Portal w trakcie przebudowywania.
Niektóre funkcje są tymczasowo wyłączone, inne mogą nie działać poprawnie.

Kościół na Syberii

13.09.2010 18:55
Historia Polskiej Diaspory na Syberii
Pierwsi Polacy na południu Syberii pojawiły się jeszcze w XVII w. Wśród Kozaków, pierwszych kolonizatorów Syberii byli i przedstawiciele ''Służywoj Litwy'', a założycielem grodu Krasny Jar, późniejszy Krasnojarsk, był Andrzej Dubieński.
Polacy żenili się z Rosjankami i miejscowymi dziewczętami i dlatego dzisiaj można spotkać typowo rosyjskie rodziny z polskimi nazwiskami – Sokołowcy, Metelscy, Lisowscy.
Mówić o kształtowaniu się polonijnego nasilenia na południu Syberii należy od momentu pojawienia się uczestników Powstania Listopadowego w 1830 roku. Nie byli to Polacy – kolonizatorzy. Byli oni zsyłani policyjnym nadzorem, jednak rząd mógł im zaoferować służbowy zasiłek i ciepłą odzież. Pomocy udzielano również i rodzinom polskich zesłańców. Dzieci zesłańców od 17 lat nie opodatkowano, nie służyli jako rekruci. Właśnie do tego czasu Polacy zaczęły wnosić rzeczywisty wkład w gospodarcze oraz kulturalno – oświatowe życie syberyjskich miast, podtrzymując przyjacielskie stosunki z politycznymi zesłańcami a szczególnie z zesłanymi dekabrystami, jak pr.Hipolit Korsak, pozbawiony szlachectwa i wysłany w 1834 roku do gminy abakańskiej a w 1836 r. do Szuszeńska, w wieku 53 lat. Przewinienie, za które był on zesłany na Syberię dotyczyło tego, że utrzymywał on tajną korespondencję ze swoim synem Adamem, uczestnikiem powstania, który uciekł za granicę. W Szuszeńsku Korsak zbierał lecznicze trawy, wykonywał zielniki i posyłał nasiona do Mińskej guberni. W związku z tym, że pisał on do syna ''botanicznym szyfrem'' (pr. lilie oznaczały Francję, tulipany – rząd austryiacki), wysłany siostrze katalog stu roślin razem z instrukcją był próbą nawiązania kontaktów z uczestnikami powstania. Rozpoczęto długotrwałe śledztwo, jednak podejrzenia władz irkuckich nie potwierdziły się. Staremu i choremu trzeba było udać się do Minusińska, gdzie przebywał on do końca zsyłki w 1840 roku. Starsi mieszkańcy potwierdzają, że w Szuszeńsku zostawił on rodzinę a jego potomkowie do dzisiaj mieszkają na południu Syberii. Nie patrząc na szacunek do Polaków w środowisku syberyjskiej inteligencji, ich życie osobiste nie było tak proste. Były przypadki zabójstw polskich zesłańców, nie lekko było prowadzić własne gospodarstwo, kupić dom. Nie patrząc na to, po manifeście – amnestii w 1856 r., dającym możliwość polskim zesłańcom wrócić do Ojczyzny, – część Polaków została tutaj na południu Syberii. Sprzyjał temu również klimat Kotliny Minusińskiej. ''Rajem Sybiru'' nazywano Minusińsk i jego okolice, było tam ''ciepło, dobre plony, spławne rzeki''.
Najbardziej dużą grupą zesłanych byli uczestnicy Powstania Styczniowego w 1863 roku. Ponad 22.000 Polaków było osadzonych i wysłanych na Syberię. Do guberni jenisejskiej zesłano 3719 osób, w rejon Minusińska – 1026 powstańców. Wśród zesłanych był wysoki procent szlachty, absolwentów i studentów uniwersytetów, wiele było lekarzy i nauczycieli. Dynamicznie rozwijające się na południu jenisejskiej guberni miasto Minusińsk stało się miejscem gdzie wielu Polaków dzieliło się swoją wiedzą i doświadczeniem. Pracowali jako guwernerze, pracownicy biurowi i sekretarze, ekonomiści, felczerze, prowadzili lekcje muzyki, byli pełnomocnikami minusińskich przedsiębiorstw, przedstawiczelami firm, byli technologami, inżenierami. Aktywnie uczestniczyli w życiu społecznym i w pracy znanego na całą Syberię muzeum im. N.M.Martjanowa, w działalności teatralno – muzycznego kółka, w opiekuńczych radach szkół. Właśnie przy muzeum Martjanowa powstał zbiór literatury polskiej obecnie liczący ponad 1700 egzemplarze książek, czasopism w języku polskim.
Szczególny wkład w rozwój Minusińska wniosły rodziny Wojcechowskich i Korzeniewskich. Narcyz Wojcechowski w swoich wspomnieniach daje nam jasny obraz życia Polaków podczas zesłania, ich trudności w pierwszych latach i sukcesy w późniejszych. W Minusińsku dużą sławą cieszył się polski sklep Jana Prendowskiego, sam Narcyz Wojciechowski był właścicielem kopalni złota, solanek. Mieszczanie niejednokrotnie wybierali go na zaszczytne miejsce jako członka Dumy, przedstawiciela oświaty. Po carskiej amnestii wielu Polaków, równierz i Narcyz Wojciechowski zostało na Syberii. W swoich wspomnieniach piszę on: ''Zawsze, zawsze, jak w czasie największego sukcesu w pracy, tak i po klęskach i niepowodzeniach nie wyzbyłem się myśli o powrocie do Ojczyzny, do ukochanej Polski. Stałym celem mojego życia było dążenie do tego żeby dać dzieciom wyższe wykształcenie... Marzyłem, żeby one były potrzebne obu krajom, narodom, że dla ich braterskich stosunków jest jedyna przeszkoda, wróg – rząd siejący i podtrzymujący stale nienawiść dla swoich interesów''.
Rewolucja Październikowa w 1917 roku doprowadziła do władz nowy rząd. W pierwszych latach władzy sowieckiej wyróżniał się blask ruchu polonijnego na południu Syberii. W Minusińsku powstał komitet, którego celem było wprowadzenie do szkół języka polskiego, także w czasie wojny domowej, tak w Czerwonej, jak i w Białej armii powstały polskie dywizje. Jednak bolszewicko-polska wojna w 1920 roku i repatriacja Polaków do Ojczyzny wstrzymywały tendencje rozwoju. Repatriacja, zakończona w październiku 1923 roku nie mogła objąć wszystkich chętnych. A przecież byli nie tylko zesłańcy polotyczni, ale i przesiedleńcy z Wołynia i innych regionów byłej Rzeczypospolitej. Na południu guberni jenisejskiej w latach 1896-1905 założono sześć polskich osad: Aleksandrówkę, Kresławkę, Nowowarszawkę, Wilenkę, Witebkę i Polski Wysiełok. Do dziś zachowały się dwie polskie wsie: Aleksandrówka i Znamienka, która powstała najpóźniej. W latach stalinowskich represji Polacy, jak i wiele innych narodowości bardzo ucierpiało. Po wojnie mówić o polonii na Syberii, jak i w całej Rosji było niemożliwie. Naruszano prawa polskiej mniejszości. Nie przyjmowano Polaków do pracy, nauki, zakazywano wiary i swojej tożsamości. Śmiesznie dźwięczały słowa działaczy wydających paszporty dzieciom Polaków – ''''Mówicie po polsku ? Nie ? – To nie jesteście Polakami''. Ponad 50 lat tłamszono tożsamość i zakazywano posługiwania się językiem polskim. W 1990 r. powstała pierwsza organizacja polonijna na Syberii. Było nią OGNIWO w Irkucku. A w 1993 r. na południu Syberii pojawiła się organizacja POLONIA, która objęła swoim zasięgiem tzw. ''rajskie miejsca''- Chakasję, Minusińsk i Szuszeńskoje. We wszystkich organizacjach prowadzone są zajęcia języka polskiego, otwierane są polskie szkoły z niepełnym humanistycznym cyklem nauczania. Dzięki poparciu Senatu RP możliwe są wyjazdy dzieci i nauczycieli do Polski. Dzięki temu, że wśród syberyjskiej inteligencji jest wysoki procent Polaków powstają przeróżne projekty, programy badań historii i roli polskiej diaspory na Syberii. W Polsce koniecznie należy wiedzieć, że polska diaspora na Syberii to nie tylko problemy historii, ale i problemy aktualne diaspory, jej istnienia i rozwoju.
Sergiusz Leończyk, prezes
Organizacji Polonija Republiki Chakasja, członek Rady Kongresu Polaków w Rosji

