Portal w trakcie przebudowywania.
Niektóre funkcje są tymczasowo wyłączone, inne mogą nie działać poprawnie.

Podania, legendy, opowieści cudowne z lat dawnych na Litwie

19.11.2008 13:02
Zahorski Władysław z lit.Vladislav Zagorsky (1858 Święciany -1927 Wilno), szlachcic z Guberni Kowieńskiej, lekarz, pisarz, działacz społeczny.
Władysław Zahorski spisał wspaniałe podania i legendy Wileńskie . Pierwsze wydanie ukazało się w 1925 r.
Nota bograficzna
Genealogia Zahorskich

Siemieński Lucjan (1807-1877)
literat, działacz niepodległościowy
Urodził się 13.08.1807 r. w Kamiennej Górze k/ Rawy Ruskiej w Galicji. W 1827 r. ukończył Szkołę Wojewódzką w Lublinie. Zaangażowany w organizacjach niepodległościowych Światowy człowiek .Od młodych lat pisze, jest nowelistą, tłumaczem i krytykiem literackim.
Zmarł w Krakowie w 1977 r.Autor wielu publikacji m.in. bardzo pięknej "Podania i legendy polskie, ruskie i litewskie

Karłowicz Jan Aleksander (1836-1903), polski językoznawca, etnograf i muzyk. Studia historyczne, filozoficzne, językoznawcze i muzyczne w Moskwie, Paryżu, Heidelbergu i Brukseli. Redaktor czasopisma etnograficznego Wisła (1888-1899). Od 1887 członek Akademii Umiejętności,. Pochodził z rodziny szlacheckiej, był synem Aleksandra Karłowicza herbu Ostoja i Antoniny z domu Mołochowiec. Ożeniony z Ireną, córką Edmunda Sulistrowskiego. Autor wielu światłych prac .Piękne podania i bajki ludowe zebrane na Litwie zostaly opublikowane UJ w 1887 r w Krakowie

Szukiewicz Wandalin ur. 10.12.1852 w Naczy z ojca znanego adwokata. Szkoły ukończył w Wilnie a studia w Warszawie. W.Szukiewicz był badaczem przeszłości Wileńszczyzny. Pasją Jego życia była archeologia i prehistoria. Zbiory i wykopaliska ofiarował różnym instytucjom w Wilnie, Krakowie i Moskiwei. Prace naukowe
I księgozbiór Towarzystu Naukowemu w Wilnie.
Oprócz pracy naukowej oddawał się w swoim życiu pracy literackiej oświatowej i społecznej. Umarł mając 67 lat na atak serca 1 grudnia 1919 r.

Komentarze (159)

Strona z 8 Następna >
19.11.2008 13:18
Podania, legendy , opowieści i bajki cudowne z lat dawnych na Litwie
Spis
Anafielas
Bazyliszek
Bekiesz
Biskup Tabor i Żebrak Studziński
Bluźnierca ukarany
Bocian św. Kazimierza
Bóg Karmi wilki.
Brat i siostra
Chciwy pan
Chciwy rybak
Cień Barbary
Córka kupca.
Córka młynarza
Córka kupca ktora wyszła za królewicza
Czarnoksiężnik
Czarownice
Czerwony chłopczyk
Dlaczego liście osiki drżą
Do bajki o kopciuszku
Dowojna Legenda herbowa
Duch w podziemiach kościoła O.O. Dominikanów
Duch Zygmunta Augusta
Durna baba
Dusza pokutująca w zamku trockim
Dusza w postaci robaka
Dwaj bracia i siekiera
Dwóch Przyjaciół
Dzięcioł
Dzwon w ołtarzu
Dzwon wornieński w jeziorze Łukcie
Dżuga
Fałszywy i prawdziwy następca króla
Figura Ukrzyżowanego Zbawiciela u Św. Jana
Gadająca koza
Giełwany
Giltynia
Głupi królewicz i gołąbka królewna
Głupi Królewicz i Konie
Głupiec pieczętowany
Góra Dergasa (Derga Kałnas
Herb miasta Wilna
Hetman Michał Pac
Historia sprawiedliwie nawróconego
Jako najmłodszy brat głupi
Jan i Cecylia
Jasiński
Jezioro Mastis . Telsze
Kamienie na Śnipiszkach
Kamień cudowny w „Kamieniu” pod Oranami w powiecie Trockim
Kamień z trzema krzyżami
Kapryśna pani
Kara w pięćdziesiąt lat za zabójstwo
Kara za nie uświęcenie niedzieli
Koniuszy i złoty ptak
Koń upiór
Kościół Św. Anny
Kościół św. Józefa i św. Nikodema
Koziula wciąż straszy...
Tatusia trzeba słuchać!
Królowa Bałtyku
Królewicz w piekle
Kruci na włarci, treba umarci
Krumine
Księga Twardowskiego
Kto pod kim dołki kopie
Kto robi dobrze, sobie dobrze robi
Kur Księcia Radziwiłła
Lasy użwarmskie
Lizdejko
Lustro gadające
Łabada
Łańcuch ofiarny w Ostrej Bramie
Mąż odwiedza swą żonę po śmierci
Miłosierny Pan
Mogiły Soroki*, Nepromacha i Praksedy
Morowa dziewica
Najmłodszy syn i panna morska
Nemon
Nerki nieboszczyka
Niedźwiedź
Niema królewna i jej dwunastu braci
Niewinnie osądzony
O babie jadącej do nieba
O dwóch braciach grajkach
O dwóch braciach i o biedzie
O dwóch braciach rozumnych
O dwóch matkach
O dwóch sąsiadach i Panu Bogu
O dwunastu rozbójnikach
O dziewczynie, która zbierała jagody
O Gryfie zaklętym
O Janku Bohaterze
o Janopolu - Królowym Moście.
O królewnie, która miała
O krzyżu w kościele katedralnym
O księdzu zbójcy
O kupcu który uwierzył
O Leonku zręcznym złodzieju
O macosze i pasierbicy
O Mazurze, który nie chciał
O organiście, który miał piękną żonę
O pani hrabinie farmazonie na Żmudzi
O parobku, który miał PAKULNĄ,.
O pastuszku, który miał cudowną
O pięknej Hannie
O sierocie i wróżce
O sierocie, która wyszła za królewicza-węża
O Słoneczku
O Świątyni Perkunowa
O trzech braciach i trzech cudownych koniach
O trzech braciach
O trzech braciach, dwóch rozumnych a
O trzech febrach
O trzech synach, którzy mówić zapomnieli
O Walku, który śmierć oszukał
O wodzie żywuszczej i gojuszczej)
O założeniu Wilna było tak...
O zamurowanym chłopaku
O Żelaznym wilku
Obraz trójręki św. Kazimierza
Ojciec Melchior i diabeł
Osobliwe dziecko
Oszukany olbrzym
Paproć
Pieniądze spadłe z pod belek
Pogrzeb Kiejstuta
Potępieńcy w Kościele św. Jana
Raban Eliasz
Rumszys
Siostra jedenastu braci
Skarb zaklęty na Baszcie
Skarb zaklęty w zamku Trockim
Skąpa baba
Sława Smorgoni -Niedźwiedź
Słowik i róża
Słup kosmaty
Statua Chrystusa na Śnipiszkach
Strukis
Studzienka w kościele św. Krzyża
Szatryja
Szczęśliwy pijak
Św. Piotr i skąpa baba
Uśpieni w zamku w Kownie
Wajdelotka
Wajdelotka koło Rumszyszek
Wąż
Widmo na cmentarzu Bazylianow
Wieczór sobotni
Wierny sługa Pisielkiewicz
Wilcza łapa
Witold
Wodnice (Wandinini)
Wychowanka szkaplernicy
Zagadkowy cudzoziemiec
Zaklęta królewna w łaźni
Zła królewna zamieniona w upiora
Złota socha
Złoty okuń
Zołotarenko
Żabka żona królewicza
19.11.2008 13:23
Na łąkach przy jeziorze Bielasie (gmina Koniawska, powiat Lidzki) nieopodal istniejącego tu pilkalnia ze śladami jakiejś starożytnej budowli, według Narbutta – zamku Witoldowego - kosiło dwóch gospodarzy, z sąsiedniej gminy Zabłockiej... Znużeni skwarem dnia, legli obaj w cieniu zarośli i jeden z nich zaraz usnął. Drugi, któremu Sen nie kleił powiek, patrzy, u śpiącego towarzysza ukazuje się jakby jakaś piana z ust, a następnie wypełza robak duzy, stoczył się na ziemie i pełzie po trawie. Zaciekawiony co z tego będzie, człowiek ów postępuje za robakiem i widzi jak ten dopełzł do stojącej opodal olbrzymiej sosny, i przez otwór wygniły u jej spodu wsunął się do środka. Po chwili znów się ukazał i tąż samą drogą powrócił do ust uśpionego.

