Portal w trakcie przebudowywania.
Niektóre funkcje są tymczasowo wyłączone, inne mogą nie działać poprawnie.

PAMIĘTNIK „ORLĘCIA” – Zygmunta Popowicza

14.01.2014 22:10
[attachment]Zygmunt_Popowicz01m.jpg

PAMIĘTNIK „ORLĘCIA” – Zygmunta Popowicza.


Z oryginału spisał Andrzej Popowicz - Bielsko Biała 2012r


Zygmunt Popowicz, urodził się we Lwowie 20 stycznia 1900 r. a poległ, jako żołnierz polski w obronie Lwowa dnia 9 listopada 1918r pod sejmem. Pośmiertnie odznaczony Krzyżem Obrońcy Lwowa.
  1. Rok 1916
  2. Rok 1917
  3. Rok 1918
  4. Życiorys Zygmunta Popowicza
  5. Zakończenie
Wspomnienia ojca Zygmunta - Jana - spisane w 1935 we Lwowie

Rok 1 9 1 6

Tarnów – sobota - 1 stycznia,
Dzień wolny od nauki. Rano poszedłem do kościoła Missionarzy, a następnie na spacer w stronę Tuchowa. Tam zdjąłem dwa widoczki. Wieczorem wywołałem klisze. Zdjęcia są mdłe i trzeba będzie je skopiować na kontrastowym papierze.

Niedziela- 2 stycznia.
Ostatni dzień ferii świątecznych. Po nabożeństwie udałem się na spacer. Dalej za miasto wyjść nie można bo błoto i z małymi przerwami deszcz ciągle pada. Potem czytałem Anhelliego.

Poniedziałek – 3 stycznia.
Rano miała się już odbyć nauka w gimnazjum I-szym. Ponieważ jednak restauracya nie jest skończona, dlatego przedłużono święta do piątku. Deszcz pada ustawicznie i nigdzie wyjść nie można. Czytam drugi tom „Cecory” Glińskiego.

Wtorek- 4 stycznia.
Rano poszedłem na pocztę i wycofałem dawne książeczki kasy oszczędności. Potem dokończyłem czytać „Cecorę” ( Powieść na tle wojen z Turkami za Zygmunta III).
Wieczorem zrobiłem odbitki ze zdjęć dawniej zrobionych.

Środa – 5 stycznia,
Wusia zachorowała na wietrzną ospę. Czytałem książkę „Stuletnia walka o niepodległość Limanowskiego”.

Czwartek -6 stycznia,
Dzień jak dwie krople wody podobny do innych. Tak samo deszcz pada. Tylko błoto staje się coraz większe. Już powinna być zima w całej pełni, a tu „chlapa” (piąta pora roku).

Piątek -7 stycznia,
Pierwszy dzień nauki po świętach. Nauka odbywa się w gimnazjum I ( II- gim pozostało u Terlila). Jeszcze nie jest zupełnie wykończona restauracya. Jeszcze rusztowania i śmiecie po wszystkich kątach. Gimnazjum jest wielkie, bardzo ładnie budowane. Korytarze wielkie. Sale przestronne i wysokie. Ale ściany puste. Urządzenia brak. Jedynymi sprzętami w klasie są : ławki kiepskie ( jakieś z normalnej szkoły), stół i krzesło. Ale za to powietrza dużo. Z okien ładny widok na wszystkie strony. Gimnazjum jest widocznie stare, bo dawniej inaczej budowano.

Sobota – 8 stycznia,
Nauka trwa dalej. Godziny są na razie 45-minutowe, bo niższe gimnazjum ma jeszcze po południu. Na dworze wypogadza się. Słońce wyszło wreszcie z poza chmur i suszy kałuże błota. Oby się tylko nie zmieniło.

Niedziela – 9 stycznia,
Rano poszedłem na wspólne nabożeństwo szkolne w kościele Filipinów. Potem uczyłem się. Po południu poszedłem na spacer. Wieczorem czytałem Słowackiego.

Poniedziałek -10 stycznia,
Było dziś zadanie szkolne łacińskie z Wirgiliusza. Polskiego nie było. Byłem pytany z greki.
Nauka trwała tylko 4 godziny.

Wtorek – 11 stycznia,
Nie poszedłem do szkoły z powodu bólu głowy i żołądka.

Środa – 12 stycznia,
Śnieg spadł i ciepłota się obniżyła. Zaczyna się wreszcie zima. Poszedłem już do szkoły. Nie było niemieckiego.

Czwartek -13 stycznia,
Byłem dzisiaj pytany z Wergiliusza. Przyszedł jakiś nowy uczeń, żydek. Z resztą nic nowego.

Poniedziałek -17 stycznia,
Dni płyną jeden po drugim, podobne do siebie zupełnie. Rano do szkoły, po obiedzie nauka itd. Dziś Pollak przyszedł zły do klasy, sypał dwóje z Lessinga jedną po drugiej, aż wreszcie się udobruchał. Zaczęliśmy czytać „Jungfrau von Orleans”. Na dworze odwilż, ale śnieg się jeszcze nie stopił. Zamiast śniegu kałuże wody po chodnikach. Jakoś tego roku zimy nie ma, chociaż się inaczej zapowiadało. Wieczorem nadeszła wiadomość, że Czarnogóra się poddała. Biedny kraj. Ledwo zaczął się rozwijać po wojnie bałkańskiej i już koniec. Mądry król Nikita, że złożył broń i nie przyczynił się do zguby kraju, bo kto wie jaki będzie koniec i jakie warunki pokoju. Można bowiem liczyć na wspaniałomyślną głupotę Austrii.

Poniedziałek – 24 stycznia,
Dziś była tylko łacina. Potem poszedłem ze szkołą na nabożeństwo do katedry. Msza była zamiast 22-go w rocznicę powstania styczniowego. Byłem pierwszy raz w katedrze w Tarnowie. Jest ona na zewnątrz brzydsza niż kościół Misjonarzy, ale wewnątrz bez porównania ładniejsza. Potem poszedłem na spacer w stronę mostu na Białej. Most ten, gdy pierwszy raz byłem w Tarnowie był kryty. Podczas wojny został zburzony a następnie na nowo odbudowany. Ma on, jak zresztą wszystkie wojenne mosty, wiele filarów. Na wiosnę pójdzie z pewnością z falami. Na drodze do mostu nie widać bardzo śladów wojny. Tylko kilka domów zburzonych. Ale za mostem panuje ponura cisza. Drzewa dookoła powalone. Klasztor pięknej budowy, trafiony 3 razy „grubą Bertą” zupełnie prawie zniszczony. Dalej cisza i pustka, aż do mostu nad Dunajcem. Po drodze widać tylko wózki wiozące kamyki z Dunajca. Most nad Dunajcem tak samo nic nie warty jak i nad Białą. Nad Dunajcem widać dopiero spustoszenia wojenne. Po obu stronach rzeki rowy strzeleckie, druty kolczaste a od czasu do czasu krzyże i małe cmentarzyki po poległych. Z resztą pustka i zniszczenie. Koło Radłowa 4 wsie znikły z Horyzontu. Ludzie porobili sobie nędzne budy, aby przeczekać w nich zimę ( Przedtem mieszkali w rowach strzeleckich). Jedynym ich pożywieniem są ziemniaki. Rząd nie dał im żadnej zapomogi. Te wsie w których ludzie przez czas wojny pozostali ocalały. Te zaś z których mieszkańcy przemocą zostali przez Austryjaków wypędzeni, zostały doszczętnie zniszczone. Opowiadała mi jedna baba, gdy byłem tam jeszcze we wrześniu, skoro Moskale się zbliżali, zostali w nocy przemocą przez Austryjaków wypędzeni. Ponieważ jej mąż był chory więc został razem z córką. Ona zaś poszła na tułaczkę. Po kilku miesiącach spędzonych w nędznych barakach, powróciła nazad do swojej wsi. Zamiast chaty znalazła gruzy wśród rowów strzeleckich. Męża jej i córki nie było. Potem dowiedziała się że zginęli pod gruzami chaty. Ot i cała tragedia. Podobny los spotkał naturalnie i innych mieszkańców nad Dunajcem. Rząd powinien temu zaradzić. Tak robili Niemcy w Prusach Wschodnich. Ale dotychczas jeszcze nic nie zaradził, a ludzie umierają z głodu.

28 stycznia 1916,
Dzisiaj dzień pogodny. W szkole naturalną mieliśmy w gabinecie zoologicznym. Od czasu jak Giczyński uczy w tym gimnazjum powiększył się gabinet bardzo w zbiry. Jest porządnie urządzony. Teraz cały się odnawia ponieważ żołnierze zniszczyli go bardzo. Byłem pytany z Herodota. Po południu czytałem „Rodzinę Połanieckich”.

Wtorek 1 lutego 1916,
Byłem dzisiaj pytany z greki. Po południu zapisałem się do biblioteki Głowackiego. Pożyczyłem sobie powieść „Bez dogmatu”.

Sobota 12 lutego,

Dzisiaj skończył się rok szkolny. Moi koledzy dostali świadectwa i pójdą do 7-mej klasy. Klasyfikacja wypadła niezbyt pomyślnie. Trzech celujących. Mycoń miał z wszystkiego b., a z łaciny z szczególnym zamiłowaniem. Bardzo ostro klasyfikował Bernacki. Na całą klasę dał dwa B. ( Sam tu mam, nic nie umiem i chcę udawać ). Zdaje się że Pollak wyjechał i już nie będzie uczyć. Ciekaw jestem na kolegów i profesorów. Wszyscy nowi. Mamy przyjść w środę do szkoły. Skrócono nam wakacje o jeden dzień. Pojechałem przed południem rowerem z Kazikiem na gościńcem wiodącym do Żabna. Wiatr był wielki i przeszkadzał w jeździe. Wszędzie pustki. Śniegu nigdzie nie ma. Zdaje mi się, że będzie nieurodzaj bo wszystka ozimina zmarznie.

Poniedziałek 14 lutego,
Dziś Tatuś powiedział, że krótko już będziemy się uczyć w Tarnowie. Więcej nic nie powiedział. To znaczy że pojedziemy do Lwowa. Oby się to sprawdziło.

Środa 16 lutego,
Dzisiaj miała się już rozpocząć nauka. Tymczasem było nabożeństwo. Potem poszedłem do nowej klasy. Zostałem przeznaczony do oddziału A. Kolegów swoich jeszcze nie poznałem. Zostało tylko dwóch z poprzedniej klasy. Gospodarzem jest prof. Pyrczak. O godzinie 9 –tej puszczono nas do domu.

Czwartek -17 lutego,
Nauka się już rozpoczęła. Historii uczy prof. Greis. Matematyki prof. Salibi. Jest on lepszy od Sobolewskiego. Więcej umie i porządniej wykłada. Niemieckiego uczy jak przedtem dr Pollak. Gospodarzem klasy jest Pyrczak. Uczy on greki i łaciny. Uczniów jest dwudziestusześciu. Klasa nasza jest wielka i przestronna. Ma 5 okien. Na ścianie wisi w przepisanej wysokości portret cesarza, którego pod karą śmierci zdejmować nie można. Gołe ściany pokrywają mapy, których jest u nas wiele. Zresztą klasa świeci pustkami. Uczę się tego samego co przedtem i nudzę się ogromnie. Mógłbym już być w 7-mej klasie a tu trzeba było pozostawać.

Czwartek 2 marca,
Dziś pytał mnie Pyrczak z łaciny. Między innymi zapytał mnie kto z Eneaszem przybył do Itaki? Odpowiedziałem że Askaniusz i Anchizes. Pyrczak na to powiada, że ktoś inny co założył Wenecję i że była o tym wzmianka w Liuriuszu. Ja nic nie odpowiedziałem. Tymczasem on zmierzał dalej klasę sążnistymi krokami i nic nie gadał. Ktoś szepnął że Menander. Pyrczak to posłyszał i stanęło na tym że Menander założył Wenecję. Na grece Pyrczak dalej ćwiczył się w chodzeniu. Nikogo nie pytał i nic nie gadał. Po pół godzinie stanął nagle i rzekł : kto czytał „Odprawę posłów greckich”? Gdy wstałem zapytał jacy bohaterzy trojańscy występują w Odprawie… Powiedziałem między innymi o Antenorze. Na to Pyrczak – a więc to Ateusz uciekł z Eneaszem z Troi. – Do końca godziny chodził po klasie i nic nie mówił. Dziwi mnie to jak można o coś pytać, jeżeli się samemu nie wie.
- Jeden z 6-tej B prosił mnie o lekcję matematyki. Jest to jakiś syn krawca (zapomniałem jak się nazywa) „S-ka Bągala”. Otóż miałem u tego Bągali lekcję po południu.

Piątek- 3 marca,
Dziś Greis przyniósł mapę Paryża i pokazywał nam jakimi drogami mogli by ewentualnie Niemcy, po zdobyciu Verdun zająć Paryż. – Jeszcze Niemcy Verdun nie zdobyli a on już szturmy do Paryża przypuszcza. Pyrczak pojechał na wesele do Bochni. Nauka trwała do 11-tej.

Niedziela – 5 marca,

Byłem wieczorem na odczycie prof.. Uniwersytetu Jagiellońskiego –Estreichera- „O problemie stosunków organicznych w Polsce w czasach porozbiorowych”.

Poniedziałek – 6 marca,
Ministerstwo wydało rozkaz, aby poczta wracała do Lwowa. Więc 23 marca wyjeżdżamy do Lwowa. Cieszę się bardzo, że już raz opuszczę to gimnazjum i ten Tarnów. Ciekaw jestem na Lwów i co się dzieje w III-cim gimnazjum.

Sobota -11 marca,
Zyakowski prosił mnie o lekcję matematyki. Miałem popołudniu dwie lekcje u Bągali i Zyakowskiego. U Bągali już skończyłem.

Wtorek 14-marca,
Przyszła wiadomość, że babcia Mirunia umarła.

Piątek -17 marca,
Wziąłem dziś świadectwo odejścia.

Środa -22 marca,
Dziś o 4-tej godzinie wyjechaliśmy do Lwowa. Mieliśmy przyjechać na 5-tą do Lwowa. Tymczasem w Rzeszowie uradzili urzędnicy, żeby pociąg zatrzymać, by później do Lwowa przyjechać. Od tej pory pociąg wlókł się noga za nogą i wyczekiwał po godzinie na każdej stacji. Wreszcie o 5-tej 23-og wieczorem przyjechaliśmy do Lwowa. Jechaliśmy więc nie mniej ni więcej 25 godzin. Było wygodnie jechać, bo mieliśmy 2 przedziały1-szej klasy. Lwów się nic nie zmienił. Takim był przed 2-ma latami.

Lwów –piątek 24 marca,
Poszedłem z bratem zapisać się do gimnazjum. Zresztą trzeba było cały dzień porządkować w pokojach.

Sobota – 25 marca,
Dziś jest święto. Poszedłem na wspólne nabożeństwo do gimnazjum. Przywitałem się już z wszystkimi kolegami. Dawne czasy wracają.

Poniedziałek -27 marca,
Zaczęła się już nauka. Wszystko jak dawniej. Z profesorów uczy mnie jeden tylko nowy. Dobrzański z przydomkiem „Dziadzio”-bardzo dobry profesor. Lubi bardzo dużo gadać. Syn jego chodzi z Kazikiem do 8-mej klasy.

Sobota -29 marca,
Byłem dzisiaj pytany z łaciny i greki. Mackiewicz zmienił się bardzo. Schudł do niepoznania. Ale elegantem pozostał nadal. Po południu pojechałem rowerem oglądać dom na Janoskiej, który Tatuś ma kupić. Chciałbym, żeby Tatuś kupił go i żebyśmy się już raz z tej Snopkowskiej wyprowadzili.

Czwartek -30 marca,
Tatuś dał już zadatek na Dom. Koło kupna chodzi Erich. Dom kosztuje 22 i pół tysięcy a 4 tysiące wkładu. Warunki więc wcale dobre.

Czwartek – 7 kwietnia,
Byłem dzisiaj pytany z niemieckiego, greki i matematyki. W niedzielę było odsłonięcie rycerza miasta Lwowa, na której to uroczystości byłem razem z gimnazjum.

Piątek -8 kwietnia,
Dziś jest ruskie święto.(Już dawno ruskich świąt nie obchodziłem.) Po południu pojechałem z Kazikiem oglądać kupiony Dom na Janowskiej. Bardzo mi się podobał.

Sobota -9 kwietnia,
Byłem pytany z historii i matematyki.

Wtorek -11 kwietnia,
Dziś zaczęły się rekolekcje, które trwać będą do soboty. Jak na złość deszcz pada. Trochę pozimniało. Nawet raz śnieg spadł. Dość że trzeba siedzieć w domu.

Czwartek -13 kwietnia,
Dziś była spowiedź św.

Środa 19 –kwietnia,
Byłem dzisiaj na Janoskiem i zasadziłem fasolę i pożeczki. Nie wiem czy się przyjmą bo ziemia jest zła – z piachu i gliny. Restauracya mieszkania już w toku.

Piątek -21 kwietnia, 1916r.
Pojechałem dziś rowerem do cioci Feli, na Batorówkę. Jazda nie była najlepsza, bo droga wskutek nieustannych deszczów się rozmiękła. Byłem także w naszym domu. Kanał robią już w sieni. W naszym pokoju kładą podłogę.

Niedziela 7-maja,
Rano o 6-tej pojechałem na wycieczkę do Janowa. Pomimo, że zgłosiło się więcej, wyjechało tylko trzech : ja, Mostowski i Grabowski. Do janowa jechaliśmy prędko. O pół do 8-mej byliśmy na miejscu. Janów jest zniszczony zupełnie. Domy poburzone zupełnie, albo sterczą tylko nagie ściany bez dachów, drzwi i okien. Gdzie niegdzie sterczy tylko przednia ściana z balkonem, tam komin tylko, gdzieniegdzie rumowisko z cegieł świadczy że był tu kiedyś dom. Z całego Janowa pozostał tylko kościółek, cerkiew i kilka domów. Miasto –jak wymarłe. Po ulicach zburzonych wieją pustki. Udaliśmy się do kościoła, gdzie ksiądz miał mszę św. przy wtórze basowo-zakaszlanym organisty i piszcząco-gruchającym organów. Mszę wysłuchało oprócz nas jeszcze kilku wynędzniałych ludzi. Potem udaliśmy się nad staw. Pływalnia jednak zburzona, łódek ani śladu. Idąc brzegiem stawu, zobaczyliśmy kilka trupów końskich od których wionęło z daleka. Ominęliśmy więc coprędzej niebezpieczne i obmuszone miejsca i udaliśmy się dalej pod jaskółczą skałę, gdzie przy towarzystwie ogromnego ogniska spożyliśmy zasłużone śniadanie. O 12-tej wyjechaliśmy z Janowa.
W przeciwieństwie do dobrej jazdy z wiatrem do Janowa, była powrotna droga straszna.
Nie dość, że wiatr dmuchał w nos, jeszcze ciągle było pod górę. Zmęczeni i spoceni wróciliśmy ( ja z Grabowskim, bo Mostowski wskutek nadmiernej tuszy został po drodze
o dwie godziny do domu).

Wtorek -16 maja,
Dziś po południu przeprowadziliśmy się na nowe mieszkanie do swego domu na ul Janowskiej nr 37.

Wtorek -6 czerwca,
Pojechałem dziś po tyki do fasoli do Winnik, do p. Kaczkowskiego. Zwiedziłem jego ogród
i pasiekę. Bardzo mi się podobały. Droga do Winnik jest doskonała. Dookoła śliczne widoki.
Ruch jest wielki z powodu rozpoczęcia ofensywy rosyjskiej.

Środa -7 czerwca,
Prosił mnie dziś jeden radca skarbu o lekcje dla swej siostrzenicy Gawrzyckij. Chodzi ona do 5-tej klasy gimnazjum u Strzałkowskiej. Pierwszą lekcję miałem już dzisiaj o godzinie 4-tej.
( Marymowicz zrobił miłą przysługę).

Niedziela-11 czerwca,
W mieście panika wskutek postępów ofensywy rosyjskiej. Zwłaszcza wielką klęskę ponieśli Austryjacy pod Łuckiem i na Bukowinie. U nas pakowanie na wielką skalę.

Środa-21 czerwca 1916r.
Dziś skończył się rok szkolny. Byłem celujący. Tylko z niemieckiego dostałem „dobrze”.
Przyjechał do nas Dziadzio z Mirunią.

8-go lipca 1916r.
Byłem dziś z Kazikiem w Janowie. Codziennie urządzamy wycieczki, coraz w inną stronę. Wakacje mijają prędko.

17-go lipca 1916r.
Dziadzio dziś pojechał. Słota na dworze, więc siedzi się w domu.

Wtorek-12 sierpnia,
Wakacje upływają wśród ciągłej trwogi przed inwazją moskiewską. Ofensywa rosyjska postępuje ciągle na przód. Wczoraj został Stanisławów zajęty. My mieszkamy już tylko w trzech pokojach. Pozostałe opróżniliśmy. Żal mi było znowu wyjeżdżać na tułaczkę. Mam znowu lekcje matematyki u Gawrzyckij. Trzeba by było je przerwać. W Tarnowie musiałbym się widzieć znowu z tamtejszymi profesorami. W ogóle Tarnów zbrzydł mi bardzo. Za nic nie chciałbym tam wracać. Ale trudno – „Fortuna Variabilis” . Moskale znów biorą górę.

Piątek-18 sierpnia,
Pojechałem z Kazikiem do Winnik, do p. Kaczkowskiego. Droga do Winnik już doskonała.
Dookoła piękne lasy uprzyjemniają jazdę. P. Kaczkowskiego ni zastaliśmy. Poczekaliśmy godzinę w sadzie po czem wróciliśmy do domu. Po południu pojechałem na lekcje tramwajem. Ponieważ noga mnie boli, chciałem się raz przejechać. Ale pech chciał, że tramwaj w drodze się popsuł i wszyscy pasażerowie klnąc, musieli wysiadać. Te lwowskie tramwaje od czasu wojny kursują niemożliwie. Zwłaszcza jak powstały konduktorki i motorowe. Nie ma dnia bez wypadku. Kto chce prędko się gdzieś dostać, to tramwajem nigdy nie jedzie.

Poniedziałek -21 sierpnia,
Miałem pojechać dziś z Szabowskim i Schorem do Mikołajowa. Jednak wskutek deszczu nie pojechałem. Za to prawie cały dzień robiłem porządki w ogródku.

Czwartek -24 sierpnia,
Mimo niepewnej pogody pojechałem rano w stronę Mikołajowa. Mgła była tak wielka, że o 10 m nie było niczego widać. Zwolna mgła się rozeszła, odsłoniły się pola. Żniwa już przeważnie ukończone. Świeże ściernisko orają młodzi chłopcy lub dziewczęta, bo wszyscy chłopi na wojnie. Zniszczenia wskutek wojny widać nie było. Dojechałem aż do Kuchajów. Później, po odpoczynku w kuchajowskim lesie wróciłem do domu.

Piątek -25 sierpnia 1916r.
Pojechałem z Kazikiem po ziarno dla kur, do Rzęsy Polskiej. Udaliśmy się do znajomego chłopa –Kandzioły, u którego przed 10 laty byliśmy na wakacjach. Jego w domu nie było. Zastaliśmy tylko jego żonę, czy też córkę przy robocie koło maku. Ziarna nie było, bo zboże jeszcze nie było wymłócone. Potem pojechaliśmy do Rzęsy Ruskiej, lecz i tu ziarna nie dostaliśmy. Potem wróciliśmy do domu. Wakacje przedłużono do 15 września.

Poniedziałek -28 sierpnia 1916r.
Wczoraj wieczorem wypowiedziała Rumunia wojnę Austrii. A więc w 3-cim roku wojny jeszcze nowa przybyła. Ciekaw jestem co z tego będzie. Czy Austria nastarczy wojska, bo front przedłużył się o 100 km na froncie austryjackim i tyleż prawie na bułgarskim.

Poniedziałek 4 września,
Pojechałem rano do lasu w Zimnej Wodzie. Bardzo przyjemny las. Człowiek położy się w cieniu i zapomina o warunkach i hałasach w mieście. Ciszę przerywa tylko świergot ptaków
i krzyk bydła pasącego się nie daleko. Widziałem wiewiórkę skaczącą z gałęzi na gałąź i gryzącą wiecznie patyki. Ożyn w lesie dosyć. Przynajmniej można się było napić. Po południu poszedłem po raz ostatni na lekcję do Gawrzyckij. Dostałem 29 K i 40 halerzy.
Włożyłem do kasy 32 korony. Cały mój majątek wynosi teraz 30 i kilka koron.

Sobota -8 września,
Po południu pojechałem z Schorem, Kazika kolegą do Janowa. Po drodze zepsuł mu się rower, więc musieliśmy pół godziny naprawiać. Jechaliśmy bardzo prędko, bo w godzinę byliśmy w Janowie. Wróciliśmy o wpół do 8 –mej do domu.

Niedziela -10 września,
Byłem dzisiaj w Rześnicy- Polskiej, aby zamówić kartofle. Potem pojechałem do lasu.
Najechałem rowerem na kolec ożyn i pękł mi wał (?). Z powrotem całą drogę prowadziłem rower.

Środa-13 września,
Poszedłem się dziś zapisać do gimnazjum. W południe dostałem kartkę od Gawrzyckij, w której mi ona donosi że zdała egzamin.

Czwartek -14 września,
Dziś ostatni dzień wakacji. Słota na dworze, więc nigdzie wyjść nie można.

Sobota -16 września,
Dziś był pierwszy dzień nauki. Gospodarzem klasy jest Golias, nowy profesor. Chociaż oddział B, gdzie on przedtem uczył łaciny, zachwyca się nim, to mnie z pierwszego wejrzenia nie bardzo się podobał. Będzie uczył nas łaciny. Matematyki uczy nadal Marymowicz, historii Friedberg. Uczniów jest w klasie na razie 18-tu. Brakuje Schyżpera, Nowaka, Sonnego i Achreika. Przybył jeden nowy Wodzicki. Z resztą – wszystko jak poprzedniego roku. Dyrektorem jest Śmiałek. Schneider poszedł na pensyę.

Niedziela -17 września 1916r.
Od kilku dni zimno na dworze, jak gdyby to był już koniec listopada. Deszcz zimny mży bez ustanku. Zdaje się jak gdyby zima była już za pasem. Miałem dziś do grot pod Janowem, no i naturalnie nie pojechałem. Poszedłem na nabożeństwo do gimnazjum. Ksiądz Ratuszny przyjechał. Miał dosyć ładne kazanie o braku obowiązkowości i systematyczności w pracy w Polsce. Po mszy św. szedłem kupić „De officiis” –Cicerona. Dostałem u Bodeka za koronę.

Poniedziałek -18 września 1916r.
No dworze trochę cieplej. Wstałem rano o pól do 7-mej. Dopiero co dzień zaczęło, bo dnie coraz krótsze. Nauka w gimnazjum już zaczęła się na dobre. Greki uczy nadal Mackiewicz. Bierzemy Herodota. Fizyki uczy Frank. Logiki Mikołajczuk. Bardzo porządnie dziś wykładał i jakoś wydał mi się wcale porządny. Ciekaw jestem co będzie potem. Zresztą nic nowego.
Ofensywa bułgarska w Dobrudży postępuje na przód. W Galicji ucichła. Zdaje się że do wiosny nie wyjedziemy ze Lwowa.

Wtorek -26 września 1916r.
Tatuś dostał Krzyż Oficerski Orderu F.J. z dekoracją wojenną. Nauka już w całej pełni.

Sobota- 30 września 1916r.
Dziś byłem pytany z historii o Leszku Białym. Dowiedziałem się że Wodzicki ma tytuł hrabii. Wracam z nim zwykle do domu.

Czwartek 5 –października,
Dziś święto cesarskie. Dzień wolny od nauki. Na nabożeństwo nie poszedłem. Po południu zapisałem się do biblioteki Ts.L. Wpisowe kosztowało koronę. Kaucja 3 k. Abonament 1 k.
Oprócz tego dostaje się katalog książek. Zdaje się że to dla tego zostało wprowadzone, aby tak często nie wypisywać się i nie zmieniać wypożyczalni.

Poniedziałek -9 października,
Dziś miała być nauka do 11-tej, po czem przygotowanie do spowiedzi. W istocie było tylko niemieckie i dwie godziny nadprogramowe łaciny (połączone z oddziałem B). Było collectus łać. Po południu o 3-ciej była spowiedź w katedrze.

Wtorek- 10 października 1916r.
Dziś była komunia św. –więc dzień wolny od nauki. W ostatnich dniach mamy ciągle wolne. Za to teraz przez cały miesiąc nie ma żadnego święta.

Czwartek 12 października 1916r.
Dzisiaj byłem pytany z greki z nowej lekcji. Mackiewicz był dzisiaj chory i mówił tak cicho, że ledwie zrozumieć było można. Golias pytał mnie z łaciny. Friedberg dzisiaj pospieszył z wykładem, że całą kartkę wyłożył ( Niebywała rzecz bo ślamazara i gaduła ostatniego rzędu).
Żydów nie było, bo żydowskie święta. Bardzo było dla tego przyjemnie. Dziś było tylko dziesięciu w klasie. Mam się dziś uczyć na sobotę. Zadanie i lektura są niemiecką a trzeba
zrobić oprócz tego wiele innych przedmiotów.

Piątek 13 października,
Byłem pytany z niemieckiego. „Ritterliche poesie”. Umiałbym dobrze, gdyby Roszko nie wtrącał się ciągle. Potem byłem pytany z łaciny. Uważałem jak Maxymonies szalenie prędko rachuje. Wprost pojąć nie można jak w umyśle od razu tyle liczb pomieścić się może w jednej chwili. Zresztą nic nowego w szkole nie było.

Poniedziałek 16 października,
Dzisiaj jak zwykle pytał mnie Frank kilka razy na godzinę .Zapamiętał sobie dotychczas kilka nazwisk i tych tylko wywołuje. Było polskie correctum z zadania. Pytaj o rady wszystkich, słuchaj tylko jednego. Miałem dobre. Bardzo dobrego – nikt w klasie nie miał. Z niemieckiego pytał dziś Roszko o lekturę domową. Z resztą –nic ciekawego. Na dworze jest ładnie, tak że po południu poszedłem bez peleryny do biblioteki.

Środa 18 października,
Na dworze deszcz i zimno. Byłem dziś pytany z logiki i z niemieckiego. Byłem pytany z Johan- nissegen. (Domowa lektura).