Komentarze (4)

13.09.2010 19:01
Historia Parafii w Aczyńsku

W Aczyńsku w 1849 roku, jak notują kroniki, było 153 katolików. Wszyscy oni byli zesłańcami. W 1931 roku już 492 osoby deklarowały się jako wierzące. W 1910 roku założona tutaj parafię i wybudowano kosciół, który niestety w 1933 roku zburzono.
Obecnie jest tutaj około 230 katolików: Polaków, Niemców, Łotyszy, Ładgalców i Rosjan. Liczba ich wciąż się zmienia, ciągle przybywa nowych wiernych.
Nasza posługa duszpasterska zaczynała się od jednej rodziny.... Parafia ponownie zaczęła istnieć od kwietnia 1993 roku. Aby odbudować ducha w narodzie potrzeba wiele czasu i wysiłku, jest to proces powolny i żmudny, ale przynosi wiele satysfakcji

W pierwszych latach posługi duszpasterskiej nabożeństwa odbywały się w prywatnym domu, a ksiądz przyjeżdżał raz w tygodniu z Krasnojarska. W 1995 roku, w maju zakupiliśmy mały drewniany domek, w którym mógł zamieszkać ksiądz, a z jednego z pokoi zrobiona kaplicę.
Do miasta przybyły Siostry Adoratorki. Rozpoczęła się regularna praca z wiernymi. W roku 1998 wydzielono nam część ziemi w centrum miasta, na wybudowanie świątyni. Radość była wielka. Niewielki kościółek postawiono w pięć dni!!!!! Został on w całości przywieziony z Niemiec i zmontowany przez niemiecką firmę. Dobry Bóg nam błogosławił!
15 listopada 1998 roku Biskup Jerzy Mazur dokonał konsekracji Świątyni. Wśród przybyłych na tą uroczystość byli nawet wierni z Cerkwi Prawosławnej. Kościółek o wymiarach 12 x 7 metrów nie mógł pomieścić wiernych.
Kolejnym etapem rozwoju parafii, było powstanie przy kościele domu rekolekcyjnego z pomieszczeniami noclegowymi, biblioteką i kuchnią. Nie jest duży, ale może śmiało przyjechać tu 30 osób i spędzić z Bogiem kilka dni!
Siostry Adoratorki Krwi Chrystusa
Rosja -Syberia
662100 Aczyńsk
Ul. Stroitieliej 31
Krasnojarskij kraj
Rosja e-mail: asc.achinsk@gmail.com
Do wspólnoty należą:
• s. Baltsevich Ina
• s. Hulisz Bożena
• s. Ugaynova Tatyana

Siostry Adoratorki Krwi Chrystusa z prowincji polskiej przybyły do Rosji na Syberię 20 września 1992 r., zaraz po tym jak otwarły się granice i zaistniała możliwość pracy apostolskiej oraz możliwość odnowienia w Rosji struktur Kościoła katolickiego. Jako pierwsze wyjechały do pracy s. Maria Grygiel i s. Wanda Kościk. Przyjechały tu by nieść Dobrą Nowinę tym, którym przez 70 lat wmawiano, że nie ma Boga.
Syberia zawsze kojarzyła się ze zsyłką, z cierpieniem wielu ludzi, z przymusowymi pracami, łagrami, ze śmiercią.
Praca tutaj nie była łatwa, ponieważ wiele osób, które przychodziło do naszego kościoła, przeszło już przez różne sekty, które w ludziach głodnych Boga znalazły żyzną glebę. Wielu z nich nie miało żadnego wychowania religijnego, nie wierzyło w nic i nikomu. Nie zawsze ci, którzy przygotowywali się do przyjęcia sakramentów św. byli gorliwi, brakowało im stałości. Mimo tego byłyśmy świadkami wiele przykładów głębokiej wiary i nawrócenia, przykładów ludzi, którzy mimo prześladowań reżimu zdołali zachować wiarę i przekazać ją innym. Zatem w naszej pracy doświadczałyśmy zarówno radości, jak i trudności. Wierzymy jednak, że ziarno rzucone w ziemię wyda swoje owoce; bo jest ten, kto sieje i ten, kto zbiera.
Siostry adoratorki mieszkające w Aczyńsku pracują nie tylko w miejscu zamieszkania, bowiem specyficzną cechą pobytu kapłanów i sióstr na tych terenach są częste "podróże apostolskie" do różnych odległych wspólnot katolickich. Swoją pracą duszpasterską obejmowały terytorium tysiąca kilometrów. Należy zaznaczyć, że Krasnojarski Kraj, gdzie pracują siostry, jest osiem razy większy od Polski, a pracuje tu zaledwie dziesięciu kapłanów i dziewięć sióstr, z czego trzy adoratorki.
Praca ich jest prosta. Katechizują, przygotowują dzieci, młodzież i dorosłych do sakramentów św., prowadzą grupy modlitewne i inne działające na polu społecznym. W 2000 r. podjęły pracą z alkoholikami. Zaczęły od malutkiej grupki Anonimowych Alkoholików, w nadziei, że ona pomoże wielu wyjść z nałogu. Odwiedzamy chorych i starszych, którzy już nie mogą przyjść o własnych siłach do kościoła i modlimy się z nimi. A bywa też tak, że niektórym przyjście do kościoła uniemożliwia po prostu brak pieniędzy na dojazd. I chociaż jest kościół i ksiądz, czyli to wszystko na co ludzie tak długo czekali, to bieda nie pozwala im na spotkanie z Bogiem.

Naszą formą pomocy jest docieranie do jak największej liczby miast i wiosek. Wyjeżdżając na "misje" - pozostajemy tam przez cztery, pięć a nawet dziesięć dni. Wykorzystujemy do katechezy ich domy, mieszkania, ponieważ z powodu braku kościołów, w większości Msze św. są odprawiane u ludzi. Jedziemy 400 a nawet więcej kilometrów, by spotkać grupę 30, 60, lub 6 wierzących. Rzecz, która może dziwić w Polsce. My jednak wiemy, że ludzie czekają na nas i jeśli my nie przyjedziemy, to oni zostaną bez pomocy duchowej. Na co dzień dodajemy sobie odwagi, szukając pomocy u Boga, świadome, że każdy człowiek został odkupiony Przenajdroższą Krwią Jezusa Chrystusa, że Jezus przelał Krew za każdego człowieka bez wyjątku.
Pewną trudnością w realizacji naszych zadań było to, że dom, w którym mieszkałyśmy, był mały i nie było w nim warunków na organizowanie spotkań, dni skupienia dla ludzi lub dziewcząt, które myślą o wyborze życia zakonnego. Ponadto był to stary, drewniany dom, w którym nie było kanalizacji i wody, po którą musiałyśmy chodzić ponad pół kilometra.

