Portal w trakcie przebudowywania.
Niektóre funkcje są tymczasowo wyłączone, inne mogą nie działać poprawnie.

Ostrowski Stanisław (1812-1889)

27.12.2008 11:10
Ostrowski Rawita hr. Stanisław, b. oficer b. wojsk polskich, szambelan rosyjskiego dworu, wiceprezes Warszawskiego Towarzystwa Dobroczynności, przeżywszy lat 77, oddał Bogu ducha w Warszawie dnia 2 marca 1889 roku, pochowany w grobie familijnym w Ujeździe pod Tomaszowem.

Pod świeżem wrażeniem śmierci tego zacnego męża zamieścił „Czas" krakowski następujące o nim wspomnienie pióra Adama Lempickiego:

W pół roku po wzięciu Warszawy, z początkiem marca 1832 roku, szczupła gromadka z pięciu mężczyzn złożona, opuszczała rogatki Podgórza, rozpoczynając długą, niepewną, a zwłaszcza bolesną wędrówkę. Dzień był słotny i ponury, jak tęsknemi były myśli i rozżalonemi serca czterech młodzieńców, którzy pod przewodem sędziwego ojca, puszczali się na tułactwo i stawiali w dniu tym pierwsze kroki na drodze nowego dla siebie zawodu — emigrantów. Była to rodzina. Lecz losy jej były jakby dziejami 1831 roku. Żywiła ona wszystkie ówczesne ułudne marzenia powstającej emigracyi i kryła na dnie serc wszystkie jej zawiedzione potem nadzieje. Jak wielu innym, tak i tym pięciu ofiarom wielkiego dopiero co rozegranego politycznego dramatu, zdawało się, iż nie godzi się pozostawać w kraju wśród tak rozpaczliwych i upokarzających okoliczności. Nie tu miejsce zastanawiać się nad tern, czy gromadne tułactwo było dla sprawy zbawienne ? czy zemsta Mikołajewska nie byłaby uczuła się rozbrojoną, gdyby te liczne zastępy walecznych, do każdej ofiary skłonnych, znakomitych rodem, zasługą, a niejednokrotnie prawdziwie wyższych charakterem, były w kraju pozostały... Wydane wtedy hasło porzucania ognisk domowych było tak potężne, iż dla niejednego opuścić dom było obowiązkiem, lepiej bo posłannictwem, a tern milszom, że spełnienie jego było niepodobne bez ciężkiej ofiary.
Jechał więc do Francyi, jak tylu innych, pan Antoni Ostrowski, wojewoda, z synami Tomaszem, Stanisławem i Krystynem i z zięciem Piotrem Michałowskim. Na odjezdnem z Podgórza pisał on do brata swego, Marszałka sejmu, do Gracu, że „po namyśle, godnym tego przedmiotu," utwierdził się w przekonaniu, iż „jemu i bratu i innym nie pozostaje w tej chwili, jak postawić się w takiem położeniu i w takim punkcie Europy, z którego łatwiej byłoby mieć sposobność dalszego służenia sprawie raz podjętej." Udział jego w wypadkach jako naczelnika gwardyi narodowej, rola, jaką odegrał na sesyi sejmowej 25 stycznia, obecność na końcowej sesyi senatu i na posiedzeniach w Zakroczymiu, wszystko to czyniło powrót jego do Warszawy prawie niepodobnym. Toż znów najstarszy syn jego Tomasz, jako porucznik konnych strzelców wytrwawszy w szeregach korpusu Rybińskiego, przy składaniu broni na granicy tak głęboko widokiem tej sceny i udziałem w niej poruszony został, że popadł niezwłocznie w chorobę umysłową, która zamieniła się później w groźny_stan nieuleczalny, a na razie wymagała troskliwej opieki ze strony rodziny. Drugi syn, Stanisław, podporucznik artyleryi, jako adjutant Ledóchowskiego, zakończył swoją karyerę wojskową na pamiętnej radzie wojennej w Modlinie, na której sam jeden z komendantem głosował za wysadzeniem raczej fortecy w powietrze, aniżeli poddaniem jej Bergowi. Trzeci syn, Krystyn, oficer artyleryi, dzielił, nierozłącznie z bratem, losy korpusu Rybińskiego. Wreszcie Piotr Michałowski, po rozwinięciu w ciągu wojny niezmordowanej czynności w uzbrojeniach armii, nawet w tydzień po wzięciu Warszawy był jeszcze czynnym przy fabrykach w Suchedniowie i Białogoniu, niosąc do ostatniej chwili pomoc Różyckiemu, broniącemu przed Rydygierem naprzód tych fabryk, a potem resztek województwa krakowskiego. — Tak więc wszyscy pięciu dotrwali usque ad finem i nie przeniewierzyli się do ostatniej chwili wzniosłemu uczuciu putryotyzmu, które w roku 1831 opromieniło bardziej może straszny epilog listopadowe! nocy, aniżeli jej początki.
