Portal w trakcie przebudowywania.
Niektóre funkcje są tymczasowo wyłączone, inne mogą nie działać poprawnie.

Wolny Zbigniew

10.02.2009 17:28
Zbigniew Napoleon Julian Wolny 1910 – 1980

Wolny ZbigniewZbigniew Wolny syn Konstantego i Wandy z domu Sworowskiej, urodził się 24 lipca 1910r. we Wrocławiu. Ojciec Zbigniewa jak i jego dozgonny przyjaciel Wojciech Korfanty postanowili, że ich pierworodni synowie będą mieli na imię Zbigniew, następni Witold, co się stało. Podczas 69 – letniego życia przeżył: I wojnę światową, I i II powstanie śląskie, plebiscyt, III powstanie śląskie, czas wolnej Polski w okresie międzywojennym, II wojnę światową, w tym kampanię wrześniową, pięć lat obozu - oflag, dwa lata życia na obczyźnie, powrót do kraju i życie w państwie zniewolonym.
Ale zacznijmy od początku. Kiedy Zbigniew zamieszkał z rodzicami w Gliwicach stworzono mu świetne warunki. Piękne mieszkanie i ogródek działkowy gdzie spędzano wolny czas. Częste wyjazdy do Wrocławia podyktowane były tęsknotą za domem rodzinnym matki. Liczne jej rodzeństwo rozpieszczało Zbigniewa. Ponieważ Konstanty Wolny był wszędzie tam gdzie społeczeństwo śląskie Go potrzebowało stąd rodzina po okresie gliwickim mieszka w Bytomiu, a następnie przeprowadzają się do Katowic, gdzie mieszkają, aż do wybuchu wojny, przy ulicy Zacisze 3. Uczęszczał do szkoły powszechnej w Bytomiu a do gimnazjum klasycznego chodził w Katowicach i Chorzowie. W roku 1930 zdał egzamin dojrzałości. Jest znanym kolekcjonerem, wystawia swoje zbiory kolekcjonerskie np. podczas I Wszechsłowiańskiej Wystawy Filatelistycznej, która odbyła się w Katowicach w dniach od 5 - 13 maja 1934 r. w reprezentacyjnych salach Urzędu Wojewódzkiego z okazji rocznicy wybuchu pierwszego powstania śląskiego i II Wszechpolskiego Zjazdu Filatelistów w Katowicach. Wystawa połączona była z pokazem zbiorów numizmatycznych oraz pamiątek z powstań śląskich i plebiscytu. Jego zbiór został wyróżniony srebrnym medalem. Po maturze a przed studiami odbywa służbę wojskową w Szkole Podchorążych Rezerwy Artylerii w Włodzimierzu Wołyńskim oraz w 23 pułku artylerii lekkiej, który stacjonuje w Będzinie oraz częściowo w Żorach. 23 pułk artylerii lekkiej wziął tradycje z 214 pułku artylerii wielkopolskiej, który po wojnie 1920 roku stacjonował w Biedrusku a następnie w Krotoszynie. Pułk ten w czerwcu 1922 r. brał udział w obejmowaniu Górnego Śląska.
Od 1931 r. studiuje na wydziale chemicznym Politechniki w Gdańsku oraz we Lwowie.
23 Pułk artylerii lekkiej został zmobilizowany w dniu 22 sierpnia 1939 r. i był organicznym związkiem 23 Górnośląskiej DP. Wchodził w skład Grupy Operacyjnej „Śląsk” armii „Kraków”. Składał się z dwóch dywizjonów armat 75 mm ( I i II), jednego dywizjonu haubic (III) i dywizjonu artylerii fortecznej.