Aczyńsk jest dużym miastem liczącym ok. 130 tys. mieszkańców i wobec tego jeden ośrodek duszpasterski jest niewystarczający, dlatego też zdecydowałyśmy się na kupno domu w surowym stanie z tą myślą, by przed zimą go wykończyć.
Zdajemy sobie sprawę, że bez pomocy dobroczyńców nie będzie to możliwe, a na pomoc ze strony miejscowej ludności nie można liczyć, bo tu panuje wielka bieda. To często my im pomagamy, zbierając ciepłą odzież, kupując dzieciom najpotrzebniejsze rzeczy do szkoły jak: książki, zeszyty, przybory szkolne. Często do naszych drzwi pukają biedne dzieci, porzucone przez swoich rodziców. Pomagamy im jak możemy, ale nie jesteśmy w stanie sprostać wszystkim ich potrzebom. A jednak nawet to, co robimy, daje im radość. Przykładem jest uroczystość św. Mikołaja. Dzieci wcześniej piszą listy do św. Mikołaja z prośbą o różne potrzebne im rzeczy. Trzeba widzieć ich uśmiech i radość, kiedy otwierają paczki i znajdują to, o co prosiły.
Mamy nadzieję, że ludzie dobrej woli swoją modlitwą będą wspierać naszą pracę misyjną, by nasze życie wśród mieszkańców Syberii pozwoliło im doświadczyć miłości Boga i ludzkiej solidarności. Jeśli ktoś chciałby wesprzeć finansowo naszą działalność na rzecz najuboższych i pomóc nam w zakończeniu budowy domu, podajemy numer konta:
Zgromadzenie Sióstr ADORATOREK KRWI CHRYSTUSA,
ul. Szymanowskiego 25 , 51-609 Wrocław
BANK: Pekao SA - I ODDZIAŁ we Wrocławiu
nr r-ku: 41 1240 1994 1111 0000 2497 8251
Dopisek : misje na Syberii

Drodzy Dobrodzieje Kościoła na Syberii!
W roku 1992 Pan Bóg posłał nas – Adoratorki Krwi Chrystusa na daleką Syberię. Od tego czasu apostołujemy w diecezji św. Józefa w Irkucku. Naszą pracą apostolską obejmujemy terytorium rozciągającym się od Krasnojarskiego Kraju do Władywostoku (10 mln km2), które jest większe od Pol¬ski trzydzieści razy.
Każdego, kto zechciałby włączyć się w to dzieło współpracy modlitewnej i materialnej, zachęcamy i zapraszamy. Niech będzie to dar Waszego serca. Ze swej strony zapewniamy o modlitwie w Waszych intencjach.
Siostry Adoratorki Krwi Chrystusa
13.09.2010 19:11
KOŚCIÓŁ NA SYBERII

Dlaczego po 7 tygodniach pracy na Syberii musiał Ksiądz wrócić do Polski?

