Portal w trakcie przebudowywania.
Niektóre funkcje są tymczasowo wyłączone, inne mogą nie działać poprawnie.

Salicha 26.05.1863

Id
884
Data
26.05.1863
Miejsce
Salicha
Region
Wołyńskie
Zdjęcie
brak
Inne nazwy
brak
Artykuł
brak
Opis
Po starciu pod Laszkami przenocowawszy w Medwedówce Wielkiej, ruszył Różycki 26. maja traktem, prowadzącym ze Starego Konstantynowa do Jampola. Gdy po kilkugodzinnym marszu oddział znajdował się w Salisze Małej, widety tylnej straży dały znać o pojawieniu się kozaków, za którymi ujrzano piechotę moskiewską, pędzącą na wozach. Siły nieprzyjaciela wynosiły 3 roty piechoty i 120 kozaków, wysłanych ze Starego Konstantynowa, razem 720 ludzi. Pułkownik Różycki kazał oddziałowi kłusem przejść przez wieś. Za wsią trakt jampolski zwracał się na prawo, wobec czego dowódca zatrzymał konnicę na tym trakcie o 1500 kroków od wsi i uszykował w 2 linie z rezerwą, która jednocześnie bronić miała bagażów. Pierwsza linia stała w szyku rozwiniętym, 2-ga o 300 kroków za nią w kolumnach plutonowych. Cały oddziała Różyckiego składał się z 5 szwadronów, z których tylko 1-szy i 2-gi były ostatecznie uformowane, t. j. składały się każdy z 4 plutonów, w każdym plutonie 15 szeregowców, 2 podoficerów i 1 oficer dowodzący. Szwadrony 3-ci i 5-ty składały się tylko z 3 plutonów, a 4-ty liczył nie więcej nad 20 ludzi uzbrojonych. Razem wziąwszy, wszystkie siły Różyckiego wynosiły 284 ludzi wraz z oficerami, że jednak każdy szwadron miał chorych ludzi i konie, przeto w dzień walki było tylko 260 ludzi na koniach, prócz 60 ludzi bezbronnych i bez koni, którzy siedzieli na wozach. Uzbrojenie oddziału było niewyśmienite: składało się z lanc, kilkunastu pałaszy, kilkudziesięciu pistoletów, dubeltówek i pojedynek. Palna broń zresztą nie była w użyciu , podczas całego marszu dano tylko kilka strzałów, z czego 7 na widetach. Lance były bardzo złe, zrobione po większej części w kuźniach włościańskich podczas noclegów oddziału, często w miejsce pik były zęby od bron itd., pałasze przeważnie były tępe, niekiedy bez pochew, broń palna nieraz powiązana sznurkami, zardzewiała.
W pierwszej linii bojowej stał I. i II. szwadron, a III. i V. w drugiej, rezerwa składała się z jednego plutonu II. szwadronu i ze szwadronu IV., który później przyłączył się do III. szwadronu. Lewe skrzydło opierało się o wąwóz, którego dno okazało się potem błotnistem, prawe zaś było zupełnie odkryte. Moskale w ślad za oddziałem wyszli ze wsi i rozsypali łańcuch tyralierów z jednej kompanii, który zaczął obsypywać powstańców gradem kul, pod zasłoną tyralierów moskale zaczęli się ustawiać w szyku bojowym. Na lewem ich skrzydle stało 120
kozaków, na prawem zaczęli formować czworobok z piechoty, za kozakami znajdował się niewielki las. Trzy boki czworoboku nieprzyjacielskiego były już uformowane, czwarty przypierał do wsi, a kilkadziesiąt wozów, z których jeszcze nie powysiadała piechota, stało na placu, gdy Różycki dał rozkaz pierwszej linii, złożonej ze 120 jazdy, aby poszła do ataku.