Jakkolwiek nieubłaganym jest sąd historyi i surowym być może wyrok jój o popełnionych błędach, to jednak pozostawia ona potomności swobodę, owszem wkłada obowiązek złożenia czci i hołdu dla gorących a czystych zamiarów, choćby takowym nie towarzyszyło powodzenie. Można Ostrowskim, z Marszałkiem na czele, czynić zarzut z ich krewkości, surowo sądzić ich temperament polityczny, wolno nawet ich od niego odsądzać, mógł wreszcie ks. Adam Czartoryski, chwytając za pióro dla podpisania aktu detronizacyi, w uniesieniu rzucić im słowo dotkliwe, niemniej udział ich pełen zapału w wypadkach, znamię rycerskości, które do końca dochowali, odwaga i zupełne wyzucie się z osobistych względów, orzekną ostatecznie o ich miłości do kraju, o ich charakterze i wartości moralnój.
I teraz, kiedy pan wojewoda przewodnicząc tój swojej garstce synów — tułaczy, zdążał ku granicom Szląska, aby przez Niemcy dotrzeć do Paryża, opuszczał wszystko, co mu drogiem było, ubóstwianą małżonkę, liczne potomstwo z drugiego małżeństwa, fortunę znaczną, Tomaszów, gdzie przez całe życie pracował nad zorganizowaniem potężnego ogniska fabrycznego, a przedewszystkiem to, co nad wszystko miłował — Ojczyznę, w przeświadczeniu, że czyni to dla jej dobra i w jej interesie. Lecz oprócz względów ogólnego znaczenia, to jest upowszechnionego wtedy mniemania, że Francya, a za nią ludy Europy ujmą się za krzywdą Polski, był jeszcze inny powód, który Ostrowskiego do tej podróży skłaniał. W listach pełnych sympatyi, żeby nie powiedzieć czczej frazeologii, wzywał go Lafayette do przyjazdu. Te wyrazy uwielbienia dla „polskiego heroizmu," które słał na ręce Ostrowskiego ulubieniec i przywódzca niegdyś opinii publicznej we Francyi, mogły się wydać dobrą wróżbą dla niezmierzonych nadziei, jakie Polacy z wiarą w sercu żywiąc, nieśli z sobą nad Sekwanę. Nikt wówczas nie wiedział u nas, lub wiedzieć nie chciał, że okoliczności zupełnie się zmieniły, że to, co mówił Lafayette, było tylko słabem echem głosu, z którym rząd Ludwika Filipa już się nie liczył.
Za przybyciem do Francyi naszej gromadki zaczął się też wkrótce dla niej szereg dni twardych i zawiedzionych nadziei, niedostatku i niezgłębionej tęsknoty za krajem, wreszcie burzliwych stosunków w łonie emigracyi, a, w końcu nadeszła wieść o konfiskacie majątku i zupełnej ruinie majątkowej. Ostrowski osiadł w Fontainebleau,- potem w St. Grermain, następnie w Wersalu, a ostatecznie w nabytych przez siebie Maderach nad brzegami Loary. Tęskniąc wciąż z krajem, łudząc się bezustannie możliwością powrotu, porządkując okruchy mienia, zniósł on lat piętnaście tej męki, ale na chwilę postanowienia powziętego na Podgórzu nie pożałował. Tymczasem synowie jęli się pracy. Tomasz, odzyskawszy nakrótko zdrowie, udał się do Belgii. Krystyn, acz młodszy, służąc mu wiernie za opiekuna, wstąpił do wojska belgijskiego, w którem Polacy zajęli różne stopnie i rangi, aż do najwyższych. Po kilku latach opuścił służbę wojskową i oddał się zawodowi literackiemu, w którym niemałe położył zasługi. Natomiast Michałowski rzucił się w świat artystyczny z energią sobie właściwą i wkrótce arcydziełami pędzla zjednał sobie we Francyi i w Anglii sławę pierwszorzędnego malarza koni. Wszystkich ożywiała myśl jedna, by wykształceniem wszechstronnem, rozwinięciem wrodzonych zdolności, obyciem się ze sprawami publicznemi, przygotować się godnie na chwilę powrotu do kraju i służenia mu na nowo. Niemałych zalet dowody złożył w tym razie Stanisław Ostrowski.