Czwartek 19 października,
Dzisiaj tak zimno było w nocy, że woda zamarzła. Już nadeszły pierwsze straże zimy. Niedługo trzeba będzie kożuch naciągnąć. I nadchodzi już trzecia kampania zimowa. Nie do uwierzenia jak Austria jeszcze rok wojny przetrzyma. Głód wzrasta. Na chleb, cukier i tłuszcze już są karty, ale nie świadczy to o tym, żeby tych artykułów żywności można było dostać. Gdzie tam ! Gdy się pokaże gdzieś cukier lub coś podobnego, to sznury (ogonki) ludności czekają pod sklepem od 7-mej wieczorem do rana. To samo dzieje się z czym innym. Nafty nie ma, tak że z trudem dostawszy litr nafty siedzieliśmy wczoraj przy jednej małej lampce. Co dalej będzie? Po wypowiedzeniu wojny przez Rumunię, Galicja zaopatruje w naftę państwa centralne. Niemcy wybudowali naftociąg do Borysławia i mają tanią naftę. Za to w Galicji jej za drogie pieniądze dostać nie można. W ogóle z Galicji wyciskają wszystkie soki Niemcy. W Brzuchowicach jest na kolonii 3000 dzieci pruskich, których tu przysłano na wyżywienie. Nie wiem co dalej będzie? Mówią że Lwów ma zapasy tylko do lutego a końca wojny nie widać. Jeżeli jeszcze rok wojna potrwa, to zdam maturę (-iście wojenną, bo bym całe wyższe gimnazjum skończył na wojnie) i pójdę pewnie do wojska. Na razie mam się dużo uczyć, bo konferencja się zbliża. Jutro jest partya z fizyki. Pewnie będę pytany.

Sobota 21 października,
Byłem dziś pytany z fizyki. Frank pyta dwóch od razu. Jednego lepszego i słabszego. Byłem pytany z Mandscheinem. Na następnej godzinie pytał mnie ksiądz z religii. Czemeryński prosił mnie, żebym z nim przerobił fizykę. Byłem po południu u niego.

Niedziela 22 października 1916r.
Prezydent- ministrów, hr.Stiirek został zamordowany.

Poniedziałek 23 października,
Wczoraj zdawano po południu fizykę. Haniebnie poszło. Frank wściekał się i mówił, że nas już więcej uczyć nie będzie. Było zadanie łacińskie. Z greki zaczęliśmy Odyseję. Czemeryński prosił mnie znowu, żebym do niego przyszedł. Nie miałem wielkiej ochoty, ale cóż miałem zrobić? Nawet tramwaj musiałem sam zapłacić. Tak się ta lekcja opłaca.

Wtorek 24 października,
Byłem pytany z polskiego „O satyrach Krasickiego”. Na historii był Śmiałek. Przyszedł na wykład Friedberga o urzędach polskich w epoce piastowskiej. Na matematyce była partyjka.
Marymowicz sypał dwóje. Czemeryński nic się nie nauczył i zlał z innymi. Leń ostatniego rzędu. Gdyby się mu chciało tylko wzorów nauczyć to by zdał. Miało być greckie zadanie, ale
Żmudzki kupił kiepskie zeszyty więc Mackiewicz kazał kupić nowe. Pry tym palnąłem głupstwo. Widząc żydowską firmę na zeszycie, odwróciłem się do klasy i krzyknąłem do Żmudzkiego –„czego kupił zeszyty u żyda?” W tej chwili Żydki w klasie popatrzyli się na mnie i rozwartymi oczyma. Dopiero spostrzegłem żem się nie potrzebnie wyrwał. Pogniewali się na mnie pewnie Żydkowie, no ale sobie z tego nic nie robię. Zresztą- nie tak bardzo się obrazili, skoro Gallarer z powrotem do domu do mnie się przyczepił.

Czwartek 26 października,
Dziś było grecki zadanie. Przyszedł dziś do gimnazjum Święcicki, mój były kolega, teraz legionista. Cały legion jest teraz na urlopie. Miało już przyjść do rozwiązania legionu.
Wiadomo,że Piłsudzki ustąpił. Sprawa polska zamiast polepszyć się, zaczyna się pogarszać.
Jestem pewny że nas Niemcy zdradzą. Czekają tylko po to żeby z Polski wszystkie soki wydobyć. Potem ciemiężyć dalej, jak to już przed tem czynili.

Piątek 27 października,
Dziś było zadanie polskie. Były dwa tematy. Wybrałem temat z Krasickim. Na łacinie czytał Golias konferencję. Czterech jest czystych. Ja, \Schleicher, Mondschein, Dworzak. Z resztą konferencja wcale kiepsko wypadła. Potem było korrectum łacińskie. Nauka była ciągle przerywana hałasami na ulicy. Były bowiem dziś demonstracje uliczne. Coś tak zapowiedzi rewolucji. Ludność domagając się chleba przeciągała z krzykiem ulicami. Przy tej sposobności szyby z trzaskiem leciały na bruk. Wiele kawiarń, ratusz i inne budowle są z szyb ogołocone. Wojsko wreszcie przeprowadziło porządek. Jednak magistrat się przestraszył. Natychmiast w gazetach pokazały się uspokajające artykuły –„Będzie chleb, mąka …..itd.”
Czy rzeczywiście –będzie ?- to pytanie. Dość że się baby uspokoiły. – W ogóle groźne zaczynają być czasy. Co też za granicą muszą już pisać w dziennikach? A jednak wojna trwa
i nie ma widoków bliskiego końca.

Środa 1 listopada 1916r.
Jest już nowy gabinet austryjacki mianowany. Ministrem dla Galicji jest Bobrzyński.
Prezydentem jest Korbel.

Czwartek 2 listopada 1916r.
Dostałem lekcję u Wodnickiego. Poszedłem tam, aby się umówić. Mieszka na ulicy Ujejskiego 6. Na drzwiach jest napis „Alexandrowi z Dzieduszyckich Wodnicka”.
Gdym wszedł, przyszła pani hrabina. Krótko rozmawiałem i właściwie się wcale nie umówiłem co do lekcji. Mam uczyć jej syna z 5-tej klasy matematyki, niemieckiego
i mineralogii. Oprócz tego czasem wytłumaczyć coś z innych przedmiotów. Mego kolegę będzie uczył Kazik fizyki. Mam przyjść jutro o 4-tej.

Piątek 3 listopada 1916r.
Byłem dziś po południu po raz pierwszy na lekcji.

Sobota 4 listopada 1916r.
Dziś umówiłem się z p. Wodnicką co do lekcji. Będę przychodził codziennie oprócz niedziel i świąt. Honorarium wynosi 40 K. Więc w kłopotach pieniężnych nie będę. Wieczorem widziałem na ulicy Karola Ludwika, króla Bawarskiego –Leopolda. Szedł do hotelu Georga otoczony oficerami. Już staruszek, dość sympatyczny, gruby, w stroju generała, z resztą z pierwszego wejrzenia nic więcej powiedzieć nie mogę.

Niedziela 5 listopada 1916r.
Dzień pamiętny w historii polskiej. Ogłoszenie państwa polskiego. Już od dawna a właściwie od kilku dni na pewno, można było przypuszczać, że to się stanie. A jednak przyjmowałem tą wiadomość z radością i niedowierzaniem. Na razie proklamacja jest ogólna, że nic pewnego przypuszczać nie można. To pewne że Galicja do Polski nie będzie przyłączona. Myślę jednak i pocieszam się, że z czasem to nastąpi. Tysiąc pytań, przypuszczeń, planów wytwarza mi się w myśli. Kto będzie królem, jakie granice, jaki ustrój, jaki samorząd et ct.
Wszystko to nie pewne i nie jasne. A jednak dowiem się o tym już za kilka dni. – Dziś miasto przystrojone chorągwiami. Ludzie rozchwytują dzienniki. Nie widać nikogo na ulicy, który by nie trzymał gazety w ręku. Na ulicach dysputy polityczne, a na wszystkich ustach jedno słowo : Polska!. Szał jakiś ogarnął ludność że z nadmiaru radości cieszy się. Po południu przyjdzie pewnie stek nowych wiadomości, więc na razie kończę. Wieczorem odbyły się manifestacje koło pomnika Mickiewicza.

Poniedziałek 6 listopada 1916r.
Na razie nie ma nowych wiadomości w sprawie polskiej. Gazety są przepełnione artykułami bez treści.

Wtorek 7 listopada 1916r.
Byłem pytany z historii o znaczeniu paktu koszyckiego. Po południu byłem na lekcji.

Czwartek 9 listopada,
W sprawie polskiej wyjaśniło się o tyle, że wydano nowy manifest w celu stworzenia armii polskiej. „Wylazło szydło z worka”. O to im chodzi, żeby mieć nowego żołnierza, którego oni do tego opłacać nie potrzebują. Zresztą zarząd ma pozostać do końca wojny w ręku mocarstw centralnych „dla bezpieczeństwa”. To tyle nowego. W Galicji wrzeszczą Rusini, że nie chcą wyodrębnienia Galicji. Chcą nowego kraju krzonnego „Ukraińskiego”. Ciekaw jestem z czego oni chcą go tworzyć, bo ruska Galicja już odpadła. Mają ją Rosjanie po Złotą Lipę. Więc większość Polaków jest przeważająca. Z kilkoma Rusinami się liczyć nie można.
Także sprawa litewska nie pięknie się przedstawia. Niemcy chcą wyodrębnić Litwinów. Nie wiem jak to będzie, bo w sprawie litewskiej ignorant. Tyla o polityce. Zresztą dziś w katedrze zostało odprawione wspaniałe dziękczynne nabożeństwo.

Piątek 10 listopada 1916r.
Dziś było korrectum polskie. Miałem dobre. Spodziewałem się tej noty bo napisałem zadanie suche, trzymając się tematu, bez ulubionych przez Maurera frazesów. Gdzieś tam napisałem nie potrzebnie jedno słowo, co logicznie psuło myśl. Maurer zaraz zaczął na ten temat gadać, że każde słowo powinno się kłaść na szalę i ważyć nim się wypowie. Po tem zaczął na ten temat gadać i o denuncjacjach. Nie wiem po co i do czego się to miało stosować. Przynajmniej zmądrzałem o tyle, że będę maścić na przyszłość i zadanie się tylko wlezie.
Szyjski dał mi bilet do teatru. Nawet nie wiedziałem co będzie, bo nie było tego przedstawienia w repertuarze. Najpierw odśpiewano hymn „Jeszcze Polska nie zginęła..”
Potem była przemowa . Następnie odegrano drugą część „Zemsty” Fredry, po czym nastąpił śpiew Schaczównej i Roedlewicza i deklamacje Siemaszkowej. Kończył przedstawienie powłóczysty hymn „Jeszcze Polska nie zginęła”. Podczas przedstawienia legioniści, którzy tłumnie brali udział, zostali obrzuceni kwiatami.

Sobota 11 listopada,
Dziś było nabożeństwo dziękczynne w katedrze z powodu proklamacji. Mszę odprawiał arcb. Bilczewski. Podczas mszy śpiewano „Boże Ojcze…” przerobione i dostosowane do obecnej chwili. Potem miał kazanie ks. Dziędzielewicz. Następnie Następnie zabrzmiał na całą katedrę hymn „Boże coś Polskę..” (także przerobiony). Nauki oczywiście nie było.

Niedziela 12 listopada,
Dziś był obchód uroczysty, w którym brałem udział razem z gimnazjum III-cim. Wyruszyliśmy naprzód na Wysoki Zamek pod kopiec Unii Lubelskiej. Potem wróciliśmy do miasta i pod pomnikiem Mickiewicza rozeszliśmy się. Pochód o ile słyszałem i wnioskowałem był wspaniały. Brały w nim udział wszystkie strony. Nawet cudzoziemcy się zachwycali.

Piątek 17 listopada 1916r.
Dziś przyszła wiadomość że Henryk Sienkiewicz umarł w Szwajcarii. A więc nie doczekał się jeszcze prawdziwego utworzenia Polski, czego tak pragnął. W sprawie polskiej już się trochę wyjaśnia. Ma być utworzona Rada Państwa. Prezydentem ministrów ma być Besseler. Litwa zaczyna wołać o przyłączenie do Polski. Poznańskie i Śląsk chcą większej autonomii. W ogóle budzi się Polska do życia.

Poniedziałek 20 listopada,
Przyjechała do nas babcia z Pragi. Przed dwoma dniami spadł pierwszy śnieg. Biało było zupełnie. Zawierucha całkiem zimowa. Zdawało się że już zima nastała. Tymczasem już dziś zaczyna się odwilż. Dziś na lekcji spotkałem się z Kucharskim.

Wtorek 21 listopada,
W Rumunii został przełamany front. Ciekaw jestem co z tego wyniknie. Dziś z powodu ruskiego święta dzień wolny od nauki.

Środa 22 listopada,
Cesarz Franciszek Józef umarł wczoraj w nocy. Z powodu tego dziś nauki nie ma. W ogóle ciągle świętujemy. Teraz znowu pewnie będzie dzień wolny. Wieczne sensacje. Ciekawem jaki wpływ będzie miała sensacja dzisiejsza- na dworze odwilż zupełna.

Czwartek 23 listopada,
Pierwszym skutkiem śmierci cesarza jest następujące ogłoszenie : „Z powodu śmierci cesarza zamknięto naukę w szkołach średnich do 1 grudnia”. – Paradne- Dla tego, ż cesarz austryjacki umarł mamy przerywać naukę i tak już bardzo spóźnioną. Wieczne święta, wieczne dni wolne, aż się człowiekowi to nareszcie nudzi. Dobre święto raz nz dwa tygodnie na przykład, ale nie ciągle. Święto Bożego Narodzenia za pasem. Półrocze się nie długo kończy, a my w nauce postępujemy żółwim krokiem. Najgorsze to jest dla tych, którzy mają stawać do wojska. Nie wiem co oni zrobią? Przyjechało teraz kilku asenterowanych przyszłego roku na dwa tygodnie do gimnazjum, aby skończyć siódmą klasę. Mają pecha, bo nauki nie ma. Nie wiem co będę robił przez cały tydzień. Na razie czytam książki. Mam zamiar przerobić sobie naprzód matematykę. O postępach itd. Gdyby było sucho pojechałbym gdzieś na spacer rowerem. Ale po ostatnich roztopach śnieżnych, błoto na drogach nie do przebycia.

Piątek 24 listopada 1916r.
Dziś było ogłoszenie w gazecie wieczornej, że nauka na powrót rozpocznie się w sobotę. A więc nie ma tygodnia wolnego już zapowiadanego. Jestem zresztą z tego całkiem zadowolony.

Sobota 25 listopada,
Nauka postępuje prędzej na przód. Wszyscy profesorowie prędko chcą ukończyć materiał. Tylko Friedberg jest ślamazara jak dawniej. Od trzech już przeszło lekcji wykłada bitwę pod Grunwaldem i jeszcze wykładać nie skończył. Dziś po południu nie miałem u Wodnickiego lekcji, bo był chory, za to prosił mnie Gluziński, żebym z nim przerobił fizykę. Więc musiałem pójść do niego. Byłem zły swoją drogą i do tego miałem pecha, że zapomniałem kartę tramwajową i musiałem drałować piechotą. – Ofensywa w Rumunii rozwija się dalej. Już połowa Wołoszczyzny jest przez austryjaków zajęta.

Środa 29 listopada,
Byłem pytany z religii. Fizyka dziś odpadła jako w rocznicę powstania listopadowego.
Partya więc będzie w piątek. Stryjko Bolek pojechał w deputacyi do Wiednia na pogrzeb cesarza (-było w gazecie). – Ofensywa w Rumunii postępuje na przód. Giurgin została zajęta. Nie chciałbym żeby się zanadto posunęli na przód, bo by moskale musieli Bukowinę opuścić.
Ale zdaje się moje obawy są płonne. Ofensywa pewnie utknie na Wołoszczyźnie.

Czwartek 30 listopada,
Zbudziłem się dziś rano o kwadrans na ósmą. Za późno tedy było iść na nabożeństwo, które
się miało odbyć za cesarza. Przyszedłem na sam koniec, bo miałem się spotkać z Gluzińskim, ale go nie było. Pewnie Golias jutro będzie pytał kto nie był na nabożeństwie. Ale się nie przyznam, bo mi nieobecność nie udowodni. Zresztą na cesarskie święta z reguły nie chodzę.

Sobota 2 grudnia,
Wczoraj dostałem pierwszą pensyę u Wodnickich. Kupiłem sobie różne rzeczy, między innymi bilet do teatru na „Opowieści Hoffmana”.
Byłem dziś pytany z fizyki razem z Dworzakiem.

Czwartek 7 grudnia 1916r.
Bukareszt został zajęty. A więc Rumunia przeliczyła się. – 3 miesiące i już po niej.

Piątek 8 grudnia 1916r.
Wczoraj wieczorem byłem w teatrze na „Opowieści Hoffmana”. Była to pierwsza moja opera. Spóźniłem się o 5 minut wskutek niedokładności zegarka. Podobało mi się średnio. Był razem ze mną Czemeryński. Zaczynam go nie znosić. Natrętny egoista. Byle jemu było dobrze o więcej nie dba. Na składki publiczne daje tylko co musi. Skąpiec niesłychany. Za to na własne przyjemności wyznacza pieniądze. Prosił już mnie kilka razy żebym przyszedł do niego pomóc mu w matematyce. Lecz teraz już zaczyna nadużywać mojej cierpliwości. Jeszcze raz jutro. Więcej do niego nie pójdę w tym celu.

Sobota 9 grudnia 1916r.
Dzisiaj znowu wolne z powodu zajęcia Bukaresztu. Już troszkę za dożo z tymi świętami.
Że rada szkolna na to poszła to się dziwię.

Wtorek 12 grudnia 1916r.
Dzisiaj wieczorem byłem na wykładzie Chrzanowskiego „O Sienkiewiczu”. Wykład był bardzo piękny, jakiego jeszcze nie słyszałem. Prosty, zrozumiały, ale piękny styl. O ileż inaczej mówi np. Maurer. Szkoda że nie byłem na trzech poprzednich wykładach.

Środa 13 grudnia,
Wczoraj wieczorem przyszła wiadomość, że Niemcy żądają pokoju. Jestem pewny że nic z tego nie będzie, bo Anglia się na to nie zgodzi. Jeszcze się Niemcy ośmieszą wobec Europy.
Ale wszystko zdaje się robota cesarza Karola.

Czwartek 14 grudnia,
Gazety przyniosły wiadomość, że Anglia nawet nie myśli o zawarciu pokoju,(tak jak mówiłem). Oprócz tego Korber z cały gabinetem podał się do dymisji. Nowym prezydentem jest niejaki Spitzmiiller. Dziś nie było ostatniej godziny bo zamiast niej był wykład o 5 pożyczce wojennej. Nie ma już, myślę, takich głupców co by podpisywali. Ale, że reguła nie ma też wyjątku, są jeszcze ludzie tak ordynarnie głupi, którzy subskrybują.

Piątek 15 grudnia 1916r.
Z powodu nabożeństwa za Sienkiewicza nauki nie ma. – Grecja wszczęła wojnę z wojskami Seraila.

Sobota 16 grudnia,
Dziś wylał Golias wynik konferencji. Na ogół wypadła lepiej od poprzedniej.

Czwartek 21 grudnia 1916r.
Dziś był ostatni dzień nauki przed świętami. Będą one trwały do 11 stycznia.- Gabinet Spitzmiiller upadł. Premierem został zamianowany Czech Utem Martinic. Zdaje się nie bardzo to dobrze w sprawie wyzwolenia Galicji, że Czech został premierem. – Bańkowski prosił mnie o lekcję matematyki przez święta. Zapomniałem numer domu i nadaremnie szukałem dziś po południu gdzie on mieszka. Na święta dużo jest zadane. No ale prawie 3 tygodnie nie ma nauki.

Niedziela 24 grudnia 1916r.
Wczoraj była wilia-już trzecia podczas wojny. O tyle była przyjemniejsza od poprzednich, że już nie na tułaczce. Dziś rano poszedłem do teatru aby kupić sobie bilet na „Żydówkę” i
- o dziwo ! –Przed teatrem stoi ogonek. Więc są już i teatralne ogonki. Narzeka się na biedę podczas wojny a ludzie mają pieniądze i tak chętnie chcą się ich pozbyć. Po południu poszedłem do teatru na „Halkę”. Sztuka jest bardzo ładna, tylko obsada nie najlepsza.
Zauważyłem, że w teatrze po największej części widzami są Żydy. Przynajmniej na drugim balkonie było ich mnóstwo. (Łajdaki mają pieniądze, nabyte rozumie się lichwą i oszustwem.)
O jakby dobrze było, gdyby tych Żydów można było tak ot –wyrzucić do Palestyny!

Poniedziałek 25 grudnia 1916r.
Dziś poszedłem jeszcze raz po bilet na „Żydówki”, ale taki ścisk i tłok był przy kasie, że dałem za wygraną i z potarganym kożuchem wróciłem do domu.

Czwartek 28 grudnia 1916r.
Wczoraj przyjechał do nas Józio Lewicki. Poszedłem z nim dziś wieczorem załatwić różne sprawunki. Więc najpierw poszliśmy do fryzjera. Dałem temu 2 korony w banknocie myśląc że mi wyda przynajmniej koronę. A on z uśmieszkiem chowa pieniądze pytając czy trzeba zwrócić resztę? Gdy mu powiedziałem że płacę według taryfy, wydał mi 25 Cs. Już ta drożyzna wszędzie panuje. Potem poszedłem do krawca zmierzyć ubranie. Ten także każe sobie płacić za samą robotę 50 K. Dawniej za te pieniądze można było sobie bardzo porządne ubranie sprawić. Naciągnął mnie Józio do kinoteatru. Była jakaś głupia sztuka „Umierają gdy kochają”. Twarze pokrzywione, głupie, wstrętne. Wszystko wzbudza uśmieszek. Wysiedziałem cierpliwie do końca dramatu przyrzekłszy sobie w duszy, że już więcej do kina nie pójdę.

Piątek 29 grudnia 1916,
Poszedłem do Bańkowskiego na lekcję, bo mnie nudził, że wytrzymać nie mogłem. Inaczej nigdy bym nie uczył tego matołka i dzieciaka zarazem.

Sobota 30 grudnia 1916r.
Poszedłem z Józiem do teatru na „Żydówkę”. Chociaż treść i melodia gorsze niż w „Halce”, obsada i śpiewy były stanowczo lepsze. Szczególnie ładnie śpiewał Manu w roli Żydka.
Żydówkę grała Korolewicz-Waydowa. Mnie się zdaje że ona jest przeceniona jako artystka śpiewaczka. Śpiewa ładnie, ale nie można powiedzieć żeby pięknie. O wyglądaniu już nie mówię. Jest z natury brzydka a gdy jeszcze narzuciła na się nie gustowne szmaty, cale paskudna. – Zresztą dekoracje i gra były ładne.

Niedziela 31 grudnia 1916r.
Dzisiaj rano zdarzyła się mała przygoda, która jednakże mogła nas wszystkich trzech życia pozbawić. W naszym pokoju jest piec . Gdy służąca zapaliła zaczęło się dymić. A paliła węglem kamiennym. Otworzyliśmy okna, ale to buło już późno w nocy. Trochę było czuć czad, no ale poszliśmy spać. Rano budzimy się z ołowianymi głowami. Najmniej mnie się jeszcze stało. Czułem wprawdzie ból głowy, ale widocznie miałem odporny organizm. Gorzej było Józiowi, któremu zbierało się na wymioty. A najgorzej wyszedł Kazik, który się musiał do łóżka położyć.

Komentarze (6)

14.01.2014 22:21

1 9 1 7 – R O K.

Wtorek 2 stycznia 1917r,
Byłem dziś z Józiem na Panoramie Racławickiej. Wieczorem Józio odjechał.

Piątek 5 stycznia 1917r,
Codziennie chodzę na lekcje do Wodnickiego i Bańkowskiego. Pani hrabina nie zapłaciła mi do dziś pensji. Widocznie nie ma pieniędzy. Mnie jest nie przyjemnie ,że pensji jeszcze nie dostałem, ale jej jeszcze nieprzyjemniej, że dać nie może. Dzień za dniem upływa prędko. Mam dużo do nauki, ale jeszcze mało zrobiłem. O pokoju – jak przewidziałem jeszcze nie ma mowy. Może jeszcze skończę gimnazjum podczas wojny i pójdę do wojska, jak sobie to sam zresztą przepowiedziałem na rok 1917, będąc małym dzieckiem.

Środa 10 stycznia 1917r,
Dostałem wczoraj wreszcie pieniądze. Ale teraz jak piszę już z nich centa nie mam. Pospłacałem długi, kupiłem bilet do teatru i wreszcie kupiłem czapkę barankową.
Ta ostatnia kosztowała 26K. Według Tatusia –strasznie drogo. Bo taka sama w czasie pokojowym kosztowała 3-5K. Zapłaciłem jeszcze zamek do drzwi. I tak puściłem 40 koron sam nie wiem kiedy. Pocieszam się tym, że Bańkowski ma mi jeszcze zapłacić.
Jutro już nauka. Trzy tygodnie wakacji zleciały prędko.

Piątek 13 stycznia 1917r,
Byłem pytany z historii o Fryderyku III-cim. Dotychczas zawsze byłem z polskiej historii pytany. Przede mną był pytany Czemerzyński, ale nic nie umiał. Przez ten czas ja przeczytałem sobie z książki no i jak byłem pytany –poszło mi. Na religii kończyliśmy dogmatykę. Była mowa o piekle. Ksiądz mówił ,że kary w piekle są wieczne. A dogmat ten opiera się na słowach Chrystusa „Pójdźcie przeklęci w ogień wieczny”. Wtedy ja wstałem i powiedziałem, że nie koniecznie to musi znaczyć, że męki w piekle są wieczne, raczej mamy tu, że piekło (ogień ) jest wieczny. Ksiądz nie umiał mi na to odpowiedzieć. Coś tam jeszcze dalej dowodził (co zresztą już czytałem w rozmaitych książkach) ale wcale mnie nie przekonało. W ogóle on wierzy w bajki, w nadprzyrodzone cuda, w ukazywanie się duchów. Dziś opowiadał jakieś zdarzenie z duchami i diabłami, takie głupie i nieprawdopodobne, że we mnie aż litość i śmiech zarazem wzbudził. – Zresztą zaczęliśmy dziś brać etykę.
Było także niemieckie zadanie : „Wirtum goldenen Lowen” z Hermana i Dorotei.
Napisałem w 20 minutach 4 strony. Czy dobrze , nie wiem – to się pokaże. Zresztą zadanie niemieckie to moja słaba strona.
Po południu poszedłem do teatru na „Wesele” Wyspiańskiego. Trwało przedstawienie długo bo aż 3 godziny. Każdy akt jedną godzinę. Miałem dobre miejsce, bo pierwszy raz na 2-gim piętrze. Publiczność na popołudniowym przedstawieniu zachowuje się niemożliwie . Ciągle piski i śmiechy, że aż złość człowieka bierze.

Poniedziałek 15 stycznia 1917r,
Dzisiaj dwie godziny były nie programowe. Na grekę Mackiewicz nie przyszedł. Więc rozmawialiśmy całą godzinę . Zamiast historii było logika. Z tego już całkiem nie byłem zadowolony. W ogóle logiki nie znoszę. Zwłaszcza, że Mikołajczuk bierze ją sucho.
Polega ona na uczeniu się na pamięć regułek logicznych. A do uczenia się na pamięć nie czuję pociągu. W ogóle, gdybym był ministrem oświaty zniósłbym zaraz logikę a wprowadził inny pożyteczniejszy przedmiot np. francuskie.

Sobota 20 stycznia 1917r,
Dziś skończyłem lat siedemnaście. Wieczorem byłem na wykładzie Romera o Polsce.
- Przed kilkoma dniami odbyło się posiedzenie Rady Stanu w Polsce. Marszałkiem koronnym został obrany Niemojewski.
Na dworze mróz i śnieg. Po długim czekaniu spadł wreszcie na ruskiego Jordana śnieg. Następnego dnia był już mróz 15 –stopniowy. Zima zapanowała wszechwładnie.

Poniedziałek 22 stycznia 1917r,
Byłem pytany z fizyki z III-ciej partii. Ze mną razem odpowiadał Wodzicki. Wieczorem byłem w teatrze na „Ks . Marku” –Słowackiego. Publiczność była znacznie lepsza niż zwykle. Wyznawców Jehowy a synów Izraela była znikoma a nawet żadna ilość. W parterze siedzieli legioniści i powstańcy z 63 roku. Na początku i na końcu grano hymn „Jeszcze Polska..”. „Ks. Marek” udał się znakomicie. Rzadko w ogóle bywa przedstawiany, bo są trudne role. Aktorzy swych ról nie umieli, to też sufler wrzeszczał na całe gardło, że aż do mnie na drugie piętro było słychać. Zresztą cała sztuka bardzo mi się podobała.

Niedziela 28 stycznia 1917r,
Zima już trwa kilkanaście dni, to znaczy od ruskiego Jordana. I to zima dobra bo mróz dochodzi do kilkunastu stopni. Zresztą sam już to na sobie odczułem, bo odmroziłem dwa palce u lewej ręki. U nas w szkole już jest po klasyfikacji. Dwója zdaje się tylko jedna. To znaczy będzie ją miał Nazarewicz. Swoją drogą nie w porę , bo będzie stawał nie długo do
asenterunku. Z mojej klasy staje do tego przeglądu coś siedmiu. Wszystko to idzie do wojska austryjackiego. Jeden tylko Willaume zgłosił się do legionów.
Byłem wczoraj po raz trzeci z rzędy na wykładzie Romera. Tym razem o rolnictwie w Polsce.

Środa 31 stycznia 1917r,
Dziś o 8-mej było półroczne rozdanie świadectw. Na ogół klasyfikacja wypadła dobrze.
Żmudziński i Nazarewicz mają dwóje. Ja mam 3 dobre – z religii, fizyki i niemieckiego. Resztę bardzo dobrze. Świadectwo całkiem na mnie wrażenia nie wywarło. Nie wzruszyło mnie to „dobre” z religii, chociaż po raz pierwszy mam tę klasę z tego przedmiotu.
Byłem wczoraj u pani Otylii Grabrzeidł i umówiłem się co do lekcji francuskiego. Zima trwa dalej. Dziś było -12 stopni. Małe wakacje trwają do soboty 3-go lutego.

Piątek 2 lutego 1917r,
Byłem dziś na „Akme” w teatrze. Opera z życia indyjskiego. Muzyka nie bardzo piękna, przynajmniej mnie się nie podobała. Dekoracje ładne. W głównych rolach występowali Sczayerówna i Bedlewicz (oficer angielski).

Środa 7 lutego 1917r,
Zima trwa dalej. W szkole nic nowego. Dziś zaczęliśmy brać z matematyki postępy arytmetyczne. Dosyć późno. No a o analityce jeszcze nie ma mowy. Niemcy urządzają blokadę Europy łodziami podwodnymi. Zdaje się że z tego nowe wojny wynikną. Zerwanie stosunków dyplomatycznych z Ameryką już nastąpiło. O Radzie Stanu od dłuższego czasu nic nie słychać. Nie wiem dlaczego.

Czwartek 8 lutego 1917r,
Byłem pytany z historii o Lutrze. Odpowiadałem dobrze. I pozbyłem się tej zawikłanej partii.

Piątek 9 lutego 1917r,
Mrozy panują w całej Europie. Ponieważ już coraz więcej odmrażam sobie ręce, kupiłem sobie rękawiczki, za które zapłaciłem 12 K. Ładna sumka jak na moją kieszeń. I to takie głupstwo. Lecz dzisiaj wszystko drogie. Kupiłem sobie także monografie Mickiewicza-
-Chmielewskiego.