Wyjeżdżając do Rosji po raz pierwszy, nie można być tam dłużej niż 90 dni na 180. Wróciłem do Polski po 45 dniach, po to, żeby móc wyjechać do Tomska na Święta Bożego Narodzenia. Te przepisy wizowe dotyczą wszystkich, nie tylko księży.
Takie ograniczenia utrudniają chyba pracę w parafiach, gdzie i tak brakuje kapłanów?
W parafii jest nas tylko dwóch. Ksiądz Andrzej Duklewski, który pracuje tam od 12 lat, i teraz ja. A przecież, jak powiedział miejscowy biskup Josef Werth, Tomsk jest jedną z najaktywniejszych i największych parafii w diecezji Nowosybirsk. W naszej diecezji pracuje około 50 księży, którzy są tylko w większych miastach.
Kościół na Syberii jest dla nas pewną egzotyką. Jak się prowadzi pracę duszpasterską przy tak dużych odległościach?
Parafia Tomsk terytorialnie ma większy obszar niż cała Polska. Samo miasto liczy ok. 600 tys. mieszkańców, katolicy stanowią ok. 500 osób. Parafia obejmuje też tomską obłast, czyli powiat, a w nim ponad 40 punktów dojazdowych, gdzie są niewielkie grupy katolików liczące po kilka-kilkanaście osób. Obecnie ja odpowiadam za odwiedzanie tych miejsc. Podczas mojej nieobecności raczej nikt tam nie dotrze. W niektórych miejscowościach, w których byłem we wrześniu, poprzednia Msza św. odprawiana była na Wielkanoc. W niedziele odprawiamy Msze św. tylko w Tomsku. W ciągu tygodnia docieramy również do punktów bliżej położonych, czyli do 300 km, gdzie jeszcze są drogi asfaltowe; dalej zaczyna się tajga i przeprawa przez nią jest trudna. Najdalsze punkty parafii oddalone są nawet tysiąc kilometrów od Tomska. Tam najlepiej docierać statkiem, zatem podróż rzeką Ob trwa 2 dni. Można też lecieć samolotem do dużego miasta w pobliże naszych miasteczek i wiosek na krańcach parafii. Można próbować jechać samochodem, jednak zawsze jest ryzyko, czy uda się. Latem przeprawę mogą utrudnić błota, a zimą zaspy.
Katolicy na Syberii to głównie potomkowie przesiedlonych tam Polaków?
Często są to osoby z polskimi korzeniami, jednak nie zawsze przyznają się, że sami są Polakami. W parafii mamy jedną „typowo polską” wieś, leżącą 240 km od Tomska. Tam, w Biełastoku, katolicy przyznają się do polskich korzeni, do polskości, jednak już tylko nieliczni posługują się językiem polskim. Niektórzy znają zaledwie kilka modlitw po polsku. Na co dzień mówią po rosyjsku.
Kościół tworzą nowo nawróceni, czy ci, którzy byli przed laty ochrzczeni?
W wioskach są ludzie starsi, którzy są katolikami od wieków. Trudno o nowych katolików, ponieważ nie ma tam stałego duszpasterstwa, nie ma też kościołów. Z katolikami spotykamy się w domach i to bardzo rzadko. Inaczej wygląda sytuacja w Tomsku. Tu możemy zauważyć dwie grupy – jedna to również katolicy z dziada pradziada, najczęściej potomkowie zesłańców. Druga grupa to ludzie, którzy teraz odnajdują swoje miejsce w Kościele. Każdego roku do chrztu przygotowuje się ok. 20–30 osób. Dynamika Kościoła na Syberii jest bardzo różna. Są takie miejsca, gdzie pomimo bardzo ofiarnej pracy kapłanów nowych wiernych nie widać. Dzięki Bogu w Tomsku jest inaczej, zapewne także dlatego, że Kościół w Tomsku ma piękną tradycję. Świątynia, która ma już prawie 200 lat, została zbudowana przez zesłańców w centralnym miejscu Tomska, przy najstarszej ulicy. Ponadto Tomsk jest miastem uniwersyteckim. Młodzież z całej okolicy przyjeżdża tu na studia. Często również owi studenci zasilają szeregi naszej katolickiej młodzieży.
Nie bez powodu mówi się więc, że Kościół syberyjski to Kościół ludzi młodych?
Młodzi powoli równoważą liczbę ludzi starszych. Młodzież katolicka jest bardzo oddana – przyprowadza kolegów i koleżanki na Msze św., spotkania w grupach, próby chóru. W ten sposób ci nowi zaczynają zachwycać się wiarą katolicką, rozmawiać z księdzem i chcą przyjąć chrzest. Przygotowanie do chrztu, katechumenat trwa najczęściej ok. 2 lat. Ci młodzi ludzie przeżywają często trudności, nawet ze strony swojej rodziny, swoich najbliższych, nierzadko cała rodzina jest przeciwko nim, a jednak trwają mocno w wierze. Pewna dziewczyna opowiadała, że aby móc codziennie czytać Pismo Święte musiała wchodzić do łazienki, odkręcać wodę, stwarzając pozory, że się myje. Piękne jest, że ci młodzi ludzie czują się już odpowiedzialni za innych. Pewna studentka bardzo przeżywała, że jeszcze nikogo ze swoich znajomych nie przyprowadziła do Kościoła, a sama jest dopiero pół roku po chrzcie. Ci, którzy już odnajdą Pana Boga, przyjmą chrzest, są bardzo gorliwi, oddani, często przychodzą na codzienne Msze św., bardzo dokładnie przygotowują się do sakramentu spowiedzi.
Jak wygląda codzienna praca duszpasterska w Tomsku?
Codziennie odprawiana jest Msza św., a w dni świąteczne, soboty i niedziele są nawet dwie Msze św. Jest wiele spotkań z grupami parafialnymi. W soboty prowadzę spotkania z młodzieżą: rozważamy fragmenty Pisma Świętego – niedzielną Ewangelię, jest konferencja, dyskusje, a potem luźne spotkanie. Siostry prowadzą spotkania w grupach z dziećmi, starsi spotykają się we wspólnocie rodzin. Bardzo ważne są spotkania proboszcza z katechizatorami, którzy potem spotykają się z katechumenami i przygotowują ich do chrztu. Jest kilku katechizatorów i kilka osób ich wspomagających. Pomocą charytatywną zajmują się siostry ze Zgromadzenia Matki Bożej Miłosierdzia (od Matki Teresy z Kalkuty). Prowadzą przytułek dla bezdomnych, wydają obiady. W Tomsku mamy też drugi zakon sióstr eucharystek. Do duszpasterskiej codzienności należy też zaliczyć liczne i długie rozmowy indywidualne, które często są próbą odpowiedzi na najprostsze i najbardziej podstawowe pytania dotyczące wiary.
Zanim mogły powstać przed 20 laty katolickie parafie, to miejscowa ludność przez lata żyła tu bez posługi duszpasterskiej, bez możliwości korzystania z sakramentów?
Owszem, przez wiele lat nie było tu żadnego kapłana. Potem, gdy czasy już na to pozwalały, zaczęli się pojawiać kapłani. Pierwsi z nich na różny sposób organizowali duszpasterstwo, szukali katolików, np. zaczynali od odwiedzania cmentarzy. Szukali nazwisk brzmiących po polsku czy po niemiecku, potem docierali do rodzin zmarłych, pytając czy są katolikami. Tamci ludzie często nie potrafili określić, kim właściwie są. W dzieciństwie chodzili do kościoła, ale nie pamiętali czy był on katolicki czy prawosławny. Byli wśród nich i tacy, którzy cieszyli się, że po 70 latach spotkali księdza i przed śmiercią zdążą przyjąć sakramenty. Parafia w Tomsku funkcjonuje od jakichś 20 lat. Pewien ksiądz, który jako jeden z pierwszych rozpoczynał pracę duszpasterską na Syberii, opowiadał, że jeździł od miasta do miasta, żeby przyjrzeć się, gdzie może osiąść. W końcu z racji obecności kościoła w Tomsku doszedł do wniosku, że tu są największe perspektywy na zgromadzenie wspólnoty. Kościół w mieście zachował się, bo w najtrudniejszym czasie zaadoptowany został na planetarium.
Jak wyglądają stosunki katolików z prawosławnymi na Syberii.? Nie oskarża się katolików o prozelityzm?
Wiemy, że prozelityzm jest drażliwym tematem. Nie próbujemy nikogo na siłę nawracać na wiarę katolicką. Wybór wiary musi być wyborem wolnym. Dlatego np. jeżeli ślub chcą zawrzeć katoliczka i prawosławny, to raczej stronę prawosławną kierujemy do spowiedzi do cerkwi prawosławnej. Staramy się, żeby nie być posądzanymi o prozelityzm. W relacji ze świeckimi nie odczuwamy wrogości ze strony prawosławnych. Niekiedy podejmowane są pewne akcje wspólnie przez katolików i prawosławnych. Na przykład jeździmy do instytutu dla osób psychicznie chorych (SzPI). Często zdarza się, że prawosławni przychodzą do nas, kapłanów katolickich, by porozmawiać. Okazuje się, że przychodzą też na liturgię, jak tłumaczą, bo tu słyszą zrozumiały dla nich język rosyjski. Kościół prawosławny korzysta z języka starocerkiewnego.
A co z pozostałymi ludźmi? Daje się zauważyć, że im Pan Bóg jest potrzebny?
Zdecydowana większość to ludzie niewierzący, nieochrzczeni. U tych ludzi daje się zauważyć głód Pana Boga. Można ich rozpoznać, kiedy zaglądają czasem do kościoła, czegoś szukają, pytają, nie wiedzą jak się zachować, czują się wyraźnie zagubieni. W piątki i w soboty przed kościołem spotkać można wiele par nowożeńców. Wracając z urzędowej ceremonii ślubnej zatrzymują się przed świątynią, żeby na zewnątrz zrobić sobie zdjęcie. Sądzę, że to są osoby niewierzące, które nie odkryły w sobie jeszcze takiego głodu Pana Boga, żeby chcieć przejść przygotowanie i przyjąć sakrament chrztu.
Jako kapłani mamy nastawienie misyjne, a więc chcemy zajmować się nie tylko tymi, którzy są w Kościele. Chcemy szukać nowych osób, wychodzić do nich, być otwartymi, a nade wszystko modlić się, aby ci ludzie, wśród których żyjemy, odnaleźli drogę do Chrystusa i do Kościoła.
Tomsk jest jedną z najaktywniejszych i największych parafii w diecezji Nowosybirsk, a terytorium ma większe niż cała Polska
Nie próbujemy nikogo na siłę nawracać na wiarę katolicką. Wybór wiary musi być wyborem wolnym.
Z ks. Markiem Jaśkowskim, posługującym w parafii Matki Bożej Różańcowej w Tomsku na Syberii, rozmawia Irena Świerdzewska

Biogram:
Ks. Marek Jaśkowski (1976), ukończył Wyższe Metropolitalne Seminarium Duchowne w Warszawie, ostatni rok, jako diakon, w Wyższym Seminarium Duchownym Diecezji Warszawsko-Praskiej. W 2009 r. uzyskał licencjat w Instytucie Studiów nad Rodziną w Łomiankach. Pracował 3 lata w parafii św. Antoniego w Mińsku Maz. i 5 lat w parafii Miłosierdzia Bożego w Warszawie na Saskiej Kępie, w tym roku skierowany do pracy w parafii na Syberii.
13.09.2010 19:30
A Kościół polski na Syberii?

Syberia wczoraj i dzisiaj
Ta odległa i mroźna azjatycka kraina kojarzy się nam przede wszystkim z zsyłkami Polaków. Można powiedzieć, że w XIX wieku Syberia stała się drugą ojczyzną Polaków – i to tych najbardziej szlachetnych, którzy nie szczędzili wysiłku w obronie kraju. Strumień zesłańców płynął nieustannie – a klęski kolejnych powstań zaznaczały nowe fale więźniów. Powstańcy kościuszkowscy, listopadowi, styczniowi, działacze organizacji niepodległościowych – wszyscy trafiali na Syberię. Czy w tym niezwykle trudnym okresie zesłańcy mieli jakąś pomoc duchową?
Pierwsi polscy księża – jezuici, którzy przybyli z oficjalną posługą wśród zesłańców, przyjechali na Syberię w 1812 r. Mieli oni oficjalną zgodę, by pracować na tych terenach. Wcześniej wśród zesłańców pracowali co prawda księża, ale byli oni sami zesłańcami, czyli ich praca była nieoficjalna i groziły im za nią kolejne sankcje. Potem miejsce jezuitów zajęli bernardyni, a z czasem dominikanie.

