańskich autochtonów wymieszała się w ciągu lat zupełnie. I tak nastąpiło w mieszkańcach śląska wymieszanie krwi. Ale to wymieszanie krwi jest podstawą do roszczeń prawnych o "kraj przodków". W XIV wieku z rozwoju osadnictwa wyniknęły polityczne skutki. Gdy Johann von Bóhmen, ojciec niemieckiego króla Karola IV zatrzymał się w roku 1327 w Troppau i Bytomiu (Beuthen),
79
Piastowie górnośląscy zaproponowali mu swoje kraje jako lenno. Większość innych śląskich Piastów poszła w ich ślady. W Traktacie w Trenczynie z dnia 24 sierpnia 1335 roku król polski Kazimierz zrezygnował na wieczne czasy ze śląska na korzyść Johanna von Bóhmen z domu von Luxemburg. (Por.H. Aubin u.a., Geschichte Schlesiens (1961) 207-211). Opisany w "Krzyżakach" H. Sienkiewicza sposób nawracania "ogniem i mieczem w wypadku osadnictwa na Śląsku nie miał miejsca.
2. Punkt widzenia i osądzania kompetentnych polskich osobistości, mających wpływ na historię.
2.1 Kardynał Hlond (+1947)
"Kardynał Hlond wyznał podczas szczerej wypowiedzi, że nie ma najmniejszej wątpliwości co do tego, że nastąpi szybka i ostateczna polska stabilizacja (ona zakłada z góry wypędzenie ludności ze wschodnich terenów Rzeszy)" (maj 1945 we Wrocławiu).
"Swoją wizję przyszłości uzasadnia kardynał nie tylko ze względów politycznych, tzn. nie tylko z powodu polskiej racji stanu. Powołuje się on raczej na moment ingerencji Bożej Opatrzności, w którą powinno się wierzyć i która w ciężkich momentach występuje szczególnie namacalnie." "Jestem przekonany, że Polska ma to najgorsze za sobą." (Hlond). Po makabrycznych doświadczeniach powinno się rozpocząć na nowo spoglądać w przyszłość Polski, ufając, że ma przed sobą do spełnienia wielką misję w Europie."
"W tej wielkiej walce narodów nie można potraktować konstytucji komunistycznej jako przeszkody. Kościół musi dać radę współżyć ze wszystkimi politycznymi systemami według słów Chrystusowych, który nakazał pójść do wszystkich narodów i na cały świat... Musimy mocno wierzyć w przyszłość narodu.""Czasami kardynał Hlond popadał w swoich wywodach w proroczy, patetyczny ton, co przydarzało się mu często w związku z tymi tematami." (Z teki pośmiertnej, 18)
"Jestem przekonany, że mamy to najgorsze za sobą. Matka Najświętsza pomaga swoim wybranym dzieciom zawsze. Nie należy się bać, tylko powinno się zaufać Bożej opatrzności." (Z teki pośmiertnej, 19)
2.2 Biskup Adamski z Katowic.
Bawił już dwa razy we Wrocławiu, nawiązał kontakty z niemiecką kapitułą katedralną, korespondował z nią. Wygłaszał też przemówienia, w których bez najmniejszej niejasności oświadczył, że Polska tego kraju nigdy nie odda, że będzie rządziła jako właścicielka i to bez katolickiej mniejszości niemieckiej.
80
2.3 Kardynał Kominek (+1973)
"Na podstawie umowy międzynarodowej z Poczdamu, powinno się z tych terenów, które weszły pod polską administrację, wysiedlić ludność niemiecką." (Z Teki pośmiertnej 37).
(W czasie podpisania tego "międzynarodowego układu" Niemcy jako ofiara skazani byli na milczenie. Byli oni całkowicie w rękach przemożnych zwycięzców. Prawne i moralne znaczenie tego układu dla Niemców można zestawić z podziałem Polski na zabory przez trzech zaborców, dla których Polska była jedynie ofiarą. Podczas całego okresu trwania zaborów (1772-1916) Polska nigdy nie uznawała tego podziału).
"Wysiedlenie niemieckiej ludności nastąpiło przez obozy przejściowe, które położone były w przygranicznych miejscowościach (chodzi o granicę nad Odrą i Nysą). Takie obozy przejściowe były w: Głubczycach (Leubschiitz), Nysie (Neisse), Kłodzku (Glatz), Zgorzel¬cu (Górlitz.Ost), potem dalej na północ w: Żaganiu (Sagan) i jeszcze dalszych odstępach aż do Szczecina (Stettin). (Z teki pośmiertnej 36).
2.4 Stefan kardynał Wyszyński.
Dnia 29 maja 1952 roku z okazji utworzenia tymczasowej kapituły katedralnej, nie uznanej nota bene , przez Rzym: "Powróciliśmy jako prawowici właściciele do swojej własności. Powróciliśmy na skutek Decyzji Bożej Opatrzności... Niech panuje sprawiedliwość wśród narodów. Okrutne i żądne przelewu krwi narody muszą prędzej czy później uczynić zadość tym narodom, które zgwałciły."