Była to Jego dusza. Lud wierzy, że w czasie snu dusza ludzka opuszcza ciało i zwiedza rożne miejscowości, o których uśpionemu się nie śni. Po obudzeniu się kosiarz powiada do swego Towarzysza: < Gdybyś wiedział jaki dziwny sen miałem! Śniło mi się, że wlazłem gdzieś do ogromnej sosny, przez bardzo mały otwór. Ciasno mi tam było, ale na spodzie pod korzeniami widziałem garnek pełen złota.
Wówczas towarzysz jego opowiedział co widział. Poszli więc obaj do owej sosny, a wyrąbawszy otwór, rzeczywiście znaleźli cały garnek pełny złotych starych monet. Podzielili się sumiennie tym skarbem i stali się najbogatszymi gospodarzami w okolicy.

Bibliografia

http://pbc.biaman.pl/dlibra/doccontent?id=1512&dirids=21



(dawne słownictwo)
19.11.2008 13:28
Gdzie dziś przelewają się fale wód jeziora Korwie (w pow. Wileńskim) tam przed laty stala ludna i zamożna wioska, którą Bóg pokarał zatopieniem, za grzechy jej mieszkańców. Jakie to były grzechy – opowieść o tem nie wspomina, wiadomo tylko, że katastrofa stała się dla błahej na pozór przyczyny. Widocznie przepełniony już był kielich cierpliwości nieba i lada kropla spowodowała wylanie się sprawiedliwego gniewu.
Rzecz się tak miała.
W jednej z chat w środku wioski stojących, w izbie pod ławą wyrastała osobliwa <trzcina odrostka>, która w żaden sposób wyplenić się nie dawała. Pewnej niedzieli, w czasie sumy
córka gospodarza tej chaty zamiatała izbę, a chcąc choć raz oczyścić chatę od niepotrzebnej ozdoby, chwyciła za trzcinę obiema rękami i zakląwszy zaczęła ciągnąć z całej siły. Przekleństwo wprawdzie poskutkowało, bo trzcina została wyrwana z korzeniem, . lecz z tego miejsca buchnął tak silny strumień wody, że w kilka pacierzy nie tylko ta chata, lecz cała wioska została zalaną. Wszystko co żyło wówczas w wiosce zginęło, za wyjątkiem tych jej mieszkańców, którzy udali się byli do kościoła na nabożeństwo. Tylko jednej krowie udało się jakoś wypłyną ć z toni. Ukazała się przez chwilę na powierzchni, zaryczała i znów pogrążyła się w głębie. Ona to dała nowopowstałemu jezioru nazwę Korwie (krowa) przeinaczoną później na Korwie.

Bibliografia

http://pbc.biaman.pl/dlibra/doccontent?id=1512&dirids=21



(dawne słownictwo)
19.11.2008 13:31
U pewnego gospodarza zdechł koń. Zdjął z niego skórę, a że to było koło Gromnic, kiedy to wilki stadami chodzą, wyciągnął go na przynętę za stodołę, a sam w nocy siadł ze strzelbą, pod ścianą i czeka. Ponieważ księżyc dość jasno przyświecał, po nijakim czasie, może koło północy, ujrzał ów gospodarz, że coś około trupa końskiego się porusza. Sądząc, że to wilki
Podeszły, przypatruje się uważniej i widzi że to ów koń podnosi głowę, dźwiga się zwolna, Sun ie po ziemi, powstaje i kłapiąc zębami zmierza wprost w tym kierunku, gdzie on był ukryty. Zrazu zdumiał się nie wierząc swoim oczom, lecz widząc, że koń widocznie ma złe względem niego zamiary, zaczął umykać co sił ku domowi. Koń za nim, kłapiąc ustawicznie zębami. Gospodarz wpadł do sieni, i po drabinie na strych, wciągając drabinę za sobą. Koń za nim: stanął pod ścianą i kłapie zębami i parska, ale wdrapać się na strych nie może. Dopiero gospodarzowi duch odszedł. Przypomniał sobie modlitwy, więc zaczął je co rychlej odmawiać, żegnając raz po razu konia. Wtem i kur zapiał. Nim głos przebrzmiał, koń ryknął strasznym głosem < Szczęście twoje> i padł martwy. Koń już drugi raz nie powstał, ale gospodarz ze strachu długo potem chorował.
(dawna pisownia)

Bibliografia

http://pbc.biaman.pl/dlibra/doccontent?id=1512&dirids=21

19.11.2008 13:34
Pewna kobieta straciwszy męża ukochanego, w taką wpadła rozpacz, że przez długi czas nie mogła znaleźć ukojenia. Ustawicznie płakała i przyzywała nieboszczyka, pragnąc choć we śnie ujrzeć go raz jeszcze.
Pewnego razu około północy zawodząc z żalu nieutulonego i kołysząc dziecię, spojrzy –aż mąż stoi przed nią! Zrazu rozradowało się jej serce, że już chciała rzucić się mu w objęcia, lecz wyraz twarzy męża był taki jakiś smętny i straszny zarazem, że onieśmielona, przelękła,
Nie zdając sobie sprawy z tego co robi, zostawia dziecię w kołysce i ucieka na piec, mówiąc w głos pacierze jakie tylko na myśl jej przychodziły. Z pieca odważyła się dopiero spojrzeć i widzi, że mąż siedzi na jej łóżku i kołysze dziecię. Tak mówiąc pacierze i drżąc ze strachu cała, doczekała świtu i wówczas dopiero odważyła się spojrzeć na chatę po raz wtóry.
W chacie nie było już nikogo, tylko w tem miejscu, gdzie mąż siedział, widniała czarna, wypalona plama, a zamiast dziecka, w kołysce osmalony karcz.
(dawna pisownia)

Bibliografia

http://pbc.biaman.pl/dlibra/doccontent?id=1512&dirids=21

19.11.2008 13:35
Pewien gospodarz udał się do miasta odległego o mil kilka i miał powrócić późno.
W domu pozostała tylko żona z małym dziecięciem. Około północy, słyszy ona dobijanie się do drzwi i znany jej dobrze głos męża: <Maryla, atczyni> (Marylo otwórz !) Nie podejrzewając żadnego podejścia, odmyka, aż tu do izby wtacza się twór dziwaczny, bez rąk i bez nóg, niby słup, wysoki pod sufit, cały kosmaty i tylko przy wierzchu ma coś niby głowę, a dwoje oczu jak węgle świecą. Zlękła się okropnie kobieta, uciekla kędy stala kołyska z dzieckiem, a porwawszy je na ręce, jęła zasłaniać się niem przed straszydłem. To ją uratowało. Bo wiadomo, że do niewinnych istot złe przystępu na ma. Kilka razy wprawdzie
Krzyknął: < Kiń dzicia> (rzuć dziecię), ale na tem się i skończyło: Kobieta nie usłuchała, a gdy kur zapiał, widmo znikło.
(dawna pisownia)

Bibliografia

http://pbc.biaman.pl/dlibra/doccontent?id=1512&dirids=21

19.11.2008 13:36
We dworze w Mejszagole, położonym o 4 mile od Wilna, przy trakcie Wiłkomirskim, w ogrodzie, znajduje się góra sypana (pilkalnis), którą lud zowie <Olgierdowi>. Podanie głosi, że przed 80 mniej więcej laty, jakiś poszukiwacz skarbów rozkopał tę górę w części i znalazł sochę, o wiele mniejszą od zwyczajnej, zrobioną ze szczerego złota.
Zaciekawiony znalazca rozpytywał najstarszych mieszkańców okolicznych, czy nie jest im widomo, coby ta socha znaczyć miała? Rzeczywiście, znalazł się między nimi staruszek, mający sto lat z górą, który opowiedział, że słyszał o tem od swego dziada, również stuletniego starca. A rzec się tak miała:
Kiedy powietrze morowe grasowało na Litwie, lecz jeszcze do Mejszagoły nie doszło, mieszkańcy tej wsi, jak również wielu pobliskich wiosek, w celu niedopuszczenia zarazy, idąc za radą pewnego bardzo mądrego starca, złożyli się między sobą i kazali ulać złotą sochę. Do tej sochy zaprzężono parę wołów, bliźniąt, a człowiek z bliźniąt oborał nią jedną bruzdą pola wszystkich wiosek należących do składki. Gdy zaraza ustała, złożono sochę w miejscu skąd
Zaczęto orać, i usypano nad nią rękami i czem kto mógł górę.
(dawna pisownia)