Piątek 16 lutego 1917r,
Nie byłem dwa dni w szkole z powodu małej influency. Józio już pojechał. Zabrał mi swoją drogą dużo czasu, który mu poświęcić chciałem. Dziś nie było polskiego. Zastępował Maurera Skoczylas. Poznałem teraz jak większym jest Maurer wobec Skoczylasa. Maurer wykłada kwieciście, o treść mniej dba , jest pompatyczny, nieprzystępny. Lubi się chełpić, że dużo rzeczy przeczytał. Swoją drogą, nie wiem co ma innego do roboty, kiedy na literaturze zęby zjada. Własnego zdania nie ma. Wykłady jego to pięknie pozbierane zdania innych pisarzy. Czytałem monografię Mickiewicza- Konopnickiej. Same tam frazesy, piękne słówka i więcej nic. Wiele poezji w prozie i to jeszcze w dziele naukowym. W ślady Konopnickiej wstępuje solidarnie Maurer. Nawet często przytacza cytaty z jej rozprawy. Taki to jest Maurer
Według mojej obserwacji. Skoczylasa widziałem i słyszałem dziś tylko. Ale jakżesz innym mnie się wydał. Człowiek z otwartym czołem, śmiało, śmiało wygłasza swe własne zdania. Za to raz przepłacił także, bo gdy raz odezwał się w klasie przeciw Austrii, zadenuncjował żydek, uczeń –powtórzył jego słowa, tak że musiał zrzec się posady profesora na pewien czas. Teraz już powrócił na dawne stanowisko. O ile on lepiej bierze od Maurera. Przede wszystkim w klasie rozbiera się dzieła Mickiewicza i tłumaczy tak, że każdy je umieć i zrozumieć musi. U Maurera tylko czytamy, o resztę on nie dba. Te i wiele innych rzeczy Wywyższyły w oczach moich Skoczylasa nad Maurera.
Na świecie nic nowego nie słychać. Ze sprawą polską nic się zdaje się nie postąpiło.
Z powodu noty Niemiec nowe wojny grożą.
Aura w ostatnich dniach się zmieniła. Mróz puścił. A odwilż odwiedza codziennie w południe.

Sobota 17 lutego 1917r,
Dzisiaj zbierając datki na K.B.K. mogłem się przekonać, jakimi nasze kochane Żydki są Polakami. Podczas, gdy koledzy dawali po kilka koron, bogate Żydy potrzebowały dać tylko po20 halerzy. Taki ten parszywy ród Izraela ma poczucie polskości. Lecz za to przekonałem się jakimi są wiernymi synami cesarza i c.k. Austrii. – U nas w klasie wisi portret cesarza Józefa na pierwszym miejscu, bo pod wizerunkiem Matki Boskiej. Gdy umarł cesarz, portret ten nie ma już racji bytu. Postanowiłem go tedy zdjąć by niepotrzebnie nie zawadzał. Lecz ledwo to uczyniłem, wywołałem zgorszenie i zgrozę na u „siaszej wiary”, że śmiałem coś takiego uczynić . Opadli mnie Żydki krzycząc że dopuściłem się zdrady stanu obraziwszy majestat cesarski. Ja sobie naturalnie nic z tego nie robiłem. Lecz to mało. Powstaje Żydek
z Berdowa –parszywy Mondschein (Jopke) i ostentacyjnie wiesza portret na dawnym miejscu.
Ten i tak długo nie wisiał , bo w tej chwili porwał się z ławki Gluziński i na powrót portret wyrzucił za szafę. Ale u Żydków powstało takie zgorszenie, że zechcą mnie
Ale wątpię , żeby kto się ośmielił to uczynić.
Co bym dał za to, żeby tych Żydów w Polsce nie było, żeby się wynieśli z powrotem do Palestyny. Wszędzie te szmeigiłesy, chałaciarze muszą swoje semickie nosy wścibić. Wszystko ich zakaprawe oczy muszą widzieć. Gdybym miał władzę wytępiłbym ten naród jaszczurczy, wyzyskiwaczy, lichwiarzy i szachrajów. Przede wszystkim zabroniłbym im zagrzewać miejsca w szkołach i wpływać ujemnie i demoralizująco na młodzież. Dużo, dużo rzeczy dało by się zrobić. Ale cóż – mrowisko żydowskie zasypuje coraz bardziej nasz kraj.
Wszędzie gdzie się obejrzysz, Żydy pejsate w chałatach. W małych miasteczkach stanowią już gros ludności i swymi cuchnącymi ruderami oszpecają niemożliwie nasze grody. Rozmnażają się rzeczywiście jak piasek w morzu. Jak nie powstanie energiczna reakcja przeciw żywiołowi żydowskiemu, gotowi nasz kraj w żydowski przemienić. Ale dość już o tych szuszwolach

Środa 21 lutego 1917r,
Dziś w uroczystość Popielca były tylko dwie godziny. Fizyka i niemieckie. Z fizyki była na dziś partia do przerobienia o której jednak bladej pojęcia nie miałem. Wczoraj miałem tak czas zajęty, że do książki nawet zaglądnąć nie mogłem. Rano do szkoły, potem obiad, po obiedzie czytałem gazetę, potem poszedłem na lekcję. Po powrocie wypiłem podwieczorek i udałem się do teatru na „Straszny Dwór”. W teatrze było dużo wojskowych z powodu zjazdu lekarzy II-giej armii. W ogóle w ostatnim czasie mam bardzo mało czasu do nauki. A nauka u nas postępuje na przód. Z fizyki partia o ruchach krzywolinijnych. Z polskiego Mickiewicz, z historii także idziemy na przód. Z greki wzięliśmy się porządnie do Demostenesa. Z logiki także dużo zadane, tak że czas mi ucieka prędko.

Sobota 27lutego 1917r,
Dziś z powodu dymu w klasie nie było nauki. Odpadła więc partia fizyki z czego bardzo się cieszę, bo mam jeszcze dosyć czasu do nauki. Po południu były u mnie panie Gawrzyckie prosząc o lekcje. Odmówiłem im bo nie mam czasu.

Wtorek 27 lutego 1917r,
Byłem w teatrze na „Strasznym Dworze” –Moniuszki.

Środa 1 marca 1917r’
Byłem pytany z niemieckiego z „Vornehme Menschen”. Roszko gadał że piszę zadania „sehr fliiehlig”. W istocie ostatnie zadanie szkolne pisałem niespełna 10 minut.

Piątek 3 marca 1917r’
Namiestnik Diller ustąpił. Ogólnie się o nim dodatnio wyrażają. Nastąpił jakiś zakazany Szwab Huym- czy coś podobnego! Co to za nowe pruskie monstrum jeszcze nie wiadomo.

Sobota 4 marca 1917r,
Zdawałem dziś po południu w Sali konferencyjnej partię z fizyki. Dobrze mi poszło, zwłaszcza, że Frank był nieźle usposobiony. Potem poszedłem na wykład Kasprowicza
„O romantyzmie w Anglii”. Wykład odbył się w Sali ratuszowej. Pierwszy raz ją widziałem.
Jest piękna i bardzo mi się podobała.

Sobota 10 marca 1917r,
Wieczorem byłem w teatrze na „Tosce”. Rolę tytułową grała Korolewicz-Waydowa i Łowczyński. Opera bardzo ładna. Muzyka wprawdzie nie imponująca, ale za to treść dramatyczna i naprężająca. Waydowa lepiej mi się podobała niż w „Żydówce”. Okoński jak zwykle nie swą rolę odegrał. Byłem zresztą całkiem zadowolony. Skończyło się dosyć wcześnie.

Poniedziałek 12 marca 1917r,
Od kilkunastu dni wyprowadziłem się z Kazikiem do innych pokoi z powodu braku opału. Nie mogłem więc swobodnie pisać . Mam wiele do nauki . A lekcje mi tyle czasu zabierają, że 24 godzin jest dla mnie za mało. Do tego do miasta daleko. Myślę jednak że się to wkrótce skończy, bo już się z Janowskiej nie długo wyprowadzimy. Zacznę może czytać coś z beletrystyki, bo już dawno powieści nie czytałem.
Aura się nie zmienia. Rano i wieczór zimno. W południe wszystko się topi. Ale już idzie ku wiośnie. Jakoś na tą wiosnę niezwykle się cieszę. Zdaje się jednak że będzie gorsza od poprzednich. Wszystko drogie. Wczoraj kupiłem buciki za 95 koron. Huyn chce wszystkie soki żywotne z Galicji wycisnąć. Rację mąki już o połowę zmniejszono.
W Rosji wybuchła rewolucja. Car strącony z tronu. Powszechnie mówią , że to wywołała Anglia, ponieważ partia rządząca była za pokojem. I tak więc wojna i wojna i wydaje się, że się nie skończy. Z naszej klasy poszło czterech do wojska : Willamne, Alweil, Żmudziński i Nazarewicz. Zostało uczniów szesnastu. W drugim oddziale jest jeszcze mniej. Zdaje się ,że na drugi rok połączą oba oddziały.

Czwartek 22marca 1917r,
Byłem pytany z historii o rozwoju konstytucji w Polsce.

Sobota 24 marca 1917r,
Wczoraj napisałem Wusi wiersz do pamiętnika. Pierwszy to mój wiersz. Nie bardzo się biedziłem. Za 20 minut był gotów. I udał się, jak mi się wydaje.

Wtorek 27 marca 1917r,
Zaczęły się u nas rekolekcje. Kazania ma Ks. Dziędzielewicz w kościele Klarysek a słucha je wspólnie III-cie gimnazjum i szkoła realna. Ks. Dziędzielewicz, złotousty kaznodzieja, jak zwykle pięknie mówi. Wielką ma łatwość wyrażania. Zdaje się ,że słowa bezwiednie z ust mu się wylewają. Mówił dziś o wojnie i egoizmie, który je spowodował. Napadał na samolubne jednostki i brutalne państwa (Niemcy) , które są przyczyną tej krwawej tragedii dziejowej, która 20-mu wiekowi wstyd i hańbę przynosi. Mówił , że prawdziwy chrześcijanin znikł i schował się w najgłębsze kryjówki a jego miejsce zajęła krwiożerczość człowieka- bestii, który straciwszy poczucie własnej godności idzie na pole walki by plamić się krwią ludzką i popełniać bratobójstwo. Jest to zanik wszelkiego dobrego uczucia u ludzi a także brak zupełny silnej woli. Bo gdyby wszyscy wiedząc, że wojna jest wykroczeniem przeciwko prawom Boskim, zaprotestowali jak jeden mąż, wtenczas na pewno nie przyszło by do tego nieszczęścia. Ale człowiek-zwierzę daje się pchać ludziom gorszym od najgorszych bestii, którzy w imię rzekomej miłości ojczyznę pokoju , pokoje ludzi niewinnych, swoich ziomków na krwawą arenę , aby tam składali hekatomby ze swoich ciał . Oto zupełny upadek chrześcijanizmu. Tak mówił Ks. Dziędzielewicz. – A uszy słuchaczy połykały chciwie jego słowa brzmiące metalowym dźwiękiem po zimnych ścianach kościoła Klarysek. A kościół zdawał się urągać jego słowom. Po ścianach piękne historyczne obrazy przedstawiające polskie czyny jakoby donośnym głosem doń przemawiały : „Patrz tak było i tak zawsze będzie. Ludzkość nie będzie nigdy taka idealna jak sobie ty w mehacznej głowie roisz. Człowiek będzie mieć w sobie zawsze coś zwierzęcego co będzie go popychać do wyczyniania mordów. Na świecie będzie panować zawsze prawo pięści. Kto ma rozum, pieniądze i siłę ten górą. Człowiek będzie zawsze jako płaz w skorupie gonił za żywiołkami drobniejszego płazu. Na nic twoje nauki. Bo uznanie każdego człowieka jest hydrą sług
Jeżeli jej głowę utniesz, druga na pewno odrośnie. Ludzkości im dalej wzniesie się kultura tym więcej krwiożercze będzie prowadzenie wojny. Kultura pomoże do wynalezienia przyrządów niosących jeszcze gorszą zagładę i spustoszenie. To jest już tak związane ze światem, jak lądy, góry i może. – Próżne i bezskuteczne są więc twoje słowa.
Napisałem wczoraj satyrę na Maurera. Powziąłem zaś zamiar napisać dzieje Prusaków.
Skąd i ród i jakie ich przeznaczenie?

Czwartek 29 marca 1917r,
Dziś było ostatnie kazanie Ks. Dziędzielewicz „O niewierze”. Jak zawsze tak i teraz grzmiącymi słowy tak wstrząsał człowieka do głębi, że go tyranem dusz nazwać można. Po południu była spowiedź. Spowiadałem się u jakiegoś młodego księdza, który był o tyle rozmowny, że wiecznie od właściwego tematu odbiegał. Mówiliśmy więc o skutkach rozwoju cywilizacji na świecie. (Utopi się książki angielskie) O walce rozumu z sercem itd.
Wczoraj napisałem Niemców. Dzisiaj na Austrię. Są planowane na Rosję i Żydów.
Na dworze słonecznie. Dziś pierwszy dzień wiosenny.

Środa 4 kwietnia 1917r,
Wczoraj był u nas stryj Bolesław, kapitan legionów polskich. I powiedział różne historie wojenne. Dziś jest początek ferii świątecznych. Na dworze wiosna więc ruszyłem rower. Mam już zamiar dosiąść dwukołowego rumaka i popędzić gdzie oczy poniosą, aby odetchnąć świeżym zamiejskim powietrzem. A już od pół roku za miastem nie byłem.
Czytałem wczoraj trzecią część „Dziadów”. Jaka tam głębokość myśli i jak piękne słowa. Moje wiersze to chyba powinny na widok takiego słońca skryć się jak żabki pod ziemią. Lecz dlaczego Mickiewicz miał być mądrzejszy ode mnie? Chyba dlatego że więcej miał czasu do kształcenia. On „Dziady” napisał w 1834 a więc miał lat36, to znaczy dobrze dwa razy więcej niż ja teraz liczę. Pocieszam się więc tą myślą żem nie głupi lecz nie dojrzały . Trzeba by tedy „Carpe diem” umiejętnie aby go doścignąć. Ale właściwie ja nie chcę być wcale poetą. Piszę wiersze sobie tak od fantazji a zamiary mam całkiem inne na przyszłość.

Niedziela 8 kwietnia 1917r,
PO południu byłem w teatrze na „Krakowiacy i górale”. Zespół aktorów był pomieszany. Graś Solnicki obok Bohusz-Hellerowej. Nie przeszkadzało to jednak żeby sztuka dobrze wypadła. Owszem. –Byłem zachwycony więcej niż „Strasznym dworem”, chociaż Chrzanowski pisze, że to słaba sztuka nic w niej słabego nie widzę. Były różne aluzje nadprogramowe i aktualne. Gdy Solnicki rzekł, że teraz legion zrzucił niewolę rosyjską, teatr zagrzmiał salwą oklasków. Zaiste patriotyczna publiczność. A propos tej –to ostatnio to ona była lepsza niż zwykle. Przynajmniej na parterze gdzie miałem miejsce. Widziałem mniej semickich twarzy , tych pomarszczonych i pożółkłych , zgniłych. Lica starych Żydowin owszem -były ..
Dziś jest pierwszy dzień świąt. Wieczorem przyszli do nas Kucharscy z synem swoim Michałem, który studiuje agronomię na Dublanach. Zachęcał on mnie bardzo do tego zawodu. Wskazał doskonałe materialne położenie przyszłych agronomów. Wprawdzie jest się od kogoś zależnym ale trudno. Kto nie ma majątku musi z początku biedę klepać. W ogóle życie na wsi na łonie natury , tej najpiękniejszej rzeczy pod słońcem odpowiada memu charakterowi. Swoją drogą miasta się wyzbywać zupełnie nie chcę, ale też i nie potrzebuję.
Bo w zimie można przecież wieś opuszczać. Tak to sobie kombinuję. Ale to są zamki na wodzie. Nie wiem jak się przyszłość dla mnie ułoży za miesiąc a cóż dopiero robić plany na cały przeciąg lat.

Poniedziałek 16 kwietnia 1917r,
Ferie świąteczne trwają dalej. Czytam książki i uczę się. Chodzę na spacer i na lekcje i tak czas zapełniam. U Wodnickiego nie mam wcale lekcji bo pojechał do Krakowa. W wolnych chwilach czasem piszę coś wierszem. Zacząłem pisać powieść poetycką współczesną „Od salutem”. Napisałem ze 250 wierszy a dalej mi się nie chce. Oprócz tego napisałem jeden mniejszy wiersz Pt. „Plotki”. Jak czytam takich poetów jak Słowacki, pisać mi się odechciewa. Ten Słowacki to encyklopedia ! Co on wyrazów nasypie w swych poezjach, tak że trzeba chyba z leksykonem w ręku czytać. Oprócz tego różne porównania z mitologii i z innych literatów, tak że trzeba być dobrze inteligentnym, żeby wszystko zrozumieć.
Dziś idę do teatru na nowość Pt. „Car Aleksander I „

Poniedziałek 23 kwietnia 1917r,
Wybiła dziewiąta na zegarze. Zimno lodowate, piwniczne przejmuje całe ciało aż do szpiku kości. Cicho. Lampe rzuca blade światło. Cóż miałem robić? Oto idę do pamiętnika i piszę, co na myśl przyjdzie. Jak słodko jest czasem pisać jeśli się nie ma nic do roboty. Zimno odbiera mi ochotę do uczenia się. Ubieram się w kożuch i kreślę czarne znaki po białym papierze.
Sądzę że gdy po latach będę to odczytywał, będzie mi radość sprawiało wracać myślą do dawniejszych czasów. Ciekaw jestem jak je też będę wspominał. Czy jako młodość sielska i anielska, czy burzliwa i chmurna. Ta ostatnia dotychczas chyba nie. Wprawdzie wojna bucha płomieniem piekielnym po całej Europie a żarzy się w całym świecie, lecz ja w niej dotychczas udziału nie biorę. Może- jeśli jeszcze dłużej potrwa stanę w szeregi walczących.
Może zdobędzie się sławę. Może zginę. Lecz myślę, że tak nie będzie. Już i wszystko zdąża ku pokojowi. Już rewolucja zburza tyranię. Wybuchła już w Rosji a żarzy się u innych uciemiężonych narodów, które idą na rzeź dla dumy i zuchwalstwa jednostek. Trzeba żeby ktoś dmuchnął a iskry rewolucji krainy. Bo człowiek musi walczyć o swoje prawa.
Człowiek, człowiekowi powinien być równy na świecie. A tymczasem cóż ? Oto jedni mają władzę tą nie zmierzoną, że mogą szafować krwią milionów. I czynią to bez wyrzutów sumienia. A może go w ogóle w bucie swej nie mają. Jedni wszechwładni a drudzy istne numery pędzone w ogień aby to oddali co ich łączy z ludźmi. Zaiste straszne to barbarzyństwo. Rzecz to już straszna, Nemezis świata, nigdy dopóki trwa to życie świata, nigdy pokoju trwałego nie będzie. Leży to już w charakterze i głupocie człowieka.
Lecz nie wiem dlaczego Pan Bóg stworzył ród ludzki i rozdzielił go w narody.
Bo przecie póki języki ludzi różnić będą póty nie będzie spokoju. Lecz nie zbadane są Jego wyroki. Nasz umysł za słaby na dociekanie rzeczy przeznaczenia. A ja , który to piszę nie jestem wcale kosmopolitą. Owszem –jestem szowinistą i kocham swój naród jedynie. Bo jestem człowiekiem, takim jakich miliony było przede mną. 1Gardził bym sam sobą, gdybym na chwilę nie przestał marzyć o najlepszym losie Polaków. Chciałbym, żeby Polacy zapanowali nad całym światem. Lecz tak myślą i Czesi i Rusini i Niemcy i Francuzi i Anglicy i setki innych narodów. Oto nasienie wojen. Oto przyczyna, że ludzie dadzą się pchać na armaty i tracą życie, najdroższy klejnot i jedyny jaki posiadają będąc ludźmi. Aż rzeczywiście sprawy sobie zdać nie mogę jak miłość ojczyzny wżera się w serca ludzkie, że pokonuje nawet i miłość życia. Lecz może są inne przyczyny że się tak dzieje. Może to nie miłość ojczyzny (choć są przykłady z historii ) , lecz tylko to iż człowiek jest tak ufny sam w siebie. Rzuca się w pewne niebezpieczeństwo z myślą iż on przecie zginąć nie musi, może go kula uniknąć, może dokonać wielkiego czynu, swoją ojczyznę i siebie wsławić i wtedy w tym szale trafia go kula w serce i przenosi się w świat inny, świat zapomnień. I potem już o tem nie pamięta co zrobił dla ojczyzny. Świat znika z oczu jego duszy. Jest w świecie duchów.
I po coś tedy zginął? Mroki niewiadomości jakby jaki kolosalny mur chiński dzieli nas od rzeczy zaświata, tedy mówić o tym nie można. Wiara więc rozwiązuje rzeczy nieznane. Ale w sposób naiwny i nie jasny. Śmierć tylko zagadkę rozwiąże. Śmierć ! Czy ja wiem, że mi dusza zostanie, która żyć będzie ?( tak mówi wiara), a gdy jak mówią ma się przemienić w nicość.
-Nie- precz z tą myślą ! Ja sobie tego wyobrazić nie mogę, żeby mnie nie było. Nie - gdzie mam w sobie coś słuchowego, które jako nie złożone z pierwiastków mechanicznych nie zniszczeje. A jeżeli myśli moje stanowią mą duszę to po śmierci, to one żyć muszą. A więc chyba zostanie w świecie przyszłym pamięć tego świata ziemskiego. A jeśli tak jest więc poco tu żyć tak długo? –Odebrać sobie życie i przenieść się od razu w świat nieznany. – Lecz nie!- Człowieka ktoś stwarza . Ten ktoś – to jest Bóg. A więc on stwarza po to żeby człowiek spełnił jakieś zadanie w życiu (Przeszedł przez czas zasługi jak mów i religia). Jeśli tak to chyba trzeba żyć cnotliwie, żeby uzyskać nagrodę w ”niebie”. A ja w ostatnich czasach tak wystygłem do religii. Tak we mnie nie ma nic człowieka, którego życie jest czasem zasługi.
Myślę tylko o tym jak dla mnie będzie dobre to a to. A gdybym tak nagle umarł… Co by wtedy było? Nie ja nie patrzę na to i nigdy nie myślę o śmierci. Patrzę w przyszłość , którą sobie w marzeniach uraiłem. Och świat marzeń! Jaki on cudny. On jest ostoją i osłodą mojego życia. Ja myślę , że gdybym uzyskał to o czym marzę jeszcze bym nie był zaspokojony. Bo gdybym to uzyskał i nie chciał nic innego więcej, straciłbym ten skarb najdziwniejszy, lecz najcenniejszy- klejnot wśród marności. Nie byłbym wtedy szczęśliwy. Popadł bym wtedy w przesyt życia. No a może uroił bym sobie nowy świat, nowe cele w życiu, które mnie nie dały by stanąć u mety. Ja nigdy nie będę człowiekiem systematycznym. Nigdy nie będę sterczał długo nad jedną rzeczą, bo mi się znudzi, mam duszę tak szeroką, że jeśli rozłoży swe skrzydła, to cały dzień pokazuje. A mam to pragnienie szczęścia i nigdy go nie znajdę w zupełności. Lecz ja mówię o szczęściu a nie wiem jakie mnie zadania jeszcze czekają. Jeżeli Parki się nade mną nie ulituje to będę już po skończeniu gimnazjum nieszczęśliwy. Ja mam wybrać zawód. A ten zawód przykuje mnie łańcuchem do jakiejś stałej czynności. A czy ja mogę ciągle jedno i to samo wiecznie robić ? Po maturze będę chciał rzucić się w fale życia, poznać co to jest, zakosztować jego dobrych stron a czy będę miał pieniądze? Zechcę się wywyższyć nad innym zapanować a czy mi pozwoli ród przesądny i zawiści. Gdybym został i królem polskim za mało by to było dla mnie. Lecz już dość tego pisania. Już dziesiąta godzina wybiła. Czas spać. Pogrążyć się w stan taki, że się nie wie co się ze mną dzieje. Ciekawe jest zjawisko ten sen. Lecz czy ja nad tym się zastanawiać gdy idę spać, czy jutro rano wstanę ? Nie jestem zdrów, pewny w swe zdrowie i praktykę i daję się porwać godzinom bezwładności – odblasku śmierci ciała. Ciała ! Bo dusza pracuje. Widać to po myślach. One bezustannie krążą po głowie. To dusza, która umrzeć nie może.
Tak kończę tą godzinę duchów. Gdzie ręka pisała a duch pracował. Wkroczę w krainę realizacji. Tam gdzie materializm panuje. Idę lecz widzę, że dziennik mi dużo chwil błogich użycza, więc o ile można będę częściej pisał. Będę zasilać ciało a brał się do pióra by wzlatywać tam gdzie graniczy Stwórca z naturą.

Wtorek 24 kwietnia 1917r,
Na dworze zimno dalej. W domu zimno też, nie mniej bo się nic nie pali. Smutno działa taka aura na człowieka. –De publicis ciągle coś nowego. W ostatnim tygodniu powstało Koło polskie przeciw rządów. I to twardo trzeci raz opozycja przeciw temu piekielnemu łajdactwu austryjackiego rządu. Myślę że rząd zgodzi się na żądania polaków, zwracając uwagę na ogólne położenie. Gdyby chciał zadzierać, źle by mu było, exemplum-rewolucja rosyjska. Tyle na razie co do polityki.
W szkole nauka nadal postępuje, ale nie jak zwykle. Osiecki i Mackiewicz nieobecni więc mamy mniejszą ilość lekcji historii i tak bardzo spóźnionej. Mieliśmy teraz dwa razy połączenia z tamtym oddziałem i to na wykład Skoczylasa. O ile ten mi się lepiej podoba od Maurera coraz więcej to czuję. Można z jego wykładów coś skorzystać i czegoś się nauczyć. Byłem wczoraj na wykładzie Skoczylasa Pt. „Donżuanizm w powieściach Żeromskiego”.
Z resztą nic co do szkoły nie zaszło.

Środa 25 kwietnia1917r,
Wczoraj wieczorem napisałem o trochę o Prusakach. Nienawiść mi słowa dyktowała.
W polityce krok za krokiem postępujemy dalej o ile mi się zdaje. Koło polskie dalej domaga się nowego rządu. Rada Stanu twardo stoi przy żądaniach. Poznaniacy uzyskali reformę wyborczą. – Ciekawy jest ten ostatni rok wojny. Mówią coś o asenterunku mego rocznika. Więc i ja może pójdę do wojska.
W szkole byłem dziś pytany z religii. Dość długo mnie ksiądz nudził. Z niemieckiego Egmonta skończyliśmy czytać itd. Po południu chodzę na lekcje do Wodnickiego. Już by mi te lekcje zbrzydły , gdyby nie jedna rzecz, która mnie tam ciągnie. Nie wspominałem o tym dotychczas, boję się by dziennik ten nie dostał się w ręce nie powołane. Tym magnetyzmem jest panna Renia Wodnicka. Urodziwa panienka o blond włosach, ciemnych oczach, regularnych ostrych rysach, całkiem w moim guście. Z początkiem jej wcale nie zauważyłem. Potem zaczęła mi się podobać. Aż wreszcie doszło do tego, że ją z widzenia lubię. Z widzenia tylko, bo oprócz słów „dzień dobry” , „dobry wieczór” i na odmianę „do widzenia”, nic z nią nie mówiłem. Pierwsza kobieta w mem życiu, która mi się podoba i w której się kocham całkiem platonicznie. Jestem po pierwsze za mody, żebym o innym rodzaju kochania myślał.
Po wtóre nie jestem jeszcze tym w świecie co by mi jakąś wartość nadawało. Nie mam pieniędzy ani nazwiska. Nic co by mi pozwalało zbliżyć się do panny hrabianki. Może jeśli Bóg da gdzieś za kilka lat , stosunki się odmienią. Może losy i fortuna mi szczęście ześle
„Deus ex machina”. Potrzeba cudu żeby się zrobić sławnym. Lecz także silnej woli. Gdy dojdę do pełnoletniości muszę się wybić ponad otoczenie. Teraz na razie jestem niczym. Kocham się jak Dante bez wzajemności. Bo nie śmiem na chwilę przypuścić, żem zwrócił na siebie jej uwagę. Uważa mnie pewnie za korepetytora i nic więcej. O nic więcej nie proszę. Jedna jest tylko rzecz, że gdyby tak dalej trwało mógł bym się zakochać. A tego nie chcę. Więc jeszcze dwa miesiące chcę uczyć Henryka a potem finis. Widywać jej więcej nie będę. Albo się zobaczymy w innej „skórze” albo wcale nie …nigdy. Ja nie chcę być tą stroną, która się uważa za coś niższego. Nie zniósł bym, nie ścierpiał bym ! –Owszem – chciał bym być przedmiotem marzeń. Jestem za dumny na to. Oprócz tego mam nie okiełzaną ambicję. Jak będę się kochał to nigdy kosza nie dostanę. Bo połączę rozum z sercem. Tam gdzie rozum wzbrania serce uspokoję. Nie mam zresztą serca zanadto topliwego, które się wzruszy lada czym. Czyż zniósł bym żeby rodzice Reni na mnie górnym wzrokiem spoglądali? Czyż mam odgrywać taką rolę jak Mickiewicz z Ankiewiczówną lub choćby Marylą? –O nie będę krótkowzroczny. Wiem że jeszcze istnieją zapleśniałe przesądy, że tytuł hrabiego podnosi człowieka o jeden stopień wyżej. Człowiek powinien być tyle wart, co sam jest wart. A jeśli nie kontynuuje zasług przodków, to jeszcze gorzej jest. Krew dobra powinna tylko poważanie dla autenatów. Takie są przesądy. Lecz są i inne trudności np. materialne. Czym ja teraz jestem ? –Ubogim. Nie widzę środka w jaki bym się mógł dobić majątku. Chyba znów
„Deus ex machina”. Przyszłość jest gęstym dla oka ludzkiego zakryta obłokiem. Źrenica ludzka jest za słaba aby go przeniknąć. Być może że jest to dobrem. Bo gdybym wiedział, że życie moje ma być np. jedną drogą cierniową, żyć by mi się odechciało. Tak tedy będę się patrzył w teraźniejszość. Muszę być realistą nie marzycielem, bo z tego drugiego nic mi nie przyjdzie. „Hastlos, vorvarts muss ich streben, nieermuder sinkt die Hand, will ich die Vollendung meiner Ziele sehen”.

Czwartek 26 kwietnia 1917r,
Moja miłość ku Reni jest całkiem zmysłowa. Zakochałem się w jej ładnej twarzyczce. Bliżej jej nie znam. Jaka jest w głębi duszy, czy wolna od dumy, gniewu, egoizmu i zazdrości-nie wiem. Chciał bym żeby te hipotezy były całkiem bezpodstawowe. Jeżeli ona coś z tego we mnie widzi i ja mógłbym bezpodstawnie wprawdzie wyłożyć swe atuty na stół.