2.5 Dr. Karol Milik, apostolski administrator z Wrocławia.
"...końcem każdego barbarzyństwa jest klęska, piętno wstydu i pogarda, o czym przekonała nas namacalnie i wyraźnie ostatnia wojna. Kto sieje zniszczenie , ten niech zniszczenie zbiera... Polskiemu Państwu obce zawsze było barbarzyństwo. Tam gdzie były: gwałt, grabież, kłamstwo, bezprawie, nieposzanowanie cmentarzy, wywieranie złości wobec żywych i umarłych, tam Polski przy tym nie było!
2.6 (Z listu pasterskiego z dnia 1 września 1945 roku z okazji przejęcia polskiej władzy kościelnej.)
U wszystkich mężów kościoła podporządkowanie niemieckiej kolektywnej winy jest tak samo nieprzejrzyste, jak znaczenie historyczno-teologiczne, że Bóg sam jednoznacznie zarządził wypędzenie wszystkich Niemców, także tych, którzy nie mieli do czynienia ze zbrodniami Hitlera. Wina zbiorowa - Zrządzenie Boże: nad tymi dwoma punktami należałoby przeprowadzić dialog między episkopatami. Wszystkie inne gesty pojednania są puste i bez znaczenia, kiedy w zasadzie odmawia się dialogu nad tymi zasadniczymi pytaniami.
81
Znajdujemy się w tej samej pozycji wobec polskiego episkopatu jak "Solidarność" wobec polskiego rządu. Także on odmawia dialogu nad fundamentalnymi punktami, lecz obstaje przy pełnym podporządkowaniu. Wspólna dla wszystkich mężów kościoła jest prawie mistyczna zgodność z żądaniami polskiej racji stanu. Etycznie odpowiada jej w pełni, ponieważ wywodzi się ona z winy kolektywnej i uważają siebie z punktu widzenia historyczno-teologicznego za wykonawców Woli Bożej. W przekonaniu, że wykonuje się wyrocznię, zbliżają się strukturalnie do filozofii historycznej materializmu dialektycznego. Takie dowody uważają potem za przymus. W tym też tkwi usprawiedliwienie wobec mających miejsce faktów, którym stosunkowo szybko nadano, ma się rozumieć, kościelny charakter prawny. Na tej podstawie ofiary wypędzenia pojęły, jak dużo niepojętego dla niemieckich katolików stało się możliwe. Jak osądzili ówcześni niemieccy biskupi tę sytuację?
3. Słowo niemieckich biskupów.
3.1 Wołanie o pomoc zachodnioniemieckich biskupów z dnia 30.01.1946 roku.
"My , katoliccy biskupi nie możemy dłużej milczeć wobec strasznego losu ponad 10 milionowej rzeszy Niemców ze wschodu, których przodkowie w większości osiedlili się już 700-800 lat temu na terenach wschodnich Niemiec i uczynili tę ziemię urodzajną. Chodź o Niemców na Śląsku, w Prusach Wschodnich i Zachodnich, na Pomorzu, w Sudetach, ale także i na Węgrzech, w Rumunii i w południowej Słowenii itd.Wszystkim tym ludziom grozi wypędzenie ze swoich rodzinnych stron, utrata swojego mienia oraz brak gwarancji na to, że tu w Niemczech Zachodnich będą mieli godną ludzi egzystencję. Ten przerażający los dotknął już miliony. Na Śląsku jest ich prawdopodobnie kilka milionów, Wypędzenie odbywa się ze straszną brutalnością i lekceważeniem człowieczeństwa. To przymusowe wysiedlenie kontynuuje się pomimo zastopowania akcji przez Wysoką Radę Kontrolną. Pozostałych Niemców dręczy się tak straszliwie, że są zmuszeni opuścić kraj, o ile nie znajdą schronienia przez przyjęcie obcego obywatelstwa. Opinia światowa milczy wobec tej straszliwej tragedii.. Wydaje się, że żelazna kurtyna opuściła się na tę część Europy.
Wiemy, że akurat na tych terenach Niemcy dopuścili się strasznych zbrodni wobec obywateli innych państw, Ale odkąd wolno komu mścić się na niewinnych i zadość uczynić za zbrodnię poprzez zbrodnię? Powinno się bezwzględnie pociągnąć do odpowiedzialności prawdziwych winowajców. Ale kto chce odpowiadać za masowe zgony dzieci, matek i ludzi starszych?
82
Kto chce wziąć na siebie rozpacz tysięcy ludzi, którzy pogrążeni w okropnej nędzy, sami odebrali sobie życie? My prosimy i błagamy światową opinię, aby przerwała swoje milczenie, a ci, którzy mają władzę w swoich rękach niech zapobiegną, aby nie było stosowania przemocy nad prawem, aby nie siano nowej nienawiści, która pociągnęłaby za sobą nowe nieszczęścia. Podnosimy w imię sprawiedliwości i miłości nasze głosy za naszych rodaków na wschodzie. Prosimy ponownie wszystkich wiernych o pamięć modlitewną w tej ciężkiej sytuacji, a kiedy przyjdą uciekinierzy ze wschodu, to prosimy ich przyjąć z całą ofiarnością wynikającą z chrześcijańskiej miłości.