Bibliografia

http://pbc.biaman.pl/dlibra/doccontent?id=1512&dirids=21

19.11.2008 14:50
Przed wielu laty, żył w Trokach słynny złodziej nazwiskiem Czerepowicz. Był on istna plagą spokojnych mieszczan i okolicznych gospodarzy, bowiem tak się zręcznie zawsze urządzał, że nigdy na gorącym uczynku złapać się nie dał. A chociaż czasem na zasadzie jawnych poszlak przyzywano go do sądu, to zawsze umiał sianem się wykręcić i uniknąć zasłużonej kary.
Zniecierpliwieni tem niepowodzeniem Troczenie, gdy nie mogli jawnie za swoje krzywdy sprawiedliwości otrzymać, postanowili sami złemu zaradzić. Pewnej przeto nocy, zebrawszy się dużą gromadą otoczyli dom Czerepowicza, pochwycili go z łóżka i związanego jak barana zawieźli do zamku na wyspie .Tam go rzucili do lochu, którego tajemnicze czeluście czarnym otworem widniały jeszcze wówczas wśród ruin zamku Kiejstuta. Gdy to spełnili, zarzucili otwór kamieniami i gruzami, zacierając tym samym wszelki ślad swojej zbrodni.
Lecz nad Czerpowiczem czuwała widocznie Opatrzność i ustrzegła go od złamania karku, a następnie i od śmierci głodowej w owym strasznym grobie, dając tym sposobem czas do powstania z grzechów.,
Gdy przyszedł do przytomności po doznanym wrażeniu i okropnym upadku, po jakim dziw, że mu kości pozostały całe, bo od otworu do dna lochu była znaczna wysokość – Czerepowicz wstał, a uwolniwszy się jakoś z pęt, choć nic nie widział w ciemnościach, i nie wiedział gdzie się obrócić, począł z wolna posuwać się , macając rękami ściany. Jak długo tak szedł – sam nie wiedział. Dość, że po nijakim czasie, ujrzał w oddali mdłe światełko. Ucieszony tym zjawiskiem, sądząc, że mu Ono wyjście z lochu wskazuje, podchodzi bliżej. Wtem staje zdrętwiały, bo widok, jaki się jego oczom przedstawił mógły najodważniejszego przyprawić o dreszcze. Oto widzi osobę całą w bieli, klęczącą z książką w ręku, przy dużej sztabami okutej skrzyni, na której przykuty na łańcuchu pies- olbrzym leży i w łapach świecę trzyma. Czerepowicz przejęty trwogą, chce się cofnąć niepostrzeżenie, lecz pies go zoczył i ujadając wściekle, zaczął się rwać ku niemu. A tu i osoba owa powstaje. Skinieniem dłoni uspokaja psa i głosem grobowym zapytuje Czerepowicza:
<Skądś i pocoś tu przyszedł?> Nawpół umarły ze strachu, drąc i szczękając zębami, opowiada Cz. Wszystko, co się z nim stało i za co został ukaranym. <Masz szczęście, żeś mi prawdę szczerą wyznał?- rzecze widmo- zato dam ci nagrodę. Oto w tej skrzyni są skarby nieprzebrane: bierz, ile tylko zdołasz unieść>- <Kiedy nie mam do czego wziąść> ośmielił się przebąknąć Cz. <Zdejm choć spodnie, zawiąż je, i bierz kiedy ci daję>. To mówiąc, usuwa psa i podejmuje wieko. na chwilę Cz. Aż żahnął się ujrzawszy taką moc złota. Zrobił przeto tak, jak mu widmo radziło, a gdy nasypał ile tylko unieść zdołał, widmo rzekło doń. Idź i nie kradnij więcej!> Następnie kazało psu wyprowadzić go z lochu. Po długim krążeniu doszli do olbrzymiego kamienia, który pod uderzeniem łapy psa usunął się i przepuścił Cz. na świat boży. Gdy wyszedł z lochu, głaz zapadł napowrót, a on się .znalazł naprzeciw klasztoru bernardynów (dziś więzienie) w odległości 1,1/2 kilometra od wyspy. Podziękowawszy więc Bogu za cudowne ocalenie, wrócił do domu. Część otrzymanego skarbu oddał na kościół, za resztę zaś pobudował domy i stał się zamożnym i uczciwym człowiekiem.
(dawna pisownia)

Bibliografia

http://pbc.biaman.pl/dlibra/doccontent?id=1512&dirids=21

19.11.2008 15:51
(Derga Kałnas)
W połowie drogi między stacją kolei Warsz. Petersb. Marcinkańce, a wsią Menczegiry w powiecie Trockim, wznosi się dość wyniosła góra, ciekawa z tego względu, że znajduje się na niej dużo głazów, wielkich nieraz rozmiarów. Może leżą one tu od epoki lodowcowej, a może służą jako zewnętrzna oznaka grobów
przedhistorycznych- nikt tego dokładnie nie wie, bo nikt tu nie prowadził żadnych badań. Tylko podanie krążące między ludem, zdaje się wskazywać na łączność tej miejscowości z jakimś wypadkiem większego znaczenia, który wyraźniej zaznaczył się w pamięci ludu i dziś przeinaczony doszedł do nas odległym echem.
Podanie jest następujące:
Przed wiekami żył w tych stronach wielki wojownik, wódz litewski, nazwiskiem Dergas, który nie tylko siły ziemskie, lecz i piekielne moce miał na swoje usługi, tj. był zarazem wielkim czarownikiem. Zdarzyło się pewnego razu, że nieprzyjaciel, rozumie się Szwed najechał jego kraj, pustosząc wszystko po drodze ogniem i mieczem. . Dergas zaskoczony znienacka, nie mógł zebrać dostatecznej siły dla dania należytego odparcia, schował się więc z nieliczną drużyną, na tę górę. Ale nieprzyjaciel i tu go znalazł, i pierścieniem wojsk otoczył dookoła. Widząc Dergas, że ulegnie przemocy, w ostateczności wzywa pomocy piekła, i gdy wojsko nieprzyjacielskie już, już wdzierało się do jego stanowisk, przemienia je w kamienie, pokrywające i dziś zbocza owej góry.
Co się stało następnie z Dergasem – legenda o tem nie wspomina.
(stara pisownia)

Bibliografia

http://pbc.biaman.pl/dlibra/doccontent?id=1512&dirids=2

21.11.2008 11:24
Każde zwaliska na Litwie, chrzczone zwykle przez lud nazwą <Zamku Królowej Bony>, mają swoje legendy, opiewające o skarbach strzeżonych przez zaklęte księżniczki, lub w ogóle zostawiających pod władzą czarów, które dają się przemódz jedynie przy zachowaniu pewnych warunków, trudnych do spełnienia, lecz zato otwierających przed śmiałkiem takie cuda, jakich oko nie widziało, ani ucho nie słyszało.
Jedną z takich legend przytaczam poniżej. Ciekawą jest ona z tego względu, że w niej, podobnie jak w legendzie karpackiej, znajdujemy rycerzy uśpionych mocą zaklęcia, oczekujących tylko hasła, ażeby powstać i iść na ratunek ojczyźnie.
Przy u8jściu Wilji do Niemna w Kownie istnieją dotychczas szczątki murów starego zamczyska, w którym –według legendy – niegdyś mieszkała Bona, otoczona licznym dworem i hufcami wyborowego wojska. Chociaż było to tak dawno, że ojcowie i dziadowie najstarszych ludzi nie pamiętali owych świetnych czasów, to jednak pewnem jest, że królowa Bona, nie umarła dotychczas, lecz w lochach zamku, które się ciągną pod ziemią aż gdzieś precz ku Wilnu, śpi pod czarem zaklęcia snem nieprzespanem, śród swoich bogactw, sług i rycerzy. Czeka on a stosownej chwili, ażeby wyjść z podziemi i na czele wojsk swoich pokonać n nieprzyjaciół i odbudować Polskę. Chwila taka nawet co siedem lat się trafia, i wówczas królowa Bona ukazuje się we śnie komukolwiek z mieszkańców Kowna, wskazując co ma czynić, ażeby zdjąć moc zaklęcia. Stosując się do tych wskazówek, przede wszystkim należy oczyścić duszę swoją z grzechów, przez spowiedź i odpowiednia pokutę. Następnie, w pewnej porze nocy trzeba pójść do zamku i tam w tym a tym miejscu kopać tak głęboko, aż się ukażą węgle. Pod nimi, głębiej, będą drzwi żelazne, a jeszcze głębiej miedziane, które gdy się otworzą, wejdziesz do olbrzymiej Sali, gdzie na wspaniałym tronie ze złota i drogich kamieni siedzi Bona w otoczeniu uśpionych dworzan i rycerzy, przy niej stoi olbrzymi kufer napełniony nieprzeliczonym bogactwem, a na nim leży lew. Nie trzeba się jednak bać tego lwa, lecz śmiało iść do kufra, który się sam otworzy i możesz wówczas brać wszystkiego dobra ile dusza zapragnie. Jednocześnie obudzą się wszyscy i pójdą spełnić wielkie dzieło.
Jak widzimy, warunki nie są zbyt trudne i trzeba tylko trochę śmiałości ażeby je z powodzeniem wypełnić. Ale najgorsza bieda że wmieszała się w tę sprawę policja która wie o wszystkim, bacznie śledzi ażeby nikt nie kopał w zamku. Pomimo to, jednemu udało się raz podejść czujność policji: kopał i dokopał się już do węgli, a nawet do drzwi żelaznych. Lecz robota jednego nie sporna, przytem noc letnia za krotka, więc przy świetle dziennym spostrzeżono przekop, i całe przedsięwzięcie skończyło się pociągnięciem śmiałka do odpowiedzialności sądowej. Potem śniła się Bona jeszcze nie jednemu, ale obawiano się wejść w kolizję z władzą.
Bona więc dotychczas napróżno oczekuje uwolnienia od zaklęcia.
(dawna pisownia)