Piątek 27 kwietnia 1917r,
Dziś są imieniny Zyty. Wobec tego gremialne nabożeństwo w auli, na które pod grozą klątwy przyjść trzeba. Żeby się nie narazić z tego powodu na niepotrzebne awantury przed tem na mszę. Z początku nie chciałem iść, ale potem zwyciężyła myśl, że się na nic to nie przyda a skutki dla mnie nie przyjemne przyciągnie. Nikt się nie nawróci przez to na wiarę antyaustryjacką. Bo Żydzi to są zaśniedzieli Niemcy, o nich się nie mówi. Polaków zaś wszystkich ja ciągle na dobre tory kieruję. Nawet już skutki tego w klasie widać. – Napisałem wiersz jako powinszowanie dla Zyty. Na nabożeństwie było plenum profesorów bo nawet Skoczylas przyszedł. Po chuderlawo odśpiewanym hymnie oraz wymuszonym staniu uczestników poszliśmy do domu przepojeni tak godziną miłości do Zyty, że raz w raz usta znudzone gwoli ziewania się otwierały. Taki to w trzecim roku wojny patryjotyzm.
Pożal się Boże! Z resztą dziś nic nowego nie zaszło. Trochę słoneczniej na dworze, ale zimno powstało bo wiatr północny bez ustanku dmucha i nie wróży dobrych planów na przyszłość. Zresztą nawet nie mam czasu zasiać i w ogóle z próżnego nie nalejesz.

Sobota 28 kwietnia 1917r,
Miałem być delegatem naszej klasy na pożegnaniu Dembowskiego, lecz z powodu braku mundurka, tego zaszczytu nie dostałem. Z resztą nie uważam to za zaszczyt stać jak posąg tam gdzie inni gadają. Jeżeli tylko o to się rozchodzi, żeby stać to rzeczywiście mundurka potrzeba. Można by ostatecznie jakiś manekin we studenta przedzierzgnąć i taki sam byłby skutek. Dziś ostatniej godziny nie było. Natomiast był wykład o chorobach wenerycznych, na który nie poszedłem, ponieważ Ojciec sobie tego ni życzył. Zresztą i ja uważam to za zupełnie dla siebie nie potrzebne, ponieważ w żadne stosunki płciowe nie myślę wchodzić.
Dziś otworzyła mi drzwi u Wodnickich Renia, po czem po dźwięcznym „dzień dobry” frunęła i znikła gdzieś za drzwiami jak słońce za chmurą. Lecz „hola!”. Gotówek jeszcze poemat na ten temat napisać. – Nie- poprzestaję na kilku słowach prozą. Oj ta proza życia jaki to skok z poezji marzeń niczym z Eneidy Wergilego do Dziadów Mickiewicza . –Lecz już słońce zaszło, mrok zaciemnia światło, więc kończę pisać.

Niedziela 6 maja1917r,
Przenieśliśmy się 3 maja na nowe pomieszkanie przy ul Kopernika 92 b. Bardzo się z tego cieszę bo mi się ten Dom przy Janowskiej szalenie znudził. Po pierwsze daleko, po drugie brzydko, po trzecie ciemno, po czwarte zimno itd. Tutaj zupełnie inaczej. Wprawdzie z bratem całkiem osobnego pokoju nie mam, ale trudna rada. Już całkiem nie jeżdżę tramwajem. Do szkoły idę –wszystkiego kwadrans. Słowem – doskonale.
Byłem wczoraj w teatrze na „Tamten”. Już bym nigdy w sobotę nie poszedł. Publiczność jest dosłownie nie możliwa. Same Żydy – chałaciarze przebrane od szabasu w mniej otłuszczone szmaty z których jednak biją wonie czosnku i cebuli mimo wszelkich usiłowań. Między tymi Żydami siedzą sporadycznie szwaczki, kucharki, pokojówki, kaprale i inne delikatesy. A wreszcie młodzież żądna wiedzy. Tylko młodzież jest trochę za młoda bo przychodzą dzieciaki z zamordzonemi gębami, dłubiące obrzydliwie w nosach, krzyczące, wrzeszczące, śmiejące się i beczące. Dla urozmaicenia takie to wszystko głupie, brudne i bałwanowate.
Klaszcze w swe brudne dłoniska wtedy kiedy najmniej potrzeba. Śmieją się wtedy gdy trzeba być poważnym. Swymi ordynarnymi krzykami przerywają przedstawienie, doprawdy, że aż rozpacz porywa. Dziwię się aktorom, że im chce się grać przed taką chołotą. Taki Chmieliński, Fritszl, lub Siemaszkowa zaiste bodni są lepszych słuchaczy.
Tego miesiąca nie mam pieniędzy. Ponieważ poprzednio była Wielkanoc, więc u Bańkowskiego miałem mniej lekcji. U Wodnickich umówiłem się wprawdzie na miesiąc bez względu na święta, ale potem pani hr. zbyt skąpa, zapytała mnie, tak że musiałem powiedzieć że żądam pensji za pół miesiąca. Cóż miałem robić ? Zlitowałem się nad czasową „dziadówką”. Zresztą nie chciałem z nią zadzierać chociaż słusznie. A to tylko dla tego, że syn jej jest moim kolegą a nawet trochę przyjacielem i jeszcze coś innego. Tak więc jestem tego miejsca zupełnym milionerem. Same drobne wydatki daje mi pensja. Takie same podatki od datków dobroczynnych, gdzieś codziennie muszę z 20hl dać na biednych. Wiecznie jakieś wydatki. Złożyć do kasy nic nie mogę. Po maturze zdaje się krucho będzie jeśli się stosunki nie odmienią.
W ostatnich dniach mam dużo o nauki a mało czasu. Mnóstwo partii się zebrało, że właściwie trzeba by się dobrze uczyć. A jak na złość nie mam czasu i ochoty. Przede wszystkim zapisałem się do biblioteki i czytam inne książki. Tak że dnie lecą a ja nic nie robię (to znaczy nie pracuję dla szkoły).

Sobota 9 maja 1917r,
Byłem w poniedziałek pytany z fizyki. Dobrze mi poszło, chociaż nie bardzo się zapracowałem. Dziś znów byłem razem z innymi pytany z logiki. Ostatni raz pytał mnie Mikołajczuk w październiku. Dziś drugi raz. I to właściwie wyzywał tylko do poprawy. Dziś są urodziny Zyty, więc nie ma nauki. Dla tego rano pojechałem rowerem z Wodnickim na spacer Stryjkowską drogą. Potem on przyszedł do mnie. Zdaje się , że drugi raz przejażdżki nie będzie bo Kazik nie chce pożyczać roweru.

Czwartek 10 maja 1917r,
Zacznę coś pisać o szkole. Chciałbym tak w krótkich zarysach scharakteryzować gimnazjum i profesorów. Więc –pierwsza godzina była niemieckie. Jak zwykle w 10 min po dzwonku wpada do klasy Roszko. Niski w starym ubraniu z kluczami w kieszeniach, na pierwsze oko jakiś „geszefciarz”. Z wolna dostrzega się w nim oznaki innej fizjonomii. Przede wszystkim łysa głowa, żółta cera i oczy za okularami czynią zeń coś podobnego do profesora. W niższym gimnazjum jest on zaiste demonem, postrachem dla uczniów. Ta „Deutsche gramatik” jest przedmiotem, którego się uczniowie najbardziej boją. Jednak już od szóstej klasy Roszko staje się coraz powolniejszym dla uczniów. A w 7-mej i 8-mej, niemieckie staje się przedmiotem, którego się uczy tak od niechcenia w wolnych chwilach i przed klasyfikacją. Zresztą zatem godzinami czyta się rozmaite nudne niemieckie dramaty. Dziś byłem pytany z Egmontu. Odpowiedzi ustne zawsze mi dobrze idą, tylko te pisemne zadania szkolne mi zawsze psuły względem noty.
Druga godzina ta greka. Czas nudy. Mackiewicz wchodzi wielkimi krokami do klasy, siada za katedrą i zaczyna się pisanie listów. Ta czynność trwa około półgodziny. Potem zaczyna si nauka. Jeśli te nudy w ogóle nauką można nazwać. Więc Mack. Aby wypełnić resztę z pożytkiem spędzonej godziny, pyta starszych uczniów tłumaczenia. Uczniowie wyuczywszy się z bryka na pamięć , płynne odpowiedzi dają. Potem następuje pytanie słówek i form. Następnie nowa lekcja. Ci sami uczniowie zawsze odpowiadają wyuczywszy się naprzód z bryka. Są to jak zawsze prymusy, którzy o tyle naprzód są przed kolegami, że się o jedną wcześniej lekcję uczą. Są to wybrańcy, którzy zyskali sympatię Macka. Do nich nawiasem powiedziawszy i ja należę. Tak to upływają godziny greki. Na bezczynności nigdy inspektor nie przyłapi, bo Mack uwieczniony poprzednio, odmienia na tą chwilę tryb nauki. –Tak się i dzisiaj stało, gdy przyszedł Majchrowicz.
Następną godziną była łacina. Wchodzi Golias z rozmachem do klasy. Profesorskiej on miny nie ma. Myślał byś że to jakiś murarz. Twarz okrągła, czerwona, ruchy prowincjonalne. Młody profesor, dbający o stopień i pensyjkę pragnie „correct” prowadzić naukę. I udaje mu się to. Rzeczywiście na łacinie nie ziewa się tak jak na grece. Ten Golias jest zresztą człowiekiem ambitnym. W każdym razie ambitniejszy niż Mack. , który dotychczas egzaminu profesorskiego nie zdał.
Z kolei godzina historii. Wchodzi Jan Friedberg profesor maluczkiej postaci a wielkich , dobrze (czymś) otłuszczonych wąsach. Postać zewnętrznie niezbyt piękna, lecz dusza ładniejsza. Przede wszystkim jest to Polak porządny , nawet trochę szowinista rozumiejący obowiązki. Trochę zanadto uczciwy. O gniew i kary nie trudno. Mimo obszernej wiedzy kiepski dar wymowy. Więc gdy wykłada stęka jąka, lecz za to treść jest czysta, zrozumiała , bez frazesów. Okres wykładów jest do zniesienia. Lecz gdy zacznie się zdawanie partii, piekielne następują nudy. Friedberg uważa za swój obowiązek wszystkich przepytać.
A więc te same kwestie po sto razy się powtarzają, że aż mdło a głowie. Zaiste często słuchać
ileś razy tego samego. Co to dopiero musi być w głowie profesora, który te same rzeczy słyszy i wyłuszcza po setki razy.
Następna godzina to polskie. Tą godzinę opisałem trochę we wrażeniach Pt. Maurer. Jeszcze kilka słów dodam. Pan Maurer posągowy i nie przystępny człowiek lubi się chełpić swą wiedzą. Wywołuje więc stałych uczniów, drwi z ich nieumiejętności, robi sobie pole do popisów swej mądrości oraz miejsce igrzysk i dialogu. Tylko ten dialog jest taki, że jedna strona dowodzi a druga daje się ośmieszać.

Piątek 11 maja 1917r,
Dzisiaj jako przed konferencją było zadanie z matematyki. Pan Maxymowicz ma zwyczaj takowy, że przez cały czas okresu wykłada a raczej lepsi uczniowie za niego wyprowadzają przy tablicy nowe teorie i twierdzenia. Pod sam zaś koniec zaczyna się pytanie. „Dies ire”
dla tych matematyków. Wtedy dwóje się sypią jak z rogu obfitości. Lecz cóż na to poradzić.
Do matematyki trzeba mieć umysł matematyczny. Kto go nie posiada, przy ciężkiej nawet pracy nad sobą, nie rozwiąże zadania przy którym szczyptę dowcipu posiadać potrzeba. Maxymowicz przy pytaniu ucznia całkiem nie naprowadza. Tedy taki słabeusz nie wie jak wybrnąć z biedy i idzie po większej części z dwójką do ławy. Do takich słabeuszów należy i mój uczeń Bańkowski. Może by on umiał więcej ale za to leń skończony. Z tego konfliktu exclusio takie, że zawsze uszczęśliwia się kiepską notą. Mnie rozumie się to przykrość sprawia, potem myślą, że ja kiepsko uczę i to całkiem nie słusznie, „quem dii zdernutenum pedagogium fecatunt”. Taki także klasyk matematyczny jest i Wodnicki (junior). Ten posiada oprócz wrodzonej fantazji, olbrzymi zmysł logiczny,(skoro sądzi, że w środku amfiteatru rzymskiego Wezuwiusz się znajdował). Pracowity trochę, ale dowcip nie nadzwyczajny.
Jeszcze chcę dziś scharakteryzować Franka. Jest to profesor o odpowiedniej tuszy, szerokiej twarzy, wbrew własnej woli o dobrodusznych oczach. Rozumowy człowiek. Wykłada na rozum. Zabiera się do matematyki i fizyki jak cześnik do sztuki miecza lub szewc do obuwia.
Jest fachowiec. To go robi dobrym profesorem Dla tego go też lubię.

Wtorek 13 maja 1917r,
Im dłużej się wojna toczy tym jest ciekawsza. Co dzień prawie przychodzą nowe wiadomości. W ostatnich dniach sprawa polska zdaje mi się dochodzi do kryzysu. Z jednej strony w Galicji
Koło Polskie stawia energicznie zadania, z drugiej Rada Stanu stawia ultimatum.
W naprężeniu się oczekuje nowych wiadomości. To naprężenie jest nawet aż za duże w Polsce okupowanej. Nienawiść do Niemców wytworzyła się tam ogromnie. Zdaje mi się że trzeba rzucić iskrę w nagromadzone stosy paliwa, aby płomień powstania rozniecić. Przy obchodach 3-go maja aresztowano kilkunastu studentów. Wskutek tego cała młodzież akademicka wzniosła olbrzymi strajk. Strajk ten przybrał cechy polityczne. Wyniki jego jeszcze nie znane. Wołania o regenta podnoszą się w całej Polsce. W tej sprawie mam trochę odmienne , swoje li styczne zresztą zapatrywanie. Według mnie nie wszystko co przed 180 laty było dobre i teraz tem pozostać musi. Forma rządu absolutnie jest przestarzała. Najlepsza jest republika. Dlatego każde zwichrowane państwo posiada taką formę rządu. Ba- nawet Rosja (to takie barbarzyńskie według Niemców państwo) jest republiką. Dlatego też Polska powinna się sama rządzić. Te wołania regenta świadczyć chyba mogą o słabości naszych polityków i o małej sile żywotnej narodu. Poco nam jakiegoś Habsburga, lub innego Szwaba z pod ciemnej gwiazdy. Czy on ma rozum większy niż zespół Polaków. To jest głupota w najwyższym stopniu. To jest wymysł arystokracji i starych przesądów, że Polska upadła wskutek słabości władzy królewskiej. Nie prawda ! –Polska upadła z wielu odmiennych przyczyn. Dlatego słusznie demokracja oponuje przeciw temu. Jestem tedy po części demokratą. Jest to chyba odziedziczone także po ojcu, który jest zaciętym demokratą.
Ja tak pod każdym względem nim nie jestem ale błądzę po rozmaitych mnie odpowiadających przekonaniach.

Niedziela 20 maja 1917r,
Na dworze pięknie. Słońce złotymi promieniami oświeca umajone łąki, drzewa lasy. Wszystko w przyrodzie budzi się do życia. Pachną bzy i czeremchy, że aż chce się całymi płucami oddychać, wyrwać się z murów miasta. Tymczasem ja nie mam na to czasu. Zapisałem się nie dawno do biblioteki, więc czytam całymi dniami książki. Przesunęły mi się przez ręce „Uroda życia” ,”Lalka”, „Nawracanie Judasza”. Wszystkie te książki są piękne, ale mnie dziwnie nastrajają. Przede wszystkim w tym czasie kiedy natura pogodna się do mnie uśmiecha i wabi do się swymi powabami, ja zagłębiam się w myślach filozoficznych. Ciągle jestem myślami za tym światem, albo roję w marzeniach obrazy przyszłości. To polityka, to teorie społeczne, to religia filozoficzna ćwiczą mi mózg. Co do pierwszej rzeczy –to jestem w ciągłym naprężeniu. Każdy dzień nowości przynosi. Sprawa polska stoi u kryzysu. Każdy dzień jest ważny w wadze dzisiejszej. Ale Karol Stefan kandyduje na króla polskiego. Odpowiedź na ultimatum zdrady stanu jeszcze nie nadeszła.- Adler morderca Stiirdza został skazany na śmierć, za to, że w słusznej sprawie przeciw bezprawiu zaprotestował itd.
W kwestii społecznej zajmuje mnie kontrast arystokracji i proletariatu. Jak ten Żeromski jest głęboki w swoich pismach? A niektórzy go nawet uznać nie chcą. Bo inni piszą dla zabawy i dla uciechy ducha. Ten przedstawia nam w swoich powieściach nędzę i to w tak jaskrawym świetle, dlatego staje się autor dla rockowicznych salonowców modnym, którzy pragną czytać romanse. On właśnie dotyka realnego życia. Przedstawia go tak jak jest w istocie a nie jak inni, którzy bawią się ideałami. Na Żeromskiego niesłusznie nastają. Także Prus w swojej
„Lalce” bardzo mi się podobał, chociaż to także twór fantazji a nie obcowanie z życiem. Taki Maurer powiada „-ej lepiej nie czytaj Żeromskiego, tyle jest lepszych arcydzieł prawdziwych”. Głupi! Bo tylko w sferze frazesów się obraca. To co pięknym gustownym gotykiem nie jest napisane to go nudzi. Taka jedna książka jest głębsza niż sto innych frazesów poetycznych. Taka Konopnicka się pewnie podoba Maurerowi dlatego pisze sto wierszy o niczym. Są to kwiaty papierowe bez woni i blasku. Trzecią kwestią jest wreszcie filozofia. W ostatnim czasie stanąłem na stanowisku krytycznym wobec religii. Dawne uczucie religijne wystygło zupełnie, jak nie podsycane ognisko. Został tylko rozum. On mi dyktuje co mam robić. To co mi nie odpowiada, tego nie czynię. Jestem zimnym racjonalistą.
Ciekawa rzecz jedna. Ratuszny od kilku kazań tak jakby śledził tok moich myśli, nastaje ciągle na poglądy, które sobie wyrobiłem. I oto nowe dziwo. On powiada że te poglądy powstały pod wpływem Kanta i wielu innych filozofów, że jeszcze teraz ruch antyreligijny, który zaszczepia się w serce nie rozkorzenionej młodości, tymczasem ja nie czytałem Woltera, ani Romera, ani Kanta, ani żadnego innego „gorszyciela”. Nie stykałem się z ludźmi nie wierzącymi. Owszem ci z którymi się stykam są właśnie gorliwymi katolikami. I oto ja niezależnie od cudzych zdań i sądów urobiłem sobie opinie, które właśnie są aktualnie podnoszone przez wielu filozofów. Kto by mnie bliżej nie znał ten by mógł sądzić ,że należę
Rzeczywiście do jakichś stowarzyszeń anty religijnych. Albo piszę coś. Mówiłem raz Wodnickiemu, że Polska nie upadła z powodu małej władzy królewskiej, że król powinien być figurantem i wiele takich poglądów na tą sprawę. I o dziwo ! Dowiedziałem się, że poprzedniego dnia wygłaszał pewien socjalista takie same poglądy. Ja rozumie się stworzyłem sobie własne teorie własnym rozumem. I kto by mnie nie znał myślałby że jestem przyjacielem jakiegoś socjalisty i od niego nauczyłem się tych zapatrywań.

Sobota 26 maja 1917r,
Od kilkunastu dni pięknie na dworze. Jeździłem trochę rowerem. Ale się już te jazdy skończyły bo dziś bardzo pod względem czasu zaangażowałem się. Zacząłem dziś rozmowę z Maxymowiczem o geometrii wykreślnej i ten mnie naciągał żebym ja zdał na prywatną lekturę. Wysypał tych lektur zresztą jak z rękawa. Gdybym chciał wszystkie zdać musiałbym chyba tylko dniami i nocami nad matematyką siedzieć. Wieczorem poszedłem na koncert Horodyskiego. Byłem pierwszy raz na koncercie. Podobały mi się trzy kawałki : Chopina „Nokturn” i „Polonez”, oraz Liszta : „Camponella”. Po sonacie Bethowena się więcej spodziewałem. Zresztą w antraktach nudziłem się z powodu braku towarzystwa. Przypatrywałem się publiczności, która jest po największej części porządniejsza niż w teatrze.

Piątek 1 czerwca 1917r,
Na dworze trwa dalej pogoda. Wakacje się zbliżają. Wskutek złego stanu aprowizacji miasta, przyszło pozwolenie na wyjazd już w czerwcu. Na wakacje nie mam jeszcze żadnego planu. Na razie nauka trwa niezmiennie dalej. Dziś napisałem ostre w tonie zadanie polskie z cieniem satyry. Nie wiem jak je przyjmie Maurer. W ostatnich dniach napisałem wiersz do Lusi pamiętnika, który się podobał. Nie mam czasu nic pisać, bo do nauki mam dużo. Jak dalej chodzę na nudne lekcje. Oh gdybym miał pieniądze uczyłbym się za ten czas coś innego. Np.więc francuskiego, angielskiego, trochę chodził bym na jakieś sporty. A tak tracę tyle godzin. Zbrzydli mi trochę wszyscy Wodniccy. Do Reni stoję w stosunku zeszytowym.
Nic mnie już zresztą nie obchodzi.
Chciałbym gdzie pójść na wojnę. Tylko nie ma frontu. Zbiłbym z przyjemnością „krechenych zbowców”. Dziś –co rządzą już tak jak szare gęsi, że głód w Polsce już nie u progu lecz w żołądku. Bieda co dalej będzie. Parlament austryjacki wreszcie zwołany. Chociaż Lolo nie chce przysięgać na konstytucję. Koło polskie w opozycji. Prezesem Lazarski.

Sobota 2 czerwca 1917r,
Byłem dziś na posiedzeniu żydowskim „Zjednoczenie”. Wiodła mnie tam jedynie ciekawość. Przy ul. Asnyka znajduje się ten lokal, miejsce posiedzeń. Kilka patriotycznych obrazów na ścianie. Mnóstwo broszur na podłodze, które traktują o bohaterskich czynach Joselowierów itp. Audytorze-Żydy. Akademicy , studenci i studentki. Wszystko z „naszej wiary”. Przedstawiciele rasy Izraela. Nosy w es cera ciemna, piegowata po największej części oczy ciemne, krucze włosy itd. Wszyscy ordynarni z wejrzenia. Przypatrywałem się jednej Żydówce z boku. Wcale miała profil –„ujdzie!”. Jednak mimo wszystko czułem jakiś wstręt do tej ciemnej twarzy. Bez odrazy nie mogłem się zbliżyć. Tymczasem jak się obróciła an face ukazała się ordynarna nalana twarz. No –pierwsze rozczarowanie. Gdy wstała pokazała swą wstrętną fizyczność, -cała gruba, kotletowata. Tacy oni wszyscy. Miał przemowę Żyd, „Rapaport” –gadał i gadał. Wiele o asymilacji, jako koniecznym punktem wyjścia z obecnego położenia Żydów. Chociaż czuję odrazę do takich mezaliansów, jak zrównanie naszej czystej rasy z tą plugawą żydowską, jednak ostatecznie przystał bym na to. Jednak na drodze ku temu stoją nie zliczone przeszkody. Przede wszystkim Żydzi tworzą zanadto odrębną kastę by się dali zasymilować. Po wtóre –jest ich za dużo. Po trzecie- brak obopólnej chęci. Bo na dwa miliony Żydów z kilka tysięcy (maksimum) pragnie asymilacji, a to jest kropla w morzu. Społeczeństwo polskie jest całkowicie temu przeciwne. Pokazało się że Żydzi prowadzą dwulicową politykę w Galicji. W Królestwie dali nie zbite dowody, że są wrogami Polaków. Wszelkie więc zakusy asymilacyjne w chwili , gdy naród polski uzyskuje niepodległość wzbudzają nieufność. Jeżeli w twierdzy oblężonej przez nieprzyjaciół wśród załogi na 20 jest 2 zdrajców , to się tych zdrajców skazuje na zagładę, natomiast nigdy nie próbuję się ich przekonać, naciągnąć na swoją stronę „Zasymilować”, ponieważ nikt nie dociecze co w skrytości serca oni myślą, czy w krytycznej chwili nie zdradzą. To samo ma się z Żydami. Jeżeli w Polsce ma być jedność , to Żydów trzeba zniszczyć, nie zasymilować.
Powinna być radykalna nietolerancja. Wtedy żywioły oporne wyemigrują inne polskie zleją się z narodem polskim – to jest punkt wyjścia. Jak by to dobrze było w Polsce, gdyby owych Żydów nie było. Co za nadzwyczajne sukcesy handlowe, ekonomiczne, przemysłowe.
Usunął by się bród, niechlujstwo żydowskie z miasteczek i miast. Na wsi by pozamykano karczmy. Ustały by te żydowskie szachrajstwa. Nawiasem mówiąc już dziś u progu posiedzenia oszachrował mnie Żydek „kolega asymilacyjny” o 20 h. na piśmie „Zjednoczenie”. Tylko się przytulać do cuchnącej piersi żydowskiej. Gotowiśmy sami przesiąknąć zaletami rasy. Dość , że coneckssio jest takie, iż jestem zdecydowanym antysemitą.

Piątek 8 czerwca 1917r,
Byłem wczoraj na wystawie sztuki. No ogół nadzwyczajna nie jest. Były ładne portrety.
Z tycz dwa mi się podobały. Jeden – portret jakiegoś pana, który wyglądał jak Faust, lub alchemik, drugi – portret jednej pani. Bałoski najlepsze wystawił dzieła. Były tam też obrazy p. Wodnickiej, ciotki mego kolegi. Nadzwyczajne nie są. Na wystawie byłem z Czemeryńskim. Potem poszliśmy do parku gdzie spotkaliśmy Oramzeja uganiającego się i badającego płeć żeńską.

Poniedziałek 11 czerwca 1917r,
Było u nas zadanie polskie „Czytać dawne języki obce rozumieć dobrze jest, lecz ojczysty trzeba naprzód umieć’. Napisałem ostrą satyrę na gimnazjum klasyczne i francuszczyznę. Bałem się nawet co Maurer na to powie. Lecz on przyjął je i dał mi b.d. Wodnicki czytał me zadanie i coś nosem kręcił. Myślałem zrazu, że mu (jak zwykle) nie podoba się nielojalność. Jakoś jednak ma babską naturę (wpływy otoczenia) więc się wygadał. Gdym wczoraj z nim wracał z kościoła rozmawialiśmy o literaturze polskiej. Wodnicki nie zna się bardzo na niej
(Nawet „Kordiana „ nie czytał). Nagle zapytał mnie, czy to co pisałem w zadaniu o francuszczyźnie nie do niego się przypadkiem odnosi i czy z tą tendencją nie pisałem?
(„…że taki panicz, pseudo-Polak zna się na naszej literaturze jak austryjacki jenerał na strategii…”). Naturalnie powiedziałem , że pisząc to wcale go nie miałem na myśli. Nie wiem czy się uspokoił.
Wieczorem poszliśmy do teatru na Fausta. Nie podobał mi się wcale. Wcale Faust według mnie nie nadaje się na scenę. Po wtóre muzyka nie jest ładna. Dopiero w 4-tym akcie dosłuchałem si jakiejś melodii. Małgorzatę śpiewała Szayerówna, której nie lubię. Najlepiej grał Tarnawski w roli Mefistofelesa. Mimo że się nudziłem, trochę wesoło wracałem do domu i o północy spać poszedłem.
14.01.2014 22:25
Sobota 16 czerwca 1917r,
„Inter arma sileni musae”- Ktoś tak powiedział. Tymczasem nie tylko wśród szczęku oręża ale i wśród ciągłej pracy zamilka. Moja zamilkła z wielu powodów. Po pierwsze nie mam czasu na takie rozrywki. Ponadto ciekawsze mnie teraz zajmują sprawy. Po trzecie chcę najpierw poznać całą polską literaturę itd. Drugi punkt rozbudzający ciekawość i naprężenie jest parlament austryjacki. Wstał wreszcie z popiołów. Od lat gromadziły się stosy paliwa, którym absolutyzm tyranii, policje, wybuchnąć nie pozwalały. Teraz dopiero nastąpiło to wyładowanie energii. I to w sposób iście parlamentarny. Zamiast płomieni fizycznych buchnęły płomienie obelg, gróźb, wyzwań, przekleństw, kłamstwa, skarg za krzywdy wołające o pomstę do nieba. Te fale głosowe wydostają się z murów parlamentu coraz dalej przez komunikaty nie uznawanych pod tym względem dzienników i wzbudzają rozumie się naprężenie. Słowianie stanęli zwarte lewo przeciw germanii. Cały wschód w opozycji przeciw dwom szakalom, tym dla których słów nie ma. Niemcy zobaczyli się w mniejszości. Tedy zwyrodnieli z powodu braku piwa w wściekłość popadają. I nie umieją gniewu ukryć w głębi swych wszawych dusz. I oto stęki z ich strony. W parlamencie wrzawa niesłychana. Ludzie uczuciowi, nazwani i honorowymi mdleją z gniewu na te słowa. Burza szaleje nad Austrią polityczna. Syreny donośne donoszą ościennym państwom, że płonie austryjacki zlepek już.
I już i szczapy pozostaną.

Czwartek 21 czerwca 1917r,
Już zbliża się koniec roku. Cudowna pogoda na dworze wabi mnie na łono natury. Wskutek tego zarzuciłem naukę. Zgubne tego skutki okazały się wczoraj, ponieważ zryłem z fizyki. Tak raz dla odmiany. Nigdy nie mam z zasady spokojnego końca roku.
Dziś byłem ostatni raz u Wodnickiej. Pani hr. Skąpica nie lada chciała mi zapłacić za pół miesiąca, chociaż dziś jest już 21. No ale źle się wybrała. Opowiedziałem jej tymi słowami:
„ponieważ dziś jest już bliżej końca niż środka miesiąca więc proszę o honorarium miesięczne”. Na takie dictum pani Skuczowicka ze spuszczonym nosem dała mi za cały miesiąc. Prosiła mnie żebym na drugi rok jeszcze uczył , ale powiedziałem „że to jest czas abituriencki, dużo do nauki a więc nie będę miał przyjemności uczyć syna p. hr.
Obmyśliłem zawczasu tą sekurę. Nie szuka innego, który by na takich warunkach chciał się męczyć pakowaniem do głowy. A więc dziś 21 czerwca powiedziałem pełne „adieu” p. Wodzińskiej. Może się kiedy zobaczymy lecz już nie w tej formie. – Do Reni całkiem wychłodłam. Nawet najczulszy termometr nie dośledziłby się tam jakiegoś uczucia.
Do wiary także ochłodniałem – exemplum, że nie poszedłem do przymusowej spowiedzi.
Za to do Prusaków zapalam się coraz bardziej uczuciem. To jest jedyne uczucie jakie w ogóle teraz posiadam.