3.2 Z listu pasterskiego na Wielki Post arcybiskupa Conrada Gróbera z Freiburga i.B. z dnia 23 lutego 1946 roku.
(Całość tekstu w: Lorenz, Schicksal Vertreibung - Aufbruch aus dem Glauben, Koln 1980, 62-81. Autor przedtem był biskupem w Meissen, w sąsiedniej diecezji wrocławskiej, znał kraj i ludzi na granicy saksońsko-śląskiej (nad którą także jest położone Górlitz) najlepiej. To tłumaczy jego osobiste zaangażowanie.
...Gdzie jest wdzięczność, którą winni są Polacy wielkiej liczbie niemieckich kapłanów, których także na terenie mojej diecezji z powodu odprawienia nabożeństw dla Polaków wtrącono do więzień lub wygnano na drugie lata do obozu w Dachau? ... Druzgocący był przepis, że wszyscy Niemcy musieli nosić białe opaski, które uczyniły z nich wolną zdobycz. Potem nastąpiło nagle wysiedlenie niemieckich wsi i miast. Działo się to, jak przyznali polscy urzędnicy ze sfer kierowniczych, z premedytacją aby podczas ewentualnej konferencji pokojowej udowodnić, że Niemcy wyjechali dobrowolnie i tym samym utracili prawo do powrotu w swoje ojczyste strony. Dlatego też zamknięto granicę do Niemiec, wskutek czego można teraz tam zobaczyć obrazy chaosu i nędzy. Bardzo często falujące masy głodnych nieszczęśliwców, chorych na tyfus i anginę zawróciły z drogi do Ber¬lina w nadziei, że wrócą w swoje strony ojczyste. Czasami wydawało im się, że zastaną otwartą przynajmniej małą furtkę, co niestety nie nastąpiło - a wręcz odwrotnie, wpędziło ich w nowe cierpienia. Często podczas ulewnych deszczy - po długich marszach wypędzano tych zdeterminowanych Niemców z powrotem przez Nysę Łużycką, aby dołączyli do tysięcy błądzących po okupowanej teraz przez Rosjan, a dawniej wspaniałej i żyjącej w dostatku Saksonii, gdzie znane niegdyś z bogactwa i piękna największe miasta tworzą obecnie tylko przerażające kupy gruzów. Naoczny świadek pisze: "Zdeterminowani na wpół zgłodniali ludzie przewlekają się przez ulicę. Ciągną za sobą nędzne resztki bagażu, które umieszczona są na wózkach ręcznych, względnie pchają przed sobą wózki dziecięce. Widziałem wóz bez koni, do którego zaprzęgnięto sześcioro dzieci. Widziałem 70 letnich starców, którzy w pocie czoła ciągnęli za sobą wózek dwukołowy.
83
Widziałem siostry boromeuszki (a więc siostry od miłosierdzia) ciągnące wozy za pomocą powrozów, które przełożyły sobie przez piersi. Widziałem wielebnych katolickich duchownych idących na czele swoich parafian i także ciągnęli wozy albo toczyli przed sobą wózki. Zawsze Ślązacy wysiedleni ze Śląska ostrzegali swoich współziomków, mających zamiar tam wrócić: "Zawracajcie, to nie ma sensu jechać dalej, nie przejdziecie przez most! Polacy wszystko wam zabiorą, oni wyplądrują wasze bagaże i wyrzucą was ze Śląska. Wracajcie tam skąd przyszliście!" Tym samym wszędzie panowała bezradność i konsternacja, urastająca niemalże do rozpaczy. Kto chciałby przedstawić sobie obraz nędzy bez precedensu, niech by sobie tylko przeczytał ogłoszenia, pojawiające się dzień po dniu na afiszach, które władze miast i powiatów wywieszały jako publiczne ostrzeżenie. A oto przykład: "Uciekinierom nie wolno tu pozostać. Niech jadą dalej do Brandenburgii, Meklemburgii i Pomeranii." A więc stojące w tych miejscach grupy uciekinierów, które akurat powróciły z tych terenów, gdzie ich nie przyjęto, dowiadują się tutaj, że dla nowo przybyłych ulice są zamknięte. Policja i żandarmi kontrolują wioski i wyganiają wszystkich uciekinierów, którzy nie mają pozwolenia na pobyt stały. "Dalej jechać! Dalej iść!" brzmiała komenda. Dalej jechać, dalej iść, dniem i nocą, czy to w deszczu, czy w śnieżycy, czy w zdrowiu, czy w chorobie. Ale gdzie w Imię Boże znaleźć nocleg? Gdzie jeść, gdzie znaleźć wiązkę słomy na krótki wypoczynek? Gdzie znaleźć jedzenie dla zgłodniałych i z zimna płaczących dzieci? Tego nikt nie był w stanie powiedzieć.