Bibliografia

http://pbc.biaman.pl/dlibra/doccontent?id=1512&dirids=21

24.11.2008 19:04
Ciekawy ten zabytek, na pierwszy rzut oka przypomina pomniki przedhistoryczne, znane pod nazwą menhirów. Ma on kształt pionowo stojącego słupa, ociosanego z gruba, na cztery boki. Rozmiary jego następujące: wysokość 1.13 m., każda ze ścian przy ziemi mierzy około 0.65 m. zwężając się ku m. Górze do 0.45.
Kamień ten zostaje w wielkiej czci u ludu. Z dalekich stron przybywają pielgrzymi, aby pomodlić się przy nim, obejść dookoła niego kilkakrotnie na kolanach i złożyć ofiarę. Kult ten, bardzo przypominający fetyszyzm, ma prawdopodobnie swą podstawę w wierzeniach,
które to wierzenia zmodyfikowane przez chrześcijanizm przetrwały w szczątkach aż do dni naszych. Dla zatarcia śladów owego, tego tak bijącego w oczy pogaństwa, umieszczono na tym kamieniu krzyż żelazny, a obok w w. XVII-tym staraniem Michała Brzostowskiego,
starosty orańskiego, stanęła kaplica słynąca dziś cudowną figurą Pana Jezusa. Rzecz dziwna, że niezależnie od okazywanej czci religijnej dla owego kamienia, przechowały się o nim u ludu miejscowego legendy, nie mające żadnego związku z kultem religijnym. Dwie są takie legendy.
Jedna z nich głosi, że jest to panna młoda przemieniona w kamień za nieposłuszeństwo woli rodziców. Osnową tej legendy było prawdopodobnie wspomnienie jakichś obrządków dokonywanych przy kamieniach odznaczających się rozmiarami niepospolitemi, może właśnie obrządków zaślubin.
Druga legiendia również interesująca, prawdopodobnie ma swoje źródło we wspomnieniach o pierwszych usiłowaniach krzewienia chrześcijaństwa na Litwie za czasów W. ks. Olgierda.

Oto treść legendy.
Za czasów bardo dawnych. Wielki Książe litewski (legenda nie wymienia który) postanowił nawrócić swoich poddanych na wiarę Chrystusową. W tym celu sprowadził misjonarzy, którzy szerząc światło wiary, zaszli do najdzikszych zakątków Litwy. Nawróciła się też – dzięki im -znaczna część ludności. A wśród nich znajdowali się , i mieszkańcy z nad brzegów rzeki Mereczanki, z okolic dzisiejszego miasteczka Oran. Lecz nawrócenie się ich było tylko pozorne ziarna prawdy bowiem, trafiły tu na zbyt zatwardziałą w pogaństwie glebę dusz Litwinów. To też tylko żelazna ręka W. Księcia zmuszała ich do uległości jego woli. Gdy jednak zdarzyło się raz, że W. Książę wyruszył na daleką wyprawę wojenną, pogaństwo podjęło otwarcie bunt. Misjonarzy pomordowano, lub wygnano i przywrócono znów dawny kult bogów. Na wieść o tem, przyśpieszył W. Książe swój powrót z wyprawy i zaraz, na czele hufców zbrojnych wyruszył karać buntowników. Gdy byli już blizko ogniska buntu śród nieprzebytych puszcz nad rz. Mereczanką, nagle zagrodził drogę wojsku olbrzymi wąż kamienny, tak długi ni gruby, że ani go obejść, ni przejść przez niego nie można było. W tym kłopocie udano się do modłów: postawiono ołtarz, zaczęto odprawiać nabożeństwa kropić wodą święconą i egzorcyzmować, co na tyle pomogło, że wąż zapadł pod ziemię.
Nie mógł się jednak cały tam zmieścić, więc został na powierzchni jego ogon i dziś z ziemi wygląda.

