Portal w trakcie przebudowywania.
Niektóre funkcje są tymczasowo wyłączone, inne mogą nie działać poprawnie.

Szweycer Michał 1809 - 1871 (2)

4.09.2010 11:17
Skarga Piotr na obrazie Matejki SZWEJCER Michał, z zacnego i zamożnego domu szlachty Łęczyckiej, urodził się we wrześniu 1809 roku, i wraz z bratem Wincentym oddany został do szkół do liceum warszawskiego, później zaś uczęszczał do uniwersytetu na wydział prawny. Wprowadzony do związku przygotowującego powstanie w 1830 roku przez zacnego Józefa Meisnera, zmarłego na tułactwie, czynnie się uwijał, ale nie była to wcale natura na konspiratora stworzona. Goszczyński powiada w swej Nocy Belwederskiej, że wychodząc z jakiejś spiskowej narady nasz Michał zawołał na ulicy: „Samielu ratuj!” ale zapalonemu melomanowi, jakim był Szwejcer, nie wyszła na dobre ta nagła reminiscencya z opery Webera, bo Samiel mu dopomógł wkrótce dostać się do kozy. Jakakolwiek kiedy działa się manifestacya mniej więcej polityczna w uniwersytecie warszawskim, śmiały, otwarty i zapalony Michał należał pewnie do jej urządzenia i zawsze w pierwszym znajdował się szeregu, gdzie tylko szło o płacenie własną swą osobą, gotów wszelkie za to przyjmować następstwa. Czy pogrzeb Staszica, czy Bielińskiego, ze zrzuceniem policyi ze schodów świętokrzyskiego kościoła, wszystko to nie obeszło się bez czynnego jego udziału.
Z podniesionem zawsze czołem, z okiem dotrzymującym palcu zawsze i wszędzie, prędki, zuchwały, winien był dziwnej nad sobą opiece Bożej, że po tylu narażeniach się nie był nigdy stawiony przed Wielkiego Kniazia. Taka bowiem postawa jak jego, taki otwarty charakter, najbardziej rozwścieklały Moskali. Bez żadnych moralnych podstaw i na terroryzmie tylko oparte państwo, musi uważać każdego człowieka swobodnego, pewnego siebie, otwartego, za największego swego wroga, za buntownika przeciw najwyższym i historycznym arkanom swojej społeczności. Głębsze było to tajemnicze zmierzenie się tonem dwóch narodowości sobie wprost przeciwnych, niż się wydawać może wszelkim politycznym teoryom. Wyrok zapadał już, nim się jaki pozór zewnętrzny dał wynaleźć i nie trzeba było nawet żadnego czynu, aby zostać zgnębionym i startym.

Michał był największym nieprzyjacielem niemieckiego burszostwa, zaczynającego się rozprzestrzeniać i w naszym uniwersytecie, które jednak wszystkie tępe głowy uważały za liberalizm. Dowiedziawszy się tedy, że w kawiarni Baroka, obok głównej poczty, schodziło się wiele młodzieży, pijącej, grającej w karty, rozprawiającej głośno w obecności agentów tajnej policyi, nasłanych umyślnie dla wyzywania wpośród niej objawów hałaśliwego patryotyzmu, wpadł tam nagle i ze zwykłą sobie gwałtownością powiedział obecnym, że są niegodni imienia Polskiego, że on ich uważa jako zdrajców Ojczyzny, która z podobnego śmiecia jak oni, żadnej nie będzie miała pociechy.

Dni kilka nie upłynęło, a w skutku doniesienia Szwejcer w nocy aresztowany został i osadzony najpierw w gmachu uniwersyteckim, a potem w więzieniu u Karmelitów na Lesznie. Komisya śledcza z trzech polskich złożona jenerałów i kuratora uniwersytetu, nie wiele dowiedziała się od niego, do ostrych środków nie przyszło jeszcze; chciano pierwej jak najwięcej ludzi wplątać w matnię; były to tylko rozmówki ogólne, żale nad losem niebacznej młodzieży, zachęty do otwartości i obietnice łask cesarskich; tylko Rożniecki kiedy niekiedy ostrzejszy ton puszczał, jak grzmot daleki nadchodzącej burzy. Tymczasem więzień wyglądał naznaczonego w październiku terminu powstania, które miało go oswobodzić; lecz miesiąc przeszedł spokojnie, mijał już nawet i listopad, a więzień zawsze na próżno natężał ucha i zaczynał położenie swe brać cokolwiek więcej na seryo. Ale 29. z rana, opowiadał, że jakaś dziwna pewność i swoboda wstąpiły w jego duszę, skąd i dlaczego? Sam sobie nie umiał zdać sprawy. Zrobił zawiniątko z niewielu rzeczy jakie miał, i cały dzień w czapce i płaszczu chodził po swojej celce. Przynoszący mu jeść zapytywał czy mu zimno? „Nie, ale czekam wypuszczenia mojego” odpowiedział. „Winszuję!” mruknął posługacz i ruszywszy ramionami wyszedł, obróciwszy klucz po zatrzaśnięciu drzwi, pomału i rozważnie. Zimowy wieczór, długi i bez światła, posunął się już daleko; więzień zmęczony chodzeniem wkoło po tak małej przestrzeni, stanął przy drzwiach i tak czekał długo, nie myśląc ani się rozbierać ani iść na spoczynek; aż nareszcie usłyszał, zrazu huk daleki, potem coraz bardziej zbliżające się głosy, bieganie żołnierzy po korytarzach, przeraźliwe strzały i cichość jak poprzednio; po chwili zaś już łomot rąbanych drzwi, nowe okrzyki, bliższe i tłumniejsze stąpanie na korytarzu; wreszcie pękły zawiasy i w jego celi i porwany na ręce, wyniesiony na ulicę wśród powszechnej radości, upajał się najrozkoszniejszym widokiem dla polskiego serca: dwugłowne zlatywały orły.