Nie wystarczyło nowej władzy na Śląsku powstrzymać za pomocą najbanalniejszych środków i z bronią w ręku z dala od swoich- ojczystych stron tych, którzy dobrowolnie lub prawie dobrowolnie wy¬jechali. Doszło do tego, że ciasno wpakowano Ślązaków w wagony bydlęce i transportowano do Gorlitz. A oto pewna, wielokrotnie nam powtarzana relacja z tego typu wydarzeń: "Poszedłem z początkiem października ulicą Sattiggasse w Gorlitz, która biegnie równolegle do szyn przetokowych koło dworca, gdy usłyszałem płacz kobiet i oszalałe wołanie. Pewien urzędnik kolejowy, którego zapytałem co to ma znaczyć, odpowiedział mi, abym poszedł dalej bo te sceny które tu zobaczę zapamiętam na zawsze. Pytając jednak dalej o przyczynę dowiedziałem się, że chodzi o Ślązaków, którzy zostali przez Polaków wypędzeni i wywiezieni w wagonach towarowych. Tych ludzi mężczyzn, kobiety i dzieci zepchnięto gęsto na kupę, same wagony z zewnątrz jednak były zamknięte. W ten sposób transport ten toczył się całymi dniami a wagony otwierano dopiero w Goriitz. Widziałem na własne oczy, że z jednego tylko wagonu wynoszono 10 zmarłych do przygotowanych uprzednio trumien. Stwierdziłem dalej, że w tym wagonie kilku ludzi oszalało.
84
Niektórzy byli brudni od kału, skąd wnioskowałem, że ich tak ciasno ściśnięto razem, że nie było możliwości na załatwienie swoich potrzeb. Ten pociąg nędzy został w Górlitz wypróżniony. Żyjących przeprowadzono do innych pociągów, które pojechały dalej na północ Niemiec.W Górlitz zdarzały się tragedie popełnienia samobójstwa, jak nigdy dotąd. Podczas gdy w roku 1944 na 94.000 mieszkańców doszło do 38 samobójstw, w pierwszych miesiącach po klęsce Niemiec przy liczbie mieszkańców wynoszącej 62.000 ludzi miasto zanotowało 234 samobójstw. Według danych miejskiego urzędu socjalnego liczba samobójstw wzrosła w czerwcu i lipcu kilkakrotnie... Ile rozegrało się tu tragedii! Ile zmartwień i smutku w sercach matek i dzieci. Jak sytuacja wygląda teraz na Śląsku, odzwierciedla chyba następujące sprawozdanie: "Pola przemieniły się w step, jak okiem sięgnąć są nie uprawiane. Nie ma już niemieckich kupców, opuszczone są zakłady rzemieślnicze. W fabrykach produkcja ustała. Wojna i zdobywcy ich zamknęli, wyrabowali ich inwentarz i wywlekli go w siną dal." Biedny, niegdyś tak bogaty i piękny kraj, dla którego gazeta szwajcarska "Weltwoche" nie potrafiła znaleźć innego określenia od tego: "Das Totenland" (kraj zmarłych). Ale tak właśnie słyszę z tysięcy ust pytanie: "Ale gdzie jest wobec tej strasznej biedy współczujące serce i pomoc kościoła? Czy katoliccy biskupi i kapłani i ci w ogóle pobożni Polacy zapomnieli zupełnie obowiązku bliźniego, albo odwrócili go w diaboliczne przeciwieństwo? Ja nikogo nie osądzam. Ja tylko wiem to, że według wiarygodnego sprawozdania, postarano się wyłącznie o to, aby niemieckie władze kościelne zastąpić wyłącznie przez polskie. Dlatego nie oskarżamy ani kardynała Hlonda, a tym bardziej Ojca świętego. Szczególnie od tego ostatniego jesteśmy daleko, gdyż wiemy, że jest on miłującym Ojcem wszystkich katolików, którzy jeszcze dnia 29 stycznia 1946 roku napisał: "Ponieważ my ... znamy dobrze te wyjątkowo smutne wydarzenia, które rozegrały się w ostatnich miesiącach na wschodzie Niemiec, przypominamy wszystkim usilnie, że gwałtu nie należy gwałtem pokonywać, niech odpowiedzią będzie siła prawa i niech także wydany będzie obiektywny osąd o sprawiedliwości wobec tych, którzy w rzeczywistości są winni i zasługują na karę. Nie należy ich utożsamiać z kręgiem obywateli, którzy, także wśród innych narodów nie są obciążeni żadną winą z tytułu wojny ani żadną zbrodnią. Jesteśmy tego zdania. że jednak wspólna katolicka wiara, którą wyznaje większość ludzi po obu stronach, jest w stanie powstrzymać i pohamować obecne napięcie i przerażający żar ognia nienawiści, który wszędzie wybucha, aby utorować w ten sposób drogę do pojednania i miłości."
Nie oskarżamy też polskiego narodu jako całości, gdyż wiemy, że spokojnie myślący, chrześcijański polski człowiek ma poczucie
85
odpowiedzialności i nie chce być ani zbójcą, ani zabójcą. My niemieccy katolicy nie zasłużyliśmy na to od niego ... Nie ma się co dziwić, że katolickich Ślązaków ogarnął brak zaufania i pesymizm, tak, że nie są w stanie dojść do siebie i trudno im w to uwierzyć, że mogła by nastąpić poprawa. Jako dowód rzeczowy niech posłuży list pewnego katolickiego kapłana w odniesieniu do bezsensownej polityki nienawiści: "Przeczuwaliśmy, że będzie ciężko, ale że nasza ojczyzna (Heimat) będzie musiała pójść na tak straszliwą drogę krzyżową, że poniesie tak olbrzymie straty, tego nikt się nie spodziewał. Byliśmy gotowi zadość uczynić. Ale, że niesprawiedliwość szatańska przybierze takie rozmiary i nie słabnie, tego myśmy nie wiedzieli. A my przecież broniliśmy Polaków. Ja ryzykowałem życie i ledwo uszedłem z życiem unikając cudownie egzekucji, która się miała odbyć 18.11.1943 roku. I właśnie teraz ten naród, który zawdzięcza łaskę wolności licznym krwawym ofiarom innych narodów jest niemiłosierny w swojej nienawiści nawet wobec tych, którzy wspomagali ich w potrzebie."