Bibliografia

http://pbc.biaman.pl/dlibra/doccontent?id=1512&dirids=21

25.11.2008 20:52
Było to bardzo, a bardzo dawno; dość wam powiedzieć, że w owym czasie, gdy jeszcze Pan Bóg chodził po ziemi. Z kijem, w siermiędze, jak wieśniak jaki, chodzil po świecie z kraju do kraju i uczył ludzi zajęć wszelkich,: jak orać rolę, jak ją zasiewać a przytem uczył wiary i cnoty. I tak obchodząc ludów dziedziny, zaszedł nad Niemna brzegi urocze, i nad Wiliją, po wsiach nocował, wszędzie roznosząc wiedzę i wiarę, wszędzie witany jak gość najmilszy.
Raz zaszedł kędy chatka uboga, pośrodku świeżej trzebieży stada. Mieszkał w niej rolnik z Żoną i synem .Żył on uczciwie i w ciągłej pracy , lecz nie mogł powstać z biednego stanu, bo koło roli w polu, czy w lesie, sam tylko w pocie czoła pracował. Miał wprawdzie syna lat siedemnastu, żadnej zeń jednak nie miał pomocy, bo syn, urodził się niedołęga, i tylko leżał a spał na piecu, nie mogąc nawet za próg przestąpić. Wszedł tedy Pan Bóg do owej chatki, lecz nie znajduje w izbie nikogo tylko kaleka stęka na piecu. Usiadł więc sobie w kącie za stołem i rzedł do chłopca:< Daj mi pić, proszę>. Jakże ci dam – ten mu odpowie – kiedy ja chodzić całkiem nie mogę?>.< Nic to- rzekł Pan Bóg – zleź tylko z pieca>. Usłuchał młodzian i złazi z pieca, a taką siłę wnet w sobie poczuł, jak gdyby nigdy nie był kaleką. Poszedł zaczerpnął kwasu chlebnego. -<Masz pij staruszku> do gościa rzecze. Lecz Pan Bóg mówi: < Ty sam pij wprzód>. Co gdy uczynił, Pan Bóg go pyta:< Jakże się czujesz, czy lepiej teraz?> <O- rzecze młodzian –tak mi jest dobrze, jakbym na nowo na świat się zrodził>.<Więc przynieś kwasu i wypij jeszcze>. Gdy wypił, Pan Bóg pyta znowu:< Czy wielką siłę Uczuwasz w sobie?. <Taką mam siłę- młodzian odpowie że gdybym znalazł słup tak wysoki, co jednym końcem w niebo by sięgał, to bym przewrócił niebo i ziemię>. <O to za wiele>- rzecze Pan Bóg – musisz raz jeszcze kwasu się napić!> Usłuchał młodzian i tym sposobem, połowę siły swojej utracił. <Teraz, rzekł Pan Bóg – idź w świat, mój synu, i siły swojej użyj na dobro; idź zło wytępić, co się tu pleni, zasiane ręką mocy piekielnych, a ja cię w pracy pobłogosławię i przygotuję w niebie nagrodę. To rzekłszy wyszedł i znikł w oddali. Wówczas to poznał chłopak zdumiony, że to był Pan Bóg.
Śród leśnej głuszy, rodzice chłopca zajęci byli uprawą roli, którą karczować, a potem kopać z trudem musieli. Już słonko dobrze wzniosło się w górę, więc się zbierają by wrócić do dom, spożyć śniadanie i począć trochę. Wtem patrzą –zdala ktoś ku nim kroczy, niesie dzban spory i bochen chleba. Zrazu sądzili, że to ktoś obcy mimo, na swoje pole pośpiesza. Lecz, gdy się z blizka jemu przypatrzą, stają zdumieni nie wierząc oczom, bowiem w tym pięknym, dzielnym młodzieńcu, chorego syna swego poznają. <Tyżeś to Janku?>- ojciec zawoła. Ten mu się do nóg rzuca wzruszony, a potem matce w objęcia pada, całuje, płacze z radości i o <Staruszku> im opowiada. Dziwią się wielce tej wieści, lecz widząc jawne oznaki cudu, klękają społem i wznosząc dłonie, dziękczynne modły ślą ku niebiosom. i, gdy już spożyli skromne śniadanie, rodzice Janka usiedli w cieniu ażeby chwilkę zdrzemnąć po trudzie, on zaś z zapałem wziął się do pracy. Odwieczne drzewa zginał ku ziemi i jakby jakie wątłe krzewiny, rwał z korzeniami ścieląc jak snopy. Takim sposobem, w ciągu godziny ogromny kawał lasu oczyścił. Potem rodziców swoich obudził, uścisnął czule i tak im rzecze: <Rodzice mili! Patrzcie do czego syn wasz jest zdolny. Więc się nie dziwcie, że was porzucę, bo mi tu ciasno! Pójdę w świat, zwalczać nieczyste siły, co tyle złego czynią wśród ludzi. Dajcie mi przeto konia swego, bo to jest rumak, koń bohaterski i błogosławcie syna na drogę> Zrobił łuk, strzały, miecz wykuć kazał taki ogromny, że go najwięksi siłacze z ludu ruszyć nie mogli. Tak uzbrojony padł ojcom do nóg, a otrzymawszy błogosławieństwo, ruszył przed siebie z otuchą w sercu. Jedzie dzień, tydzień, miesiąc, rok może, gór siedem minął , siedem rzek przebył, aż się zatrzymał gdzie sine morze, brzegi dziewiczej puszczy podmywa. Ziemią tą władał okrutny Świstun. Był to wielkolud olbrzymiej siły, co gwizdał z taką piekielną mocą, że gdy ku morza gwizdnął obszarom, wnet fale groźnie pod niebo trysną, ryczą spienione, o brzegi tłuką i setki statków rybackich chłoną. Gdy zaś na lasy gwizdnął szumiące, gną się stuletnich dębów konary, a zwierz wszelki, również i człowiek martwy upada. Miał on swój pałac cudnej budowy, z drogich kamieni srebra i złota, lecz zwykle na trzech siadywał dębach, które opodal w jeden rząd rosły, bo z nich mógł objąć okiem szmat świata i dojrzeć zali mu co nie grozi. Tego olbrzyma Janek Bohater naprzód ze świata zgładzić zamierzył. Wjechał więc w puszczę ciemną, straszliwą i śmiało kroczy kędy w oddali świst i ryk straszny lasem potrząsa. Przeczuł znać Świstun, że rycerz taki, na jego życie nastawać jedzie. Więc zebrał całą swą moc piekielną i gwizdnął w Janka Rycerza. Ten aż się zachwiał na swym rumaku, lecz się nie uląkł i rusza dalej. Świstun raz wtóry gwizdnął straszliwie, aż się las cały pokotem ściele i Janka pośród powału grzebie. Gdyby nie jego niezmierna siła, jużby tu znalazł kres swego życia. Lecz on strząsł z siebie stuletnie sosny, jakby to były leszczyny krzaki i jednym susem dzielnego konia wprost przed obliczem olbrzyma staje. Czując śmierć swoją, Świstun wzniósł dłonie ,i zmiłowania u Janka prosi. Janek nie słucha, lecz łuk naciąga. Zwinęła strzała i wskroś przeszyty, olbrzym legł u nóg swego zwycięzcy. Ten go swym mieczem pociął na części i każdą w inną rozrzucił stronę. Wnet każda cząstka cudowną władzą zmienia swe kształty ,.porasta w pierze i wkrótce w miłą postać słowika, śpiewaka wiosny się przeobraża. Gdy to uczynił Janek Bohater ku pałacowi zwrócił swe kroki, tam pozabijał Świstuna dzieci, a pałac zburzył i zrównał z ziemią. Następnie w dalszą puścił się drogę. Jedzie znów tydzień, miesiąc, rok może, przebył rzek siedem, siedem gór minął, aż w środku drogi spotkał rycerza. W zbroi, z miedzianym hełmem na głowie, w ręku niósł taką ciężką buławę, że pewno ze sto pudów ważyła. Pyta go Janek: <Skąd idziesz, panie?> Ten odpowiada: <Od Obżartucha>. Jest to okrutnik szeroko znany, nigdy krwi ludzkiej i łez niesyty, a taki przytem żarłok i pijak, że już kraj własny cały ogłodził i zaczął grabić w sąsiednie kraje. Chciałem go zabić; walczyłem długo, ale pokonać zabrakło mi siły. Słyszałem żeś jest siłacz nielada, więc weź mą zbroję, hełm, weź buławę i idź zwyciężać tego potwora.> Janek nasz chętnie się na to zgadza i w zamian konia swojego daje, miecz , łuk i strzały i w drogę rusza. Szedł długo jeszcze, aż w końcu staje przed wielkim zamkiem, w którym panuje olbrzym straszliwy <Żarłokiem> zwany. Wchodzi nasz Janek śmiało w pokoje, kiedy <Obżartuch> za stołem siedzi. Widzi na stole, z całego wołu pieczeń się dymi, zaś wkrąg pieczeni pierogów, chleba ilość niezmierna i tuzin wielkich antałków piwa. Wszystko to olbrzym z kolei zjada i każdy kąsek piwem zapija <Daj mi jeść z sobą> Janek doń rzecze. <Czyś ty oszalał Żarłok zakrzyknie- toż dla mnie mało tego co widzisz Wynoś się radzę ., dopókiś cały, bo cię tu zaraz na miazgę zgniotę!> Wówczas zdjął Janek swój hełm miedziany i tak nim w głowę Żarłoka cisnął, że ta wraz z hełmem ścianę przebiła i gdzieś daleko z nim poleciała. Następnie Janek potomstwo jego pobił, i wszystko zburzył i zniszczył, a gdy dokonał tej ciężkiej pracy, powrócił do dom, do swych rodziców. I długie jeszcze lata w pokoju i bożem błogosławieństwie, a pamięć o nim i jego czynach, dotąd u ludu żywa została.
(stara pisownia)

Bibliografia

http://pbc.biaman.pl/dlibra/doccontent?id=1512&dirids=21

28.11.2008 01:02
Niedaleko folwarku Talkuńców Gm. Raduńskiej, powiatu Lidzkiego, znajduje się przy drodze kamień, z wykutymi na nim trzema krzyżami. O tym kamieniu krąży między ludem miejscowym następująca legienda.
Za dawnych czasów, żyła w tej okolicy krasawica jakich mało, tak urocza, że kto ją ujrzał, już przestał być panem swego serca, gotów dla niej za wszelką, jakiejby nie zażądała ofiarę. To też nie dziwota, że szaleli za nią wszyscy , najbardziej dwaj bracia, którzy poza nią i świata bożego nie widzieli. Pokochali ją całą siłą młodzieńczego uczucia, a tak gorąco i namiętnie, że gdyby nie wzgląd na związki krwi, nużby dawno stanęli naprzeciw siebie z bronią w ręku. Dziewczyna była dla obu jednakowo usposobioną, i jednakowo łudziła ich wzajemnością, podniecając coraz bardziej miłosne ich zapały. Tak jednak wiecznie trwać nie mogło, a prowadzić dalej taką grę, było nawet niebezpiecznie, bo bracia nalegali o wybór, grożąc, że ją i siebie pozabijają. Wezwana do rady matka, gdy dla rozstrzygnięcia sporu nie mogła znaleźć wskazówek w sercu swej córki, poradziła zdać całą sprawę na los szczęścia. Kazała córce pójść do owego kamienia przy drodze, stanąć na nim i kazać dwóm braciom biec ku sobie z jednakiej odległości. Kto wprzód dobieży – ten niech zostanie mężem. Uczyniła tak jak jej matka radziła, lecz i w tym razie los jej nie usłużył: obaj bracia stanęli jednocześnie przy kamieniu. Co gorzej niepowodzeniem rozjątrzeni błyskają ku sobie nienawistnem okiem, gotowi za lada powodem rzucić się na siebie. Gdy tak dziewczyna stoi zalękniona wobec gronej postawy obu braci, nie wiedząc zgoła, co czynić – w tem pada piorun z jasnego nieba i zabija wszystkich troje. Sąsiedzi trupy pozabijanych pochowali pod tym kamieniem i na wieczną pamiątkę trzy krzyże na nim wykuli.
(stara pisownia)