Jak stara regularna konnica, w największym porządku, trzymając się szeregu, z miejsca całym pędem ruszyły całe szwadrony, musiały przebiedz 1200 kroków pod morderczym ogniem tyralierów, nim uderzyły na czworobok, który o kilkadziesiąt kroków spotkał ich ogniem rotowym. Lecz nic nie zdołało zatrzymać jazdy wołyńskiej. Kozacy uciekli do lasu, tyralierzy stratowani końmi, a czworobok został rozbity. Strzały ustały zupełnie, a lanca, ulubiona broń jazdy polskiej, zaczęła być czynną. Ci, którzy nie zaopatrzeni w lance, tępymi pałaszami rąbać musieli, aż płakali, bo tracili czas poprawiając kilkakrotnie razy zadawane nieprzyjacielowi. Strach paniczny ogarnął moskali, szczególnie gdy spostrzegli zbliżający się 11-gi szwadron posłany dla podtrzymania pierwszej linii. Wszystko, co pozostało przy życiu, zaczęło uciekać do wsi i do lasu, rzucając broń, oficerowie moskiewscy, jak kapitan Michnów, dowodzący drugą kompanią, ocaleli, pochowawszy się pod mostem będącym we wsi. Plac boju literalnie zasłany był trupami. Powstańcy, rozochoceni powodzeniem, zsiadali z koni i w lance tylko uzbrojeni wdzierali się do wsi, gdzie jeszcze kłuli moskali. Chciał Różycki jeszcze obejść wieś z tyłu i w tym celu posłał trzeci szwadron, ale błotnista rzeka stanęła temu na przeszkodzie.
Tymczasem moskalom nadeszły posiłki w sile 3 rot piechoty orłowskiego pułku, wobec czego Różycki kazał atakującym szwadronom zebrać się, zabrał z placu boju rannych, cofnął ich na drugą linię i czekał, czyli nowoprzybyły nieprzyjaciel nie wyjdzie ze wsi. Atoli moskale po bezskutecznej próbie obejścia lewego skrzydła, nie śinieh już atakować powstańców, którzy teraz ruszyli w porządku ku Teofilpolowi i zatrzymali się na noc w Olejniku.
Straty moskali pod Salicha były wielkie. Poległo około 200 żołnierzy, 3 oficerów, między nimi kapitan Łomonosow i 1 podchorąży. Z tych wojsk do Starego Konstantynowa przywlokło się 53 ludzi w porządku, reszta przez kilka dni zbierała się, tak się byli rozpierzchli. W ręce powstańców dostało się niemało karabinów i innej broni, porzuconej przez moskali, ale nie było dosyć czasu, aby ją zbierać. Straty oddziału były bez porównania mniejsze: 12 zabitych i 21 rannych, wśród ostatnich Mażewski, rotmistrz I. szwadronu, składającego się z młodzieży zasławskiej. Polegli między innymi: Dobrzycki, dwaj Niepokojczyccy, z których jeden jako podoficer chlubnie się odznaczył, Hołubski, Pawłowski, Podgórski oraz ciężko ranni, którzy zmarli niebawem, Prewal i Stanisław Żółkiewski, młody akademik kijowski.
W pierwszej szarży odznaczyli się: rotmistrz Klukowski i podoficerowie: Czerwiński, Krzyżanowski, Monasterzyski, Stecki, Hartman i Niepokojczycki.
Krótka ta a zwycięska walka trwała tylko 2 godziny, od 9. do 11. rano.
Okrążany ze wszystkich stron przez wojska nieprzyjacielskie Różycki łamaną linią szedł ku kordonowi i 28. maja w Szczasnówce pod Pałczyńcami wszedł na ferytoryum ausfryackie idąc ku Koźlakom na Toki, lecz wprowadzony przez przewodnika znowu na terytoryum Wołynia w miejscu, gdzie siły moskiewskie właśnie były najliczniej skoncentrowane i otrzymawszy wiadomość, że nie może liczyć na wkroczenie Wysockiego na Wołyń, ujrzał się zmuszonym rozpuścić swój nieliczny już zastęp jazdy wołyńskiej.