Zbigniew Wolny wchodzi w skład obsady I dywizjonu, gdzie powierzono mu funkcję oficera zwiadowczego. I dywizjon został skierowany dla wsparcia 11 pułku w Tarnowskich Górach. Przebieg walk I dywizjonu: wsparcie dla polskiej obrony Tarnowskich Gór (mimo ciężkich walk wycofanie bez większych strat ze Śląska), 4.09. napadnięty przez Niemców w Pile Kościeleckiej, między Trzebinią a Bolęcinem, kolumna niemieckich czołgów doszczętnie rozbija dywizjon – strata wszystkich dział. 5.09. walki z jednostkami niemieckimi zbliżającymi się do Krakowa w rejonie Bronowic i Sowińca (ojciec tu spotyka się przypadkowo z grupą znanych działaczy śląskich, w tym z swoim ojcem i dwoma siostrami, którzy autobusem podążają w kierunku granicy wschodniej). Po uzupełnieniu benzyny zorganizowanej przez Zbigniewa autobus z uchodźcami rusza dalej. W zaciętych walkach i bojach szczególnie pod Osiekiem, przepraw przez Wisłę oraz San, będąc cały czas w odwrocie, żołnierze walczą z determinacją. Ostatnie zacięte walki do ostatniego naboju stoczyły baterie w dniach 19 i 20.09. w tzw. pierwszej bitwie tomaszowskiej. Podczas walk następują zmiany organizacyjne tak, że Zbigniew Wolny zostaje dowódcą zwiadu w baterii dowodzonej przez kapitana Stranza. Rozkaz kapitulacyjny gen. dyw. T. Piskora kończy walki.
Do niewoli niemieckiej dostaje się pod Tomaszowem Lubelskim w dniu 20.09.1939 r. Z grupą jeńców transportowani są koleją przez Kraków, Katowice, Sośnicowice koło Gliwic – obóz przejściowy (6 dni), dalej koleją do Stargardu Szczecińskiego (trzy dni), a stamtąd przez Berlin do Osterode.
Zbigniew Wolny przebywa jako jeniec wojenny w oflagach: Osterode do lipca 1940r., Arnswalde od lipca 1940 – lata 1941r., Gross Born obóz górny a następnie dolny do 28 stycznia 1945 r., marsz pieszy od 28.01.1945 r. do 28.03.1945 r. do Sandbortej od 28.03.1945 r. do ok. 25.04.1945 r. W okresie 3.05.1945 r. do ok. 10.06.1945 r. przebywa w koszarach w Lubece. Z perspektywy czasu należy stwierdzić się, że wśród niemieckich wojennych obozów jenieckich takich jak Oflag nie doszło i nie odnotowano rażącego naruszania obowiązujących konwencji. Władzom niemieckich zależało na utrzymywaniu pewnej liczby obozów na pokaz między innymi dla przeprowadzania pokazowych kontroli przez Czerwony Krzyż. To oczywiście niczego nie usprawiedliwia szczególnie: strachu, głodu, przebywania zza ograniczonym płotem terenie do tego nadzór niemiecki na wieżyczkach, złych warunków bytowych – wszy, pluskwy i szczury, chorób, nikomu niepotrzebnego rygoru
a w szczególności doskwierała wszystkim rozłąka z najbliższymi. Spędzanie wielu lat zza drutami powodowało nabycie różnych nawyków na całe późniejsze życie.

A oto wspomnienia Zbigniewa Wolnego z oflagów spisane na życzenie majora Konrada Rogaczewskiego w 1975 r.
Zbigniew Wolny siedzi pierwszy z lewej W przytoczonych faktach autor nie operuje datami, których dokładność ze względu na odległy czas byłyby wątpliwe. Ponadto poszczególne epizody nie podaje chronologicznie. Dokonano również skrótów na potrzeby niniejszego opracowania.