Bibliografia

http://pbc.biaman.pl/dlibra/doccontent?id=1512&dirids=21

14.12.2008 12:44
Żyło było raz sobie małżeństwo bogate. Wszelkiego dobra mieli „wbród, więc żyli dostatnio sami i mogliby wiele jeszcze dobrego ludziom uczynić, gdyby nie to, że mąż pojmował swoje względem bliźnich obowiązki inaczej, a żona inaczej. Maż był człowiekiem ludzkim, uczynnym, radby się z bliźnim dzielić dostatkiem, żona zaś skąpa i nie użyta, dla siebie tylko wszystko zgarniała, nie dając nigdy nic i nikomu, choćby w jej oczach bliźni marł z głodu. Starała się nawet powstrzymywać od dobrych uczynków męża swego, ale ten nie dawał się sprowadzić z drogi obowiązku.
Miał on zwyczaj, każdego biedaka, kto by nie zaszedł do jego dworu, zapraszał, karmił i gościł mile, a nazajutrz hojnie obdarowanego wyprawiał. Zżymała się żona na to, że nieraz przy wieczerzy musiała koło obdartusa siadać, a nawet mu usługiwać, ale w tym względzie
Wola męża była niezłomną więc posłuszną być musiała.
Pewnego razu zachodzi do dworu staruszek jak gołąb siwiuteńki i o gościnę prosi. Przyjmuje go pan z radością i jeszcze serdeczniej
niż innych ugaszcza i hojniej obdarza, więc gdy już nadeszła pora rozstania, staruszek dziękuje czule i wzajem do siebie w gościnę zaprasza.<Gdzież mam cię szukać staruszku?> pyta pan. <Nie troszcz się o to – ten odpowie- gdy przyjdzie czas, ujrzysz przed swoim gankiem rumaka, na którego bez obawy siadaj, a on cię do niedroga prostą zaniesie>.
Stało się rzeczywiście, że pewnego ranka, odnajmują panu, że jakiś koń śliczny, a nieznany stoi pod dworem. Wyjdzie pan i widzi u słupa przywiązany koń, mile na niego spogląda i jakby na grzbiet swój zaprasza. Przypomniał wówczas pan obietnicę staruszka, więc nie namyślając się długo, wskakuje na siodło, a koń rusza prosto przed siebie. Jadą tak długo, bardzo długo, prze okolice całkiem nieznane i dojeżdżają do prześlicznej łąki. Ogromna przestrzeń tak bujną, kwiecistą trawą pokryta, że rumak w niej po brzuch brodzi. Na łące tej pasą się cale stada owiec, lecz tak strasznie chudych, że chociaż obfity pokarm dławiąc się łykają, kości tylko u nich z pod skory sterczą. Dziwi Się pan, lecz nie miał u kogo o przyczynę chudości owych owiec się rozpytać, rusza dalej. I znów wjeżdżają na łąkę. Tu
W przeciwieństwie do poprzedniej, na gruncie skalistym, jałowym, zaledwie gdzieniegdzie trawka nędzna się pokazuje, a zresztą mech i suche badyle pokrywają cała przestrzeń. I tu pasą się owce, lecz- o dziwo- tak tłuste, że zaledwie która od niechcenia trawkę skubnie, zwykle zaś tylko leżą lub igrają wesoło. Zdumiewa się nasz podróżny, lecz koń go dalej niesie, a po drodze ukazują się nowe dziwowiska. Oto dwóch ludzi ciska, wzajem do siebie kulę rozpaloną do białości. Co który chwyci ją do rąk, to mu one ogniem buchają, więc co prędzej rzuca napowrot – i tak bez ustanku. Dalej dojechali na brzeg rzeki płynącej wodą czystą jak kryształ; śród niej stoi człowiek zanurzony po szyję. Woda mu koło samych ust przepływa, a on dręczony nieugaszonym pragnieniem, naprożno usiłuje chwycić ustami choć kropelkę- co się nachyli, woda opada. Odwrócił oczy nasz podróżny od tego strasznego widoku i jedzie dalej. Aż oto przeraziła go jeszcze bardziej taka scena: widzi niby przedsionek piekła, a w nim żonę swoją otoczoną djabłami. Ci ją chcą ciągnąć w głąb
Piekielnych czeluści, a ona krzyczy wzywając ratunku i rękami czepia się za wyrastającą gdzieś ze szczeliny skały nać cebuli. Mąż ręce wyciąga by ją wyrwać z tych opałów – lecz koń unosi go dalej i dalej. Stanęli wreszcie u bram olbrzymiego gmachu. Wtem otwierają się podwoje, i nasz podróżny widzi, aż oto naprzeciw niego wychodzi ów staruszek, którego niedawno u siebie podejmował, lecz w takim blasku i boskim majestacie, że mimowolni padł na kolana i głowę ze czcią pochylił, bo zrozumiał, że to jest chyba sam Pan Bóg. Gdy tak w bojaźni i u wielbieniu klęczy - usłyszał nad sobą głos: <Za to żeś nie pogardzał ubogimi, dozwoliłem ci za życia przejść przed obliczność moją tu w niebie. Lecz wrócisz jeszcze na ziemie, by opowiedzieć wszystko coś widział i usłyszał, ku zbudowaniu ludzi.
Więc ci wszystko wytłumaczę, Owe chude owce na pięknej łące, to bogacze, którzy byli nieczuli na niedolę ludzką. Zato dziś głód nienasycony ich wnętrzności pożera, chociaż strawy maja obfitość! Owce tłuste na łące jałowej- to ludzie ubodzy, którzy jednak, w miarę swojej możności, pomagali biedniejszym od siebie. Ludzie ciskający ustawicznie ku sobie kulę rozpaloną – to dłużnik, który należności nie oddal i wierzyciel, który się o nią nie upomniał. Z ato obaj cierpią jednaką karę. Ów człowiek, stojący w wodzie i wiecznie łaknący, był bardzo zamożnym, gospodarzem we wsi. Na jego podwórzu była jedyna na całą wioskę studnia, z czego on nieuczciwie korzystał, nie pozwalając nikomu brać wody, jak tylko za opłatą. Dziś musi wieczne pragnienie znosić. Co do twojej żony, to wiesz dobrze, jaka ona jest nielitościwą kobietą. Raz tylko pozwoliła ubogiemu urwać naci cebuli i ta nać wstrzymuje jeszcze ją od potępienia wiekuistego, lecz nie wstrzyma , jeżeli się nie poprawi. A teraz wracaj na ziemię i głoś co widziałeś.
Gdy po niejakim czasie, nie słysząc więcej głosu, pan ośmielił się podnieść głowę- nie było już przed nim nikogo: wszystko znikło, a on stoi przed swoim gankiem.
Uznając to swoje widzenie za wyraźną wskazówkę nieba, opowiedział je żonie i sąsiadom, ku zbudowaniu i poprawie.
(dawna pisownia)

Bibliografia

http://pbc.biaman.pl/dlibra/doccontent?id=1512&dirids=21

14.12.2008 13:10
O założeniu Wilna było tak...

Giedymin, wielki litewskiego państwa odnowiciel, wybrał się razu pewnego na polowanie, wraz ze swą świtą. W odległości od Trok mil cztery, już po ubiciu leśnej zwierzyny - dzikiego tura - odczuł nagłe a niezwyciężone zmęczenie. (Wszak tur był szybkonogi). Poddawszy się senności, Giedyminas zaległ był na polanie, w dolinie Świntoroga, czyli u podnóża dzisiejszej Góry Zamkowej. A trzeba by dodać, iż już ku zmierzchowi się miało. Tak Wielki Książę, szumem nurtu sennej Wilenki ukołysany, wił się jak dziecię słodko...
Do czasu. Bo oto wilk żelazny, znienacka we śnie się zjawiwszy, przeraźliwie zawył. Niczym sto wilków skowyczących straszliwie, wniebogłosy ujadał! Po nagłym przebudzeniu, Giedymin przywołał pogańskiego kapłana, imieniem Lizdejko, znanego snów tłumacza, który i ten sen niezawodnie miał objaśnić. Objaśnił więc wielce rozumny mędrzec ów, w tych słowach niezawodnie: „Żelazny wilk oznacza potężny zamek, który winien z woli bogów być tu postawion, przeraźliwe zaś wycie, znamionuje sławę tegoż grodu, która rozejdzie się szeroko, po całym świecie"

Bibliografia

http://www.welcometo.lt/miasto/wilno.html

14.12.2008 13:40
Herb miasta Wilna ma swoje legendy. Jedna z nich .