W chwili przyjazdu do Francyi bardzo młody, bo zaledwie lat dwadzieścia dwa liczący, choć w randze oficera, wchodzi do szkoły politechnicznej w Paryżu, której nauki świetnie kończy. Zawiązawszy stosunki rozległe i uzyskawszy indygenat, wszedł do ministerstwa robót publicznych. Wytrwałość, rozsądek przedziwny, miara i takt wielki w obcowaniu, oraz zdolności niepospolite, a zwłaszcza wyjątkowy dar redakcyi, zjednały mu stanowisko zaszczytne w łonie administracyi francuskiej, tak, iż uzyskał wkrótce nominacyę na szefa sekcyi w ministerstwie.
Po długich więc znojach i zawodach, dzięki stałości i cierpliwości, dzięki wewnętrznemu spokojowi i równowadze moralnej, zdobył sobie Stanisław Ostrowski wśród obcych to, do czego tylu rodaków jego daremnie dążyło. Tymczasem sędziwy ojciec życie zakończył; brat starszy popadł na nowo w chorobę; drugi oddany obranemu przez siebie zawodowi odosobnił się, nie bez pewnej goryczy po tylu doznanych zawodach; szwagier, z którym go łączyły najściślejsze stosunki, wrócił do Krakowa; sam więc ujrzał się raptem na czele licznego przyrodniego rodzeństwa, o którego losie myśleć trzeba było. Francya stała mu się wprawdzie drugą ojczyzną, lecz tęsknotę za krajem rodzinnym czas spotęgował w nim jeszcze bardziej, bo była to natura nawskroś polska, dla której nawet powodzenie zdała od kraju cięży i przygniata. Widok własnej rodziny w rozsypce stawiał mu wciąż przed oczy obowiązek spiesznego ratunku. Bez wahania stawia sobie, jako zadanie życia, odbudowanie materyalne i moralne tych gruzów familijnych, z których inaczej i śladu na obczyźnie by nie pozostało. Po dwudziestu latach próby, strawionych w emigracyi i rozstania się z rodzinną ziemią, widzi, że tylko w kraju może być grunt stały dla każdego dodatniego działania, wraca do niego i chwyta ster interesów rodziny równie stanowczo, jak żeglarz, kiedy ratuje tonącą łódź swoją. Przez drugie lat dwadzieścia wprzęga się do ciężkiej nad wyraz i trudnościami najeżonej pracy. Windykuje sekwestrem obłożony znaczny spadek po matce, częścią odkupuje od rządu skonfiskowane dobra po ojcu, częścią staraniami je odzyskuje, przystępuje do rozwikłania zawiłych interesów, które zagmatwały konfiskaty, doprowadza stan majątkowy do wielkiego ładu, nawet do świetnego stanu, podwaja trafną administracyą jego wartość i ze skrupulatnością drobiazgową obdziela odzyskanem mieniem rodzeństwo. A przedewszystkiem, z pomocą swej czcigodnej towarzyszki życia wznieca na nowo iskrę tego przygasłego ogniska rodzinnego, otaczając go rozumną i poważną opieką i okrasza wrodzoną dobrocią serca; w całem zaś działaniu swego nowego obywatelskiego stanu, które nie było bez niebezpieczeństwa dla tradycyi rodowej i narodowej i wymagało wielkiego taktu i miary, dochowuje zawsze godność wobec tych wrogich żywiołów, dla których ruina jednej z możnych rodzin polskich zdawała się być już wygraną.
Stanisław Ostrowski pozostał ostatni przy życiu z liczby tych pięciu, którzy po roku 1831 opuszczali razem kraj wśród najcięższych i rozpaczliwych okoliczności. Przetrwał mężnie burze, które zawisły nad współczesnem mu pokoleniem, zniósł je z odwagą i przezornie, na duchu nie upadł, uratował całą spuściznę moralną i materyalną rodu i dowiódł, że nie w skardze lub protestacyi, ani w doktrynie lub w czczych słowach, lecz w czynie, w odwadze cywilnej, w wytrwaniu mężnem leży ta siła, która skutecznie wieść może społeczeństwo nasze do odrodzenia, a każdego zosobna do spełnienia obowiązku. Zmarł 2 marca w Warszawie, otoczony czcią dzieci i szacunkiem kraju
"