Już w pierwszych dniach października 1939 r. została zorganizowana przez rotmistrza Miedżyńskiego kontrola listów przez wyznaczonych w poszczególnych kompaniach oficerów tzw. pocztowych, gdyż Niemcy poprzez listy volksdeutschów otrzymywali informacje o życiu wewnątrzobozowym. Zadanie polegało na zebraniu wysyłanych listów i przekazywanie ich Niemcowi odbierającemu pocztę. Rozdawanie również miało miejsce przez oficera pocztowego. O ile przejrzenie treści listów osób podejrzewanych było ułatwione, bo listy zbierało się wieczorem a oddawało rano przy apelu, to listy przychodzące otrzymywano przy apelu i trzeba je było rozdać od razu. Szereg osób pisywało do rodzin by potwierdzili ich niemieckie pochodzenie, przynależność krwi i tym podobne historie modne wśród hitlerowców. Niestety po kilkunastu dniach zaczęli Niemcy sami zbierać listy i rozdawać, co potwierdziło podejrzenia naszego starszego obozu rotmistrza Miedżynskiego. Resztę osób, które opuściły obóz jako volkdeutsche właściwie byli rozpoznani. W 4 kompanii właśnie ja zostałem wyznaczony na oficera pocztowego, ze względu na biegłość w języku niemieckim. Ponadto byłem w pokoju, w którym byli sami oficerowie poza podejrzeniami, a to: z I pułku strzelców konnych por. Siemiątkowski (mieszkał we Wrocławiu), por. Leśniowski (zięć Sikorskiego), por. Judenko (mieszkał w Londynie); z 75 pułku piechoty ppor. por. Krok (mieszkał w Żorach); p. por. Hermach. Należy podkreślić, ze wszyscy sposobiący się na volksdeutschów – niestety oficerowie- pisali listy od razu w języku niemieckim; a byli i tacy, którzy nagle zaczęli do nazwiska dodawać „von” jakby im to dodawało splendoru i to wielu, którzy nawet nie znali języka niemieckiego. Akcja ta, choć krótkotrwała umożliwiała zachowanie ostrożności w stosunku do potencjalnych volksdeutschów i ich obserwację, czy nie kontaktują się z Niemcami. Wszyscy oni opuścili obóz po podpisaniu odpowiedniej deklaracji u Abwekroffiziera, którym był o ile dobrze pamiętam Haupbmann Blady, Czech z pochodzenia.
Wśród wyjeżdżających volksdeutschów znalazł się np. oficer rezerwy z Piekar Śląskich, niestety nie pamiętam nazwiska, ale wyjeżdżał świadomie i chyba na rozkaz rotmistrza Miedżyńskiego. Podobno w Piekarach Śląskich był tylko jeden, został zaaresztowany i zginął. Czy go ktoś zdradził – nie wiem, ale warto byłoby ta sprawę wyjaśnić.
W obozie w Osterode nie była rozwinięta tak praca konspiracyjna jak w późniejszym okresie – chyba jeszcze za silnie odczuwaliśmy klęskę a potem nastąpiła klęska Francji. Organizowano raczej pogadanki, odczyty nauczano języków i poznawano się wzajemnie.
Po klęsce Francji obóz Osterode został przeniesiony do Arnsswalde. Celem nawiązania łączności został przygotowany do ucieczki młody ppor służby zawodowej Lohman. Wyglądał bardzo chłopięco i uszyto dla niego mundur hitlerjugendu. W transporcie znajdował się w przedziale obok tego, w którym ja jechałem. Wyskoczył z pociągu koło stacji Kalisz
i podobno doszedł do kraju. W Arnswalde – oflag IIB to tu właściwie zaczęła się akcja organizacyjna w różnych kierunkach. Może wpłynęła na to obecność oficerów sztabowych, bo w Osterode najwyższym stopniem był rotmistrz Miedżyński - rezerwista. I tak była wydawana gazetka obozowa redagowana m.in. przez p.por. rezerwy Zbigniewa Łukasińskiego (prof. Politechniki Poznańskiej po wojnie).
Z wydawanych przez Niemców gazet wybierano wyciągi wskazujących na kłamliwość. I tak moim zadaniem było pisanie i sumowanie zatopionych statków alianckich, co dawało nie raz zabawne wyniki. W sumie była to raczej praca dla „pokrzepienia serc”. Do tego zespołu redakcyjnego należało sporo oficerów. Z nazwisk, które pamiętam to poza p.por. Łukowskim był p.por. Hajduk i p.por. Wierzejewski wszyscy zamieszkali po wojnie w Poznaniu.