Przed bardzo dawnym, dawnym czasem żył na świecie pewien wielkolud nazwiskiem Oferusz. Był to człowiek tak ogromnego wzrostu, że w wielkim palcu swojej rękawicy wyprawił siostrze wesele; a kiedy mu matka umarła, on chcąc jej grób usypać, nabrał w but swoi ziemi i wytrząsnął ją na ciało matczyne, i wzniosła się góra aż pod obłoki. Tam zaś, skąd owej ziemi nabrał, powstała przepaść; a była to przepaść tyle mil głęboka w ziemi, ile mil góra nad ziemią sterczała. Nad przepaścią usiadł Oferusz i płakał rzewliwie, a wszystkie łzy jego w otchłań kapały i zrobiło się morze. Dlatego to woda morska jest gorzka i słona. Potem wyszedł Oferusz na wędrówkę i szukał pana, który by ze wszystkich był najmocniejszy i najpotężniejszy: u takiego pana jedynie chciał służyć. Radzono mu tedy, aby się udał na dwór pewnego króla, który nie znał wyższego od siebie i nie znał, co to strach w życiu.
Przybywszy do niego Oferusz popisywał się ze swoją siłą i został mile przyjęty; nie odstępował odtąd na chwilę boku mocarza i był jego najulubieńszym powiernikiem. Podobało się to bez wątpienia Oferuszowi, postanowił więc całe życie na dworze po- zostać. Ale zdarzyło się pewnego dnia, że jeden z sług królewskich wymówił w gniewie imię diabła. Słysząc to król bogobojny przeżegnał się krzyżem świętym.
— Dlaczego to zrobiłeś? — zapytał się Oferasz, który jeszcze był poganinem i nie znał zwyczajów chrześcijańskich.
— Zrobiłem to dlatego — odpowiedział król — że boję się diabła.
— Kiedy ty się diabła boisz, więc jesteś słabszy od niego.
— Pójdę ja zatem służyć u silniejszego pana — zawołał Oferusz i zaraz dwór królewski opuścił i powędrował na puszczę, w której dnia pewnego napotkał rotę czarnych rycerzy, z rogami na głowie, z pazurami u rąk, a z widłami w pazurach. W pośrodku siedział najczarniejszy i najokropniejszy na tronie z głów trupich i kości ludzkich i wrzasnął rykliwym głosem: Oferusie; Czego szukasz? — Szukam diabła — odpowiedział nieulękniony Oferusz — ażeby u niego służyć.
— Ja jestem diabłem — rzekł wódz czartowski i podał rękę Oferuszowi, który odtąd boku jego nigdy nie odstępował; a był mu jak prawa ręka przydatny.
Pewnego dnia wyruszyła cała owa rota po zdobycz do pobliskiego miasta i przybyła na drogi krzyżowe, kędy stała Boża męka. Postrzegłszy ją dowódca zatrąbił co tchu na odwrót.
— Dlaczego to zrobiłeś? — zapytał Oferusz.
— Dlatego, mój przyjacielu, że się boję Chrystusa! — odpowiedział diabeł.
Ty się boisz Chrystusa, pomyślał sobie Oferusz, więc jesteś słabszy od niego; pójdę więc służyć Chrystusowi.
I znowu diabła opuścił; a wędrując po puszczy napotkał ubogiego pustelnika i zapytał go: - Gdzie jest Chrystus?
— Wszędzie! — odpowiedział pustelnik, ale poganin nie rozu- miał i pytał powtórnie: — Jak ja mam służyć Chrystusowi?
— Módl się a pracuj! — rzekł zapytany.
Modlić się Oferusz nie umiał, lecz umiał pracować. Poszedł tedy za pustelnikiem nad bystry strumień płvnący z góry i dowiedział się, że każdy pielgrzym, chcący się przeprawić na drugą stronę, tonie na środku.
— Tobie — mówił pustelnik — dał Bóg silne zdrowie i ciało olbrzymie, przenoś więc podróżnych na swoich barkach. Jeżeli to zrobisz dla miłości Chrystusa, to cię przyjmie1 za swego sługę.
— Zrobię to dla miłości Chrustusa — zawołał Oferusz i przenosił dniem i nocą wszelkich pielgrzymów, wspierając się na ogromnej sośnie, którą wyrwał z korzeniem.
Pewnej nocy zasnął głęboko, znużony pracą dzienną; wtem słyszy głos dziecięcia wołający go trzy razy po imieniu. Wstał więc bez zwłoki, wsadził dziecię na barki i wkroczył we wodę, która dawniej zaledwie kolan mu sięgała. Ale dzisiaj, gdy stanął na środku, szum powstał i wicher, woda się wzburzyła; bałwany biły z wściekłością o brzegi, a Oferusz zgiął się pod dziecięciem jak pałąk i pierwszy raz w życiu uczuł strach i drżenie. Podniósł więc głowę i rzekł: — Dziecię! Dziecię! Dlaczegóż ty takie ciężkie? Mnie się zdaje, że świat cały dźwigam na moich ramionach?
— Nie tylko świat dźwigasz na swoich ramionach — odpowie- działo dziecię — ale i tego, który świat stworzył. Jestem Chrystus, któremu ty służysz; chrzczę ciebie w imię Ojca, w imię moje i w imię Ducha Świętego. Odtąd nazywać się będziesz Krysztofor, to jest piastun Chrystusa.
Odtąd więc nazywał się ów wielkolud Krysztoforem i chodził wzdłuż i wszerz po świecie, aby nauczać słowa Pana swojego i został za te nauki od pogan ukamienowany.
________________________________________
    * Podanie to, lubo nie jest płodem wyobraźni naszego ludu, wszelako stało się jego własnością wraz z innymi legendami, które w średnich wiekach z Niemiec do nas przybyły. Rozpowszechniło się ono, równie jak często widzieć się dające posągi Krysztofora na domach w Krakowie, Kazimierzu itd. Jest też pieśń stara o św. Krysztoforze, którą Lelewel w księgach bibliograficznych przytacza. Wiara taka panowała w średnich wiekach, iż stąd kto ujrzał wyobrażenie św. Krysztofora, miał śmierć szczęśliwą; stąd przysłowie łacińskie: Christoforum videas, postea tutus ear. Godną rzeczą zastanowienia jest herb miasta Wilna: Krysztofor święty.