4. Słowa papieża Piusa XII
4.1 Przeciw tezie dotyczącej kolektywnej winy (20.02.1946)
"To fatalne nieporozumienie uważać człowieka za winnego i współodpowiedzialnego tylko dlatego, że on jest członkiem albo częścią wspólnoty, nie zadając sobie trudu zbadania albo zapytania, czy on rzeczywiście dopuścił się osobiście danego czynu.
Oznacza to, że prawa Boże, Stworzyciela i Zbawiciela są tak ułożone, że on sam wiąże losy winnych i niewinnych, które są związane z odpowiedzialnymi i nieodpowiedzialnymi (Aufbau und Entfaltung des gesellschaftlichen Lebens - Budowa i rozwój życia we wspólnocie, Utz/Groner, nr 4137)
4.2 Wypędzenie nie da się pogodzić z godnością człowieka
(24.12.1945)
Pociągnięciem pióra zmienia ono (państwo totalne) granice. Mocą decyzji, która jest nie do obalenia pozbawia on drugi naród majątku ... z naturalnymi możliwościami rozwoju. Z źle ukrytym okrucieństwem uprowadza także on miliony ludzi, setki tysięcy rodzin w nędzę, zabiera im domy i zagrody, wykorzenia je z cywilizacji i kultury, przy budowie której brało udział wiele pokoleń ... To wszystko oferuje system sprzeciwiający się godności i bytowi człowieka." (Odnosi się to jednoznacznie do wydarzeń na wschodzie Niemiec). (Pokój na świecie i kościół w świecie - Weltfriede und Weltkirche z dnia 24.12.1945, Utz/Groner 4077)
86
4.3 Pismo papieża Piusa XII do niemieckich biskupów z dnia 1 marca 1948 roku.
Papież nazywa wypędzenie Niemców ze wschodu oprócz pozbawionego odszkodowania wywłaszczenia "bezprzykładnym wydarzeniem w przeszłości Europy, którego prawne, gospodarcze i polityczne znaczenie osądzi kiedyś historia. Obawiamy się wprawdzie, że jej osąd będzie surowy. Wydaje nam się, że wiemy co się działo w czasie wojny na wielkich obszarach między Wisłą a Wołgą. Czy jednak było wolno wypędzić 12 milionów ludzi z domów i zagród? Czy ofiary tego odwetu nie stanowią w przeważającej większości osoby , które ani nie brały udziału w tych zbrodniach, ani nie miały na nie wpływu? Czy ów środek był politycznie rozsądny i gospodarczo odpowiedzialny, kiedy się ma na myśli środki niezbędne dożycia dla narodu niemieckiego i ponad to zapewnienie bytu dla całej Europy? Czy to jest niemożliwe do urzeczywistnienia, jeżeli życzymy sobie i żywimy nadzieję, aby wszyscy uczestnicy tej akcji spokojnie przejrzeli to, co się stało i w miarę możliwości to naprawili, o ile można by było się jeszcze wycofać?"
Te z punktu widzenia politycznego niedowartościowane wypowiedzi Piusa XII (spr. pisma pośmiertne) dokładnie dotyczą naszej sprawy. One wypowiadają to, czego niemieccy katolicy mogli pojąć i zrozumieć wobec spotkania z wkraczającymi do wschodnich terenów Niemiec Polakami, co stało się akurat sprawdzianem ich wiary: Jak można naród, który reklamuje swoją "kościelność" w sposób wyniosły wygnać jednocześnie swoich braci w wierze ze swoich rodowitych stron rodzinnych? Jak mogą oni bezmyślnie zniszczyć kwitnącą kościelną organizację bez względu na osiadłych tam od wieków ludzi, biskupów i kapłanów, zadając cierpienia poszczególnym osobom, wy¬mienionym w niniejszym dzienniku, gdy przecież chrześcijaństwo w swojej pierwotnej mierze, miłości i cierpliwości ma, jeśli trzeba i przebaczenie? Przyznajemy się otwarcie do historycznego kontekstu, w którym stawia się pytanie odnośnie prawa Polski do naprawy niesłychanych krzywd. Solidarnie podkreślają niemieccy Katolicy to, co papież Pius XII powiedział na temat napadu Hitlera na Polskę: "Chyba wiemy (przynajmniej teraz post factum) co zdarzyło się w czasie wojny na wielkich obszarach między Wiła a Wołgą." Te częste apokaliptyczne fakty, które także znalazły już swoje odbicie w literaturze, pozostają przed naszymi oczyma w solidarności z tymi ofiarami i ze szczerą chęcią zadośćuczynienia. Ze wzruszeniem przeglądamy kartki w literackich wydawnictwach tych krwawych dziejów. Spośród wielu publikacji wymienia się dwie: Najpierw najnowsza historia kościoła polskiego (Bolesław Kumor, Zdzisław Obertyński, Historia Kościoła w Polsce, tom II, 125-191 i Kazimierz Śmigiela, Martyrologia kościoła i narodu potem dzieło pięciotomowe
87
