Portal w trakcie przebudowywania.
Niektóre funkcje są tymczasowo wyłączone, inne mogą nie działać poprawnie.

Tomaszów Lubelski

13.04.2012 21:15
Mój Ojciec Stanisław urodził się we Wrześni w 1896 r i był "dzieckiem wrześnieńskim". Wyjazd jego Rodziców z Wrześni do zaboru rosyjskiego przerwał procesowe kroki prusaków, stąd brak Barciszewskich na liście.
Moja Mama Stanisława Kielisińska urodziła się w Rydze w 1900 r.
W 1940 roku moich Rodziców, "prusacy" z Gniezna wysłali do Ciotuszy za karę, że Ojciec nie zgodził się podpisać folkslisty (urodzony w zaborze niemieckim a babka niemka - Hoffmann)
Ja urodziłem się w lipcu 1943 (pacyfikacja Zamojszczyzny) w sytuacji, gdy o 5-tej rano niemcy zaczęli pacyfikować Narol i moja mama została umieszczona na ciężarówce w celu wywózki do obozu. Moją mamę zauważył (z wysokim brzuchem) ss-man kierujący akcją. Dobrą polszczyzną, kazał jej zejść z ciężarówki, okrył płaszczem i kazał iść do domu, wziąć potrzebne rzeczy i wyjechać z Narola bo " przyjadą tu osadnicy niemieccy". Tak, tak, nie mówcie nikomu ale był ss-man, który uratował 2 istnienia . Mama tak przeżyła sprawę, że zaczęły się bóle porodowe. Na furmance zawieziono ją do Tomaszowa Lubelskiego i praktycznie w momencie wniesienia na izbę szpitalną.......... byłem!.
Qurde, teraz cisną się pytania i co dalej?..... jak mamy rodziców tuż pod bokiem. ... przesuwamy TE pytania ...... a potem nagle .... już nie zapytamy.
Mój ojciec był wtedy poza miejscem zamieszkania. Jakoś się znaleźli, Mama i Ojciec działali w AK i organizacja pomogła.
Byłem w Tomaszowie Lubelskim w 1977 r i muszę pojechać by świadomie jeszcze raz zobaczyć. Janusz

Odpowiedzi (3)

4.05.2012 21:57
Moja kuzynka Anna Chybowska-Gorbatowska (rocznik 1920) była przy moim porodzie(27.07.43). Jak to się mówi "słabuje" ale mimo 92 lat jeszcze pamięta, że w tym czasie na Zamojszczyźnie zaczęły się wysiedlenia ludności polskiej. Jak stwierdziła Ania, każdy polski mieszkaniec, bez względu na powód przebywania w terenie "pacyfikacji Zamojszczyzny" miał być wysiedlony i mimo, że moja Mama (z racji przygotowania zawodowego) prowadziła "państwowe, niemieckie" gospodarstwo musiała opuścić Narol (można by teoretycznie uznać za miejsce mego urodzenia). Anka przypomniała sobie, że w momencie zatrzymywania mej Mamy, policjanci niemieccy sprawdzali dokumenty tożsamości. Anka była w Narolu ze swym bratem na urlopie i mieli dokumenty stwierdzające iż są urlopowanymi pracownikami warszawskiej wytwórni papierów wartościowych. Niemiec po przeczytaniu tych papierów, oddał je im o pożyczył dobrego urlopu.Mama jako tubylec musiała być poddana rygorom sytuacji. Tu następne pytanie, gdzie wróciliśmy z Mamą? Niestety .......
6.07.2012 21:58
Po tylu latach i przy braku bliższych szczegółów, szansa na odnalezienie śladów jest mało realna. W tej sytuacji uważam, że trzeba się zadowolić stworzeniem mniej lub bardziej prawdopodobnej hipotezy.
Ważny w Pana relacji jest wątek p. Anny Chybowskiej-Gorbatowskiej, która w czasie okupacji pracowała w PWPW w Warszawie, i to jest podstawa mojej hipotezy.

Wydaje się dość prawdopodobne, że podczas wysiedleń, aby się uratować, wszyscy dążyli ku „swoim” (o ile było tylko możliwe) – to naturalny odruch. Warszawa w r. 1942 – 43 uchodziła jeszcze za miasto dość bezpieczne, mimo terroru, łapanek i wywózek. Uważano, że warunkiem przetrwania było posiadanie dobrych papierów, a poza tym w dużym tłumie łatwiej. Praktyka była inna, ale wróćmy do wysiedleń z Zamojszczyzny.
Niemcy podzielili wówczas ludność na trzy grupy, i skoro Państwo przeżyli, to znaczy zleźli się wśród tych 75% przeznaczonych na roboty przymusowe do Rzeszy – to pewne. Szczególnie dramatyczny był los ludności, kierowanej na tzw. osiedlenie do różnych miejscowości Dystryktu Warszawskiego. „Od 28 listopada [1942 r.] trwa akcja wyniszczenia powiatów zamojskiego i tomaszowskiego, a główne uderzenie zostało skierowane przeciwko dzieciom. Oderwane od matek, załadowane do wagonów towarowych, te maleńkie kilkumiesięczne zaledwie i te duże, dwunastoletnie, wędrują całymi tygodniami, od stacji do stacji głodne, chore i zmarznięte. Groza chwyta za gardło, gdy pomyślimy, że dziś, gdy mróz przekroczył już 20 stopni na którejś stacji stoją te zamknięte na głucho wagony z eskortą żandarmską u drzwi, by przypadkiem nie znalazł się ktoś, kto poda tym wrogom narodu niemieckiego talerz gorącej zupy, czy mleka.” – donosił miesięcznik konspiracyjny „Żywia” (nr styczniowy 1943 r). w artykule „Najdroższa wartość narodu”.
Było kilka rzutów deportacji. I tak np.: 11 grudnia 1942 r. do Sobolewa, z przeznaczeniem do Lelechowa przybyły 634 osoby, w tym 283 dzieci; 12 grudnia do Pilawy transport 605 osób, w którym było ponad 275 dzieci; 18 grudnia powtórnie do Sobolewa, z przeznaczeniem do Maciejówek, Łaskarzewa i Żelechowa – 974 osób, w tym 512 dzieci. Do Stoczka Łukowskiego przywieziono 900 osób, w tym 720 dzieci w wieku od 6 miesięcy do 12 lat. Inne transporty dotarły do Kałuszyna, Cegłowa, Parysewa i do Mrozów. Jako jedna z pierwszych na pomoc udręczonej ludności Zamojszczyzny pospieszyła Warszawa, w akcję opiekuńczą włączono też gminy i magistraty, tworzono lokalne komitety, ale z powodu przeraźliwej nędzy wszyscy razem pomóc mogli niewiele.
Tak więc zakładam, że Państwo znaleźli się wśród tych grup i doczekali ofensywy sowieckiej na terenach podwarszawskich. Nowe władze rejestrowały wszystkich zgłaszających się, dając deputaty żywnościowe, odzieżowe, bilety na powrót ze wskazaniem miejsca, i tp. A więc potwierdzenia należałoby szukać w hipotetycznych gminach.
6.07.2012 22:04
Na przełomie 2012/13 r. mija 70 rocznica wysiedleń ludności Zamojszczyzny. Wszystkich zainteresowanych tym tematem odsyłam do mojego artykułu pt. „Gorące serce Warszawy” - o pomocy, jakiej udzielała Warszawa udręczonym wysiedleńcom - który ma się ukazać w nr IV/2012 Zamojskiego Kwartalnika Kulturalnego.