Do powyższego dodamy jeszcze słów kilka,

Ś. p. Stanisław hr. Ostrowski urodził się w Ujeździe dnia 4 listopada 1812 r. z ojca Antoniego, senatora wojewody, i matki Józefy z hrabiów Morskich. Matka odumarła go w niespełna rok po urodzeniu. Znał ją z tradycyi tylko, jako postać piękną, cnotliwą, i czuł zawsze brak jej opieki. Pierwsze nauki pobierał w domu rodzicielskim, następnie kształcił się w liceum warszawskiem i na Żoliborzu u księży Pijarów. Po wybuchu powstania listopadowego, wierny rycerskim tradycyom swych przodków, pospieszył jako 18 letni młodzieniec do szeregów narodowych i na polach bitew dosłużył się szlif oficerskich w artyleryi. Jakkolwiek już w stopniu porucznika, nie wstydził się, przybywszy do gościnnej Francyi, ponownie oddać naukom, aby uzupełnić przerwane walką orężną swe studya w kraju. Uczęszczał najprzód zatem na wydział nauk prawniczych, a następnie do szkoły politechnicznej w Paryżu, poczem wstąpił do służby publicznej i doszedł w ministeryum robót publicznych do stopnia naczelnika biura. Po śmierci ojca w roku 1845 przeniósł się do Krakowa, gdzie w r. 1848 zaślubił Helenę Skrzyńską.
W r. 1851 wrócił do kraju, bogaty w wiedzę i doświadczenie, i rozpoczął niezmordowaną pracę około odbudowania fortuny ojców, którą Bóg mu obficie pobłogosławił. Obok tych zajęć, przyjął udział w działalności warszawskiego Towarzystwa Dobroczynności i jako jego wiceprezes oddał się temu obowiązkowi całem sercem. Zniewolony w r. 1877 dla choroby córki przebywać głównie za granicą w krajach południowych, złożył zaszczytny ten urząd, na prośbę przecież swych kolegów zachował honorowy tytuł i nieraz zasilał Towarzystwo hojnemi datkami. Przebywając czasowo w Tomaszowie, nie zapominał także o potrzebach cierpiących i znacznie się radą i czynem przyczynił do założenia miejscowego szpitalu, bardzo potrzebnego dla licznej ludności fabrycznej: „Był to — pisze Julian Heppen w Tygodniku illustrowanym" warszawskim — człek żywej, prostej i szczerej wiary, a chociaż rozległą i gruntowną miał wiedzę, nie lubił z nią się popisywać. Łagodny w pożyciu, miłujący nad wszystko prawdę, wpajał ją w dzieci swoje jak najstaranniej, oraz metodyczność w postępowaniu, porządek, o którym Lacordaire mawiał, że jest pewnym rodzajem cnoty. W sercu tych, co go znali zblizka, zostawił wspomnienie człowieka skrupulatnie prawego, uczciwego i niezłomnej energii w pełnieniu swoich obowiązków." — Umarł całkiem niespodzianie. Zaziębiwszy się w podróży z Tomaszowa do Warszawy, nagle zasłabł; wszakże przywołany lekarz przypisywał ten stan sędziwemu wiekowi i przeciążeniu pracą, rokując bliskie polepszenie zdrowia. Niestety, nadzieja ta zawiodła i zasnął ten mąż sprawiedliwy lekkim, błogim snem wiecznym w oczach otaczającej go rodziny. Trumnę jego powszechny żal otoczył. Liczny orszak żałobny, wiedziony przez Najprzew.
Biskupa Baszkiewicza, otoczonego znacznem gronem duchownych, odprowadził zwłoki jego dnia 6 marca na dworzec kolei warszawsko-wiedeńskiej; między obecnymi widziano naczelnika kraju, generała Hurkę, margrabiego Wielopolskiego, księcia Tadeusza Lubomirskiego, całą niemal zgromadzoną w Warszawie arystokracyą i mnóstwo ludu. Dnia 8 marca złożono zwłoki do grobu familijnego w Ujeździe wśród wielkiego udziału rodziny, obywatelstwa i włościan okolicznych. Nad grobem pięknie przemówił do zgromadzonych X. kanonik Ludwik Zajtze, proboszcz tomaszowski, biorąc za motto słowa mędrca Pańskiego: „Wysławiajmy męże chwalebne i ojce w rodzaju swoim."
Ostrowski Jan, syn hr. Juliusza i Maryi z hrabiów Tyszkiewiczów, ur. dnia 23 czerwca 1887 r., pospieszył za czcigodnym swym dziadem do Boga dnia 28 października 1889 roku.

Bibliografia

Żychliński rocznik XII