Piątek 22 czerwca1917r,
Piszę pod Świerzym wrażeniem. Byłem dziś na zebraniu studentów 6-tej i 7-mej klasy nowego gimnazjum. Zaciągnął mnie tam Piwocki. Idea stowarzyszenia tego, które nazwa się Narodowe, jest walka przeciw wpływom wiejącym od strony rządów zaborczych a dążących do tego, by Polaków oderwać od myśli czysto narodowych, oderwać od myśli i pragnień dążących do zjednoczenia niepodległej Polski. Przeciwny obóz reprezentuje N.K.n.
Przeciw niemu zwraca się to towarzystwo. Co do organizacji to wiem tylko ogólnie. Jest to tajny związek młodzieży akademickiej do której przyłącza się starszą młodzież gimnazjalną.
Każde gimnazjum tworzy osobne kółko, którego naczelnik zależy od delegata głównego ogniska. Naszym gnasi-prezesem jest uczeń klasy 6-tej Zapierze. Z klasy mojej byłem tylko ja i Piwocki. Można by także namówić, zdaje mi się Nazarewicza, Dworzaka, Prochaske.
Tak będzie w naszej klasie 5-ciu reprezentantów tej idei. Reszta mych kolegów się nie nadaje. Żydzi – to już o nich szkoda mówić, z katolików zaś Czemeryński, Wodnicki –konserwatyści, a inni mają ciężki rozum a lekki charakter. W tym stowarzyszeniu będą się odbywały posiedzenia co tydzień. Na nich wygłasza się referaty. Będę musiał rozumie się także z czymś wystąpić. Trzeba nad tym pomyśleć.
P.S. Zapomniałem że jeszcze Bańkowski będzie zdaje się należeć. A więc będzie 6-ciu.

Czwartek 28 czerwca 1917r,
Dzisiaj skończył się rok szkolny. Miałem być pytany z matematycznej lektury, ale Maxymowicz przyjął ją bez pytania. Tą hiobową wieść przyniósł mi Maurer, który mnie „uszczęśliwił” kilkuminutową rozmową. Tak więc skończyły się dwie nauki. Na wakacje nigdzie nie pojadę. Chyba dostanę lekcje u jakiegoś ziemianina. W tej sprawie porobiłem już kroki.

Piątek 29 czerwca 1917r,
Dziś było rozdanie świadectw. Miałem ze wszystkiego b.d. tylko z niemieckiego dobre, czemu się zresztą całkiem ni martwię. Z matematyki miałem „ze szczególnym zamiłowaniem do przedmiotu”. Więc świadectwo całkiem nie złe. Jednak całkiem mnie nie ucieszyło.
Mam szczególną apatię do tego. Całkiem mnie to nie wzrusza, ni bawi ni smuci.
Ot –chciałbym już zdać maturę i skończyć z gimnazjum.

Sobota 30 czerwca 1917r,
Po południu pojechałem rowerem do Janowa. Tam skąpałem się w stawie, wypiłem 3 bomby kwaśnego mleka, poczym powróciłem do domu. Jechałem bardzo prędko i zmęczyłem się też porządnie.

Niedziela 1 lipca 1917r,
Dziś dało mi się odczuć wczorajszą wycieczkę. Cały dzień byłem jak złamany. Chodzić nie mogłem więc leżałem cały dzień na otomanie. Po odpoczynku takim całodniowym poszedłem wieczorem w tow. Rodziców do Lasockiego najpierw , potem do kawiarni „Rainessance”.

Poniedziałek 2 lipca 1917r,
Dziś rano poszedłem na plenarne zgromadzenie naszej organizacji narodowej szkół średnich. Było tam wielu członków i członkiń ze wszystkich stron Galicji wschodniej. Dowiedziałem się tedy szerzej o podstawach, celach i pracach tejże organizacji. Najpierw wygłaszano referaty z prac poszczególnych miejscowości. Potem miała odczyt kol. Semeńska. Organizacja ta jest terytorialnie szeroka i trwa długo. Jest to mnie się zdaje odłam Demokracji Narodowej a całą tą sprawą kieruje Stabiński. To są tylko moje hipotezy. Były tu poruszane kwestie polityczne. Szkoda że na nich nie byłem. Jedynie z końca wywnioskowałem iż nasz a organizacja jest przeciwna zakusom zbawiennym Austrii i Niemiec i zwraca się przeciw Rady Stanu. Wieczorem byłem w teatrze na „Wachlarz lady Windermerre” –Wislego. Sztuka jest dobra. Był gościnny występ Solskiej.

Wtorek 3 lipca 1917r,

Dziś skończyły się obrady naszej organizacji.

Czwartek 5 lipca 1917r,
Poszedłem do policji aby sobie wyrobić poświadczenie tożsamości. Jest to jedna centrala na całe miasto. Wchodzi się przez jakiś ciemny korytarz i kuchnię do nędznego biura w którym urzęduje jakiś ordynarny feldfebel. Do poświadczenia oprócz różnych dokumentów trzeba jeszcze dwóch świadków. Więc musi być potrójna liczba osób. Trzeba sobie więc wyobrazić jaki tam ścisk panuje, kiedy potrzebujących są setki. Widząc tedy iż się lojalnie nie dostanę poszedłem do oficyata po protekcję. Następnie opatrzony listem polecającym udałem się na pole walki. Wiedziałem jednak że nim się docisnę do drzwi, godzina urzędowa wybije i z niczym do domu powrócę. Więc dlatego się nie zastanawiając poszedłem na ulicę, wskoczyłem przez okno do kuchni ku oburzeniu czekających i wkrótce byłem przy drzwiach. Innej rady nie było. Tedy po długich cierpieniach otrzymałem pół legitymacji. Z powrotem była droga zagrodzona więc nie pozostało mi nic innego jak wyjść tędy którędy przyszedłem. Takie to są porządki austryjacki.

Wtorek 10 lipca 1917 r,
Już 10 lipca a projektu ustalonego na wakacje nie mam jeszcze. W sobotę dałem ogłoszenie co do lekcji do Kurycza, ale się jeszcze po zgłoszenia nie zgłaszałem. Tak tedy dnie mijają in spe, że coś z tego będzie. Jeżdżę rowerem na wycieczki. Chodzę do parku Kilińskiego, czytam książki i tak czas mija.
Zaczęła się ofensywa na froncie galicyjskim. Wyniki odkryją się w przyszłości.

Środa 25 lipca 1917r,
Wakacje upływają dalej. Ja czytam książki i chodzę do parku, czasem jeżdżę rowerem za miasto i tym się tylko zajmuję. Tymczasem na świecie dzieją się rzeczy wielkiej wagi.
Ofensywa rosyjska przeszła w skuteczniejszą kontrofensywę pruską. Już Stanisławów i Tarnopol wzięte. Aż złość człowieka porywa, że ci Prusacy ciągle górą. Chyba sama natura występuje przeciw sprawiedliwości. Druga ważniejsza znacznie rzecz, to są gwałty pruskie w Królestwie. Prusacy teraz już całkiem otwarcie występują przeciw nam. A więc z całą butą i brutalnością. To wywołało reakcję w Królestwie. Gotuje się zbrojne powstanie. Policja pruska wyśledziła te konspiracje. Piłsudzki i członkowie lewicy i P.O.W. zostali aresztowani. Co dalej będzie nie wiadomo. Odgłosem tych spraw pruskich była przed wczoraj demonstracja uliczna. Na demonstrantów krzyczących „precz z Prusakami” i „precz z Beslerem” napadła z gołymi szablami policja wiedeńska. Bliżej tego faktu nie znam, bo niestety o tym nie wiedziałem i nie mogłem być obecnym.

Środa 15 sierpnia 1917 r,
Im człowiek mniej robi tym mniej jest skory do roboty. Dlatego w ostatnich czasach nie chciało mi się nic pisać. Dnie mijają a ja przepędzam na dowolnym marnowaniu czasu.
Do żadnej większej roboty nie jestem zdolny. Uczyć mi się nie chce. Co najwyżej czytam jakieś książki naukowe i to nie systematycznie. Co dziennie prawie z jakąś książką pod pachą idę do parku, siadam na ławce i patrzę na litery lub przechodzące osoby. Rozumie się osoby płci żeńskiej od 15 do 25 lat , one moją uwagę najbardziej zajmują. W ostatnich czasach kochałem się i kocham się w bardzo wielu pannach po kolei. Całkiem jestem w tym do Mazepy Słowackiego podobny. Zazwyczaj to kochanie się trwa krótki okres czasu. Czasem np. w teatrze co antrakt mam inny ideał. Moja pierwsza miłość poszła do lasu. W ogóle dziwię się jak mogłem się w tej Reni kochać. Brzydka wprawdzie nie jest ale z charakteru i usposobienia całkiem się do miłości nie nadaje. Mój ideał kobiety to jest Renia Olszanka w powieści „Puszcza”- Wyszenhoffa. Taką kobietę kochać się musi. Dziwne , że to dwie Renie, z powieści i z oryginału tworzą prawdziwy kontrast. Jedna brunetka, druga blondynka. Jedna zdrowa, pełna życia, druga z żółtą cerą i chorobliwa. Jedna wesoła , miła, zniewalająca swą dobrocią da się kochać, druga nadąsana, kapryśna, dumna z zasadniczym uśmieszkiem na twarzy. Tak więc ta pierwsza jest moim ideałem, a całkiem nie pojmuję jak w tej drugiej się kochać mogłem. Tak więc się ta sprawa przedstawia. Ale to jest tylko sprawa uboczna. Wiele rzeczy innych bardziej mnie zajmuje. Przede wszystkim przyszłość moja jest nie jasna. Nie jestem zdecydowany jaki zawód obiorę. Wszystko to bowiem zależy od jednego warunku.
Jak się w stosunku do niepodległości wojna zakończy. Drugą przeszkodą, także nie małą jest groźba służby wojskowej. Na próżno łamię sobie głowę tedy, bo losy same moją przyszłość ułożą.

Środa 5 września 1917r,
Rok szkolny już się zaczął. Stosunki się zmieniły. Dyrektorem jest Wojciechowski, którego znam jeszcze z pierwszej klasy, kiedy jeszcze był tylko kierownikiem. Z tej zmiany jestem zadowolony, ponieważ Wojciechowski więcej mi się znacznie podoba niż antypatyczny Śmiałek. Skład profesorów jest następujący : Gospodarzem klasy jest germanista Roszko.
Bardzo to jest dodatnie. Greki uczy Szujski. Łaciny- Golias. Polskiego- Maurer. Historii- Friedberg. Matematyki- Maxymowicz. Psychologii- Mikołajczuk. Fizyki- Frank. Religii jeszcze nie wiadomo kto będzie uczyć, gdyż ks. Rakoczy pojechał do Szwajcarii. Szkoda go bo był ponad poziom kleru, wykształcony i inteligentny. – Skład więc profesorów jest pyzatym wcale dobry. Co do kolegów – to tych jest dwa razy więcej, ponieważ połączyły się dwa oddziały. Na poziom nauki to zdaje się wpłynie ujemnie. Pod każdym względem jest to gorzej. No ale trudno. Jest nas 32. Dwóch nowych. Miznira z Jarosławia i Harmender z Bochni.- Obecnie jest asenterunek. Szeregi się przerzedzą. Czemeryński został wzięty.
O reszcie jeszcze nie wiadomo. Materiał naukowy jest wielki. We wielu przedmiotach jesteśmy bardzo spóźnieni. Trzeba się wziąć tedy z energią do intensywnej pracy.

Piątek 14 września 1917 r,
Znowu zaprzągłem się do nauki i lekcji. Przygotowuję Terlikowskiego do wieczornej matury. Dawano mi i inne , których nie wziąłem. U Wodnickich lekcji, jak postanowiłem nie mam.
Z tym ostatnim jestem w wielkim dysonansie na polu przekonań politycznych. Jesteśmy z dwóch przeciwnych obozów, ja- demokrata, a on – konserwatysta. Na próżno usiłowałem dotychczas udowodnić zdradzieckie postępowanie tych targowiczan. Stoi uparty przy swoim, bez żadnego argumentu. Tak dalece uwiodły go wpływy otoczenia. A to sprawa tak jaskrawa, że mądry człowiek żadnych wątpliwości mieć nie może.

Czwartek 20 września 1917 r,
W ostatnich dniach jestem znudzony i zmęczony. Ogarnia mnie smętna apatia. Męczą mnie godziny szkolne. Większa część przedmiotów zanudza mnie na śmierć. Polskie, historia, łacina – oto przyjemne godziny. Reszta pod psem. Szujski z greki i z Platona urządza wykłady gramatyki. Profanacja czysta autora. Bo można ostatecznie nie wiedzieć doskonale czy po takim np. okresie warunkowym następuje taki a taki tryb a dobrze mi tego tłumaczyć.
To jest idiotyzm w 8-mej klasie zawracać głowę gramatyką. Na niemieckim bierzemy nudny wiersz Schillera –„Spaziergang” a Roszko rozkawałkowuje i objaśnia go, że można dostać co najmniej nudności. Psychologia brana i pojmowana w sposób P. Mikołajczuka przyprawia mnie o ból głowy. Koroną wszystkiego jest religia. Trzeba mieć iście chembinowską cierpliwość i silne stalowe nerwy, żeby nie wyskoczyć ze szkoły. Tej lekcji wytrzymałości udziela ad majorem des gloriam wszechstronnie ! – wykształcony ksiądz – docent uniwersytetu Ks. Grabowski. Ażeby mieć lepsze wyobrażenie opiszę pokrótce jego wielce interesującą fizjonomię. Na bezkształtnym tułowie ubranym w obcisłą sutannę jest osadzona głowa kształtu dojrzałego kartofla. Tylna część głowy i okolice uszu zajmują krótko obstrzyżone włosy, podczas, gdy wierzch pokrywa matowa łysina. Idąc w kierunku siły przyciągania ziemi, spotykamy się z czołem bez zmarszczek i innych objawów myślenia. Dalej następują oczy kogucie, czy ogólniej ptasie, w których nie dostrzegł by najlepszy psycholog jakichś zjawisk psychicznych. Aby jeszcze bardziej zretuszować wszelki objaw zewnętrzny duchowej frazy oczy pokryte są okularami. Pod spodem jest nos mierny a pospolity i jeszcze pospolitsze usta i broda. Cera koloru brudno-żółtego. Opisawszy tak korpus czcigodnego przedstawiciela kleru w naszym gimnazjum, zstąpmy głębiej.
Klecha ten o ile mogę wywnioskować, cały swój dotychczasowy żywot strawił na czytaniu bezmyślnym pism Ojców (zresztą bardzo mądrych) Kościoła. Przeżuwał tedy te mądre księgi żywota lecz bezskutecznie. Ich myśli strawić nie mógł. Za to naładował się mądrością powierzchownie i bezkrytycznie. Przez drugą część żywota uczył się łaciny. Rzecz jasna że jako człek obdarzony dużą dozą zitzfleischu wyuczył się jej dobrze. I oto patent do – verniam
dicendi me uniwersytecie hrurozim. Rzecz jasna ,że się ziarna jego nauki rzucane na glebę naszych myśli padają bezpłodnie jak na opokę. Bo to wszystko słowa, słowa, słowa. Te wszystkie morały, zdania, fakty mają wywołać zdumienie, uśmiech szyperski lub zgoła śmiech pusty. Wszystkie te frazy wrażeń i ja już przeszedłem. I aby nie popaść w jakiś splin umysłu na tej zajmującej lekcji chwytałem się ostatniego środka ratunku. Zatrzasnąwszy uszy od świata patosu pogrążam się podczas wykładu w lekturze bynajmniej żadnego związku z przedmiotem wykładanym nie posiadającej. I to mi zesłało wreszcie ukojenie.
Cóż jeszcze powiem? - Dzień za dniem leci a ja ciągle czytam, uczę się i uczę innych i czekam tęskno dnia kiedy to trąby aniołów zbudzą mnie uśpionego i pogrążonego w nauce , śpiewając stadnie pieśń –„skończyło się gimnazjum , wstępuj w nową drogę życia”. Oby ten dzień nastał jak najprędzej.

Sobota, 29 września 1917r,
Dziś był dzień dla mnie ciekawszy od innych. Po południu poszedłem do ks. prałata Gawłowskiego. Sprawa się tak przedstawia. Maurer który widocznie zna go był u niego i dowiedział się, że jest chory na i pragnie mieć lektora czy sekretarza. Wobec tego Maurer polecił mnie i Gluzińskiego. Mamy mu czytać i pisać , rozumie się bezinteresownie.
Poszedłem więc do niego i zobaczyłem. Leży on w pokoju ciemnym, okryty bandażami na twarzy, że rysów rozpoznać nie można. Mówić dużo nie może. Wobec tego czytałem mu książkę przez półtorej godziny i wreszcie poszedłem, gdy jakaś pani przyszła w odwiedziny.
Zaraz potem udałem się do lokalu Zjednoczenia. Było tam zebranie syjonistów, nacjonalistów, asymilatorów i antysemitów. Ci ostatni byli najmniej licznie reprezentowani. Byli to moi koledzy- Piwocki i Wodnicki. Czemeryński i Dworaczek i Prochaska opuścili lokal przed dyskusją. Było więc nas trzech. Najpierw zabrał głos p. Rubel. Mówił o niemożliwości doprowadzenia realnego idei syjonistów i negocjatorów i że najlepszym rozwiązaniem kwestii żydowskiej jest asymilacja. Potem nastąpiły brawa od których wstrzymaliśmy się my – to znaczy Polacy. Następnie mówił w duchu syjonickim p. Wolf.
Gdy skończył zacząłem najpierw bić brawo , co zwróciło na mnie nieufne spojrzenia asymilatorów. Ale to nic. Niedługo przyszedłem do głosu. Mówiłem krótko dla braku czasu ale treściwie i apodyktycznie. Mniej więcej w te słowa : Panowie ! Jestem reprezentantem Polaków tu na tym zgromadzeniu a więc obozu antysemickiego. Mój sąd na tą kwestię nie jest subiektywny, jak to miałem sposobność już wiele razy przekonać się. Syjoniści mają cel piękny i wzniosły , który jedynie zachwyt u bezstronnego człowieka wzbudzić może. Tym bardziej Polaka, który jest w tym bardzo zainteresowany i syjonizm idzie mu na rękę. życzę wam tedy Polacy –syjoniści aby wasze marzenia jak najrychlej się spełniły.
Co do asymilacji to sądzę, że jej zrealizować nie można. O powodach już mówili syjoniści.
Rozwlekać sprawy dla braku czasu nie będę. Sądzę, że bez poparcia społeczeństwa polskiego i syjonistów asymilacja jest mrzonką polityczną. Niw ma fundamentów. A więc zniknąć musi.
Jeżeli zaś cel jest i jasnym jest to dla laika, asymilacja przedstawia mi się jako zwłoka.
Mowę tą przerywano mi ciągle oznakami oburzenia i wściekłości. Sądzono bowiem na pewno, że stanę po stronie asymilatorów. Przyszło do burzliwej dyskusji. Przeczekałem jeszcze kwadrans i mowę jeszcze jednego syjonisty i opuściłem salę razem z Piwocki i Wodnickim. A więc – wszystkie mosty za sobą zerwane.
Gdy wróciłem do domu i powiedziałem co było obudziłem niezadowolenie u Ojca , że się do polityki mieszam, - na czym się nie rozumiem! Ojciec uważa, że Żydów jątrzyć nie potrzeba, bo są ludźmi dobrymi, -obywatelami jak inni ! Rozumie się z tym wywodem nie zgadzałem się zupełnie, ale milczałem przez wzgląd na powagę Ojca i by nie dopuścić do przykrej scysji.

Sobota 6 października 1917r,
Żydzi mnie w klasie nie chcą znać i nienawidzą. Chcieli mnie wezwać do usprawiedliwienia się z ostatnich słów i poparcia ich argumentami, ale jeszcze dotychczas na to się nie zdecydowali.
Do prałata Natowskiego chodzę co dziennie po południu. Rozmawiamy o różnych działach nauki i czytam „Wieczory Florenckie”. Czasu nie marnuję i dużo korzystam.
Byłem dziś wieczorem na zgromadzeniu w sprawach teatralnych. Zabierali głos przeciw p. Hellerowi i obecnym stosunkom między innymi i Skoczylas, Gawlikowski kontra zaś pan Floryzinski. Przemawiał także pewien solidny ludowiec, który mi się podobał –niejaki Kruczkowski.

Niedziela 7 października 1917r,
Odwiedził nas dzisiaj ks. Bojarski z córką Nocią. Ks. Bojarski – to mój stryj, którego dziś po raz pierwszy widziałem. Należy on do tych krewnych po mieczu, którzy się znajdują w sekcie ruskiej. Ponieważ jest więc Ukraińcem, więc się nasze rodziny nie znały. Teraz dopiero odnowił znajomość, nie wiem zresztą dlaczego. Ciekawa jest jego „dońka”. Jest to panna urodziwa nad wyraz. Tak mi się bowiem z pod gęstej woalki wydawało. Ma rysy ładne- ostre.
Trochę mi wygląda na Rosjankę. Przynajmniej takie typy widziałem i tak sobie je wszystkie wyobrażam. Ubrana była całkiem nie gustownie ani modnie, nawet powiem – brzydko, co ją szpeciło naturalnie. Albowiem strój nie raz wpływa na całość. Jeżeli jest brzydki to stanowczo wpływa ujemnie. Można się skromnie ubierać ale pięknie. Inaczej strój w pewnym zakresie chybia celu i lepiej czasem żeby w ogóle nie było…
Panna Nocia mówi kiepską polszczyzną. Trochę z rosyjska akcentuje nie wiem oczywiście dlaczego. Może to wpływ oficerów Moskali z którymi podczas inwazji wchodziła w bliższe alianse. To ją naturalnie także szpeci. Mówiłem z nią trochę o naukowych tematach i odniosłem miłe wrażenie o tej nauczycielce In spe, jeśli Kupido da dyspensę.

Czwartek 25 października 1917r,
W ostatnich czasach wiele czytam o ile mam chwilę wolną. Codziennie bowiem jestem dwie godziny u Natowskiego. Rozmawiamy o rozmaitych rzeczach. Czytam mu książkę „Na zielonej wyspie”, która mnie nie bardzo zajmuje. Aby poznać też dzieła, style etc. Jana Łady pożyczyłem sobie jego powieść Pt. „Mag”. Rozczarowałem się. Sądziłem bowiem, że będzie coś lepszego. Tymczasem zwykła to sobie powieść. Znów wielkie wpływy Jeża, Kankowskiego, Sienkiewicza etc. Niektóre sceny to jakby wyjęte żywcem z ich powieści. I te właściwie miejsca są najwartościowsze. Reszta to jakieś tragiczno-straszliwe , nadnaturalnie powikłany dramat na wzór Maya, lub nawet Szeroka Holmesa. Zaledwie kilka miejsc i myśli (jak mi się zdaje oryginalnych) , podobało mi się.
Czytam teraz monografie Kościuszki p. Konecznego, która mi się bardzo podoba i z której będę miał w najbliższej przyszłości referat w Towarzystwie narodowym.
Wodnicki odmienił swe przekonania (może tylko przenicował) i zapisał się. Jest on zresztą dobry materiał „mogą być z niego ludzie” , jeśli odpowiednio będzie się wychowywał.
Do teatru teraz rzadko chodzę. Byłem w ostatnich czasach na wystawie obrazów Krynickich- wczoraj na wystawie legionowej. Ledwo tam przyszedłem zwaliło się całe liceum Niedriaskowockiej. Miałem więc studium obrazów urozmaicone. Bo były nie tylko na płótnie, lecz in natura. Ponieważ byłem jedynym przedstawicielem płci brzydkiej, więc wzbudzałem zainteresowanie . Z wszystkich tych nimf jedna mi się rusałka podobała.
Ładna blondynka , niska z trochę za starą jak na swój wiek miną.
Poza tym była komunia na którą nie poszedłem, natomiast udałem się do parku. Gdy tam obserwowałem piękno jesieni, nadszedł też Jarzyna z którym czas spędziłem trochę bardziej zajmująco niż samotnie. Zrobiłem wszystko tak, by w domu myślano, żem był u komunii.
Nie chciałem zasmucać Matki.

Poniedziałek 5 listopada 1917 r,
Wczoraj przeczytałem kilka nowel ks. Łady i spieszę chyłkiem z rehabilitacją. Jak można dalece zbłądzić wydając sąd o autorze z jednego tylko dzieła, to może za dosadny przykład posłużyć. „Proboszcz z Priulan” choć tak mała rzecz rozmiarami o ile przewyższa artyzmem dwutorową powieść (Maya). Widać że ks. Natowski ma wielki talent nowelistyczny. Choć narzuca zbyt jaskrawo swoje poglądy społeczne, jednak to nie ma ujemnego znaczenia.
Jednym słowem „minibus date lilia plenis”. Szkoda że przedtem tego nie przeczytałem, bo mógłbym w tej sprawie z autorem porozmawiać. Teraz już za późno. Ks. Natowski wyjechał nie dawno do Warszawy. Zdaje się jednak, że za 3 miesiące powróci. Wtedy się znowu będę mógł widzieć. Mam dosyć czas wypełniony. Czytam rozmaite książki. Konecznego o Kościuszce już skończyłem i referat na temat : „Kościuszko a idea napoleońska” – już sobie ułożyłem. Nie dawno zastępował u nas Szujskiego –Wojciechowski. Ułożył plan godziny w ten sposób, że mieliśmy wygłaszać improwizowane wykłady na temat, który on poda. Owóż najpierw miała być przemowa o Ledwo to powiedział , zrywa się z ławki Jarzyna z gotowością wygłoszenia mowy. Zdziwiłem się tej śmiałości ale sądziłem, że jest on taki z natury. Jak na zupełnie nie przygotowanego całkiem dobrze mówił . Przyznam się że tak nie potrafił bym. Otóż dzisiaj dowiedziałem się poufnie, że Jarzyna miał nie dawno na ten temat odczyt na jakimś wieczorku, który mu zresztą ktoś napisał, „więc było po uroku, po czasach podziwiać”. Sic transit gloria mundi -innymi słowy.
Byłem kiedyś tu w teatrze na „Dziadach”. Wydały mi się nieźle odegrane, ponieważ byłem zawczasu o wszystkich niuansach uprzedzony. Rzadko teraz chodzę do teatru, ponieważ nie mam ochoty, czasu i pieniędzy.

Sobota 10 listopada 1917 r,
Dzisiaj zapisałem się do P.O.N. z pseudonimem „Elf”. Są to pierwsze litery hasła „Egalite’,
Liberte’, Fraternite”. Hasło to wziąłem sobie od dawna na kanon. W ostatnim czasach doszedłem w rozmyślaniach do ciekawych dla mnie wyników. Jest to mianowicie kwestia agrarna. Od dawna marzyłem w fantazji o takiej idealnej Polsce, w której by nie było wielkich latyfundiów i w ogóle wielkich posiadłości ziemskich nad 80 przypuśćmy morgów.
W ten sposób wieśniacy stali by się zamożnymi. Zniknęła by próżniacza szlachta nieproduktywna. Zostały by wyzwolone różnice stanu. Nie było by lekceważonych chłopów lecz ziemianie z którymi by nikt nie wstydził się wchodzić w bliższe stosunki. Naturalnie musieli by być bardziej wykształceni co wobec zamożności dało by się łatwo uskutecznić.
Oprócz tego korzyści były by inne wielkie. Ziemia utrzymywała by znacznie więcej ludzi. Kraj by się zaludnił. Wytworzyła by się zdrowa potężna masa narodu etc.
Uważałem to przedtem za mrzonki nie do wykonania. Teraz widzę, że się to da uskutecznić.
Egzemplum – Rosja w której nowa, rewolucyjna partia się tego domaga. Czy to osiągną – to pytanie. Lecz już sam ten fakt świadczy o wykonalności teorii. Dlatego zmieniłem plan na przyszłość. Nie pójdę na agronomię. Bo jako zarządca wielkiej posiadłości przyczyniałbym się do ich podtrzymywania. Tak więc Dublemy odpadły.
Prowadziłem w tej sprawie wczoraj dyskusję z Ojcem. Ojciec powiada, że taki podział na nic się nie zda, że chłop jest dość bogaty. A taki podział przyczynił by się do upadku rolnictwa.
Naturalnie zbijałem te zarzuty o ile mogłem . –Ale to zawsze jałowa dyskusja. Ani Ojciec mnie, ani ja Ojca nigdy nie przekonałem. Przyczyna leży w głębokich różnicach poglądów społeczno-politycznych. Mój Ojciec jest ugodowiec poprzestający na małym, kierujący się etyką w polityce. Polak lecz z austryjacki domieszką. Ja jestem radykał , maxymalista, wszech-Polak, wróg Austrii i uznający łączyć w polityce „oko za oko – ząb za ząb”.
Jaką miarką mierzysz, taką ci odmierzę. To wszystko powoduje że z Ojcem w poglądach społecznych nigdy pogodzić się nie mogę.

Niedziela 11 listopada 1917r,
Byłem dziś na zebraniu obywatelskim w sprawach legionowych za zaproszeniem, które dostałem w P.O.N. Zagaił prof. Juczyc. Następnie objął referat poseł Oraczewski (socjalista).
Mówił wiele ciekawych rzeczy, które były przed nami ukryte z powodu cenzury.
Wystawił w jasnym świetle walkę konserwatystów z demokratami, którą porównał do wiekowej walki targowiczan z patryjotami , białych z czerwonymi. Mówił o N.K.N i przedstawił rys działalności. W jaskrawym świetle wystąpił p. Jaworski. Jego polityka w sprawie jeńców w . Mówił o Radzie Stanu i Radzie Regencyjnej. O polityce niemieckiej w Polsce. O zabiegach Koła Polskiego w sprawie Legionów i wreszcie o nadziejach pokładanych w Radzie Regencyjnej, od których wypełnienia reszta bytu jej zależy. Mówił wprawdzie bezładnie ale treściwie. Potem zabrała głos p. Dulebianka i projektowała odezę do Rady Reg. Potem przemawiali inni.

Czwartek 15 listopada 1917r,
Wczoraj wieczorem byłem w teatrze na „Pięknej Helenie” –Offenbacha. Ponieważ na afiszu było napisane „opera komiczna” więc poszedłem na to Tymczasem jest to zwykła operetka a P.Heller zrobił to oszustwo na to żeby mu więcej wpłynęło do kieszeni. To jedno. Po wtóre zrobił rzecz nieco dyskusyjną. Kazał śpiewać Falińskiemu kuplety wydziwiające zgromadzenie teatralne. To była gruba nieprzyzwoitość. Poza tym sztuka byłaby dobra gdyby z niej na gwałt farsy nie zrobiono. Więc Achilles w cylindrze, Agamemnon w monoklu, Menelaus w okularach. To wcale nie zrobiło rzeczy komiczną lecz nieprzyjemną. Widziałem pierwszy raz Bogdanowskiego w roli Oresta. Bardzo na mnie dodatnie zrobił wrażenie.

Piątek,16 listopada 1917r,
Przetłumaczyłem wczoraj jedną odę Horacego wierszem. Nie trzymałem się ściśle tekstu.
Ale musiało dobrze wypaść. Dziś odczytałem w szkole i podobało się, nawet Golias bardzo chwalił.

Sobota 17 listopada 1917r,
Wczoraj było posiedzenie Organizacji Narodowej. Przyszło do głosowania wydziału. Podałem wniosek o głosowanie tajne. Wniosek odrzucono. Głosowanie odbyło się jawnie.
Wtedy Jarzyna postawił wniosek aby Gluziński przewodniczącym został a ja sekretarzem.
Wniosek przyjęto. W ten sposób zostałem sekretarzem. Mój referat dla nieaktualności odroczono. Postanowiłem wziąć inny o Mochnackim. Przerabiam z książki Sliwińskiego.