Wiktora Jacewicza i Jana Wosia, Martyrologia polskiego rzymskokatolickiego kościoła pod okupacją hitlerowską 1939 - 1945 T I, Warszawa ATK 1977, T 2: 1977, T 3: 1978, T 4: T 4: 1978, T 5: 1981). Uwzględniając bezmiar krzywd możemy jednak razem z papieżem Piusem XII zapytać: Czy jednak wolno było w odwecie wypędzić z domu 12 milionów ludzi?... Na terenach wschodnich Niemiec obsadzonych teraz przez Polaków mieszkało około 9 milionów ludzi, z których 1-1,5 miliona uniknęło wypędzenia. Różnica do 12 milionów obejmuje Niemców pochodzących z innych wschodnioeuropejskich krajów. Chcielibyśmy tu nawet wymienić aktywnych chrześcijan, którzy ze zbrodniami Hitlera nie mieli nic wspólnego, a nawet dość często z wewnętrznej solidarności z narodem polskim uczynili to co mogli zrobić: pomagać przerzuconym do Rzeszy Polakom pomimo ryzyka i w miarę możliwości w poszczególnych przypadkach łagodzić ich trudne warunki bytowania. Czy nie mogły by kiedyś być przedmiotem wspólnej rewizji grupy niemieckich i polskich ekspertów, które są niezłomnie oddane Ewangelii, wymienione w punktach 2,3 i 4myśli, wypowiedzianych z polskich i niemieckich ust? Bez ascetycznej dyspozycji do przyjęcia niewygodnej prawdy, obydwie strony nie dojdą do porozumienia. Oczywiście strona polska powinna też otwarcie, na bazie zasad katolicyzmu, który jest człowiekiem i dla człowieka, wyjaśnić to, aby nosić swój ciężar wspólnie z kościołem niemieckim. Czy kościół nie jest po¬wołany po to, aby jako pierwszy rozwiązać konflikty i nie uwieczniać ich przez nie krytyczne umocnienie swoich poglądów? Czyż teraz nie wybiła godzina, aby za cenę zaparcia samego siebie, wynikającego z naśladowania Chrystusa, z którego nie można zrezygnować, uczynić to, co służy pojednaniu serc? Czy tu chodzi też o: Ecclesia docet?
5. "W polskiej świadomości powstała masa mitów i fałszywych obrazów, które w imię prawdy należało byoczyścić z kłamstwa. Wyobrażenia dotyczące własności historii są chorobą duszy własnego narodu." (J.J.Lipski)
Polski rozgłos rozsądku i sprawiedliwości, Jan Józef Lipski, polski historyk literatury, członek PEN-u, współzałożyciel polskiego Komitetu Obrony Robotników KOR pisze w kulturze (Paryż 1981, Nr. 10): Apel polskiego episkopatu do niemieckiego przedstawia przede wszystkim problem, którego nie można ominąć, gdy chce się pozostać wiernym chrześcijaństwu: problem także naszej winy wobec Niemców. W Polsce jest takie przedstawienie tych rzeczy nie do przyjęcia - i to, też jest nie trudne do zrozumienia, ponieważ ustosunkowanie się jest wstrząsająco nierówne.
88
Nie powinno się pogodzić ze zbagatelizowaniem własnej winy, także nie wtedy, gdy ona jest nieporównywalnie mniejsza od obcej.
Braliśmy w tym udział, ograbiliśmy miliony ludzi z ich ojczystej ziemi (Heimat), z pewnością niektórzy byli winni ... Uczynione nam zło, także to największe nie jest usprawiedliwieniem i nie może nim być wobec zła, którego dopuściliśmy się sami ... Wybór wyjaśnia, który, jak mi się wydaje, jest mniejszą niesprawiedliwością, wybór mniejszego zła nie może jednak uczynić nas niewrażliwymi na etyczne problemy...
Bo to jest trudne - albo chce się być chrześcijaninem - albo nie... Jeśli się nim jest ,*to wiadomo, że w zasadzie odpowiedzialność kolektywna nie ma nic wspólnego z etyką, do której się przyznajemy ... W żadnym wypadku nie jest ona usprawiedliwiona ze względów historycznych, które są bardzo wątpliwe, ani z powodów etnicznych, za wyjątkiem krainy opolskiej, nad którą można by podyskutować. Tym bardziej niepokoi to jako znak zatrucia etyki narodowej przez nacjonalizm. Od czasu do czasu pojawiają się artykuły, których autorzy tam się szczycą, że jeszcze przed drugą wojną światową - a więc przed napadem na Polskę, przed wypędzeniem milionów Polaków przez Niemców, zanim pojawił się problem, znaleźć miejsce dla mi¬lionów Polaków z terenów wschodnich - zażądały grupy polityczne , z którymi ci autorzy byli w dobrych stosunkach, Polski aż do Odry i Nysy ze Szczecinem i Wrocławiem. To nie są artykuły, które potwierdzają interesujące fakty - to jest przejecie ówczesnych pro¬gramów, które wówczas stanowiły plany zdobywcze i były przeciwstawne wobec zasadniczych stosunków między narodami o odpowiedniej chrześcijańskiej etyce. Przypomnienie tych wstydliwych epizodów ideologii historycznej z aprobatą jest znakiem etycznego upadku i w ogóle jeszcze politycznym głupstwem. Wobec politycznej świadomości naszych historycznych stosunków do Niemców, powstała masa fałszywych mitów i obrazów, które w imię prawdy i z powodów uzdrowienia należy oczyścić z kłamstw. Fałszywe wyobrażenia stanowią chorobę duszy tego narodu, one służą przede wszystkim wrogości wobec obcego narodu a także nacjonalistycznej manii wielkości.