Pierwsi księża przyjechali do Tomska i Irkucka. Tam były największe skupiska katolików, przede wszystkim Polaków, którzy w ówczesnym czasie stanowili trzon Kościoła katolickiego na tych terenach. Zasada była taka: jeden ksiądz pracował w mieście, a drugi objeżdżał całe terytorium i wyszukiwał katolików. W trakcie jednego z takich objazdów ksiądz przyjechał do Tobolska, w którym obecnie pracuję. Ponieważ była tam bardzo duża liczba katolików, tomski wikariusz ks. Jurgielewicz, w połowie XIX w., poprosił biskupa o zarejestrowanie w Tobolsku parafii. Z prośbą tą zwrócił się także do gubernatora. Procedura ta ciągnęła się 12 lat.

W końcu gubernator nie wydał zgody na utworzenie parafii, dał tylko pozwolenie na wybudowanie tzw. domu modlitwy. Modlili się w nim katolicy do końca XIX w., a kiedy przyjechał ks. Wincenty Przesmycki, który został proboszczem w Tobolsku, pojawiła się myśl, żeby zbudować kościół, gdyż dom modlitwy ze względu na dużą ilość wiernych zrobił się za mały. Według historyków do czasu rewolucji, tobolska parafia, zamieszkana w głównej mierze przez Polaków, liczyła ok. 9 tys. katolików. Byli to przede wszystkim polscy zesłańcy i ich potomkowie, bądź potomkowie tych, którzy przyjechali na Syberię, by rozwijać tam swoje biznesy.

W czasie II wojny światowej na Syberię trafiła deportowana ludność z ziem polskich w lutym i czerwcu 1940 r. oraz w kwietniu i czerwcu 1941 r. Wysiedlono wówczas ponad 76 tys. osób. Czy spotkał się Ksiądz z tymi osobami?
W Tobolsku do tej pory nie spotkałem osób, które zostały deportowane na Syberię w czasie wojny. Jednak to nie znaczy, że ich tam nie ma. Na pewno są, tylko ich jeszcze nie odnalazłem. Natrafiłem natomiast na jedną rodzinę zesłańców, mieszkającą w tajdze koło Tobolska. Swojego czasu w wiosce tej mieszkali sami Polacy.

A czy w Tobolsku po zesłańcach zachowały się jakieś pamiątki?
Z pamiątek z tamtych czasów w mieście zachował się budynek, w którym w czasie wojny był polski sierociniec. Dom funkcjonował do 1946-47 roku. Wiem, że w Polsce żyje jeszcze kilka osób, które wychowały się w tym miejscu. Dzisiaj mieści się tam stołówka dla studentów, ale na fasadzie domu zamieszczono symboliczną tablicę, informującą, że w budynku był polski dom dziecka.

Inną ważną pamiątką są nagrobki na cmentarzu. Nie ma ich wiele, często są porozbijane i z roku na rok ilość ich się zmniejsza. Oprócz pojedynczych grobów, znajduje się na cmentarzu symboliczna mogiła polskich zesłańców. Przy niej modlimy się 1 listopada i przed odpustem Trójcy świętej. W administracji czynię starania, aby zebrać wszystkie ocalałe szczątki nagrobków i umieścić je przy mogile polskich zesłańców. Tylko w taki sposób jest szansa, że ocaleją. Jeżeli się tego nie zbierze w jedno miejsce, to zostaną do końca zdewastowane. Z roku na rok coraz więcej ich ginie i są wykorzystywane przez ludzi do różnych celów, bo dla nich nie przedstawiają one żadnej wartości. Jeżeli administracja nie pomoże nam, będę chciał te nagrobki zabrać pod kościół, choć oczywiście lepszym miejscem byłby cmentarz.

Należy też wspomnieć o kościele nazywanym „kościołem polskich zesłańców”. Był on poświęcony w 1900 r. Po rewolucji został zamknięty i zupełnie zdewastowany. Budynek świątyni zwrócono wspólnocie wierzących dopiero w 1993 r. Jego odbudową zajęła się firma „Realbud” z Krakowa, budująca wówczas w Tobolsku kombinat chemiczny. Prace remontowe dokonywały się dzięki ofiarom z Polski i Niemiec. W 2000 r. odbyło się ponowne poświęcenie świątyni.

Mówi Ksiądz, że potomkowie polskich zesłańców żyją do dzisiaj w Tajdze na Syberii. Czy czują się Polakami? Czy mają poczucie swoich korzeni?
Na Syberii jest bardzo dużo osób, które mają polskie korzenie. Widać to dobrze w rozmowach. Gdy ludzie nabiorą zaufania, przypominają o swoich potomkach zesłanych na Syberię. Do kościoła w Tobolsku przyjeżdża wiele wycieczek i ludzie często przyznają się do swojej polskości. Wspominają, jak to rodzice uczyli ich polskich modlitw, lub opowiadali im o polskim kościele. Z tego można wnioskować, że jest dużo ludzi z polskimi korzeniami.

Jest natomiast mniej osób, które oficjalnie przyznają się do tego, że są Polakami. Związane jest to z tym, że po rewolucji i w czasach komunistycznych była ogromna presja przeciwko Polakom na Syberii. Wytrwać w świadomości, że się jest Polakiem, było bardzo trudno. Było to związane z wielkim cierpieniem i z różnego rodzaju szykanami. Ludziom na siłę zmieniano narodowość. Do braku poczucia polskości przyczynił się także fakt, że rodzice często w trosce o swoje dzieci, by nie były one szykanowane w szkole, nie mówili im o swoich korzeniach. Nie chcieli, żeby im było tak beznadziejnie trudno jak im.

Wydaje mi się, że na tę sprawę trzeba patrzeć szerzej. Kiedy się mówi o Polakach na Syberii, to nie można brać pod uwagę tylko tych, którzy mówią po polsku, bo tych ludzi jest procentowo niewiele, w stosunku np. do Polaków na Zachodzie. W Rosji była zupełnie inna sytuacja. Z drugiej strony znam ludzi, zwłaszcza z młodszego pokolenia, którzy czują się Polakami i mają ogromny sentyment do naszego kraju, ale po polsku nie potrafią mówić. Nie jest to jednak ich wina, że nie znają języka polskiego, bo żyli w środowisku wrogo nastawionym do Polaków. Trzeba to zrozumieć. Trzeba też powiedzieć, że w Tobolsku są rodziny, które szczycą się tym, że są Polakami. Są to jednak pojedyncze osoby.

Czy na przestrzeni dziejów Polacy utrwalili swoje imię na tych terenach?
Tak, na przestrzeni dziejów w rozwoju Syberii Polacy mieli ogromny wkład. Są to co prawda rodzynki, ale warto o nich pamiętać. Przykładowo, Polacy zaczynali na tych terenach pierwsze badania naukowe i zakładali wyższe uczelnie, którymi szczyci się Tomsk. Do dzisiaj wielu profesorów w tym ważnym ośrodku uniwersyteckim ma polskie nazwiska i czuje się Polakami.