Czwartek 29 listopada 1917r,
Nie pisałem od kilkunastu dni do mego dziennika, bo nie miałem czasu. Byłem przez ten czas na jednym zgromadzeniu zarządu . Losek z 7-mej klasy mówił o tle historycznym Trylogii.
Zresztą wszystko to spisuję dokładnie w dzienniku wspólnym jako sekretarz.
Miałem być na jednym tajnym posiedzeniu P.O.W. lecz niestety nie poszedłem bo musiałem pójść po jakieś pakunki na dworzec. Swoją drogą pakunki były bardzo ciężkie, że dotychczas to czuję. W szkole miałem dziś kampanię nową z Jarzyną. Już od początku roku stoję z nim na wojennej stopie. Najpierw poszło o takie głupstwo, że nie chciałem z nim w pierwszej ławce siedzieć. Następnie , kiedy nie chciałem uciekać ze szkoły dla jakiegoś głupstwa, zostałem przez Jarzynę ogłoszony urzędownie za „świnię”. Nic sobie zresztą z całego gniewania się i nie mówienia do mnie nie robiłem. Owszem , głośno mówiłem że są „bałwany”. To podziałało wkrótce na zaciętych przeciwników, że szukali sposobności by się przeprosić. Dziś była nowa historia. Mamy urządzić wieczorek. Lekipper postawił wniosek, by wybrać wydział, który by się tym zajął. Jarzyna na to nie chciał się zgodzić ponieważ Żyd postawił ten wniosek. Wnet przyłączyli się do niego jego sprzymierzeńcy. Ale ja nie założyłem rąk. Wkrótce wniosek mimo opozycji (mniejszości) przepadł. Przyszło do wyborów. Ale dzwonek przerwał je w połowie. Była religia. Na religii Jarzyna puszcza kartkę, by odwołać wybory i usunąć Żydów od głosowania. Kartka ta przyszła do mnie.
Jarzyna zdołał już złowić kilkanaście podpisów. Ja zobaczywszy że się święci wielkie głupstwo i krok bardzo politycznie nie dojrzały zaoponowałem kategorycznie j na drugiej stronie wypisałem opozycję. Kartka poszła dalej. Mój krok dał Jarzynie sposobność do nowej ofensywy przeciwko mnie. Zostałem więc znów ogłoszony „za świnię”, za „Żyda”. Zmówiono się, że do mnie nie będą gadać. Tak mówili zwolennicy Jarzyny. Tymczasem okazało się coraz więcej podpisów pod moją propozycją. Moje pióro okazało się skuteczne.
Tymczasem po godzinie ma przyjść do ukończenia wykazów. Jarzyna i kilku głupców gwałtownie protestuje. Głos ich jednak tonie we większości moich zwolenników, którzy się teraz wyrzekają podpisu. Głosowanie okazało, że ani jeden Żyd nie przyszedł.
Zwycięstwo moje było na całej linii. Jarzyna zawstydzony wyrzekł się autorstwa kompromitującej kartki. Wszyscy znów okazali się ochoczymi do przeprosin.
Jeszcze dziś jedno zwycięstwo odniosłem nad Jarzyną w sprawie Osterzewskiego.
Sprawa się tak miała : Ostarzewski uciekł z matematyki. Maxymowicz zapisał go do dziennika i podpisał się. Przychodzi potem Ostarzewski i chce za namową Jarzyny wpisy przekreślić –to „dla niepoznania” . Ja przeciw temu oponuję. Zwolennicy „oszustwa” śmieją się ze mnie. Uwaga Maxymowicz została przekreślona. Ostarzewski podpisał „delevi”.
Dziś sprawa wyszła na światło dzienne. Maxymowicz poznał się na oszustwie. Wielka awantura. Ostarzewskiemu grozi wyrzucenie. – Moje uwagi nie pozostały bez następstw.

Środa 5 grudnia 1917 r,
Wczoraj wieczorem byłem na ćwiczeniach P.O.W. Miałem czas tylko do szóstej. Gdy ćwiczenia się przeciągały, musiałem iść do miasta.
Było to już ciemno. Znajdowaliśmy się w jakiejś ciemnej kotlinie. Zupełnie zgubiłem kierunek wśród ciągłych zwrotów oddziału. Z trudem wreszcie , błądząc w śniegach i ciemnościach , dotarłem do placu powystawowego. Za 20 min jednak byłem w mieście.
To kosztowało mnie trochę. – Bo dziś mam porządny kaszel. Następnie udałem się na odczyt Żylskiego „O gospodarstwie narodowym”, na który to właśnie tak się spieszyłem.
Pan Żylski poruszał kwestie socjalne i finansowe. Ogólnie podobał mi się ten odczyt i nie żałuję, że poszedłem, bo bez korzyści nie wróciłem do domu.

Czwartek 6 grudnia 1917 r,
Było dziś jak zwykle posiedzenia naszej organizacji. Mękarski poruszył sprawę P.O.W.
Bardzo się nie pochlebnie o nim wyrażał. Przestrzegał przed lekkomyślnym zaciąganiem się szeregi armii, której nam nie potrzeba. Potem wniósł podejrzenie na Piwockiego, że tam należy i wymawia się brakiem czasu czymś w domu. Ponieważ wszystko nie zgadzało się wcale z moimi poglądami, -wystąpił z obrazą P.O.W. Motywowałem zdaje mi się dobrze i wystarczająco. Zaraz jednak zaczął mi się sprzeciwiać Jarzyna. Odparłem wszystkie jego zarzuty. Przemawiał contra także Lósch. W dyskusji jednak miałem zdaje mi się przewagę, bo na wszystkie zarzuty odpowiadałem argumentami. Najlepszy zarzut zrobił mi nowy członek –Bielecki twierdząc, że ja dążę do czynu ! Brzmiało to w wysokim stopniu paradoksalnie.
Odpowiedziałem na to kilka słów , z których nie jestem bardzo zadowolony, bo były nader słabe. Mogłem gdybym się trochę namyślił wyciąć mu replikę sążnistą, lecz tak czy tak nie miałem czasu, bo spieszyliśmy się wszyscy na odczyt Skoczylasa „ O Sienkiewiczu i Żeromskim”. Odczyt odbył się w ratuszu przy pełnym audytorium. (Skoczylas zyskuje sławę). Sądy jego podobały mi się bardzo. Twierdził, że Sienkiewicz maluje postacie żywe, piękne, ciekawie, lecz bez tej głębi duszy, nawet w małej mierze, które to właśnie przedstawia
Żeromski. Ten bowiem w przeciwieństwie do Sienkiewicza pokazuje naszą biedę głęboko i dosłownie. Wszystkie Lidki, Oleńki, pierzchły by z piskiem i pochowałyby się pod mamusine fartuszki na widok twardych postaci Żeromskiego. – na ten temat mówił przekornie Skoczylas przez półtorej godziny. Jak widzę kieruje się na profesora uniwersytetu, lub choćby na docenta, czego mu życzę , bo go lubię – amen.

Wtorek 11 grudnia 1917 r,
Wczoraj znowu były spisy rocznika 1900 –nego. Rozumie się zrobiliśmy sobie wolne. Ja mimo to nie zgłosiłem się, ponieważ nie uważałem to za potrzebne. Na razie dostałem rozkaz w P.O.W. by się zamiast do armii austryjackiej, zgłosić do Legionów. Jest to nowa orientacja jeszcze za sfer miarodajnych nie wyświetlona dla profanów. Ja sądzę, że ten kierunek powstał wskutek ostatnich wypadków : rozejmu z Rosją i rokowań pokojowych. Więc w razie rozejmu potrzebna jest armia polska, całkiem słusznie. Na razie jednak nie wiadomo czy w ogóle zawieszenie broni do czegoś doprowadzi. Stanowisko Bolszewików nie jest ze spiżu.
Anglia nie bez czucia. Swoją drogą podoba mi się postępowanie Bolszewików, patrząc się na ich działania pod kątem demokratycznego widzenia. Tylko nie wiem czy jest to dla sprawy polskiej dodatnie.
W ostatnich czasach uczę się li tylko historii polskiej i literatury. Wszelkie inne przedmioty odłożyłem na bok. Poświęcam im ins pleno , maximum kwadrans dziennie. Czytam przeważnie monografie historyczne, Chciałem przestudiować Konfederację Barską i ku nie małemu zdziwieniu dowiedziałem się iż takiego szkicu nie ma. Tak to u nas historia ojczysta jest traktowana. Z literatury zagłębiam się w Wyspiańskim. Na razie daleko się jeszcze nie zanurzyłem, bo szkolna nauka przeszkadza. Na razie z tego co przeczytałem wnioskuję, że nie łatwy to orzech do zgryzienia, zgłębić Wyspiańskiego. Jestem nim zachwycony. Dopiero teraz wyświetla mi się wiele zdań i scen.
Czytałem broszurę Skoczylasa o Wyspiańskim. Jak zwykle tak i teraz miło mi było je czytać, bo ze Skoczylasem stoję na bardzo przyjemnej stopie- słuchowo oczywiście.

Poniedziałek 17 grudnia 1917 r,
Byłem wczoraj na posiedzeniu P.O.W. W zastępstwie mężczyzny, miała referat o bieżącej polityce jakaś pani, pono nauczycielka. Gadała więc dużo rzeczy, które po największej części znam. Wszystko było apodyktyczne i babskie. Tak jest i basta. Na takie dictum szkoda było w dyskusji zabierać głos. Wyszedłem z wrażeniem, że w naszym P.O.W. jest znaczne większy poziom umysłowy. Skorzystałem z tego posiedzenia o tyle, że dostałem dwie nowe niecenzuralne broszurki.

Wtorek 18 grudnia 1917 r,
Zapisałem się nie dawno na tańce w szkole Zaliszewskiego. Pierwsza lekcja była w ubiegłym tygodniu. Uczyła Faliszewska. Osób było ponad miarę. Kilku panów żądnych nabycia kunsztu tańca i dobre kilkadziesiąt dam sił Renia retro. Bo było tam wielkie mnóstwo Żydówek i panien z pod ciemnej gwiazdy. Jakiejś ładnej trza szukać z „nie wojenną” świeczką. Na razie uczono pierwszych kroków , charrez, poloneza etc.
Dziś była druga lekcja. Uczył Faliszewski : gorzej zdaje mi się od żony. Był walc, którego trzeba się było samemu nauczyć, bo wszystkim Faliszewski pokazać nie mógł z powodu wielkiej ilości uczniów. Z tego też powodu pary tańczące podobne były do kul na bilardzie. Coraz to wszedłszy w bliższą komitywę pleców odskakiwały od siebie jak z procy na podstawie sprężystości kul. Szczęściem nie było większego wypadku w tych experymentach fizycznych. Jedna tylko para potknąwszy się znikła nagłe jak sen jaki złoty. Upadli bowiem na kotarę. Kotara się usunęła i tancerka znalazła się w otwartej skrzyni, która za kotarą stała. Kotara na mocy prawa bezwładności do dawnej się postaci wróciła a panna z całym aparatem tancerskim jest w przestrzeni zamkniętej. – I takie to kolosalne były wypadki.
Następnie za namową sióstr i panien Schwarednych poszedłem do Koloseum na wernisaż urządzony przez liceum Jadwigi. Nudziłem się tam setnie, ażem wrócił zmęczony w przybytek domowy.

Czwartek 20 grudnia 1917r,
Wczoraj rozpoczęły się ferie świąteczne, które trwać będą do 20 stycznia, a więc miesiąc. Ten wolny czas mam zamiar poświęcić na przygotowanie się do matury, która może zresztą szybko nastąpić. Dzisiaj rano poszedłem do parku Klińskiego. Park rozumie się ośnieżony i ożywiony głosami saneczkarzy. To wszystko zwróciło me myśli na te chwile kiedy to ja sam zjeżdżałem z „końskiego skoku” , „diabła”, „esu” etc. Akuratnie było to przed czterema laty. Minęło jedno gnatrienum i oto jestem znów w parku. Ile to przeszło przez ten czas burz duchowych, ile przejść ? Gdzie ja to o tym myślałem –tarzać się sankami przed 4 laty. Ciągle się człowiek starzeje. Ciekaw jestem co będzie po nowym kwartale rocznym? Teraz każdy miesiąc jest obfity w wypadki. Ciągle się jest w naprężeniu, w niepewności, w oczekiwaniu czegoś nie spodziewanego. Jeden taki miesiąc więcej człowieka nauczy niż rok cały życia normalnego.

Piątek 21 grudnia 1917r,
Na razie rzuciłem książki w kąt i odpoczywam włócząc się po mieście. Dziś rano widziałem pożar. Gdy wracałem z parku zobaczyłem w oddali dym, ogień, strażaków i zbiegowisko.Paliły się baraki. Smolne drewno sosnowe z którego baraki były zbudowane paliły się jak kupa chrustu. Strażacy mało co mogli uratować. Dosyć ciekawe widowisko taki pożar, zwłaszcza jeśli się go ogląda jako dzieło sztuki, które też ludzie nie wytworzą ( C.K. rząd możliwe drugi taki barak wybudować) i jeśli się widzi coś takiego po raz pierwszy, jak ja np.

Sobota 22 grudnia 1917 r,
Byłem dziś z Żmudzkim w komisji werbunkowej legionów i dowiedziałem się iż do 1 stycznia najpóźniej jeśli chcę wstąpić do Legionów- zgłosić się muszę. Dosyć było by przykra rzecz tak nagle porzucić wszystko. – nie wiem w ogóle co będzie, bo to ja pod żadnym warunkiem nie chcę iść do wojska austryjackiego, a więc chcę zgłosić się do Legionów.
Ojciec zaś pod każdym warunkiem nie chce mi na to pozwolić. I do tego ja mam poważne powody i racje i Ojciec! Ojciec chce mnie koniecznie zwolnić od służby na froncie. Twierdzi iż Legiony to fantazja nie pewna. W każdej chwili można się znaleźć w okopach. Podczas gdy w wojsku austryjacki jest wszystko ustalone. A przez protekcję mogę się w każdym razie uwolnić od służby liniowej i iść do kancelarii. Ja zaś twierdzę następująco : W armii austryjackiej jeśli będę to pod żadnym warunkiem nie myślę tracić czasu i zdrowia w kancelarii. W takim razie grozi mi pójście na front włoski, który jest bezsprzecznie najgorszy.
W Legionach mam inne stosunki. Nie rządzi mną byle jaki lokaj wiedeński lecz Polak w każdym razie mniejsza o to co zacz. Unikam wszelkiej maltretacji w oficerskiej C.K.-szkole.
I nie pójdę na żaden front, bo na włoski Legiony nie pójdą a rosyjski to tyle co nic w obecnych warunkach. – Ideę wyłączam poza nawias, bo żadnej idei wojska austryjackiego w polskich mundurach nie znają. Mógłbym jedynie wpływać na takich, którzy jeszcze inaczej sądzą. Taka by była moja ideowa praca. – Dość, że w następnych dniach rozstrzygnie się sprawa wielkiej wagi dla mnie.

Sobota 29 grudnia 1917r,
Dziś jest pogrzeb śp. kolegi Szczudłowskiego. Umarł nagle na paraliż mózgu. Na pogrzebie była cała klasa. Nd grobem przemawiał Gluziński i śpiewał chór gimnazjalistów. Ja zbieram na K.B.K. zamiast wieńca na trumnę.
Od tygodnia toczy się zawzięta walka między mną a Ojcem o Legiony. Ojciec nie chce nawet słyszeć o tym. Szturmy argumentowe pozostają bez skutku. Kto ulegnie nie wiadomo. Mam silną wolę nie uledz podszeptom filisterstwa i jeśli inaczej nie można, chwycić się ostatecznego środka : to jest – pójść do Legionów bez pozwolenia domowego.
Z naszej klasy idzie dość dużo też w szeregi P.R.P.-jak: Dworzak, Mostowski, Żmudzki, Pańkowski, Piwocki etc. Z P.O.W. wszyscy stają do Legionów. Z P.O.N. –większość. Chodzą ciągle po rozmaite wiadomości o Legionach . Tak czas upływa –do poniedziałku, który jest kryzysem i terminem ostatecznym.

Poniedziałek 31 grudnia 1917r,
Wczoraj cały dzień ubiegł na niepewnym czekaniu. Wieczorem prowadziłem ostrą dyskusję z Ojcem na ten temat, która jedynie do najątrzenia doprowadziła. Ojciec ani słyszeć o Legionach nie chciał. Po bezsennej nocy w której przemyśliwałem nad dalszym postępowaniem przyszedłem do przedpokoju gdy Ojciec szedł do biura i postanowiłem uczuciowo wpłynąć. Więc całowałem w ręce Ojca etc. I oto padło na moim. Powziąłem inny plan : Pójść bez pozwolenia. Poszedłem więc pod pomnik Mickiewicza, gdzie się mogłem spotkać z kolegami. Najpierw spotkałem się z Piwocki, który też nie idzie do Legionów bo mu ojciec nie pozwala. Miałem plan pojechać zaraz do Przemyśla i tam się zgłosić. We Lwowie bowiem Ojciec by się dowiedział gdzie mnie szukać. . Szedłem już po rozkład jazdy i do biura werbunkowego, by wypytać się o szczegóły. Tymczasem w biurze powiedziano mi że trzeba by ojciec osobiście się stawił i pozwolił, lub trzeba przynieść pozwolenie z podpisem ojca notarialnie potwierdzonym. – A więc trudność o którą wszystko się rozbija.
Nie było sposobu targować takiego dokumentu. A gdyby nawet udało się, tom pewny, że Ojciec ziemię i niebo by poruszył by mnie stamtąd wydostać i przy rozległych stosunkach Ojca udało by się to. Tak więc trzeci plan też okazał się złym. Odwołałem więc publicznie moje pójście do Legionów i zmartwiony wróciłem do domu. I tu siadam do stołu i otwieram jakąś książkę. Na szszycie widniał napis : „Jakież znaczenie posiada jednostka ludzka, której podobnych tysiąc przeszło milionów , zaś się na powierzchni tej prawie niedostrzegalnej ze słońca drobiny, a z których zalewie jedna na milion postaci jakiś ślad swego istnienia? Cóż znaczy człowiek, jego przyjemność?” (Draper)
To mnie dobiło. Cały dzień chodziłem jak struty aż wreszcie zmęczenie i sen położyły kres smutkom.
14.01.2014 22:28

R O K 1 9 1 8

Wtorek 1 stycznia 1918r,
Pod złą wróżbą zacząłem ten rok. Moje plany i marzenia pierzchły i znikły jak sen jakiś złoty. A po nich zostały : smutek, żal, boleść i wstyd. Jednakże nie dałem się unieść tym uczuciom na manowce. Wnet się zreflektowałem, że trzeba na razie brać to co jest. To znaczy , wszelkich starań dołożyć , by się nie dostać do C.K. armii, bo byłby to już nie wstyd ale hańba. Po wtóre trzeba się zabrać znów do zwyczajnego życia. Uczyć się jeszcze nie mogę. Czytam tylko dla pocieszenia wesołe karykatury Bałuckiego. Śpię i dumam i powoli żal i smutek znika. Wieczorem poszedłem na lekcję tańców, choć wcale nie miałem ochoty.
Tu wśród głupiej poniekąd zabawy zapomniałem o wszystkim co ubiegło i w humorze wróciłem do domu.

Piątek 4 stycznia 1918r,
Wczoraj rano wybrałam się do Winnik w sprawie wojskowej. Mianowicie burmistrz Kaczkowski przyrzekł mnie uwolnić. Wyjechałem rano o wpół do dziesiątej . Półtrzecia godziny czekałem na pociąg. Gdym przyjechał do Winnik, Kaczkowskiego nie zastałem. Musiałem więc piechotą wracać do Lwowa, bo pociągu odpowiedniego nie było. Na dworze był mróz ostry i silny wiatr dął z taką siłą w stronę przeciwną iż czasami iść było fizycznym niepodobieństwem. Mimo to z zaciśniętymi ustami, z uporem przebyłem w ciągu godziny 10 km. –Wróciłem do domu z nie wesołą myślą, że trzeba będzie po raz wtóry taki marsz odbyć.
Wieczorem poszedłem na tańce. Te tańce trochę mi się nudzą. Nie mam z kim ostatecznie się bawić, bo ani jedna białogłowa mi się nie podoba, choć jest ich wkoło tam dziesiątki.
Po tańcach poszedłem na posiedzenie P.O.W. w sprawie legionowej. Referat miał p.Świtalski. Twierdzi on iż do Legionów nie ma się iść li tylko po to by uniknąć służby w C.K.-armii, lecz po to by tworzyć armię polską. W dyskusji jaka się zawiązała poddałem tą teorię pod wątpliwość. Twierdziłem, że tworzenie armii w obecnych warunkach dla sprawy polskiej dobrem być nie może. Następnie podniosłem sprawę upośledzenia inteligencji w Legionach niedopuszczania do szkoły oficerskiej z ogromną dla sprawy szkodą. Na tym skończyła się dyskusja. – Dziś załatwiłem już sprawę wojskową w Winnikach.

Wtorek 15 stycznia 1918r,
Spędzam czas wolny na czytaniu rozmaitych książek. Przeważnie studiuję historię. Wpadła mi do ręki też książka Witwickiego o Matejce z której byłem zachwycony. Lubię czytać dzieła sztuki. Ile razy mam czas wolny, zawsze się tą galerią choć trochę zajmuję. Bo w gimnazjum nic o tym nie słyszę. Nic dziwnego, że artyści biadają nad lekceważeniem sztuki, jeśli tam gdzie ona powinna mieć silną ostoję tak się ją traktuje a raczej lekceważy się zupełnie. – Ja zajmuję się tym bo czuję do tego jakiś naturalny pociąg. – Chodzę na wystawy obrazów jeśli się ją tylko pokaże. Ostatnia za staraniem Pinińskiego utworzona, podobała mi się najmniej ze wszystkich we Lwowie podczas wojny wystawianych.
Byłem wczoraj na zgromadzeniu O.O.W. Mówił jakiś krakowiak, republikanin. Bardzo mi
się podobał. Takich nam trzeba więcej ; ludzi zdrowych, silnych i zdrowo myślących.

Piątek 18 stycznia 1918r,
Dziś był dzień rozstrzygający o przyszłych mych losach. Rano wstałem o 6-tej. Zażyłem 6 pigułek aspiryny (czy coś podobnego) , wypaliłem cygaro „Albiński” i szklankę czarnej kawy, wszystko z porady lekarzy i z nakazu Rodziców i tak wyposażony o wpół do ósmej wyruszyłem na zamaszysty nów. Stawałem z Winnikami. Spotkałem się z mym adwokatem wojskowym Karczewskim i ten mi oznajmia z góry iż sprawa mojego uwolnienia źle stoi, bo regiment aret Czech wszystkich bierze i na wszelkie protekcje nie zważa, czego najlepszym dowodem jest to iż syna starosty w komisji zenterunkowej będącego zarenterowano bez wszelkich skrupułów . Radził mi więc bym się zgłosił we Lwowie na co oczywiście w ostatniej chwili zdecydować się nie mogłem.
Tymczasem wezwano mnie z innymi do sali opalanej przez żelazny piecyk , gdzie trzeba było zrzuceniu wszelkich obsłonek stać w stroju adamowym oczekując na swoją kolej.
Przez ten czas zrobiłem obserwacje. – Z gminy Winniczki stawało dwudziestu chłopców pięknych i pysznie zbudowanych. Aż żal się było patrzeć że to wszystko są numery i kanonenfuter. Wszyscy jak byli zostali wzięci bez wszelkich ceremonii. Przegląd i pseuo-ogłędziny lekarskie trwały niespełna dwie minuty… Przyszła kolej na mnie. Staję więc przed świetną komisją i oświadczam iż jestem chory na serce. Lekarz pułkowy przykłada słuchawkę i zupełnie spokojnie, automatycznie i urzędowo wygłasza jedno słowo „tanglich” .
Klamka zapadła .- Zniknąłem za drzwiami odurzony, ustępując innym amatorom z kolei.
Ubrałem się, poszedłem na dół i spotkałem się z Kaczkowskim o kwaśnej minie. Coś tam ze mną gadał o sprawach wojskowo-legionowych i tak doszliśmy do Lwowa. Tu zatelefonowaliśmy do Ojca o skutku przeglądu i wszyscy trzej poszliśmy na śniadanie do Zarockiego. Następnie wielkimi krokami udałem się z powrotem na Zamarstynów by tu złożyć i odbyć miły akt przysięgi. Sala była zapełniona. W jednym pokoju stali Rusini w stosunkowo znikomej liczbie w drugiej Polacy. Przyszedł Żydek i zaczął odczytywać urzędowo akt przysięgi po polsku. Wszyscy z dwoma palcami do góry mieli słowa powtarzać.
- Tak częsty a straszny obrzęd. Polacy powtarzają : „ W Imieniu Boga przysięgam wierność i posłuszeństwo cesarzowi Karolowi , rządowi, komendzie armii…. Przysięgam nie splamić honoru austryjackiego oręża, owszem –przynieść mu chlubę, bronić granic ojczyzny ! monarchii etc….” . Jak to przysięgali chłopcy to uważałem, że wielu z nich tej tragedii nie rozumiało. – Ja sam przysięgałem w duszy, że póki mam tchu w piersiach zawsze dążyć usilnie i wedle sił moich do tego będę, by oręż dany mi przez odwiecznego wroga utopić w jego piersi. By rozwinąć sztandar zdrady jako jedynej naszej strony…. Ceremoniał się skończył … Poszedłem do domu , w którym będę jeszcze przebywał do 15 marca ,dnia przeglądu. Bezzwłocznie zrobię kroki by się dostać do artylerii – najwięcej mi odpowiadającej broni. – Tak się skończył dzień pamiętny.!

Środa 30 stycznia 1918r,
Skończył się już przegląd 1900-nego rocznika . Wypadł w naszej klasie wbrew oczekiwaniom bardzo pomyślnie. Zawdzięczać to należy temu, iż asenterował we Lwowie doktor-Polak a pułkownik był też przychylnie usposobiony. Na 21 stawiających się zostało wziętych 7-miu. Mianowicie : ja Bachmaun, Prange, Mandschein, Galatrer, Urban i Strzelecki. Wszyscy jednomyślnie wnieśli podania o przyjęcie do artylerii. Czy wszyscy będą przyjęci-to pytanie.
Ja mam protekcję wyrobioną przez Ojca i mam nadzieję, że mnie przyjmą. Służba przy piechocie wcale mi się nie uśmiecha. – Żyję z dnia na dzień w oczekiwaniu na odpowiedź. Mogę być zaraz powołany więc trzeba się przygotować na ten przypadek. Dlatego uczę się powoli do matury. Do szkoły z nie wielką ochotą idę, bo nie mam szkolenia, tylko czas zabiera. Uczę się tylko polskiego, literatury, historii i to co jest mi potrzebne.

Niedziela 3 lutego 1918r,
Wczoraj był dzień historyczny. Brałem udział w zdarzeniach pamiętnych na długie czasy. Rano odbył się zjazd byłego N.R.N. pod nową nazwą „Kola Pracy Narodowej”. Obradowano nad przyszłym losem Polski. I chciano ją zakuć do rydwanu dynastii Habsburskiej, mocno oczywiście okrojoną. To wzbudziło odruch w społeczności. Hasło dali akademicy, którzy urządzili demonstrację pod ratuszem, zgniecioną krwawo przez policję wiedeńską. Gdy demonstranci przeszli pod pomnik Mickiewicza przyłączyłem się do nich. Odśpiewano Rotę a następnie Adam wyjaśnił obecne położenie. Mówili i inni akademicy, spalono ostentacyjnie „Wiek nowy” i „Gazetę wieczorną” i z okrzykami : precz z Prusakami, precz z Austrią, precz z Targowicą. Drugiego lutego manifestacje się skończyły. Po południu był u mnie Wodnicki i opowiadał, że jego ojciec był w ratuszu. Wyraziłem mu z tego powodu kondolencje. Prowadziliśmy dysput polityczny następnie radziłem mu by przyszedł na manifestację wieczorną.
O 5-tej udałem się na wiec obywatelski, gdzie przemawiali : Grabiński, Skoczylas i Marsalski (ten ostatni doskonale drwił z cesarza ), po czem uczestnicy wiecu udali się pod pomnik, gdzie wielotysięczne tłumy były już zgromadzone. Śpiewano hymny patryjotyczne, wygłaszano mowy poczym rozległ się jednogłośny okrzyk „ Pod hotel Krakowski!”.
Tam bowiem miała ucztować Targowica.
Manifestacja miała się odbyć spokojnie. Tymczasem banda baciarzy uderzyła z pałkami i kamieniami na drzwi wchodowe hotelu. Na próżno usiłowali ich odpędzić akademicy. Nadeszło wojsko. Plutony z nagimi szablami kolejno uderzały na bezbronnych manifestantów. Chaos powstał straszny. Ludzie w popłochu uciekali ulicą a wojsko za nimi.
Tymczasem akademikom i studentom udało się uformować i ruszyć na przód. I wtedy komisarz policji zakomenderował „ognia!!” – oczywista tylko na postrach, chociaż sam strzelił ostrym nabojem. Powstała znowu panika. Ja stanąłem w najbezpieczniejszym miejscu koło wachmistrza i widziałem jak znów wszystko w gęstej mgle tonęło.
W odpowiedzi na salwę, strzelił wachmistrz legionowy z karabinu. Wmieszali się wtedy Prusacy i zaczęli kolejno strzelać w tłum. Co się stało dowiedziałem się potem. Wtedy dokładnie sobie z tego sprawy nie zdawałem chociaż stałem o 20 kroków od miejsca wypadku. – Nie wiedząc nic o ofiarach, poszedłem z manifestantami dalej i wróciwszy pod pomnik poszedłem do domu.
Dziś rano dowiedziałem się na nabożeństwie szkolnym iż ofiarami strzałów oprócz rannych są Czesław z trzeciej klasy i Wodnicki Henryk – brat mego kolegi. Z początku nie chciałem wierzyć własnym uszom, tak byłem zdumiony. Podczas nabożeństwa myślałem tylko o tym. Gdy się skończyła msza, wtedy zaintonowaliśmy „Z dymem pożarów”, po czem „Rotę”. Na końcu krzyknął ktoś „hańba Friedbergowi” (Friedberg bowiem był w ratuszu. ) Dyrektor prosił tedy, byśmy się zachowali spokojnie i że on tak myśli jak my, powiadał i puścił nas do domu. Spotkałem na drodze Wodnickiego Kazimierza i tan mi oznajmił, że brat żyje jeszcze, ale jest w stanie beznadziejnym. Wyobrażam sobie całą tą tragedię. Ojciec jest w ratuszu, syn manifestuje przeciw temu i pada od kuli obrońcy idei ojca i prusaków.
Po południu zmówiliśmy się kilku z naszej klasy by na następny dzień urządzić strajk szkolny, jako symbol żałoby.