Bibliografia

http://www.univ.gda.pl

15.12.2008 23:03
Pod kościołem podominikańskim św.. Ducha w Wilnie znajdują się obszerne podziemia,które niegdyś przepełnione były trumnami. Te, przed laty przeniesiono do jednego sklepu i ustawiono jedne na drugich, tak że sięgały sklepienia, a sklep zamurowano.
W jednym ze sklepów grobowych, pomiędzy szczątkami trumien spróchniałych, kośćmi i próchnem do niedawna można było oglądać zwłoki zakonnika dominikanina w pozycji siedzącej w fotelu żelaznym. Nieboszczyk był odziany w biały habit, którego kaptur głowę
opuszczoną na piersi całkowicie okrywał. Opowiadano, że są to zwłoki błogosławionego o. Melchiora z Warki, zakonu kaznodziejskiego, który zmarł w Wilnie roku 1602, śpiewając: Subvenite Sancti Dei. O. Melchior słynął z nauki, cnotliwości i krasomówstwa. Kazania jego gromadziły w kościele Św. Ducha tłumy wiernych, słuchających z zapartym oddechem natchnionych słów niezrównanego kaznodziei.
O. Melchior całym swym gorącym sercem nienawidził szatana, wypowiedział mu walkę, ostrzegał przed jego złością i przebiegłością, z jaką stara się sprowadzić ludzi z drogi cnoty, obrazowo przedstawiał okropności piekieł i męk tam oczekujących grzeszników.
Potęgą słowa i własnym przykładem świątobliwy kapłan niejedną duszyczkę nawrócił, wyrwał mocom piekielnym i Niebu powrócił. O. Melchior sławny był również z wypędzania szatanów. Diabeł wściekał się i z całego swego szatańskiego serca nienawidząc cnotliwego zakonnika, uciekał się do rozmaitych wybiegów, by mu spokój zatruwać. Tak, nieraz, gdy wieczorem wśród ciszy klasztornej o. Melchior w swej celi ubogiej przy świetle lampki olejnej zatopiony bywał w czytaniu ksiąg, lub rozmyślaniach pobożnych, diabeł roztaczał przed jego oczami obrazy ponętne. Skromna cela przeistaczała się w bogatą komnatę o wygodnych meblach, dywanach, obrazach, srebrnych świecznikach. Stół uginał się od rozmaitych potraw, owoców, ciast, win, miodów, które nęciły wzrok i wzbudzały apetyt i pragnienie. Innym razem diabeł przybierał na się postać cudnej piękności dziewicy, która lubieżnie wyciągała białe ramiona i wabiła wzrokiem i śmiechem. Próżne jednak były wszystkie próby kuszenia. O. Melchior pozostawał niewzruszony i tylko
żarliwiej się modlił. Wtedy szatan chwytał się innych sposobów, mianowicie usiłował nastraszyć zakonnika, przyjmując na się postać już to straszydeł, już to rozmaitych bestii potwornych, gadów, żmij. Musiał jednak zmykać, zgrzytając zębami, gdy o. Melchior brał do
ręki kropidło, kropił wodą święconą i żegnał krzyżem. Pozbywszy się diabła, świątobliwy kapłan zdejmował ze ściany dyscyplinę, obnażał się do pasa i, klęcząc przed krucyfiksem, biczował się i modlił długo w noc, aż wyczerpany, zasypiał na kamiennej posadzce. Raz diabeł zakradł się nawet do zakrystii i gdy tam przyszedł o. Melchior i zaczął ubierać się do mszy diabeł, przybrawszy postać rudego psa, usiłował mu przeszkodzić, plątał się u nóg, targał za odzież, skomlił, warczał, aż zniecierpliwiony kapłan porwał go za kark i wrzucił do piekła, po czym spokojnie już mszę odprawił.

Bibliografia

http://poetica.freehost.pl/podaniailegendy

15.12.2008 23:06
Za Ostrą Bramą z lewej strony w dziedzińcu domu narożnego (Misjonarskiego) znajduje się murowany, piętrowy budynek mieszkalny. Część tej oficyny zachowała architekturę kościelną, mianowicie część wystawy frontowej i absydę.
Był to niegdyś kościół św. Józefa i Nikodema, fundowany w roku 1625.
W końcu XVIII wieku pożar tak znacznie zniszczył kościół, iż musiano go zamknąć, a sprzęty wynieść. Niedługo potem przerobiono kościół na dom mieszkalny.
U ludu wileńskiego utworzyło się podanie, że niekiedy o północy daje się słyszeć dzwony, dźwięki organów i śpiew, oraz widać światło. To zmarli proboszczowie wstają z grobów i odprawiają nabożeństwo w ruinach kościoła.

Bibliografia

http://poetica.freehost.pl/podaniailegendy2.pdf

17.12.2008 00:14
W ogrodach z prawej strony ulicy Wiłkomirskiej do niedawna można było oglądać gromadę wielkich kamieni, mających dziwne kształty, przypominające postacie ludzkie. Kamienie te leżą w okręgu; jedne z nich podobne do stojących, lub siedzących mężczyzn i kobiet, w innych można się dopatrzyć podobieństwa do leżących postaci. W środku stoi głaz, jakby skamieniałe w uścisku miłosnym postacie kobiety i mężczyzny. Do tych kamieni przywiązane jest następujące podanie.

W pogodny dzień letni w kościele św. Rafała odbył się ślub młodego rzemieślnika z córką mieszczanina. Zaproszone na wesele liczne grono gości zaczęło ucztowanie już przed ślubem. Raczono się wódką i piwem, śpiewano i puszczano się w tany przy dźwiękach skrzypiec, to też gdy wyruszono do kościoła, wszyscy, nie wyłączając młodej pary, byli mocno podhumorzeni. Podczas obrzędu ślubnego zebrani w kościele zachowywali się nieprzystojnie i, nie zważając na świętości miejsca, czynili głośne uwagi, drwili z obrzędu i ze staruszka księdza, który ślub dawał. Państwo młodzi oglądali się, zamieniali z drużbami i drużkami półsłówka i uśmiechy i nic sobie z ważności chwili nie robili. Nie dość tego, pan młody, pocałowawszy podany mu przez księdza krucyfiks, siarczyście splunął na stronę, co wywołało ogólny śmiech. Oburzony takim świętokradztwem sędziwy kapłan, surowo zgromił zebranych i rzekł:
– Oby was Bóg nie ukarał!
Gdy to wyrzekł, wszystkie świece na ołtarzu zgasły. Z hałasem i śmiechem orszak ślubny opuścił kościół i podążył ulicą Wiłkomierską na ucztę weselną do domu rodziców panny młodej. Przodem szli grajkowie, wygrywający na skrzypcach skoczne melodie, za nimi, otaczając młodą parę, kroczyły dziewosłęby, przytupując i wyśpiewując nie zawsze przyzwoite piosenki. Wyśmiewano się z księdza i jego groźby, a pan młody zawołał:
– Ciekawym, jak to Pan Bóg ma nas ukarać?
Zaledwie wyrzekł te słowa bluźniercze, gdy na pogodnym niebie ukazała się kula ognista, która leciała z szaloną szybkością, aż wreszcie padła tuż przed orszakiem i rozprysła się na setki odłamków. Podniósł się tuman kurzu i zakrył sobą orszak weselny. Gdy kurz opadł, oczom przerażonych niezwykłym zjawiskiem przechodniów przedstawił się dziwny widok, który przejął ich zgrozą. Zamiast rozbawionych gości ujrzeli gromadę kamieni. Młoda para nowożeńców skamieniała we wzajemnym uścisku.

Bibliografia

http://poetica.freehost.pl/

18.12.2008 01:02
Miejscowość w południowej stronie Wilna w bliskości Ponar przy kolei warszawskiej położona nosi dziwną nazwę Wilczej łapy. Tu, przy drodze pomiędzy szpitalem kolejowym, a plantem kolei żelaznej znajduje się znacznych rozmiarów kamień, na którym znać parę odcisków, jakby łap zwierzęcych. Do tego kamienia, od którego miejscowość nazwę swą otrzymała, przywiązane są następujące podania. Diabeł, przez władcę piekieł na ziemię na połów dusz ludzkich wysłany, błąkał się w okolicy Wilna, aż znużony usiadł na wielkim kamieniu. Ponieważ udało mu się sprowadzić z drogi cnoty pewną liczbę ludzi i pozyskać ich dla piekła, zaczął się pysznić i urągać Stwórcy, twierdząc, iż jest od Niego potężniejszym i mocniejszym. Usłyszał to Pan Bóg i zesłał Anioła, który rzekł do diabła:
– Ano pokaż swą moc i siądź i zmiażdż na proch kamień, na którym siedzisz. Diabeł pewny swej siły, zeskoczył z kamienia i wparł się weń łapą – a miał on łapy wilcze. Próżno jednak wysilał się i naprężał usiłując skruszyć kamień, aż ozór z pyska wywiesił,
ślepia mu z wielkiego natężenia na łeb wylazły i krwią nabiegły, a pot smrodliwy pokrył cielsko. Twardy głaz nie poddał się, tylko łapa nieco w niego się zagłębiła i pozostawiła odcisk. Zawstydził się bies, zafrasował i podkurczywszy ogon, jak niepyszny powlókł się do piekła.
Według innego podania, diabeł zobaczył pasącą się młodą kozę, a że był głodny, postanowił złapać ją i pożreć. Zamienił się tedy w wilka i rzucił się ku kozie, która zaczęła umykać. Na drodze leżał wielki kamień, którego koza nie mogła ominąć. Skorzystał z tego diabeł, zaczarował kamień i rozmiękczył, przypuszczając, że gdy gonione zwierzę wpadnie na miękki, jak ciasto głaz, ugrzęźnie w nim i da się schwytać. Ale omylił³ się w rachubie, bo lekka i zwinna koza jednym susem przesadziła kamień. Tylko tylną łapką dotknęła jego powierzchni, pozostawiając na niej odcisk kopytka. Wpadł też na kamień, goniący kozę diabeł i również odcisnął na nim ślad wilczej łapy.
Tymczasem koza zdołała umknąć, a diabeł pozostał z niczym.

Bibliografia

http://poetica.freehost.pl/podaniailegendy

Strona z 8 Następna >