Także w Tobolsku większość ważnych spraw i inwestycji zaczynało się od naszych rodaków. To dotyczy handlu, kultury, czy szkolnictwa. Warto wspomnieć, że Tobolsk miał czterech polskich gubernatorów. Najmilej wspominany jest Despor Zenowicz, o którym mówiono „dobry gubernator”. Poza tym bardzo znaną postacią, nie tylko w Tobolsku, jest Alfons Poklewski, który był uralskim przedsiębiorcą. Zrobił on bardzo wiele dla rozwoju całej Syberii. Miał ponad 50 zakładów i wiele małych fabryczek. Zapoczątkował żeglugę na Jerdyszu i miał duży wkład w rozwój kolei. To był człowiek, z którym się liczono. Cenne było to, że zatrudniał w swoich zakładach zesłańców, którzy odbywszy karę, nie bardzo wiedzieli, co z sobą zrobić. Był też ogromnym mecenasem kultury.

Większość kościołów katolickich, które mają dzisiaj Polacy, była sponsorowana z jego pieniędzy. Do dzisiaj, w wiosce, w której znajdowała się jego posiadłość, a w której obecnie jest muzeum jego imienia, ludzie z wielkim sentymentem wspominają jego imię. Najlepszym świadectwem potwierdzającym wielkość tego człowieka i pamięć o nim, jest fakt, że do dzisiejszego dnia w cerkwi, którą zbudował dla swoich prawosławnych robotników, ludzie modlą się o spokój jego duszy. Także ten człowiek zapisał się na tych terenach złotymi zgłoskami, jako ten, który dbał nie tylko o rozwój przemysłu, ale i rozwój duchowy zarówno katolików, jak i prawosławnych.

Przez 70 lat Kościół katolicki na Syberii był niszczony, jednak wiara przetrwała i jest ona teraz odbudowywana. W jaki sposób się to dokonuje?
Katolików trzeba szukać i na tym polega m.in. praca księży. Nie chodzi o to, by być cały czas w jednym miejscu, ale trzeba jeździć i wyszukiwać wiernych. Nie można się spodziewać, że ludzie sami przyjadą do kościoła. W tym celu wykorzystujemy też telewizję, czy prasę. Np. z okazji świąt, gdy w telewizji przekazywane są życzenia dla katolików, podawana jest również informacja, gdzie można znaleźć księdza. Z drugiej strony trzeba być w kościele. Nasz tobolski kościół pełni rolę swoistego sanktuarium, ponieważ jest on jedynym, tak okazałym i reprezentacyjnym kościołem w zachodniej Syberii.

Przyjeżdża tam wiele wycieczek, bo w paru tysiącach kilometrów nie ma takiego drugiego kościoła. Często ludzie, ocierając się o katolicką tradycję i duchowość, podchodzą do mnie i wspominają swoich polskich katolickich dziadków. Pytają też często jak zostać katolikiem. Dlatego kościół ten ma ogromne znaczenie w poszukiwaniu ludzi i dlatego w mojej opinii jest to swoistego rodzaju sanktuarium, gdzie ludzie mają okazję otrzeć się o katolicką wiarę i o polskość.

A Kościół polski na Syberii?
Trudno mówić wprost o polskim Kościele na Syberii. Do naszego kościoła przychodzą ludzie różnych nacji. W naszej parafii są Ormianie, Niemcy, Litwini, Białorusini i Ukraińcy. Jeżeli ten kościół ma ocalić w sobie to, co jest zawarte w słowie katolicki, czyli otwarty na wszystkich, to jedynym językiem, którym można dotrzeć do wszystkich, jest rosyjski. Ten język jest też jedynym zrozumiałym językiem, aby dotrzeć do tych, którzy czują się Polakami, ale którzy nie z własnej winy go nie znają. Chodzi tu zwłaszcza o dzieci i młodzież, których rodzice są Polakami.

Także trudno mówić o polskim Kościele na Syberii. Ten kościół musi być przede wszystkim katolicki. W wielu parafiach jest tradycja, że odprawiana jest raz na tydzień Msza św. po polsku. Jednak byłoby to negatywnie odbierane przez parafian, gdyby język polski był promowany i stawiany wyżej niż wszystko inne. Jako ksiądz, mogę jedynie w indywidualnych rozmowach z ludźmi, którzy czują się Polakami, rozmawiać o kraju i podkreślać ich korzenie. Warto może tu wspomnieć, że w tym roku na moje zaproszenie przyjechała do Tobolska nauczycielka języka polskiego i rozpoczęła pracę w miejscowym gimnazjum, gdzie uczy się na różnych poziomach ok. 40 dzieci. Uczy też przy parafii i w jednej wiosce. Jest to naturalny i najlepszy sposób, by tym, którzy czują się Polakami, pomóc wrócić do języka swoich przodków.

Jak wygląda codzienna praca Księdza na tych terenach?
Oprócz spraw typowo duszpasterskich i kontaktów z ludźmi, które zajmują bardzo dużo czasu, istnieje cała masa spraw administracyjnych, którymi trzeba się zajmować. I one pochłaniają najwięcej sił i czasu. I choć należą one do najmniej przyjemnych, trzeba je załatwiać, bo wspólnoty są niewielkie i nie zawsze można liczyć na pomoc ludzi, także trzeba samemu chodzić po urzędach. To jest najmniej wdzięczny odcinek pracy.

Co jest dla Księdza najważniejsze w pracy duszpasterskiej?
Najważniejsze jest, by być z ludźmi, niezależnie od tego, kto do kogo przychodzi. Zawsze trzeba człowieka wysłuchać, bo wtedy dopiero widać, co jest dla niego ważne i dopiero wtedy też można mu pomóc duszpastersko.

Czy ma Ksiądz częstą łączność z hierarchią katolicką i oparcie w niej?
Moim biskupem jest bp Józef Werth z Nowosybirska, który jest potomkiem niemieckich zesłańców. Jak na istniejące odległości, kontakt ten jest regularny – jeżeli nie osobisty, to przez internet, czy telefon. Akurat przed moim przyjazdem do Londynu była w Tobolsku wizytacja biskupa, w czasie której został udzielony czworgu parafianom (w tym dwóm Polakom) sakrament bierzmowania. Odwiedzaliśmy parafian i byliśmy w wiosce Tenszyn, gdzie biskup odprawił Mszę św. i udzielał sakramentu chorych. Z reguły biskup przyjeżdża do nas na kilka dni raz w roku i w tym czasie odwiedza się wszystkie miejsca, które obsługuje ksiądz.

Z tego, co Ksiądz mówił, wynika, że praca na Syberii jest niezwykle trudna. Czym kierował się Ksiądz decydując się na wyjazd właśnie tam?
Moje motywy nie były wzniosłe. Pracowałem siedem lat na Ukrainie w seminarium, jako ojciec duchowy, jednak w którymś momencie zapragnąłem zmienić charakter pracy. Kilkakrotnie odwiedzałem kolegów pracujących na Syberii i widząc, że jest tam mało księży, a potrzeby są spore, postanowiłem tam pojechać i pracować.
W naszej diecezji jest 60 księży i myślę, że połowa z nich pochodzi z Polski. Są też księża z Italii, z Niemiec, ze Słowenii, ze Słowacji i ze Stanów Zjednoczonych.