Prawie każdy Polak wierzy dzisiaj w to, że powróciliśmy na tereny, które Niemcy zrabowali... Dlatego z reguły nie chcemy dzisiaj o tym myśleć, że są to tereny, na których przez kilkaset lat kwitła
kultura. Czytamy wzruszające felietony o śląskich Piastach, ich zamkach i posiadłościach, ale nikt nam nie mówi, że już Henryk IV, zmarły w roku 1290 jest znany jako trubadur (śpiewak dworski) w niemieckich książkach literackich, który zademonstrował swe pieśni w tym samym języku co Walther von der Vogelweide, jak Hartmann von Aue, podczas gdy polska literatura miłosna powstała i rozkwitła
89
dopiero 200 lat później. To jest symboliczna postać w historii śląska. Jest wiadome, że zachodnie granice pierwszej Rzeczypospolitej były przez wieki jedną z najspokojniejszych i najtrwalszych granic w Euro¬pie. Zdobywcy państwa krzyżackiego mają zaledwie część ułamka udziału w średniowiecznej historii Niemiec. A w ogóle niechętnie się u nas pisze o tym co zawdzięczamy cywilizowanym i kulturalnym Niemcom. Że dach i cegła, że murarz, drukarz, .malarz. snycerz, że setki polskich słów udowadnia co zawdzięczamy naszym sąsiadom z zachodniej granicy. Piękny dorobek architektury i rzeźbiarstwa, malarstwa i innych dzieł sztuki i rzemiosła w Krakowie i wielu innych miastach i miasteczkach Polski, nie tylko w średniowieczu, ale częściowo także później do końca XIX wieku; one są w Większej części dziełami Niemców, którzy cię tu osiedlili i wzbogacili naszą kulturę. Prawie każdy Polak słyszał o Wicie Stwoszu (Veit Stoss) - nie każdy wie, że on był etnicznym Niemcem... wielu wyobraża sobie, że on był Polakiem i są gotowi każdemu dać policzek, kto temu zaprzecza - nikt jednak oprócz specjalistów nie zna setek a nawet tysięcy imion i nazwisk twórczych Niemców, którzy pozostawili w naszej kulturze niezatarte ślady. Historia musi być bramą dla przyszłości Jakie symbole chcielibyśmy wybrać dla przyszłości: Grunwald (1410), Legnica (Wahlstatt 1241), gdzie Polacy wspólnie z Niemcami przeciwstawili się hordom Batu-Khana?
Grunwald pozostanie oczywiście zawsze w narodowej pamięci -ale czy ma być tylko Grunwald? Czy zniszczenie polskiej kultury przez hitlerowców podczas II wojny światowej ma mieć pierwszeństwo, albo jej wzbogacenie przez Wita Stwosza i setki mniej znanych artystów? Chcielibyśmy zatrzymać w pamięci tylko oprawców niemieckich z Oświęcimia, albo też tych Niemców, jeżeli była ich tylko garstka, którzy nie tylko jako jeńcy, ale także jako członkowie obsady obozowej walczyli ze złem?
6. Koncepcja Jana Pawła II dla zjednoczenia chrześcijan jako model dla stosunków polsko-niemieckich.
Jako dezyderat proponuje się to, co napisał papież Jan Paweł II dnia 10.11.1983 roku z okazji 500 rocznicy urodzin Marcina Luthra odnośnie chrześcijan zróżnicowanych w wierze kardynałowi Willebrands, prezydentowi watykańskiego sekretariatu do spraw jedności chrześcijan: "...najpierw ważne jest kontynuowanie prac historycznych. Chodzi o to, aby przez poszukiwanie bez zastrzeżeń prawdy, osiągnąć sprawiedliwy obraz, gdzie jest wina. Powinno się dojść do tego, kogo ona dotyczy, gdzie polemika zacierała obraz, należy ją właściwie ustalić, znowu niezależnie od tego, o którą stronę chodzi. Przy tym nie można się kierować zamiarem, uważać siebie (nas) za
90
sędziów historii, lecz cel powinien być jeden, lepiej poznawać. Tylko taka postawa oczyszcza z uprzedzeń, możemy ... znaleźć ... nowe punkty wyjścia do rozmów.