W Arnswalde odbyła się pierwsza rozmowa pułkownika Morawskiego ze mną. Było to
w godzinach wieczornych i po zameldowaniu rozpytał się o moje sprawy osobiste a następnie podał krótko, że otrzymam zadanie, które mam wykonać, ale już Grossborn Było to krótko przed przeniesieniem obozu. Zadanie to polegało właściwie na pracy wśród szeregowców.
Wypada tu jeszcze wspomnieć o udanej ucieczce trzech oficerów z I pułku strzelców konnych w tym ppor. Kosek. Por. Kosek został przywieziony po powstaniu warszawskim do Grossborn pod nazwiskiem Staliński i pozostał chyba na zachodzie. Ucieczka ta była bardzo pieczołowicie przygotowana. P.por. Kosek mieszkał w tej samej sali, co ja. A p.por Oborski
i Żuczyński byli mi dobrze znani przez por. Leśniowskiego, z którym się w Arnswalde rozdzieliłem gdyż cały I pułk strzelców konnych zgrupował się w jednej sali – to była taka kawaleryjska chęć wydzielania się. Zresztą chyba specjalnie oficerowie z tego pułku się łączyli – raz że to niby był splendor, bo z ich pułku był por. Leśniowski i chyba pułkownik Rowecki. Zresztą na moje wyczucie tamtędy biegł główny kanał łączności z krajem i dlatego ucieczka właśnie objęła dwóch oficerów z pierwszego pułku strzelców konnych. P.por. Oborski zginął na ulicy w Warszawie, zastrzelony przez podoficera niemieckiego, który był dłuższy czas zatrudniany w oflagu. Nazywał się bodajże Rollaner pochodził z Poznania i doskonale miał opanowany język polski. Do Grossborn zostałem przydzielony do opieki nad szeregowcami (później po przeniesieniu do dolnego obozu batalion szeregowców miał trzy kompanie). Dowódcą a właściwie starszym batalionu był por. Pilaczyński, który oficjalnie zastał wyznaczony przez pułkownika Morawskiego wobec niemieckiej komendy obozu. Natomiast trzema kompaniami dowodzili por. Giebel, por. Tyran i ja. Bezpośrednio z Niemcami nie mieliśmy kontaktów, bo wszystkie sprawy z Niemcami załatwiał por. Pilaczyński, który ponad to był szefem warsztatów rzemieślniczych (krawcy i szewcy). Warsztat szewski prowadził kapral Sabok, z którym najwięcej rozmawiałem, – bo pochodził również ze Śląska – szczery i uczciwy Polak. Zadanie nasze polegało na zbieraniu wiadomości od nowych żołnierzy wracających z prac z tego terenu obozu, zbieranie i przygotowanie rzeczy, tytoniu i tym podobnych jako pomoc dla naszych cywilów podczas prac u Niemców i ewentualnie przekazywanie wiadomości. Wszystkie rzeczy i materiały do przekazania na zewnątrz były przechowywane w szafach szeregowców. Należy podkreślić ze nigdy nic nie ubyło - choć przecież szeregowcom także się nie przelewało. Nawet w okresach, gdy było trudno o tytoń zawsze wszystko leżało na swoim miejscu. Duża grupa szeregowców uczyła się, ciekawie byłoby ustalić, z jakim skutkiem. Np. szeregowy Sokołowski pracował po wojnie w Urzędzie Wojewódzkim w Katowicach. Byli to wartościowi ludzie, którzy przecież byli bezpośrednio narażeni, bo na zewnątrz był zakaz wynoszenia nie mówiąc już o wnoszeniu do obozu części do aparatów radiowych, gazetek i w niedużym zakresie, ale jednak broni. Wiadomo, czym to groziło. W moim zakresie w zasadzie należał przerzut dla ludności cywilnej w ramach kompanii, którą przydzielono mojej opiece. Gdy zaczęto organizować konspirację wewnątrz obozu w układzie trójkowym w zasadzie znało się tylko jedną osobę przed sobą i dwie poza sobą, trudno mówić o nazwiskach. Przede mną był por. Gostkowski (o ile się nie mylę ichtiolog z zawodu) a poza mną ppor. Krok i ppor. Sobieski (dalszych nazwisk nie znałem). System alarmowy z resztą nie wypróbowany ze względu na całkowitą tajemnice szedł z góry w dół. Układ był taki, że następni byli w najbliższym zasięgu. Po pewnym okresie zawezwał mnie pułkownik Zych, który mnie zawiadomił, że jest dowódcą batalionu, który nazwał szturmowy i zostałem wyznaczony na jego adiutanta na wypadek działań, które w myśl decyzji pułkownika Morawskiego miały być podjęte, gdyby miało dojść do likwidacji obozu przez Niemców lub gdyby w Niemczech wybuchły rozruchy.