Poniedziałek 4 lutego 1918r,
Wstałem wcześnie i udałem się pod gimnazjum gdzie było już kilku moich kolegów. Poradziłem, żeby ustawić placówki na rogach ulicy, bo inaczej będą się zbierać gromady studentów pod gimnazjum, co może udaremnić plan, zwłaszcza że dyrektor może interweniować. Stanąłem więc sam na placu Halickim i odsyłałem wszystkich do domu.
Strajk się udał, nikt nie wszedł do gimnazjum i dyrektor chcąc – nie chcąc musiał uledz konieczności. Tymczasem wieść o strajku obiegła szybko inne gimnazja. W tej chwili wypuszczono realną szkołę, strajkowało bowiem to gimnazjum. Poszliśmy tedy pod te gimnazja, które jeszcze ni uwolniono i przez delegacje domagaliśmy się uwolnienia
Wszystko poszło dobrze. Niedługo kilkutysięczny pochód ze studentów złożony ruszył pod pomnik. Tam odśpiewano pieśni patriotyczne. Zarządzono żałobę na dwa dni aż do czasu pogrzebu. Potem spokojnie wszyscy rozeszli się do domu. (Gimnazja żeńskie strajkowały także.) Tymczasem z inicjatywy mi bliżej nie znanych studentów zwołano na 6-tą godzinę wic studencki do naszego gimnazjum. O oznaczonej porze zgromadziło się wielu, że mała sala wszystkich pomieścić nie mogła. Tu dowiedziałem się, że już wyznaczono delegatów ze wszystkich gimnazjów.(Jak to się stało nie wiem.) Z naszego gimnazjum byli : Gluziński, Grabowski, Jarzyna, Zapione. Były też delegatki żeńskich szkół – także samozwańcze. Dosyć , że uchwalono ogólną żałobę i milicję w celu utrzymania porządku w mieście. – Nagle podniesionym głosem przemówił Żyd –Grossmann, że studenci padli ofiarą intryg akademickich. Polała się krew dla partyjnych zachcianek etc. To wywołało szaloną burzę.
Rozległy się okrzyki „Precz ze zdrajcą Żydem !, za drzwi z nim”. Co powiedziano , zamieniono w czyn. Wkrótce Grossmann mocno poturbowany znalazł się daleko za drzwiami.
Przystąpiono nad tą sprawą do porządku dziennego. – Tymczasem przyszedł nagle jakiś profesor i oznajmił nam, że policja jest o wiecu powiadomiona. Zostały wysłane kompanie wojska z ostrymi nabojami, która w razie najmniejszej zawieruchy ma użyć broni.
Radził więc by pojedynczo, bocznymi drzwiami wyszli wszyscy cicho i niepostrzeżenie.
Tak się stało. Na ulicy zobaczyłem dwuszereg wojska z bronią w pogotowiu, przed frontem naszego gimnazjum. Oprócz tego w bramach chowały się silne oddziały. Zwłaszcza mocno był „Soldatenheim” pruski obsadzony. Poszedłem teraz na zgromadzenie P.O.W. do szewca na ul Pańskiej, gdzie zostały wypadki ostatnie dokładnie opisane. Potem udałem się do domu.
Na ulicach stały gęste oddziały wojska. Ulica Kopernika była zamknięta tak ,ze musiałem daleko okrążać.

Wtorek 5 lutego 1918r,
Dziś rano było zgromadzenie delegacji gimnazjów. Nie podobało mi się, że samozwańczy
Delegaci innych do obrad nie dopuszczali. Potem przenieśli się delegaci do domu akademickiego gdzie dalej radzono w porozumieniu z akademikami. Miano wybrać trzech przedstawicieli gimnazjów jako delegatów na posiedzenie akademickie. Zostali gnasi-wybrani studenci całkiem mi nie znani. Z naszego gimnazjum nikt. Radzono dalej nad milicją i stronami technicznymi pochodu. Obradom przewodniczył akademik Maszalski, który mi się bardzo podobał, jak umiał doskonale pojąć każdą sytuację. Po południu byłem przez pewien czas koło kaplicy Boimów poczem zająłem się sprawą werbunku ochotników do straży obywatelskiej. Nachodziłem się tak, iż już nóg prawie nie czułem .

Środa 6 lutego 1918r,
Dziś rano zgromadzili się wszyscy w gimnazjum w Sali fizyki, gdzie dyrektor informował w sprawie pogrzebu i zachęcał do porządku. Potem wszyscy poszli do domu. Udałem się najpierw do domu akademickiego w sprawie milicji studenckiej. Przekonałem się jednak, że tam nie ma po co należeć. Sprawa dostała się w niekompetentne ręce. Do milicji może należeć każdy, kto posiada 2 korony. Albowiem tyle właśnie kosztuje odznaka, którą każdy bezkarnie kupić sobie może. Wiele rzeczy mi się też nie podobało, tak że koniec końcem obmyłem ręce od wszystkiego i postanowiłem iść zaraz razem z gimnazjum, o porządek pochodu nie dbać. (Za wielu bowiem o to dbało.)
O 10-tej poszedłem do katedry na mszę żałobną za duszę Czerkasa. Na końcu była odśpiewana Rota z końcową, dorobioną, układaną zwrotką.
O kwadrans na drugą byłem w gimnazjum. Z 7-mej i 8-mej klasy było zaledwie kilku. Wszyscy inni byli koniecznie potrzebni przy milicji. Żydów też nie było, ponieważ się obrazili za usunięcie ich z milicji. Tak że nasze gimnazjum wcale a wcale w komplecie nie było. Zabrałem się do uporządkowania czwórek. Potem przeszliśmy pod katedrę, gdzie już były tłumy zebrane. Pogrzeb był wspaniały. Wszystkie szkoły z gronami profesorskimi szły na przedzie. Potem całe falangi wieńców od kilkudziesięciu towarzystw i instytucji. Potem akademicy. Potem liczne duchowieństwo z rodzinami na czele (arcybiskupów nie było), potem trumna niesiona przez kolegów zmarłego na zamieszkach i potem nieprzeliczone tłumy ludności. Mówią że udział w pogrzebie brało około 100 tysięcy ludzi. Pogrzeb szedł na cmentarz dwie i pół godziny. Wszędzie na trotuarach stały gęste szpalery widzów. Wszyscy Prusacy i wojsko austryjackie miało koszarniaka. Więc pogrzeb odbył się bez wszelkich ekscesów. Na cmentarzu Janowskim czekały już nieprzejrzane tłumy ludności. Głowa koło głowy. Wszystko to we mgle wieczornej majestatycznie wyglądało. Na cmentarzu grała muzyka olejowców i śpiewali księża, śpiewali studenci, były także mowy. Na końcu wszyscy uczestnicy odśpiewali Rotę i ruszyli do domu. Tak skończył się ten olbrzymi pogrzeb manifestacyjny, który zapisał się złotymi głoskami w dziejach Lwowa.
Wszędzie były rozruchy głodowe. Lwów chociaż głód cierpi – tego nie urządzał. A gdy został dotknięty w swych uczuciach narodowych, głośno i potężnie wykazał, że polskim jest i nim być nie przestanie. Manifestacja powyższa Lwowa godna jest by porównać ją razem z pogrzebem 5-ciu poległych w Warszawie w 1861 roku.

Piątek 8 lutego 1918r,
Od wczoraj jest już nauka z powrotem. Wszystko wraca fizycznie do dawnego trybu. Tylko stosunek duchowy między profesorami a nami się zmienił. Widzą bowiem żeśmy wcale się na nich nie oglądając ani ich o pozwolenie nie prosząc poszli na manifestację a potem energicznie przeprowadzali niebywale solidarny strajk szkolny. Powaga grona runęła tedy.
Na wiecu studenckim przeszył dyrektor profesora Janotę z zapytaniem „Co panowie uradzili? Czy nauka nadal ma być przerwana ? Czy ma w takim razie dać stosowne polecenia ?” – Niebywałe w dziejach szkolnych. – Niedługo jednak spamiętali się profesorowie i podnieśli swą powagę przez zsolidaryzowanie się z ruchem młodzieży. To uratowało sytuację. – W każdym razie widzą i rozumieją że nie jesteśmy wołami i w razie czego postąpić umiemy niezależnie i jak należy. – Dziś Friedberg miał godzinę. Uradziliśmy przed tem umorzyć sprawę usunięcia go , z rozmaitych względów. Friedberg jednak miał tremę. Blady wszedł do klasy . Ręka mu się trzęsła gdy wieszał płaszcz na kołku. Widać nie czyste miał sumienie. Postanowił jednak sprawę załagodzić, owinąć w bawełnę i piękne słowa i wybrnąć cało z awantury. Nastąpiło półgodzinne expose polityczne, w którym czuć było , że się chce uniewinnić lecz że mimo to swych przekonań całkowicie się nie pozbył. Następnie wykładał o sejmie 4-letnim, co mu dało sposobność do zrobienia licznych aluzji do obecnej pory. Aluzje te były jednak niestety jeszcze mocno aktywne stańczykowsko- konserwatywne.
Potem pytał się nas czy mamy czas by mógł przed klasyfikacją wypytać z przedmiotu.
Odpowiedzieliśmy jednogłośnie, że nie mamy czasu i ochoty po temu i nad tą sprawą przeszliśmy do porządku dziennego. Naciągniętą i mocno nie naturalną godzinę przerwał ostatecznie dzwonek po czem razem wszyscy spokojnie i bez ekscesów opuścili budynek szkolny. Miałem jeszcze dziś jedną przykrą sprawę. Oprócz kilku przyjaciół i wielu obojętnych mam w klasie i wrogów, którzy zawsze mi na złość robią i o ile mogą, dołki pode mną kopią. Kiedyś tu wyszedłem ze szkoły bo mnie głowa bolała. Usprawiedliwiłem się Roszce a ten w dzienniku napisał „Wyszedł chory” . To nie podobało się panom : Grabowskiemu, Skulskiemu i Bażantowi uznali za słuszne dać 3 znaki zapytania i 3 wykrzykniki po tym dopisku. – Roszko, gdy to przeczytał nie wiedział co o tym sądzić . Myślał zrazu , że to któryś profesor mi się przysłużył. Potem kwestia się rozjaśniła , że zrobił to któryś z kolegów. Mimo nawoływań Roszki, ani jeden z winowajców nie miał czoła zgłosić się chociaż cała klasa o nich wiedziała. Ostatecznie dopisek został zmazany a panowie Grabowscy et consortes poniżyli się w opinii klasy na honorze. Tak skończył się nie pierwszy i nie ostatni wypadek robienia mi na złość.

Wtorek 12 lutego 1918r,
Zostałem przyjęty do 30 punktu artylerii ciężkiej, który przebywa w Nimlau. Z początku nie mogłem znaleźć tej miejscowośći na mapie. Dopiero po dokładnym badaniu szczegółowej mapy Moraw znalazłem Nimlau kolo Otomusi. Jest to widocznie bardzo nędzna dziura. Tak że mam więc In spe miejsce pobytu. Informowałem się w tej sprawie i dowiedziałem się, że ma tam być wcale dobrze. Dobry wikt, dobre stosunki i dobra szkoła. Chciałbym, żeby te informacje się sprawdziły. – Miałem z początku pójść do 43 pułku w Zitomierzycach, ale ten plan się nie udał. Myślałem też, że będę przebywał w Heshuarker nad jeziorem Błotnem.
Te zamiary a raczej przypuszczenia spełzły oczywiście na niczym. Wolałbym przy prawdzie ze względów estetycznych przebywać w tamtych miejscowościach, ale się nie zmuszę, bo są inne względy, które przemawiają za lepszością Nimlau. Mianowicie Nimlau jest nie daleko polskiej granicy. Więc w razie czego mógłbym konno w dzień być w Krakowie. To są względy bardzo ważne z powodu obecnej sytuacji. A sytuacja jest bardzo naprężona. Wczoraj jak grom przyszła wiadomość o nowym rozbiorze Polski. – Chełmszczyznę i powiat przyległy, iście polski wcielono do Ukrainy. Było to bez najmniejszej wiedzy lub współudziału Polaków, których do rokowań pokojowych nie przepuszczono. Coś to jest strasznego, o ile by się ten rozbiór urzeczywistnił. Sadzę iż odpowiednie czynniki będą odpowiednio reagować. Tylko te czynniki (Koło Polskie) są bardzo ociężałe , że się tak tylko wyrażę. Powinno się sprawę postawić na ostrzu miecza : „Być albo nie być”. Jeżeli więc przedstawiciele Polski nie staną bardzo energicznie w tej sprawie, to zdaje się, że struna naprężona pęknie i społeczeństwo samo zabierze głos. Prowadziło by to wprost do postania, które miało by szanse powodzenia o ile by się Muśnicki skonsolidował z Moskalami przeciw Niemcom i Ukrainie. Horoskopy te są bardzo problematyczne ze względu na chaos rosyjski. Ale chwile brzemienne w następstwa się zbliżają. Teraz każdy dzień waży więcej na szali wypadków niż całe ubiegłe miesiące.

Środa 13 lutego 1918r,
Jak przypuszczałem chmury się zbierają. Już prawie społeczeństwo polskie się skonsolidowało. Tak straszny rozdział jaki był 2-go lutego znika. Wszyscy energicznie występują przeciw wołającemu o pomstę do nieba bezprawiu. – Wczoraj na prawie n.-deckim zgromadzeniu Śliwińskiego, taki lojalista jak Rutowski był prezesem. Na tym wiecu niestety nie byłem, ale szczegółowo znam bieg wypadków z gazet i ze słyszenia. Oczywiście jest to dopiero przygrywka. Bieg wypadków idzie w szalonym pędzie. Zapowiada się ogólny strajk, to znaczy nie tylko szkół, lecz wszystkich zakładów i instytucji. Złożenie rang i honorów jest w planie. Stadnicki wczoraj dał początek. Złożył godność tajnego radcy i order Leopolda.
Dymisje sypią i posypią się , zdaje się jak z rękawa. Austrio-Polska polityka wzięła w łeb. Już teraz chyba nikt nie zechce widzieć Karola na tronie polskim. Cała polityka aktywno-konserwatywna straciła grunt pod nogami. –Dziś idą na wiec obywatelski Stabińskiego.
Sądzę że będzie o jeden przynajmniej stopień stał wyżej od wczorajszego…
P.S. Zdaje mi się, że moja służba w wojsku austryjacki także w łeb wzięła.

Czwartek 14 lutego 1918r,
Wczoraj wieczorem poszedłem na wiec Stabińskiego. Ludzi było tak dużo iż mała sala pomieścić ani trzeciej części nie mogła. Chociaż stano głowa przy głowie, ramię przy ramieniu, choć okna nawet były zajęte. To też tłum ludzi stał w salach bocznych, w przedsionku, sieni aż na ulicę. Reszta poszła do Sali Sokoła. Towarzystwo mieszane.
Byli robotnicy i arystokracja, pasywiści i aktywiści, mężczyźni i kobiety, starcy i młodzież.
Wszyscy stali stłoczeni oczekując na Głąbińskigo. Gdy wszedł na estradę, zerwały się długotrwałe oklaski i wiwaty. Trwało to kilka minut. Gdy się nareszcie uciszono zaprosił Głąbiński księcia Witolda Czartoryskiego na prezesa zebrania. Poczem zaczął opisywać obecne położenie. Mówił nie jak trybun ludu, nie jak socjalista z planu Gosiewskiego, lecz jak profesor do słuchaczy, jak dyplomata. Powoli z rozwagą nie zapalając się, zimno wyjaśniał sprawę. Mówił o perfidii rządu o złodziejskich sprawkach Czernina o bezprawiu.
-Mówił mniej więcej w ten sens : Ci co sztandar anty-austryjacki trzymali od początku wojny, mimo burzy, mimo że ich połowie groziło niebezpieczeństwo ci są jedynie kompetentni rządzić teraz i dowodzić sprawą polską. – Tu zaczął sobie przedrwiwać z panów „targowicy 2-go lutego”, a cała sala krzyknęła „Hańba im”. Był to o ile mi się zdaje krzyk nie polityczny.
Chociaż sprawiedliwie władza należy się teraz n.decji. , to jednak nie potrzeba tego trąbić.
Nie wolno wtedy gdy chodzi o tak długo oczekiwaną konsolidację stronnictw, drażnić w ten sposób panów z przeciwnego obozu, na których nam zależy. Trzeba wszystko przebaczyć, złączyć się i wspólnymi siłami dążyć do jednego celu. Trzeba pokazać moc, jedność,energię i siłę. Upadła nasza sprawa, rozdarto na nowo Polskę, bo się jej nie bano, gdy co jednostka to inna polityka, gdy rozkład jest wewnątrz społeczeństwa. Gdybyśmy jeden sztandar trzymali od początku, nie było by dziś Niemców w Warszawie. Teraz więc gdy oślepiałe, zaśniedziałe C.K. mamuty rządowe choć na chwilę przewidziały, gdy im sama moc opozycji nieco bielma z oczu zdarła , trzeba tych ambitnych służalców przyjąć z rozwartymi rękoma i zedrzeć im do reszty bielmo i pchnąć ku wyższym celom. Przez śmiech i szyderstwo tego się nie dokona.
Był więc to błąd p. Głąbińskiego.
PO nim przemawiał Skarbek. Ten w mowie ciętrzy i energiczniejszy, w kilku słowach podniósł o całą skalę atmosferę. Gdy wreszcie odczytał rezolucję w formie przysięgi, wszyscy z namaszczeniem podnieśli dwa palce do góry i przysięgali bronić nie przedawnionych praw Polski. Potem przemawiał przedstawiciel kolejarzy. Twierdził, że ruch warsztatowy ustanie w zapowiedziany dzień protestu. Ruch jednak pociągów nie ustanie.
Będzie to bowiem krok ostateczny, ostatni atut. Nie wiem jeszcze czy będzie tak rzeczywiście? – Być może. W każdym razie kolejarz jeżeli był rozsądny tak czy tak musiał to powiedzieć by zmylić czujność rządu. Pięć dni na przód przerwania ruchu kolejowego się nie zapowiada. Potem przemawiał jakiś rewolucjonista( nie pomnę nazwiska) . Zaczął mowę tak : „Quo us que tandem tandem Austria et Germania abutere paterina nostra”. I dalej mówił jak trybun ludu a z twardego słowa czuć było posiew do ruchu oręża. – To podobało się ogólnie. Dolewano oliwy do ognia przez oklaski i radykalne wykrzykniki. –Gdy mówił coś o Karolu krzyknąłem na całą salę „Łotr”. Przyznam się, że mój wykrzyknik był najśmielszy.
Jeszcze przemawiało dwóch mówców, wreszcie wiec się skończył.
Wodnicki, który był ze mną , bardzo mi dziękował żem go namówił na to zebranie.
Poszedłem następnie do domu, gzie zdawałem relację rodzinie i stoczyłem z Ojcem dysputę o ordery. Nalegałem by Ojciec dał przykład innym urzędnikom i złożyli ordery. Ojciec nie chciał , patrząc na sprawę ze względów materialnych. Ja patrzyłem ze względów duchowych i nie zrozumieliśmy się i nie zgodzili.

Piątek 15 lutego 1918r,
Wczoraj było radykalne niszczenie portretów cesarza w szkole. To co przed rokiem chciałem przeprowadzić, dopiero teraz się udało. Zdjęto portret, podstawiono pod ścianę i zaczęto kopać. Szkło prysło w kawałki, został obraz, rozdarto ramy w kawały i spalono wszystko doszczętnie. Poczem na miejscu ś.p.! portretu zawieszono „Hołd Pruski”.
Dziś było rozdanie świadectw półrocznych. Szedłem po to całkiem obojętnie. Nawet nie byłem łaskaw rzucić okiem na świadectwo, lecz po prostu demonstracyjnie włożyłem do kieszeni. Dopiero na wezwanie kolegów dowiedziałem się że ma dwa „dobre” a reszta „bardzo dobre”. Nawet nie spodziewałem się przynajmniej pilności czegoś podobnego.

Sobota 16 lutego 1918r,
Dzisiaj spalono dwa dalsze portrety cesarskie, przy wtórze chóru „Reginem acternaum…”.
Nastrój w szkole jest podniosły i napięty. Dziś dyrektor sam ogłosił ex cathedra strajk jako protest przeciw gwałtowi mocarstw zaborczych. –Sprawa żydowska jest drażliwa. Całe zjednoczenie wzięło w łeb wskutek antysemickiego stosunku młodzieży polskiej.
Schupper strasznie rozżalony na ten kierunek, skarżył mi się na „Ożydzenie” ( Nową broszurę antysemicką rozrzuconą w wielkiej ilości egzemplarzy po mieście, oraz na kartkę przedstawiającą szyderczo orła polsko-żydowskiego. ) Powiedziałem mu, że wprawdzie wyboru chwili nie pochwalam, jednak z tym kierunkiem się zgadzam, jako odpowiadającym moim zapatrywaniom. Mówił mi Schupper, że to jest woda na młyn Ukraińców, bo Żydzi (tak zasymilowani) się z nimi łączą. Powiedziałem mu, że to dobrze , że się do tego przyznaje, bo będziemy wiedzieli z kim mamy do czynienia. Zresztą Ukraińcy mają teraz otwarte pole do kolonizacji nie tak przychylnej Ukrainy. Wszak mają tam już swoich ministrów, swoje pieniądze. Życzymy tedy Żydom szczęśliwej i rychłej podróży.

Niedziela 17 lutego 1918 r,
Właśnie wróciłem z miasta z dobrymi nowinami. Poszedłem na plac musztry P.O.W. by wziąć urlop nieograniczony z powodu poboru do armii austryjackiej. Żal mi było w tej właśnie chwili występować, kiedy organizacja zbliża się do wytkniętego celu. Porobiono też wiele innowacji. Mnóstwo nowych ludzi wstąpiło w szeregi. Zbrojenie postępuje na przód.
Przeważna część członków posiada broń. Może być że rychło jej spróbować będą musieli.
Otóż dowiedziałem się, że 2-gi i 3-ci pułk legionów z komendantami Hallerem i Żagórskim oraz bat. Kawalerii przeszły przez front i wyruszyły do armii Muśnickiego. Złączyły się z legionistami pułki austryjackie i polskie i 1-szym bat. Kraków. Tak że według tej wiadomości 16 tysięcy ludzi ruszyło na północ do Muśnickiego. – Jest to bardzo radosna nowina. Żeby też i inni ten czyn naśladowali!
Słyszałem też , że jeden batalion polski na froncie włoskim się zbuntował. Wiadomość tą
nie sprawdzono jeszcze. Trzecia nowina jest, że Niemcy na froncie wschodnim przerwali rozejm i ruszyli na przód. Jest to bardzo znamienne, bo jeżeli się natkną na armię Muśnickiego, w kraju zapewne wybuchnie powstanie.

Wtorek 19 lutego 1918r,
Wczoraj była olbrzymia manifestacja narodowa, jako protest przeciw nowemu rozbiorowi Polski. Nie będę tego opisywał dokładnie bonie jestem w stanie. Powiem tylko ogólnie, że takiej manifestacji może jeszcze nie widziałem. Przeszło sto tysięcy ludzi brało w niej udział.
I to tak magnaci jak i robotnicy. Tłumy nie przebrane ludzi zalewały wszystkie ulice rynku, pomnika Mickiewicza, teatru, -aż pod sejm. Na każdych mównicach mnóstwo mówców w płomiennych mowach wyjawiało gwałt rządu austryjackiego… - Manifestacja trwała do godziny trzeciej. Pełniłem w niej funkcję milicjanta. Milicja ta i służba obywatelska przyczyniły się nie mało, że wszystko odbyło się bez zarzutu i rozlewu krwi. Konsulatu niemieckiego pilnowała straż obywatelska. Jej też zawdzięcza swą całość.
Wieczorem poszedłem do kasyna nadebranie obywatelskie i pogadankę o sprawach obecnych.
Mówił Popiel. Romer – pięknie, jak zwykle. Potem szalonym patosem pan Mereżczyński (czy jak on się nazywa?). Wróciłem późno do domu i wszedłem właśnie na ostrą dysputę między Kazikiem a Ojcem, która z moim przybyciem się urwała. Kazik nie chciał mi wyjaśnić powodu sprzeczki. Dopiero dziś rano dowiedziałem się o wszystkim. Wczoraj gdym był w kasynie, przyszedł Grabowski i nie zastał mnie oczywiście w domu. Powiedział tedy memu bratu, bym był rano o 7-mej na dworcu, bo trzeba pomódz Mostowskiemu, który miał uciec z Bolechowa. Brat powiedział to Ojcu , a ojciec sądząc, że tu chodzi o jakieś zbrojne odbijanie, kazał bratu milczeć i sam mi to powiedział dopiero dziś rano oświadczając przy tym kategorycznie, że mi zakazuje w życiu politycznym brać udział. Byłem zły dowiedziawszy się o 8-mej, że mam być o 7-mej na dworcu i nic na to nie odpowiedziałem. W duszy zaś pomyślałem, że w tym wypadku do zakazu Ojca się zastosować nie mogę, gdyż by to było „contra naturam”. Raz już wciągnięty w wir życia politycznego, musiał bym porzucić wszystkie plany i marzenia i zwichnąć sobie przyszłość. Do tego nie jestem zdolny.
Poszedłem do szkoły i o 11-tej na wezwanie Bańkowskiego wyjechałem z Gluzińskim na dworzec. Wyprawa jednak spełzła na niczym, bo ani jednym, ani drugim pociągiem Mostowski nie przyjechał jest bowiem internowany.

Czwartek 21 lutego 1918r,
Nadeszła pogłoska, że legioniści, którzy przeszli przez front , mieli być otoczeni przez Moskali, wzięci do niewoli i wydani Austryjakom. Było by to straszne. Druga sprawa jest taka, iż przecież sądzę, że w krótkim czasie powstanie wybuchnie. Niemcy sobie za wiele w Królestwie pozwalają. Dzieje ostatnich dni są tak jaskrawe, że dziwiłbym się gdyby społeczeństwo dalej pod jarzmem siedzieć chciało. We Lwowie policja miała wpaść na trop P.O.W. Przyszedł rozkaz, żeby być na wszystko przygotowanym.

Piątek 1 marca 1918 r,
Pogłoska o legionistach się nie sprawdziła. Po ostatnim wybuchu narodowego uczucia, trochę
przycichło. Toczą się teraz obrady polityczne w Kole polskim. Na razie trwa jeszcze w opozycji ostrej. Czy długo to potrwa zależy od stałości i prawdziwości uczuć u konserwatystów. Co do zbrojnego protestu to zdaje mi się iż to jest odłożone na ostatnią chwilę jako ostatni atut. Czytałem odezwę przestrzegającą przed tym nie przygotowanym ruchem, który wyszedł by na korzyść Niemcom, bo nie jesteśmy na razie przygotowani a kraj jest obecnie wojskiem zalany. Dogodniejsza była by chwila, gdy front się jeszcze dalej na wschód posunie. Wprawdzie to przyniosło by Niemcom korzyści materialne, ale mogły by się powtórzyć analogiczne wypadki do roku 1812, z tą wielką różnicą, że odwrót przez Polskę byłby odwrotem Olbrachta w lasy Bukowińskich. Z Muśnickim jest nie wyraźnie. Pojawiły się pogłoski jakoby się on z Niemcami układał, co było by oczywistą klęską dla nas. Ale sądzę, że duch chwili dostanie się też do armii Muśnickiego i ten krok wodza spotkałby się z opozycją podwładnych.
U nas we Lwowie na razie przycichło. Manifestacji głośnych ani wieców nie ma, natomiast postępuje naprzód cicha praca organizacyjna. Nasze P.O.N. zyskało dwa razy tyle członków.
Mamy już w każdym gimnazjum delegata, który ma zakładać analogiczne odrębne koła.
W ten sposób ruch zorganizowany tylko w III-cim gimnazjum przeniesie się do wszystkich szkół średnich. Co do ruskiej manifestacji zapowiedzianej na 3-go marca, to zajmujemy stanowisko bierne i ignorujące. Mój projekt zwołania wiecu w tej sprawie i sprawie rezolucji zakopiańskich nie przeszedł ze względu na to iż mogło by się wydawać , iż to jest rzekomo antyagitacja przeciw manifestacji.
Do gimnazjum chodzę tylko na wykłady literatury polskiej i matematyki. Ale i to już sobie daruję i w przyszłym tygodniu zupełnie nie będę chodził. Matura ma być w piątek. Wezwania z wojska jeszcze nie dostałem i z dnia na dzień go oczekuję. Jest jeszcze możliwość, że mnie przypadkiem uznają za nie zdolnego przy asenterunku dobrowolnym.
W takim razie moje aspiracje do artylerii obróciły by się w niwecz. A mam już sprawiony mundur z odznakami artylerzyckimi. Brakuje mi tylko pas i szabla a mógł bym już bić pokłony C.K.-p. oficerom na ulicy.

Czwartek 7 marca 1918r,
Dziś rano o 9-tej poszedłem do asenterunku dobrowolnego w komendzie uzupełniającej.
Miałem trochę tremę, żeby mnie nie uznali za nie zdolnego. No ale wszystko dość dobrze poszło. Następnie była przysięga w języku niemieckim. Kapitan odczytujący rotę zobaczył, że jestem uśmiechnięty szyderczo i nic nie gadam i zgromił mnie okiem i aż do końca patrzył tylko na mnie, tak że byłem zmuszony udawać że mówię. W końcu kazano nam się zgłosić
15-go marca we Lwowie przy ul. Ochronek 14. Nie byłem z tego zadowolony, bo chciałem
osobno pojechać do Nimlau. Ale może mi się uda to przeprowadzić.

Piątek 8 marca 1918r,
Dziś przyszła jak grom wiadomość, że targowica znów haniebnie zadziałała. Na wniosek Grossa uchwalono w Kole polskim wstrzymanie się od głosowania. A to wskutek obiecanek cesarza. Oczywiście prowizorium wskutek tego przeszło. I znowu będą sobie kpić z Polaków, że są bezsilni. Zdaje się, że solidarność Koła będzie zupełnie złamana.
Socjal-demokraci już wystąpili z Koła. Solecy i molowy pójdą w ich ślady. Tak więc spalił się na panewce zapał panów z „konserwy”, którzy jeszcze nie dawno wrzeszczeli na ulicach Krakowa „precz z Austrią”. Pokazało się już namacalnie, że na tych sprzedawczyków już liczyć nie można. Trzeba już ich wyciągać poza nawias polityki polskiej. Władza Koła runęła w proch. Już teraz nikt chyba w narodzie jej uznawać nie będzie. Jeśli tak – to cóż będzie dalej? Społeczeństwo samo na siebie liczyć musi. A w jaki sposób to się okaże.
Oczywiście nie w sposób pokojowo-parlamentarny. Targowica może nie przypuszcza jak wielkie nieszczęście wskutek jej wystąpienia może ma Polskę spalić. Mówię nieszczęście, bo
rewolucja nie ma widoków powodzenia wskutek obecnej sytuacji. We Wiedniu utworzono już osobną centralę dla zwalczania rewolucji w Galicji. Kraj jest przez obce wojska zalany. Korpus polski w Rosji ukazał się słabym. Muśnicki złączył się z Niemcami i ma zaledwie
40 tysięcy ludzi. Inne oddziały mają jeszcze mniej, tak iż można liczyć na 100 tysięcy i to nie w jednej grupie tylko porozdzielanych. Rosja przyjęła warunki pokojowe i do spraw polskich się mieszać nie będzie. Niemcy obszary w ostatniej ofensywie okupowane opuszczą tak, że nadzieja utopienia w nich znacznej części armii niemieckiej znikła. Owszem, armia ta będzie teraz służyła jako straż bezpieczeństwa w Polsce. Rumunia też przyjęła warunki.
Jednym słowem położenie gorsze być nie może. I w takiej to chwili solidarność Polaków „znowu” się łamie.