Rozpoczął kampanią jako adjutant Dwernickiego, a skończył ją przy sztabie jenerała Samuela Różyckiego, który po wzięciu Warszawy posyłał go tamże jako parlamentarza, ale gubernator moskiewski jenerał Witt odprawił go z niczem, bez widzenia się z nim nawet.

Na tułactwie Szwejcer niebawem zamieszkał w Paryżu, gdzie do żadnego nie należał stronnictwa, choć zawsze z każdem czystem i polskiem łączył się uczuciem, i wszystkim, wszędzie i zawsze, wręcz powiadał co myślił, nie oszczędzając nikogo. Każde nieuczciwe postępowanie, każda nieuczciwość komukolwiek bądź wyrządzona, oburzały go nade wszystko i zyskał sobie nazwisko bociana świat czyszczącego. Miłośnik prawdy, szczery i bezinteresowny, nie gniewał się nigdy na tych co mu ją i w najostrzejszych słowach wypowiadali nawzajem. Nikogo nie znałem prawie, kto by tak był wolny od wszelkiej chęci zwracania na siebie uwagi, podobania się komuś lub zajmowania innych swoją osobą. Kto mu cośkolwiek wymawiał tego słuchał, nie tłumacząc się nigdy, rozmyślił się potem i przyszedł krótko powiedzieć, czy tak czy nie; tę otwartość cenił przede wszystkiem w ludziach i umiał być wiernym w swej wdzięczności dla każdego, kto mu coś słusznie wymówił, nie zważając w jakiej formie się to stało. Oszczędzanie siebie i ludzi, nazywał pieszczotami, mazaniem się, nerwami. Rozrzewnienie jego było zawsze prawdziwe i dla tego wielkie czyniło wrażenie, chociaż nadzwyczaj było oszczędne w słowach. Sympatya jego dla ludzi, uprzejmość, względność, miały taki wyraz szczerości, nadawały tej prawdziwie męskiej twarzy tak piękny i szlachetny charakter, że stawały się nieocenione dla każdego komu je okazywał. Nadzwyczaj ufny, usłużny, w zawieranych umowach nie przestrzegający żadnej ostrożności, częstych doświadczał zawodów, a wtedy biada temu z kim miał do czynienia, bo bywał nieugięty i gotów nawet procesować do ostatka. Nie pochodziło to w nim jednak z najmniejszej nawet interesowności; mawiał wtedy: że grzechem byłoby dawać złemu podporę ślamazarnością, rozzuchwalać je i zdradzać prawdę, nie broniąc jej gdzie należało i tym sposobem mnożyć jeszcze nieuczciwość na ziemi; że takie postępowanie pociąga wielką odpowiedzialność przed Bogiem. Tej bezinteresowności jego niezaprzeczalnie mogę złożyć świadectwo, bo widziałem go, mimo wielkiego niedostatku, oddającego całych kilka tysięcy otrzymanych z kraju od brata, na cel nagły i szlachetny, bez najmniejszego wahania się i nie żałującego potem nigdy w życiu tego uczynku, mimo wielkiego ucisku jakiego nieraz doświadczał.

Z kim nie był ściślej związany uczuciem, pojęciami, przekonaniem, od tego żadnej nie przyjął usługi. Pamiętam, .że przez długi czas sypiał na materacu danym mu przez jednego z przyjaciół, z którym gdy się poróżnił, odesłał mu to posłanie i zastąpił je starymi dziennikami, na których zimę całą co noc spoczywał. Był to żywot twardy, skromny, jakby pokutniczy i pełen godności.

W młodych swych latach uległ wyobrażeniom antyreligijnym przez czytanie dzieł bez wyboru, lecz gdy nadszedł rok 1842 i gdy się zbliżył do Andrzeja Towiańskiego, którego aż do śmierci był najwierniejszym zwolennikiem, dusza jego religijna w gruncie obudziła się i odżyła, poszedł do spowiedzi i dopełniał wszystkich obowiązków Chrześcijanina – katolika. Przyszedł do wyobrażeń religijnych, jasnych i prostych, które miał dar wyrażania z mocą wielką, jak każda dusza sumienną pracą docierająca do swej głębi.