7. Mimo wszystko: Rozpoczęcie na nowo pełne nadziei, na przekór wszystkim rozczarowaniom.
Z dna przeszłości może nas wyprowadzić tylko serdeczne rozpoczęcie od nowa. To wymaga odwagi wobec nieprzyjemnej prawdy. Gdyby polskie głowy kościoła mogły się otrząsnąć ze zdemaskowanych przez Lipskiego mitów, byłyby ich słowa pojednania w przyszłości bardziej uzasadnione i owocne. Temu niechby posłużyła ta książka, która nie powinna stłumić co dobre, a wręcz odwrotnie, niech mobilizuje do nowych prac, aby zacząć skromnie ale autentycznie na nowo. Mandat Ewangelii pozostaje bez zmian i wymaga od nas wysiłku.
"Szansa prawdy, którą mógł dać papież jako głowa całego Kościoła, a nie tylko papież polski, w czasie swej drugiej podróży do Polski nie wniosła nic nowego. On sobie nie zdawał sprawy z tego... Czy 40 czy 20 lat po zakończeniu wojny, wydaje się, że usytuowanie ważnych pytań mało się zmieniło (Reinhord Lehmann, dawniejszy Sekretarz Generalny PAX Christi, w Herderkorrespondenz 39 1985 526).

Stróżu! Jak głęboka jest ta noc?
Autor i świadek
Dr Franz Scholz: życie i twórczość
Urodził się w 1909 roku we Wrocławiu. Tam matura. 1929-1933 studia teologii katolickiej i wiedzy socjalnej Caritas we Wrocławiu i Frciburgu/Br.. 1934 wyświęcony na kapłana archidiecezji Breslau przez kardynała Adolfa Bertrama. Po święceniach kapłańskich praca duszpasterska we Wrocławiu, także w parafii polskiej p.w. św.Marcina i wśród Polaków pracujących sezonowo w prowincji Sachscn. 1940-1946 proboszcz kuratialny przy kościele św. Bonifacego w Górlitz-Ost (od 1945 Zgorzelec), powiązanie posługi z duszpasterstwem polskich, francuskich i belgijskich jeńców wojennych (Stalag VIUA) i robotnikami przymusowymi (Zwangsarbcitcr). Od 194S roku opiekuje się także wypędzonymi ze wschodu Polski przez Sowietów Polakami. 1946-1949 dyrektor Cerita.su pozostałej po niemieckiej stronic części archidiecezji Breslau (po zachodniej stronie Nysy, okręg Górlitz/Cottbus).
1940 promocja na doktora teologii na uniwersytecie im Fryderyka Wilhelma we Wrocławiu (dogmatyka), 1955 praca habilitacyjna z teologii moralnej na uniwersytecie we Frciburgu/Br.. od 1949 roku docent wyższego seminarium filozofii i teologii dla wypędzonych ze wschodu w KónigstcinTs. W 1956 powołany na profesora teologii moralnej przy wyższym seminariom w Fuldzie z jednoczesnym prowadzeniem prac naukowych na uniwersytecie we Frankfurcie nad Menem oraz w Marburgu. Powołany w 1972 roku na profesora teologii moralnej na nowo założonym uniwersytecie w Augsburgu. W 1976 roku emerytowany. Później zarządca parafii Klein Zimmern. Tam w 1986 roku zwolniony z obowiązków służbowych. Żyje dzisiaj w Dieburg.
Główne kierunki zainteresowań: Etyka: Wola Boża, która objawia się w stabil¬ności i prowadzeniu się zgodnie z normami obyczajowymi, historia współczesna: Pojednanie z Polską na bazie Ewangelii, tzn. na prawdzie, sprawiedliwości i godności.
Jego dzieła
"Wprowadzenie sakramentów" wg Aleksandra z Hales (+1245), Breslau 1940; Benedykt Stattler (+1797) i nauka o filozofii grzechu. Feriburg 1955; Wina, grzech, niewłaściwa postawa, Augsburg 1972; światło w Tobie (łuk 11,35) Frcising 1975; Drogi, rozdroża i wyjścia teologii moralnej, Munchcn 1975; Górlitzcr Tagcbuch 1945/46, Augsburg 1976. Do tego liczne wykłady w.w. problemów. Na końcu opubli¬kował autor wielkie dzieło pt. "Zwischen Staatsrason und Ewangclium". Kardinal Hlond und die Tragódic der ostdcutschcn Diózcsen. Tatsachcn, Hintergrzndc, Anfra-gen, Frankfurt/M. 1988. (Między racją stanu a Ewangelią. Kardynał Hlond i tragedia niemieckich diecezji wschodnich, fakty, pytania.)
Autor jako etyk ma odwagę w duchu chrześcijańskim przymierzyć kościół w Polsce do Microdajności Ewangelii. W tym leży sila tej książki, która nawołuje do rozpoczęcia na nowo w prawdzie i sprawiedliwości.
92
KONKARt. Książka pod oryginalnym tytułem "Górlitzcr Tagcbuch" wyd. na podstawie licencji przez Langcn-Ulstein-Mullcr (Miinchcn), ukazala się w tłumaczeniu jako Dziennik "Górlitzcr -Zgorzelice-Zgorzelec" .
Pierwsze wydanie w języku polskim - ilość 5000 egzemplarzy.
lSBN-5-7707-5562-8