Było mi również wiadomym, że istniał podkop, który nie wolno było używać gdyż miał być wykorzystany do wyjścia grupy celem zaatakowania wartowni niemieckiej od zewnątrz. Na tym właściwie rozmowy się zakończyły, choć pułkownik Zych wielokrotnie zaczynał rozmowy o charakterze ogólnym. Wiem również, że p. por. Łukomski, o którym uprzednio wspominałem, obsługiwał radio ukryte w drewnianej nodze łóżka. Przy obsłudze radia i w czasie słuchania audycji zaangażowana była cała sala p. por. Łukowskiego.
Kontakty z Polakami na zewnątrz obozu miałem, dlatego, że moim zadaniem była głównie pomoc w formie przerzutów odzieży, żywności, tytoniu i mydła. W przerzutach brali udział wszyscy szeregowi kompanii, którą prowadziłem, gdyż nie można było zabierać dużo przez jednego szeregowca. Nie miała miejsca żadna wsypa jak również nie miały miejsca przypadki przywłaszczenia. Działalność była prowadzona przez cały czas, aż do chwili zakazu przez Niemców wychodzenia naszych za druty – chyba do końca roku 1944.
W obozie rozwijała się spontanicznie praca kulturalno-oświatowa: biblioteki barakowe, kluby sportowe, orkiestry. Obchodzono również święta kościelne a w dniu wigilii obozowy wikt był jak co dzień ale pomarzyć o dobrym jedzeniu też można było.
Duży wpływ na kształtowanie się klimatu kulturalnego obozu odegrał teatr. Ożywioną działalność artystyczną rozwinęli również plastycy, którzy wykonali wiele interesujących prac w tym znaczki poczty obozowej, obrazy, rzeźby, drzeworyty. Do dziś przechowywana jest w rodzinie drewnianą inkrustowaną papierośnicę, ręcznie wykonaną przez artystę Kujawę. Powołana została do życia Poczta Obozowa oraz rozwinął się stały ruch pocztowy. Poczta obozowa miała zastosowanie we wszystkich dziedzinach życia jenieckiego.

Wolny Zbigniew rok 1946W dniu 2.05.1945 roku jeńcy zostają uwolnieni przez wojska brytyjskie.
Czy wracać do kraju? Oto dylemat Polaka po wojnie na obczyźnie. Biskup ks. Gawlina namawia Ojca do powrotu. Wojewoda Śląski Michał Grażyński (antagonista W. Korfantego i K. Wolnego) odszukał Ojca – pragnął mu pomóc i chciał by został za granicą.
W końcu z żoną Barbarą, którą wywieziono na roboty w głąb Rzeszy, podejmują decyzję
o powrocie. Z Hamburga, gdzie urodziła się w dniu 16.10.1946 r. ich córka Aleksandra Konstancja statkiem płyną do Szczecina. Już wysiadając na brzeg dostaje informację, że został okradziony prawie ze wszystkiego. Po trudach podróży przez Warszawę, docierają do Katowic. Ostrzeżony, że może być aresztowany jako wróg klasowy ratują się ucieczką. Z rodziną uchodzi do Raciborza. W dniu 1.08.1947 r. obejmuje kierowniczą posadę w fabryce węgla aktywnego w Raciborzu. W Raciborzu w dniu 14 10.1947 r. rodzi się ich drugie dziecko Konstanty Marian.

Wolny1

autor: syn Konstanty Wolny