Zarobkiem jego była głównie niwelacya, w której do wielkiej doszedł biegłości i dokonywał jej z niezmierną szybkością i dokładnością na miejscu w służbie różnych kompanij uprojektowanych dróg żelaznych. Suchy, chudy, mocnej budowy, zdrowia niczem nie zachwianego, jak jeleń przebiegał Alpy czy Pirenee; trudno mu tylko było w pracach tych, również jak on niezmordowanych znajdować pracowników.

Rozkochał się był mocno w fotografii, z myślą znalezienia w niej na starość stałego dla siebie zarobku, ale rozpoczynał ten zawód z funduszami zawsze niedostatecznymi i w ciężkich okolicznościach życia. Winniśmy mu jednakże kilka wybornych portretów Mickiewicza, Karola Różyckiego i innych.

Skoro zaczął żyć własnem życiem wewnętrznym, z niechęcią otwierał każdą książkę, a kiedy go do tego namówiono, okazywał sąd niepospolitej trafności w ocenianiu każdego dzieła; nie pod względem literackim, który go mało obchodził, ale pod względem głównego węzła i tendencyi, i słuchając go, każdy krytyk mógł się bardzo wiele od niego nauczyć. Pisał jeszcze mniej niż czytał; styl miewał dojrzały, jasny i zwięzły; ale mu to przychodziło z trudnością i mawiał żartobliwie, że biały papier leżący przed jego nosem zawsze go zakatarza.

Mając już lat sześćdziesiąt, przyciśnięty niedostatkiem, podjął się za pięćset franków w ministeryum finansów zająć miejsce przy kratce na trzydzieści czy czterdzieści godzin, bez ustąpienia na chwilę, aby w imieniu jakiejś kompanii pierwsze otrzymać akcje pożyczki; chodziło o miliony. Kiedy był znużony, chory i upadający ze snu, znaleźli się spekulanci, którzy mu za ustąpienie miejsca kładli do rąk do 50,000 fr.; można sobie wystawić jak podobny charakter jak Szwejcera przyjął podobną propozycyę. Dotrzymał szczęśliwie zobowiązania, a kompania zachwycona nieposzlakowaną pewnością biednego emigranta, wyznaczyła mu nagrody 25,000 franków. Lecz nim przyszło do urzeczywistnienia, ostygł cokolwiek entuzyazm jak zwykle we Francyi, wmieszała się pomału spekulacya jednego z tuzinkowych bankierów, który doradził, aby tę sumę złożyć u niego, a on się obowiązuję dożywotnią spłacać pensyą człowiekowi niedościadczonemu i mogącemu ten kapitał łatwo utracić, co nie pomału oburzyło naszego Michała i chciał się zrzec wszystkiego. Jednakże ponieważ suma ta była mu przyznaną przez kompanię, doradzono mu wytoczyć proces; tak też uczynił, ale proces prowadzony niezręcznie przez biednego Polaka został przegrany, dalszą procedurę przecięła wojna i publiczne nieszczęście.

Podczas tych wypadków Szwejcer mieszkał na przedmieściu Passy, w punkcie bardzo wystawionym na wszystkie niebezpieczeństwa, szczególniej podczas wojny domowej, dla której największą w duszy czuł ohydę; dla tego też przeniósł się na drugi koniec Paryża, do swojego przyjaciela Adolfa Rozwadowskiego. Po tygodniowej prawie bitwie, rozdrażnionego oporem i pożarami wojsko, dostało się do tego kwartału; nieroztropni ziomkowie nasi ufni w swoją niewinność, nie zgasili światła, mimo próśb i przestróg sąsiadów; okno tylko grubą zasłonili firanką, co wywołało rewizyą w domu. Samo imię Polaka bywało dnia tego dekretem śmierci. Wyprowadzeni z domu dwaj starcy, bez pytania, na ulicy rozstrzelani zostali (d. 26 maja 1871 r.) Michał Szweycer przemówił słów kilka, które w innej chwili nie zostałyby może bez wrażenia:

”Umieram niewinny względem was i Francyi, którą szczerze kochałem, ale pewno winny przed Bogiem, kiedy z waszych rąk dzisiaj ginę. Niech się dzieje Jego wola!”

Na drugi dzień, oba ciała rozpoznane przez Polaków, staraniem ich na cmentarzu w Bercy pochowane zostały.

L.R. [prawdopodobnie Ludwik Rozwadowski]

Bibliografia

Rocznik Towarzystwa Historyczno-Literackiego w Paryżu 1871r.



Genealogia Szweycerów

Komentarze (3)

5.09.2010 21:00
miniatura Szweycera wygląda mi na Piotra Skargę?
5.09.2010 22:17
I prawidłowo bo Michał Szweycer użyczył twarzy Matejce jako model
6.09.2010 12:05
Wg Wikipedii Michał Szweycer jest również jednym z bohaterów powieści "Mesjasze" węgierskiego pisarza, György Spiró.