(M. Dubiecki – „Edmund Różycki” Kraków 1895)

„Na poważnym obliczu generała (Edmunda Różyckiego) nie widziano nic, oprócz spokoju, lubo w jego myśli bez wątpienia dużo gościło troski. Wiadomo mu było, iż Moskwa, osaczająca go wciąż, niesie mu cios ostatni. Że z oddalonego o kilka mil Starego Konstantynowa, jakby promienie pękającego granatu wyleciały czterema drogami nowe siły moskiewskie. Zbliżano się do wsi noszącej miano Salicha Mała. Przeszedłszy wieś, generał w ten sposób uszykował swój oddział, iż nieprzyjaciel zupełnie był wprowadzony w błąd co do liczby i zamiarów przeciwnika. Mniemano, iż Polacy cofają się, unikając boju. Był to jedynie manewr wodza, który na gościńcu zostawił trzy szwadrony i z nimi pomału odstępował w szyku obronnym, podczas gdy inne dwa szwadrony, we wklęsłościach doliny na skrzydłach ukryte czekały sygnału bojowego. Nieprzyjaciel rzekomym cofaniem się wywabiony ze wsi na pole, posuwał się ku czołu powstańczej kolumny, rażąc ją rzęsistym ogniem i nie zważając, raczej nie wiedząc, co mu na skrzydłach zagraża. Gdy piechota nieprzyjacielska z 600 ludzi (3 roty) złożona, o 800 kroków od wioski odeszła, a mniej więcej na 100 kroków zbliżyła się do frontu przeciwnika, ze zdumiewającą szybkością hasła komendy przybiegły szeregi powstańcze i dwa ukryte szwadrony, pędząc, niby huragan stepowy, w ukośnym kierunku uderzyły na szeregi nieprzyjacielskie. Atak był tak gwałtowny, niespodziewany, z taką ścisłością i brawurą doświadczonego żołnierza dokonany, iż kolumny wroga w czworobok uformowane zachwiały się. Czworobok zmiażdżony runął. Rozpaczliwemu wysiłki starał się wróg tworzyć nowy czworobok i stawić czołu piorunującemu natarciu. Próżne usiłowania. Zwycięstwo nasze było zupełne. Obręcz zamykająca drogę Różyckiemu przerwana. Niektóre epizody tej bitwy nacechowane prawdziwym bohaterstwem, same cisną się pod pióro. Oto uniesiony bojowem zapałem, młody podoficer, Anzelm Zaruski, przedziera się przez czworobok nieprzyjacielski, leci szarżą szaloną, wróg mu obciął lejce, lecz on swym lotnym atakiem przecina głębię kolumny nieprzyjacielskiej, zapędza się do rezerwy wroga. Ranny i krwią oblany cudem wraca do swoich. Tuż obok, inny młodzian, przed dziewiętnastu zaledwie laty zrodzony na niwach Wołynia, Stanisław Żółkiewski, również wichrem boju uniesiony, wpada aż na tylne straże przeciwnika, tam walczy z gromadą liczną wroga, która go osacza, zadaje mu kilka śmiertelnych ran niżej piersi. Już wpół martwy, lecz jeszcze nie runął z konia. Ognisty rumak wyprowadza go z ciżby najezdniczej, z wiru walki i do polskich szeregów przynosi. Wraca młodzian do hufca swego i dopiero tam padł na dłonie współbojowników. Popłoch wśród wrogów padł wielki. Nieprzyjaciel zawsze o Różyckim z uznaniem mówiący, jeszcze większym otacza go szacunkiem, a zastępu jego w swem mniemaniu do kilku lub więcej tysięcy podnosi. Bitwa pod Salichą rozpoczęta około godziny 9–tej zrana przed 11–tą już była skończoną. Starty nasze stosunkowo do zdobytych korzyści, małemi nazwać wypada. Obliczono je na 40 kilka zabitych i rannych. Pierwsza liczba nie przekraczała 22, wśród których widziano Dobrzyckiego, Hołubskiego, Niepokojczyckiego, Pawłowskiego, Podgorskiego, Żółkiewskiego. Moskale stracili ok., 350 w poległych i rannych. Przeważnie wśród ich strat byli ranni, których przewieziono do szpitala w Starym Konstantynowie na 85 wozach. Wśród poległych w ich szeregach widziano kapitana Łomonosowa, a kapitan Michnow cały bój przesiedział pod mostem, chroniąc tam swe życie. Po powstaniu, władze rosyjskie, za owo przebywanie pod mostem sądziły go sądem polowym w twierdzy kijowskiej.
Uwagi
brak
Link do tego rekordu
Link wewnętrzny GP (BBCode)