Sobota 9 marca1918r’
Wczoraj o 4-tej po południu udałem się do gimnazjum na maturę. Zdawali ze mną także : Bachman, Galatrer, Zoobre, Mandschein, Orange, Urban i Strzelecki. Było nas więc liczebnie dosyć. Po krótkiej konferencji profesorów zostaliśmy wezwani do środka. Siedzieli tam wszyscy profesorowie dookoła stołu. Maurer z uśmieszkiem i tajemniczą miną!
Wtedy wstał dyrektor i powiedział że „ ponieważ komisja jest przekonana, że Popowicz i Orange doskonale są przygotowani tedy ich w ogóle od pytań zwalnia. –Na tym polegała cała moja matura. Wyszedłem z głupim uczuciem.
Dziś poszedłem jeszcze raz do gimnazjum po papiery. Następnie udałem się do Dworzaka, który uciekł z transportu internowanych i siedzi we Lwowie. Był mianowicie w pułku artylerii zagórskiego, który się o dwie godziny spóźnił. W czasie małego zamieszania udało się Dworzakowi uciec do stajni a potem wreszcie do Lwowa. Tak więc z całej tej wyprawy legionowej tylko Hartander nie ocalał , bo jest internowany.
14.01.2014 22:32
N I E M L A U – Poniedziałek 18 marca 1918r,

Dawno już nie pisałem bo nie miałem czasu. Dopiero dziś mam chwilę wolną. Po krótkich przygotowaniach wyjechałem ze Lwowa o godzinie 7-mej i 45 minut rano. Pociąg był przepełniony , więc przez protekcję dostałem się do ambulansu pocztowego i tak zajechałem do Krakowa. W Krakowie przesiadłem się do ambulansu wiedeńskiego. Uprzejmi wiedeńczycy, których musze nawiasem powiedziawszy całkiem mnie rozumieli przyjęli mnie tam. Do Pizerowa o 4-tej rano. Tu spotkałem się z Rurdotem, z którym razem miałem jechać. Poszliśmy do kolejowej restauracji i tam zaraz zaprzyjaźniłem się z kilkoma studentami polskimi, też artylerzystami In spe. Jeden z nich Żyd, miał jechać z nami
do Ołomuńca. Wydawał mi się antypatyczny. Wreszcie wyjechaliśmy z Pizerowa. Ponieważ był już dzień więc przyglądałem się Morawom. Okolica pusta, równa, nudna. Krajobraz monotonny urozmaicają kominy fabryczne. Razem wziąwszy wszystko produktywne, ale niepiękne. W Ołomuńcu chciałem wziąć fiakra na spółkę . Sprzeciwiał się i ociągał Żyd Lopper, ale wreszcie wsiadł i pojechaliśmy do Niemlau. Drogę, która była ciekawa przerywał Lopper nieustannym narzekaniem że pojechał fiakrem. Niedługo dojechaliśmy do Niemlau i zgłosiliśmy się w kancelarii. Kazano nas zaprowadzić do tenerwerkera. Korowiaka , który miał się nami zająć i wynająć kwatery. Kadra i wszystko jest polskie. Polską mową mogłem się porozumieć ze wszystkimi oficerami – sami Polacy. Wkrótce zaznajomiłem się z jednoroczniakami. Jest siedmiu Polaków, dwóch Czechów i dwóch Niemców. Polacy więc mają kompletną przewagę. Niedługo był raport i ja zameldowałem siebie wszystkich innych Kapitanowi Szpilce, bo byłem jedyny w mundurze. Potem poszliśmy na obiad, który był z trzech dań (rosół, mięso i legumina) i smakował mi bardzo bo byłem zgłodniały. Jednoroczniacy mają osobną knagę. Po obiedzie Korowiak wyrenterował nam kwatery.
Ludność Niemlau niemiecka zamykała jednak wczas drzwi i okna tak że z trudem wielkim zdołaliśmy ja i Rurdot otrzymać możliwe mieszkanie. Uprzejma gospodyni gdy się ją gwałtem zmusiło wnet zajęła się przygotowaniem. Pokój nasz mały lecz ładny i meble porządne. Szafa, dwa łóżka, stół i 5 krzeseł. Niemlau jest typową wioską niemiecką.
Praktyczna trzeba przyznać, ale wcale nie piękna. Domy wyglądają jak kasarnie…
Poszedłem potem na kolację, która składała się z czarnej kawy, której nie mogłem przełknąć i chleba z bryndzą maślaną. I wreszcie udałem się na spoczynek bo zmęczony byłem piekielnie. Chociaż łóżko było kiepskie spałem jak zabity, bo dwa dni oka nie zmrużyłem.
Na drugi dzień rano – to jest 16-go maca zbudziłem się o kwadrans na 7-mą i poszedłem na śniadanie , które składało się z lury-kawy i chleba suchego a ponieważ byłem głodny więc mi bardzo smakowało. Następnie udałem się na miejsce zbiórki pod dom gminny i wyruszyłem na pole ćwiczeń. Jednoroczniacy mają ćwiczenia osobne. Powitał nas porucznik Zieleniewski. Po ćwiczeniach dostaliśmy urlop a raczej czas wolny na popołudnie i całą niedzielę . Czas ten spędziłem częściowo na spacerze. Zaznajomiłem się bliżej z jednoroczniakami Polakami : Rozdoł, Blaszke, Mermon i Rybicki są dobrze nastrojeni politycznie. Lopper jest chytry Żyd, którego trzeba się wystrzegać a Melbechrowskiego można sobie zjednać jedzeniem. Mówiliśmy dużo o polityce, o literaturze i wszystkim i tak czas spędzali. Czesi mówili do nas po czesku i rozumieliśmy się nawzajem. Z Niemcami mówiło się mało.

Środa 20 marca 1918r,
Ubiegłe dnie były całkiem podobne do siebie. Powoli wprawiałem się w życie wojskowe. Ale jeszcze nie potrafię być całkiem correct. Przede wszystkim wymagają bym był „stramm”, ale ja tego nie potrafię. Jeśli mi się nie chce, to bardzo trudno przypuśćmy prężyć się i udawać głupca. Trudno mi chodzić jak koń, wrzeszczeć jak jaskiniowiec. No ale muszę się do tego nagiąć. PO niemiecku nie wiele się tu w Niemlau nauczę, bo gadam prawie wyłącznie po polsku. Tryb życia jest jednostajny. Rano o 7-mej lub 6-tej (zależy od terminu zbiórki) i kawa, potem ćwiczenie do 10-tej. O 11-tej obiad i od pół do drugiej do 4-tej znowu ćwiczenie. O 6-tej wieczorem następuje spacer. Jednoroczniacy tworzą osobny oddział stworzony przez fenerwerków i por. Zieleniewskiego. Zieleniewski dba o nas lecz też wymaga by się ubierać i zachowywać jak na „kandydata na oficera przystało”. Dziś rano wstałem o 5-tej i wyruszyłem z całą załogą Niemlau do strzelnicy odległej o kilkanaście kilometrów. Dano 1500 strzałów ostrych od których aż w uszach trzeszczało. Ja strzeliłem 5 razy. Raz miałem 5, raz 1 –reszta zero. Jak na nie swój karabin dobrze i nie muszę narzekać. Zresztą – jeden fenerwerker dał 20 strzałów i ani razu nie trafił. O 1-szej wróciłem zmęczony do Niemlau. Humor kiepski poprawił obfitszy niż zwykle obiad. Potem udałem się do mojej kwatery.

Niedziela 24 marca 1918r,
Powoli się przyzwyczajam do życia wojskowego. Nie jest tu w Niemlau wcale ostro. Zwłaszcza w ostatnim czasie odkąd por. Zieleniewski odjechał, mam wiele czasu wolnego.
Na jego miejsce przyszedł por. Bruno, który nie wiele dba o jednoroczniaków.
W ogóle widać z twarzy, że mu się wojna znudziła. Jesteśmy więc pozostawieni sami sobie.
Zdarza się, że nie idziemy wcale na ćwiczenia, bo nie ma komendanta. Życie wojskowe tutaj jest głupie i nudne. Niedołęstwo i znudzenie wyziera z każdego kąta. Każdy ma już dosyć wojny. Wczoraj padał deszcz więc była tak zwana szkoła. Poszedłem z innymi do kaserni.
Widziałem pierwszy raz naocznie kasernię. Przede wszystkim przy wejściu uczułem zgnile powietrze. Rzuciłem okiem po sali i ujrzałem wiele tapczanów stojących jeden przy drugim dookoła ścian. W środku stał stół i ławy. Na ławach siedzieli brudni nie umyci żołnierze. Twarze brunatne, czoła pomarszczone. Na każdym obliczu troska i niepokój. Byli tam młodzi i starzy do 45 lat. Straszna to tragedia dla tych ostatnich. Być oderwanym od rodziny, domu i tułać się i poniewierać po obcych krajach, nie wiedząc po co naco i dlaczego?
Więc miał „wykład” najpierw fenerwerker Kabal. Objaśniał w języku polsko-rusko-niemieckim czym się różni granat od szrapnela etc. Często przeplatał swój „wykład” rozmową z superfurerem Bocianem o swych przejściach na froncie. Po półgodzinnej przerwie wystąpił wyładować swą wiedzę Bocian. Teraz w języku ruskim wyłuszczał różnice między szarżami : Ile „Sternów ma pan ”oberszt”, „Derel-marsch-leutnant”. Jak wielki „Orest” ma „najjaśniejszy pan” zapiersiach etc. O 11-tej skończyła się ta pouczająca szkoła, z której skorzystałem o tyle, że poznałem życie kasarniowe.
Dziś w rozkazie była wiadomość nowa. Wszyscy jednoroczniacy mają jutro, to jest w poniedziałek 25 marca pojechać do Ołomuńca do szkoły oficerskiej. Tą wiadomością byłem ucieszony, bo znudziło mi się już Niemlau. Życie tu głupie i niczego się tu nie nauczę. Wprawdzie kadra jest polska, ale ja z tego całkiem nie korzystam a raczej tracę, bo nie mam sposobności nauczyć się dobrze po niemiecku, co mi będzie pewnie w przyszłości bardzo potrzebne. Po wtóre że samo Niemlau jest wstrętną dziurą. Niczego tu nie ma. Miejsce jedyne zbiórki i rozrywki problematycznej jest bufet. No ale ja za taką rozrywkę dziękuję. Na spacer wyjść nigdzie uczciwie nie można. Okolica jest paskudna. Same kominy, domy i fabryki. Wszystko produktywne ale nie estetyczne. Jak cudowna jest wieś polska, choćby uboga w porównaniu do tych żydowskich przedmieść. Bo do tego podobne są tutejsze wioski.
Domy jak kasarnie. Olbrzymia brama wchodowa, mury gładkie. Okna omal że nie kratowane. W pokojach wilgoć. Meble są rzeczywiście wygodne ale wszystko to tandeta.
Mieszkańcy są obrzydliwi. Inaczej ich nazwać nie można. Ubiory mają kuse i podarte.
W ogóle bardziej dbają o wikt niż o ubiór. Kobiety suche, brzydkie i zepsute. Mężczyźni o ile jakich tu spotkać można grubi i o głupim wyrazie twarzy. Dzieci krzywe i obdarte, bawią się specjalną zabawką, której u nas nie widziałem. Podbijają biczykiem rodzaj szpulki. Czy zdrowa ta zabawka ze względu na kurz –to kwestia. Sądzę że racjonalniejszy jest nasz obręcz. Mimo tych wszystkich pseudo-wygód w tutejszych mieszkaniach o ileż więcej chciałbym się znajdować w naszej chacie np. góralskiej. Chałupa mała i drewniana ale ma swój styl. Wnętrze nie sztuczne, lecz proste i piękne. Ściany i pułap z wyheblowanego drewna sosnowego. Sprzęty proste : łóżka , stół, komoda i ławy. Zapach żywicy rozchodzi się wszędzie. W ogóle powietrze usuwa się od porównań. A wieśniacy – ród rosły, krępy i zdrowy. Ubiory wspaniałe. Toż taki chłop jest bogacz w porównaniu do tutejszego szwaba,
bo nosi na sobie według dzisiejszych cen 10 tysięcy. Podczas gdy całe ubranie tutejsze warte jest 200 koron.

Poniedziałek 25 marca 1918r,
Dziś od rana zajęty jestem przygotowaniem do wyjazdu. Z rzeczy tutaj otrzymanych odniosłem do Mundur-Depot tylko derki. Resztę sobie zostawiłem. Już mam wszystko spakowane. Walizka jest porządnie ciężka. O 11-tej mam być u wizyty lekarskiej, a o 4-tej mniej –więcej odjeżdżam.

Ołomuniec- czwartek 2 maja 1918r,
Nie pisałem już blisko półtorej miesiąca do mego dziennika, bo różne były powody.
25 –go marca, wieczorem przyjechałem do Ołomuńca. Zaraz poszedłem do kaserni oddalonej dosyć od dworca. Sam nie wiedziałem, że z przyjazdem do Ołomuńca muszę się pogodzić z myślą, że prawie pół roku tu mieszkać będę. Z początku wydawało mi się to nie możliwym,
w tym mieście nudnym, z dala od swoich tyle czasu przetrwać. Pocieszałem się ciągle nadzieją, że może szkołę oficerską przeniosą do Krakowa. Tymczasem nadeszły inne wieści.
Szkoły nie przeniesiono jak się zdaje z tego powodu, że Kraków jest nie pewny wskutek ciągłych rozruchów. A więc trzeba było siedzieć w kaserni i poddać się pod rygor wojskowy już nie na żarty. Do syta najadłem się życia kasernianego przez te półtora miesiąca (bo dziś mieszkam już prywatnie, więc znów zegar życia zmieniam. ) Co prawda huczno i wesoło było w kaserni w gronie rozbawionych kolegów. Teraz będę żył bardziej cicho i oddam się więcej nauce, czego osiągnąć w kaserni nie mogłem. A życie tam było takie :
Rano o 5-tej przychodziła straż dzienna budzić zaspanych jednoroczniaków. Oczywiście nikomu wstawać się tak wcześnie nie chce, więc każdy klnąc odwracał się na drugi bok, by jeszcze ułowić kilka chwil w tak przyjemnym śnie. Lecz daremne to były usiłowania.
Komendant pokoju 2-go Iwaniuk wrzeszczał na cały głos „auf” i i choć sam nie wstawał, to groził że obleje wodą i ściągnie z łóżka, poda do raportu etc. , tego kto natychmiast na równe nogi nie wstanie. Więc klnąc brzydkimi słowy na czym świat stoi wstawała zaspana wiara ziewając i przeciągając się z łóżka. A byli w pokoju prawie sami Polacy. W ogóle Polaków razem z oddziałem legionu Lwów jest dużo w grupie jedenastej do której ja należę.
Więc słychać było polskie przekleństwa, trywialne bardzo jak przystało na kaserni.
Wnet przy ubieraniu zaczynało się wzajemne naciąganie. Jeden z drugim się kłócił , przedrostków używał nawet przyjaciel największego przyjaciela, by z nim do wieczora cały dzień zgodnie przepędzić. Potem szło się myć. Lawoiru wykwintnego nie było. Stawało się pod wodociąg, zmywało się trochę zimną wodą i na tym koniec. Po dokonaniu tej operacji każdy udawał się na dół do menaży na czarną kawę bez cukru (szklanka 10 halerzy).
Dostawałem z domu cukier i bułkę więc śniadanie mi zupełnie smakowało, choć z zasady czarnej kawy nie znosiłem. Po śniadaniu o 7-mej godzinie była zbiórka „Vergatlerung”.
Wszystkich jednorocznych należących do mojej grupy podzielono na dwa oddziały. Do pierwszego należą konna artyleria i polowa. Do drugiego ciężka i górska. Oba liczą po kilkadziesiąt ludzi. Z początku odbywaliśmy rekruckie wykształcenie i mieliśmy komendantów fenerwerków i zugfuhrerów. Były między nimi rozmaite typy i zg- sf Jazyk (Niemiec) , był najporządniejszy. Mały, śmieszna figurka a wrzeszczał jak pijany. Gardło musiał sobie chyba oliwić ,bo nie zachrypnięty był przez cały czas. W języku niemieckim klął, zmuszał do „sztramowanie się” i sam robiąc się okropnie „sztram”, chciał dowrzeszczeć się złotego paska. Teraz pojechał on do Wiednia po armaty do ćwiczeń i odejdzie zupełnie razem z innymi podoficerami 15-go maja, gdy zacznie się szkoła. Drugi „instruktor” to zg-sf
Iwaniuk. Rusin, chłop dobry tylko strasznie po niemiecku mówiący. Jak zaczął po niemiecku gadać przed frontem to wszyscy głośnym śmiechem wybuchali, co go oczywiście strasznie peszyło i gniewało. Więc choć groził , że „ich zufart packę und schickenzum Herr leutnant”, wiara sobie nic z tego nie robiła, śmiejąc się dalej tak że biedny Iwaniuk speszony rzadko obejmował komendy i robił to tylko wtedy gdy go nikt zastąpić nie mógł.
Trzeci typ austryjackiego podoficera to zg-sf Lazarowicz, Rusin, chłop tęgi brzuchem z mordą strasznie hajdamacką. Ten to jest srogi cham. Jak ktoś coś zbroił w szeregu, lub źle zrobił , odsyłano go do niego by z nim ekstra ćwiczenia zrobił. A kto się już dostał w jego łapy to nie z wesołą miną wracał. Potrafił on do rozpaczy człowieka doprowadzić. Ciągle kazał ćwiczyć ostro a spoczynku nie uznawał. Raz śmiałem się w szeregu, gdy kazano robić „wippen” i za to posłano mnie do niego na „ekstra wippen”. Musiałem tedy giąć kolana z karabinem w rękach do góry podniesionych aż kolana się rozgrzały. Swoją drogą że nie zasłużyłem tym na taką karę , bo stosunkowo się w szeregu całkiem poprawnie zachowywałem, ale ot trafiłem na zły humor fenerwerka Drencinka. Ten jest też Rusin.
Dobry chłop ale trochę głupi
Reszta – inni niczym się nie wyróżniali.

Na powyższym zdaniu z 2 maja 1918r zakończył się dziennik-pamiętnik Zygmunta Popowicza. Jego dalsze losy opisał już po śmierci syna – jego ojciec Jan Popowicz.
Tekst powyższego dziennika-pamiętnika przepisałem z oryginału w styczniu 2012r.
-Andrzej Popowicz , Bielsko-Biała.
16.01.2014 11:37

ŻYCIORYS ZYGMUNTA POPOWICZA.

Zygmunt Popowicz, syn starszego radcy pocztowego Jana i Oktawii z Olszewskich , urodził się we Lwowie 20 stycznia 1900 r. a poległ ,jako żołnierz polski w obronie polskości miasta Lwowa dnia 9 listopada 1918r , biorąc udział w ataku na Sejm z parku Kościuszki. Żył 18 lat.

Popowicz Zygmunt - zdjęcie pośmiertneNiekiedy życie kilkudziesięcioletniego człowieka nie obfituje w tyle znamiennych szczegółów charakteryzujących duszę śp. Zygmunta. Był zawsze mężczyzną. Chociaż bardzo dobrego i czułego serca dla innych. Od dziecka nigdy nie płakał. Jako dwuletnie dziecko włożył raz nie ostrożnie palec między łańcuch i szprychy koła rowerowego, które było w ruchu i prawie zupełnie zmiażdżyło mu palec. Nawet nie jęknął a straszny ból wywołał tylko wyraz wielkiego cierpienie na jego twarzy. W tymże wieku gdy go spotkała pierwsza kara od matki za jakąś swawolę i miał stać w kącie, nie płakał również lecz tylko wyrzekł z goryczą słowa…. „i to moja mamusia, którą kocham nad życie”.
Naukę rozpoczął we Lwowie w szkole Elżbiety i skoro tylko pojął czytanie, korzystał z zapałem z domowej biblioteczki dla dzieci a najwięcej interesowały go dzieje ojczyste, wojny, opisy czynów bohaterskich i już wtedy marzył o lepszej przyszłości ojczyzny.
Na ten temat zawsze z wielkim zapałem debatował z rodzeństwem i przypadkowo lub też przeczuciem wiedziony wypisał jeszcze w roku 1908 na swej notatce te wieszcze słowa :”Polska powstanie w 1917r.” Po ukończeniu szkoły ludowej, uczęszczał we Lwowie do 3-go gimnazjum tylko do 5-tej i 6-tej klasy. Z powodu inwazji rosyjskiej uczęszczał w Nowym Targu, w Białej ( k. Bielska) i w Tarnowie, po czem w marcu 1917 ukończył gimnazjum we Lwowie i złożył maturę z chlubnym postępem.
Jako uczeń gimnazjalny należał do drużyn szkolnych i był bardzo lubiany i ceniony tak przez kolegów jak też i profesorów. Uczył się bardzo dobrze, co zresztą przy nadzwyczajnych jego zdolnościach nie sprawiało mu żadnych trudności a nawet pozostawiało mu dużo wolnego czasu na kształcenie się poza szkolne. W matematyce szczególnie celował i miał też udzielanie drugim posiadanych wiadomości. Garnęli się więc do niego słabsi w tym przedmiocie. Biedniejszym z przyjemnością pomagał zupełnie bezinteresownie. Honoraria brane od lepiej sytuowanych spożytkowywał chcąc ulżyć rodzicom w opłatach lekcji muzyki, którą bardzo lubił i konwersacji języka francuskiego.
Szczególną wagę przywiązywał do wszechstronnego kształcenia się wychodząc z zapatrywania że Polska, którą całą duszą miłował potrzebuje ludzi wykształconych. Czytał więc bardzo dużo i tylko poważne i wybrane dzieła. Literaturę polską z wielkim zainteresowaniem studiował. Próbował własnych sił w tym kierunku a pozostawione satyry na wrogów Polski oraz okolicznościowe wierszyki świadczą o nie poślednich zdolnościach.
W tajemnicy pisał dzienniczek swoich myśli i przeżytych wrażeń. Niżej podanych kilka urywków z tego dzienniczka świadczą jak wielkie horyzonty obejmował jego umysł. Polityka, sprawy społeczne, zagadnienia filozoficzne nie były mu obce i we wszystkich tych sprawach miał wyrobiony własny sąd, który świadczy o religijności, etyce w życiu a szczególnie o nadzwyczajnej miłości ojczyzny. Będąc w klasie 7-mej należał do tajnego związku , wówczas stowarzyszenia ideowej młodzieży, która wypowiedziała walkę wpływom wrogów zaborczych mającym na celu oderwanie Polaków od myśli czysto narodowych
i pragnień dążących do do zjednoczenia niepodległej Polski. Chcąc się uchylić od nie sympatycznego mu obowiązku służenia w armii austryjackiej wstąpił do stowarzyszenia P.O.W. Zabiegi uwolnienia się od służby w wojsku austryjacki niestety nie powiodły się.
W marcu 1918r. wzięto go do wojska austryjackiego a w połowie kwietnia już musiał rozpocząć służbę jako artylerzysta w Ołomuńcu, gdzie do połowy sierpnia uczęszczał do szkoły oficerskiej. Z powodu przeziębienia się zachorował i został na dziesięć miesięcy urlopowany. Korzystając z tego urlopu zapisał się na wydział chemii na \politechnikę we Lwowie i właśnie zabrał się z wielkim zapałem do tych studiów, gdy nastąpiły wypadki listopadowe.
Zaraz pierwszego dnia ruskiej inwazji tj. 1-go listopada jakiś mołojec ruski z karabinem
patrolujący i popisujący się bezmyślną strzelaniną w górę w ulicy Zyblikiewicza wstrzymał przechodzącego tą ulicą śp. Zygmunta, który nosił zwykłą czapeczkę akademicką , kroju maciejówki i bezczelnie, surowo pouczył go, że takiej czapeczki nosić nie wolno. Tą napaść uzbrojonego chłopa zmilczał śp. Zygmunt, wrócił wzburzony do domu i postanowił przez czas inwazji nie wychodzić z domu i w tym celu przyniósł sobie nawet książki, które zamierzał przestudiować. Następnego dnia tj. 2-go listopada rzeczywiście z domu nie wychodził a 3-go listopada już nawet wyjść nie można było gdyż dom w którym śp. Zygmunt u rodziców mieszkał – Kopernika 42b. – znalazł się między placówką polską a ruską, które się wzajemnie ostrzeliwały i taki stan rzeczy pozostał już przez cały czas inwazji ruskiej.
Skoro tylko śp. Zygmunt zorientował się , że zorganizowała się odsiecz Lwowa postanowił razem z bratem Oktawianem wziąć udział w obronie Lwowa. Trudność polegała jednak w wydostaniu się z domu, który jak wspomniano z dwóch stron ostrzeliwano tak, że nikt z tego domu wyjść nie mógł. I tą trudność śp. Zygmunt z bratem pokonali , zeskakując z trzeciego piętra na którym mieszkali na ganek podwórzowy drugiego piętra nad podwórzem sąsiedniego domu skąd już łatwiej wydostali się na ulicę…
Po zgłoszeniu się do wojska polskiego, dwa pierwsze dni spędzili obaj bracia śp. Zygmunt i Oktawian na musztrze a śp. Zygmunt mający za sobą szkołę oficerską został zaraz sekcyjnym.
Trzeci dzień był dniem czynu. O godzinie 4-tej rano wyruszyli z placu Jura ulicą Wickiewicza do ataku na Sejm, który był zajęty przez Rusinów. Poszli po ulicy Zygmuntowskiej i tu część, w której był śp. Zygmunt rozwiązała się w tyralierkę z parku Kościuszki. Niestety Rusini mieli zajęte domy przy ulicy Kraszewskiego i pałac Gotuckowskiego przy ulicy Wickiewicza i z tego powodu tyralierska linia w parku dostała się w krzyżowy ogień . W ataku, który nie osiągnął celu stracono 40 zabitych a około 60 rannych, reszta cofnęła się. Śp. Zygmunt, jak opowiada towarzysz broni Nikodemowicz, wśród gradu kul , gdyż był w krzyżowym ogniu karabinów maszynowych podniósł się , by opatrzyć rannego kolegę w nogę, lecz nie zdołał już tego uczynić, gdyż w tej chwili został ugodzony nieprzyjacielską kulą , która przeszyła mu ramię i pierś. Tak ranny pozostał śp. Zygmunt aż do 18 listopada na placu boju w parku Kościuszki, gdyż mimo zabiegów parlamentarzy polskich o chwilowe zawieszenie broni na tym odcinku, celem zabrania rannych i zabitych, Rusini się na to nie zgodzili i cały park przez ten czas tak gwałtownie ostrzeliwali , że wysłanie patroli sanitarnych uniemożliwili. W dniu 18-go listopada w czasie dwudniowego zawieszenia broni znaleziono śp. Zygmunta martwego. Prócz wspomnianej rany w piersi i w ramię stwierdzono jeszcze jedną ranę z powodu postrzału w szyję. Ten postrzał w szyję prawdopodobnie jak twierdzę był śmiertelny. Jeżeli więc po otrzymaniu pierwszego postrzału żył jeszcze i z powodu braku natychmiastowej opieki lekarskiej męczył się, to ta druga kula, którą ugodzony został później w szyję zakończyła jego cierpienia.
Kochał Polskę całą duszą i ukochanej ojczyźnie, będąc w kwiecie wieku bo jako osiemnastoletni młodzieniec złożył w ofierze najdroższy klejnot i największy jaki posiadał, bo swoje życie.
16.01.2014 11:37

Z A K O Ń C Z E N I E !!!

Lwów Cmentarz Orląt Lwowskich-Polegli - Listopad 1918Śp. Zygmunt Popowicz pochowany został na cmentarzu cywilnym, lecz po I wojnie został wpisany w poczet „Orląt Lwowskich”, a jego imię i nazwisko figuruje na tablicy pod arkadami cmentarza Orląt. Na tymże cmentarzu pochowany został również wspomniany w pamiętniku jako kapitan-jego stryj Bolesław. Leży w pierwszym rzędzie pochowany pomiędzy „Orlętami w 1937r. –Generał Bolesław Popowicz.
Brat śp. Zygmunta –Oktawian Popowicz , dwa lata starszy od Zygmunta brał udział w wojnie jako kawalerzysta w oddziałach polskich walczących z armią Budionnego.
Szczęśliwie przeżył a zaraz po wojnie ukończył studia na Politechnice Lwowskiej , na wydziale budowy maszyn. Podobnie jak brat jego był uczniem a potem studentem wybitnie uzdolnionym. Jego świadectwa i indeks mają stopnie celujące.
Dalszą karierę robił w przemyśle okrętowym w Gdańsku, potem we Francji a w ostatnich latach przed drugą wojną światową osiadł na Śląsku.
Po przedziwnych splotach wydarzeń czasu 2-giej wojny światowej powrócił wraz z rodziną do Katowic i pracując w górnictwie zaraz ukończył rozpoczęty już dawniej doktorat.
Rozpoczął karierę naukową zrazu na AGH w Krakowie i równocześnie na powstającej Politechnice w Gliwicach. Z czasem pozostał już tylko w Gliwicach jako profesor zwyczajny prowadził Katedrę Maszyn Górniczych . Otrzymał tytuły Honoris Causa akademii we Freibergu w Niemczech i w Politechnice Śląskiej. Na zasłużoną emeryturę przeszedł w 1972r.
Ale związki z przemysłem zachował do końca życia w 1995r.
Prawdopodobnie – gdyby nie śmiertelna kula , losy śp. Zygmunta Popowicza mogły potoczyć się równie , albo jeszcze bardziej błyskotliwie w przemyśle chemicznym. Jak twierdził skromnie mój ojciec –Oktawian – brat jego Zygmunt był najzdolniejszy w rodzinie.

Pamiętnik – dziennik –przedstawiony powyżej został zachowany do dnia dzisiejszego w nie naruszonym stanie . Są to dwa grube zeszyty szkolne wypełnione starannym pismem ucznia, który jak z niego widać musiał być niezwykle pedantycznie ustawiony do sprawy nauki.
Jego komentarze i spostrzeżenia spraw publicznych i społeczno-politycznych, okresu pierwszej wojny światowej ukazują młodzieńca nad wyraz rozwiniętego a jednocześnie ukazującego żywo atmosferę Lwowa lat 1916-1918. Sam przyznaje się do tego, że jest szowinistą a nawet antysemitą, ale wynika to z jego niezwykle silnego patriotyzmu i dążenia do tego aby Polska odzyskała niepodległość. – Za to też oddał swoje młode życie. Mam nadzieję, że dziś , gdy pierwszy raz po prawie 100 latach od napisania tych zdań, które niewątpliwie chronił wówczas śp. Zygmunt przed kimkolwiek, dziś nie miałby do mnie pretensji, że ośmieliłem się ukazać je szerszemu gronu. W tekście tym zachowane jest słownictwo z tamtych czasów. Układ gramatyczny może dziś trochę niekiedy różni się od współczesnego ale celowo przepisując z oryginału nie zmieniłem go. Są i zapomniane dziś słowa. A jeśli ktokolwiek z młodych ludzi, z jego dzisiejszych rówieśników zechce w zakresie nauki go naśladować to On na pewno byłby z tego dumny. z tego dumny.
Szkoda - że ORLĘTA umierały tak młodo !!!

Tekst powyższego dziennika-pamiętnika przepisałem z oryginału w styczniu 2012r.
Andrzej Popowicz , Bielsko-Biała.