Miejscowych powołań brak. W jedynym katolickim seminarium w Petersburgu, jest bardzo mało kleryków. W ubiegłym roku biskup wyświęcił dwóch księży, a w tym roku żadnego. Dlatego trzeba się gorąco modlić o powołania. Korzystając z okazji, proszę też o modlitwę za odbudowujący się Kościół katolicki na Syberii i za naszych wiernych, oby serca ludzi otwierały się na wszelkie łaski zsyłane nam przez Boga.
Z ks. Wojciechem Matuszewskim, polskim kapłanem pracującym na Syberii, rozmawiała Danuta Mytko
21.10.2010 20:47
Najbardziej potrzeba nam modlitwy

Ks. Jerzy Sermak SJ: Dla nas, pokolenia powojennego, Syberia kojarzy się z rzeczywistością, o której nam opowiadali nasi ojcowie, że to kraina gułagu i obozów, miejsce zesłania tysięcy Polaków. Oni byli przymuszani do wyjazdu na Syberię, Ty pojechałeś tam z własnej woli. Dlaczego?
Ks. Stanisław Pomykała SJ: Często powtarzam moim znajomym w Rosji, że przyjechałem tam nie dlatego, że jestem Polakiem, katolikiem, księdzem, jezuitą, ale ze względu na Chrystusa. Moje powołanie do pracy w Rosji związane jest z moim poszukiwaniem i z moją wiarą w Chrystusa. Zrodziło się ono bardzo wcześnie, gdy miałem 17-18 lat. Pociągały mnie rosyjska kultura i język, ale przede wszystkim ciekawość prawosławia. To prawda, że wyjechałem dobrowolnie, ale trzeba zaznaczyć, że dobrowolnie, zwłaszcza na początku XX wieku, wyjeżdżali też na Syberię inni Polacy. Jest tam np. wieś Wierszyna, do której Polacy przyjechali jako kolonizatorzy. To szukanie Jezusa i chęć służenia Mu właśnie tam są też niezwykle ważne z punktu widzenia moich relacji z prawosławnymi. Przecież najważniejszym warunkiem prawdziwego dialogu jest postawienie w centrum wszystkich spraw Jezusa i uświadomienie sobie, że wszyscy chcemy Mu służyć. Dlatego rodzi się pragnienie, by się wzajemnie uzupełniać, a nie konkurować z sobą.
Ks. J.S.: Czy po trzynastu latach pracy w Rosji i na Syberii możesz powiedzieć, że udało Ci się spotkać Chrystusa na tej "nieludzkiej Ziemi"?
Ks. S.P.: Chyba tak. Te trzynaście lat życia w Rosji i na Syberii oczyściło moje widzenie tego kraju. Dziś inaczej patrzę na ten kraj niż ci, którzy go znają tylko z mediów. Wydaje mi się, że oni mają obraz bardziej ideologiczny niż realny. Z tymi dziennikarskimi opowieściami o Rosji czuję się po prostu źle. One nie przedstawiają prawdziwie tego kraju, w którym ja żyję.
Ks. J.S.: Wobec tego spróbuj skorygować nasz obraz Rosji, znanej jedynie z mediów. Z jaką Rosją, a jeszcze bardziej z jaką Syberią, Ty się spotkałeś?
Ks. S.P.: Syberia jest krajem surowym. Taki jest tam klimat. Nowosybirsk to jest taka duża Nowa Huta. Tam nie ma nic specjalnego. To co jest największym bogactwem Syberii i co mnie najbardziej urzeka to człowiek, który tam żyje. Ci ludzie odznaczają się wielką wrażliwością na cierpienie, na wzajemną solidarność i pomoc. Dlatego nawiązują relacje o wiele bliższe i cieplejsze niż to widać u ludzi z zachodniego kręgu kulturowego.
Ks. J.S.: To Ty tych ludzi tak odbierasz. Ty jednak przyjechałeś tam jako ktoś obcy. Jak oni Cię przyjęli?
Ks. S.P.: Większość przyjęła mnie bardzo dobrze i życzliwie, chociaż wiem, że u podstaw takiego przyjęcia była ciekawość. Przyjechałem przecież z Rzymu, gdzie wcześniej pracowałem w Radiu Watykańskim. Mówili więc: Przyjechał szpieg watykański. Z wyjątkiem kilku spotkań, które były dla mnie dosyć trudne, w zasadzie nie miałem większych problemów. Nie widzieli we mnie zagrożenia. Coraz chętniej ze mną rozmawiali na tematy wiary i światopoglądu. Nawet moje niewierzące sąsiadki służyły mi radą i pomocą i dzieliły się jedzeniem. Ja oczywiście starałem się tę dobroć odwzajemniać. W ten sposób szybko nawiązywały się relacje osobowe. Rosja, w której dzisiaj żyję, różni się od tej, którą znałem z literatury i opowieści o bolesnych doświadczeniach naszych rodaków. Zawsze przecież między naszymi narodami było dużo nieufności i niedowierzania, a przede wszystkim niezrozumienia. Wydaje mi się, że te relacje ciągle jeszcze czekają na oczyszczenie i na lepsze czasy.
Ks. J.S.: Czy spotkałeś potomków naszych polskich Sybiraków?
Ks. S.P.: Spotykałem ich bardzo wielu. Poznawałem ich bardzo bolesne i tragiczne losy. Nawet dzisiaj jeszcze żyją tam ludzie, którzy boją się przyznawać do tego, że są Polakami, bo mają w pamięci straszne cierpienia, jakie musieli znieść oni, a zwłaszcza ich rodzice. Jest jednak coś zadziwiającego w tym, że ci Polacy, którzy tak bardzo cierpieli na Syberii, kochają ten kraj. Oni przecież tam żyją, Syberia jest ich drugą Ojczyzną, a dla wielu nawet pierwszą. Rosja stała się ich domem.
Ks. J.S.: Co tym ludziom pomagało przetrwać najtrudniejsze lata?
Ks. S.P.: Na pewno wiara, ale także sam charakter, jakim odznacza się Polak. Jesteśmy ludźmi mężnymi i silnymi. Niełatwo się poddajemy. Oprócz wiary i tego polskiego charakteru na pewno bardzo ważna była, zwłaszcza w najtrudniejszych chwilach, zwykła ludzka solidarność.
Ks. J.S.: Jaka jest wiara tych ludzi? Czy zasadza się tylko na opowieściach babci, czy też ma ona mocniejszy fundament, na którym oni opierają swoje życie?
Ks. S.P.: Wiara oparta na strukturze Kościoła została w dużej mierze zniszczona. Kiedy przybywaliśmy tam na początku lat 90., to był ostatni moment, by spotkać się jeszcze ze starymi Polakami, by przejąć od nich pałeczkę wiary i budować dalej i głębiej. Wielu z tych najbardziej aktywnych i oddanych sprawom wiary już nie żyje. Ich wiara wyrażała się przede wszystkim w wierności pewnej tradycji i nie miała jakichś głęboko intelektualnych podstaw. Była to raczej wiara babć i rodziców. Jednak ta wiara przejawiała się w wielkim pragnieniu Boga. Tak jest zresztą do dzisiaj. Dla mnie jest czymś zadziwiającym to, jak ludzie są tam spragnieni słowa Bożego. Nigdzie nie spotkałem się z taką ciszą, gdy mówię kazanie, jak właśnie tam. To nie tylko uwaga, ale wręcz chłonięcie słowa Bożego.
Ks. J.S.: Diecezja Syberyjska do czasu jej podziału była największą terytorialnie diecezją na świecie. Ilu księży tam pracuje?
Ks. S.P.: W tej chwili jesteśmy podzieleni na dwie diecezje. Jest diecezja Przemienienia Pańskiego z siedzibą w Nowosybirsku i diecezja w Irkucku. Rzeczywiście, wcześniej byliśmy Administraturą Apostolską największą na świecie. Terytorium jest ogromne, ale Syberia charakteryzuje się tym, że większość ludzi żyje w wielkich miastach. W obu tych diecezjach pracuje ponad stu księży. Kiedy tam przyjechałem, to w Nowosybirsku pracował jeden franciszkanin; był też taki "latający" ksiądz, o. Świdnicki, który zakładał wiele wspólnot kościelnych, za co był zresztą więziony w czasach komunistycznych. Był jeszcze biskup i ja, razem czterech kapłanów. Później wielu księży przyjeżdżało na jakiś czas, np. na pięć lat. Byli to księża ze Słowacji, z Niemiec, z Włoch, z Polski. Prezbiterium naszej diecezji jest więc międzynarodowe. W tym widać naprawdę powszechność Kościoła. Jest jednak i pewna przeszkoda, bo my przywozimy z naszych krajów swoje modele Kościoła i każdy z nas buduje wspólnotę na wzór tego, co wywiózł ze swojego kraju. Tam musimy się ciągle uczyć być Kościołem dla tamtych ludzi. Jest też na Syberii dosyć dużo sióstr zakonnych, które wspaniale współpracują z księżmi. W Nowosybirsku są np. siostry Matki Teresy. Siostry Elżbietanki mają pięknie prowadzony i rozwijający się sierociniec. Są też siostry Eucharystki, głównie pochodzące z Niemiec. Mamy także już swoich księży. W tym roku było wyświęconych dwóch neoprezbiterów. Dwóch diakonów będzie święconych na kapłanów w przyszłym roku. W seminarium w Nowosybirsku i w Petersburgu mamy kilkunastu seminarzystów.
Ks. J.S.: Na czym przede wszystkim polega Wasza praca apostolska, bo przecież trudno ją chyba przyrównać do pracy księdza w Polsce?
Ks. S.P.: Wielkim naszym zadaniem jest szukanie katolików, bo myśmy jeszcze wszystkich nie znaleźli. Ciągle przychodzą nowi. Ważnym zadaniem jest też tworzenie miejsc kultu. Tam przecież zastaliśmy albo zniszczone kościoły, albo zajęte przez inne instytucje. Początkowo spotykaliśmy się w różnych miejscach, najczęściej w mieszkaniach prywatnych. Potem otrzymaliśmy od Niemców baraki, które służyły nam za kaplice. Niektóre kościoły udało się odzyskać, ale trzeba było je wyremontować i przystosować ponownie do kultu. Wybudowaliśmy też wiele nowych świątyń. Dużym problemem dla nas jest organizowanie katechezy. Księży jest ciągle za mało. Powinno ich być przynajmniej dziesięć razy więcej, niż jest ich dzisiaj. Każdy obsługuje kilka, a nawet kilkanaście ośrodków, bardzo oddalonych od siebie. Brak im sił do katechezy. Staramy się więc zorganizować program dla katechetów, aby w ten sposób móc wspierać księży w różnych wspólnotach. Na Syberii nie można mówić o takiej parafii terytorialnej, z jaką spotykamy się w Polsce. Trzeba raczej mówić o parafii personalnej. W półtoramilionowym Nowosybirsku mamy dwie parafie katolickie i 23 prawosławne. Jesteśmy tam zanurzeni w innym świecie, nic nam nie pomaga być katolikami. Większość ludzi to są tzw. prawosławni niewierzący. Oni przynależą do kultury prawosławnej, ale w wierze wcale się nie identyfikują z prawosławiem. Są też i tacy katolicy, którzy tylko wiedzą, że babcia była Polką, a więc też katoliczką. Dla nich droga do wiary prowadzi poprzez wspólnotę katolicką. W niej jednak są problemy narodowościowe. Są tam przecież i Niemcy, i Polacy, i Litwini. Trzeba znaleźć coś więcej niż tylko swoje pochodzenie. Trzeba zacząć czuć i myśleć po katolicku. Dopiero potem przychodzi wiara i modlitwa.
Ks. J.S.: Zapewne te lata Twego przebywania na Syberii nie były tylko naznaczone trudem i zmaganiem się z różnymi problemami. Masz pewnie jakieś osiągnięcia, coś, co szczególnie zapadło Ci w pamięć...
Ks. S.P.: Tych radości jest dosyć dużo. Te trzynaście lat to był dla mnie przede wszystkim okres poszukiwań i wrastania w rzeczywistość rosyjską, uczenia się życia i myślenia po rosyjsku. Często jeździłem z rekolekcjami. Kiedy dziś widzę choćby tych naszych młodych kapłanów, to odczuwam wielką radość. Kiedy w sierocińcu spotykam dzieci wzięte kiedyś z ulicy, a które dzisiaj mają dom, w którym żyją i uczą się, to też jest moją wielką radością. Radością też jest wdzięczność i miłość ludzi, z którymi spotykam się często po długiej nieobecności, a także których spotykam jakby przypadkowo w autobusie, w pociągu czy na ulicy i gdy tam podejmują oni ze mną rozmowę na różne ważne tematy.
Ks. J.S.: Spójrzmy teraz w przyszłość. Zapewne masz jakieś swoje plany i zamiary, pragnienia, aby coś dla tych ludzi i dla Chrystusa jeszcze uczynić.
Ks. S.P.: Moim wielkim pragnieniem jest to, żebyśmy z naszymi braćmi prawosławnymi umieli dzielić troskę o wiarę w Chrystusa, żebyśmy umieli być skupieni na Nim i na trosce o tych, którzy Go jeszcze nie znają albo znają Go za mało. Po prostu chodzi o to, żebyśmy chcieli sobie wzajemnie pomagać, by Kościół prawosławny i katolicki były wiarygodnymi świadkami Chrystusa, żyjącego tu i teraz. To jest dla mnie bardzo ważne i ciągle się o to modlę. Zaś w naszych katolickich wspólnotach, myślę, że czas już przejść od bazy materialnej do duchowej, by wypracowywać odpowiednie metody ewangelizacji. Jako jezuita widzę szczególną odpowiedzialność za Ćwiczenia duchowne, dawane właśnie tam, na Syberii. Ja prowadzę Ćwiczenia w sposób bardzo prosty. Daję ludziom, także i takim, którzy dopiero dwa albo trzy lata temu przyjęli Chrzest, książeczkę Ćwiczeń duchownych, Biblię i coś do pisania. Objaśniam im tylko najważniejsze słowa św. Ignacego, a oni niezwykle pięknie te Ćwiczenia odprawiają. Moim osobistym osiągnięciem z pracy w Rosji jest to, że ta praca zmusiła mnie niejako do zajęcia się Ćwiczeniami duchownymi. Przyjeżdżają ludzie nawet z Krasnojarska, oddalonego tysiąc kilometrów do Nowosybirska, by odprawić rekolekcje.
Ks. J.S.: Nasi Czytelnicy prowadzą od wielu lat tzw. przyjacielską prenumeratę Posłańca dla rodaków na Wschodzie. Otrzymujemy wiele listów wyrażających wdzięczność za ten gest dobroci. Czego jeszcze byście się spodziewali od naszych Czytelników?
Ks. S.P.: Przede wszystkim korzystam z okazji, żeby podziękować za Posłańca, bo też go otrzymujemy w Nowosybirsku. Zawsze jest oczekiwany i czytany przez uczestników polskiej Mszy świętej w naszym kościele. Ludzie bardzo go sobie cenią i gdy się opóźnia, to pytają: A co z "Posłańcem", dlaczego go jeszcze nie ma? To jest właściwie jedyne pismo katolickie, jakie z Polski do nas dociera. To, czego nam najbardziej potrzeba, to po prostu modlitwy. Liczymy na duchową solidarność z Polakami i wierzącymi na Syberii.
Ks. J.S.: Serdecznie dziękuję za rozmowę.
Z ks. Stanisławem Pomykałą SJ, od trzynastu lat pracującym w Rosji i na Syberii, rozmawiał ks. Jerzy Sermak SJ